rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podczas spaceru niewiele się do siebie odzywaliśmy. Terry wydawał się być pogrążony w myślach, a ja nawet nie wiedziałem, co miałbym mu powiedzieć. Dlatego obaj w ciszy siedzieliśmy na ławce, obserwując ganiającą za liściem Zoe. Przyszliśmy do niewielkiego parku, który był niedaleko osiedla, na którym mieszkał Archibald. Na szczęście nie było tu dużo ludzi, więc nikt nam nie przeszkadzał. Wypuściłem z siebie głośne westchnięcie.

– Dzień dobry, panie Archibald. – Obok nas przeszła starsza kobieta, która z uśmiechem kiwnęła głową do Terry'ego. Miała na sobie długą spódnicę w kwiatki, a na nią zarzucone białe bolerko. Siwe włosy upięła w niskiego koka. Chłopak zdziwiony otworzył oczy.

– Dobry – odpowiedział. Staruszka minęła nas, a ja spojrzałem na białowłosego.

– Kto to był? – zapytałem.

– Nie wiem.

– To czemu jej odpowiedziałeś?

– Nie chciałem być niegrzeczny. – Założył ręce na piersi. – Ale i tak jej nie znam, nie mieszka tu w okolicy.

Westchnąłem zrezygnowany.

– Może pomyliła cię z twoim ojcem? – zasugerowałem. Niemal od razu Terry widoczne się spiął. Czyli nie tylko mój ojciec był drażliwym tematem... Nie byłem wścibski, ale chciałem się czegoś o tym dowiedzieć.

Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, kim był ojciec Terry'ego. Dave Archibald był jednym z najbardziej znanych sportowców w Japonii i domyślałem się, jak bardzo irytujące bywało to dla białowłosego. Oczywiście, posiadanie znanych rodziców miało swoje plusy, ale po tym, jak ciało Terry'ego napięło się, kiedy wspomniałem jego tatę, domyśliłem się, że w ich przypadku było raczej więcej minusów.

Wiedziałem, że Terry – dokładnie tak samo jak jego tata – gra w koszykówkę. I coś mi mówiło, że to właśnie przez to Archibald także zamierzał się do startowania do drużyny krajowej.

– Wracajmy do domu. Zaraz będziemy jechać do Keenan'a. – Terry podniósł się z ławki. – Zoe, do chuja, zostaw tę wiewiórkę. – Odszedł w stronę drzewa, o które opierała się szczekająca suczka. Ja również wstałem, ściskając w dłoniach smycz, którą od razu podałem Archibaldowi. Ten zapiął ją i zaczął odchodzić od drzewa, ciągnąc psa za sobą. Zoe przez chwilę się zapierała, ale po chwili posłusznie zaczęła dreptać za właścicielem.

Ja sam ruszyłem za nimi, wzdychając cicho.

***

Niemal od razu zdecydowaliśmy się jechać do Sharpe'a. Podeszliśmy do czarnego mercedesa. Terry wpuścił Zoe na tylne siedzenie, a ja postanowiłem usiąść na fotelu pasażera. Po chwili Archibald zajął miejsce kierowcy.

– Zająłeś jej miejsce. – Wskazał na Zoe, która patrzyła prosto na mnie. Zachichotałem, zapiąłem pas i poklepałem się po kolanie.

– Chodź. – Kiwnąłem na nią głową. Suczka z zadowoleniem wpakowała mi się na nogi. W tym momencie bardzo się cieszyłem, że nie mam alergii na psią sierść, bo przez całą drogę z osiedla Archibalda do domu Keenan'a, zakichałbym się chyba na śmierć.

Za bardzo drogi nie widziałem, ponieważ pies cały czas się kręcił a ja przed oczami miałem tylko białą, ogromną kulkę, która od czasu do czasu szczekała.

Westchnąłem i przymknąłem oczy, opierając głowę o zagłówek. Kiedy staliśmy na światłach, Archibald połączył telefon z radiem i puścił jakiś kryminalny podcast. Cóż, nie spodziewałem się po nim, że jest miłośnikiem czegoś takiego, ale przynajmniej mogłem czymś zająć myśli.

Problem był jednak taki, że słuchając o jednej sprawie kryminalnej, miałem z tyłu głowy to, co mogło mnie spotkać zeszłej nocy. Do cholery, jechałem na miejsce tej feralnej imprezy, na spotkanie z policjantem, a w samochodzie ze mną był chłopak, który mnie ochronił przed tragedią.

To było tak absurdalnie nierealne, że chciałem się uszczypnąć. Bo chciałem, żeby to był sen. Może nawet prawie koszmar.

Naprawdę chciałem się obudzić, w swoim dużym łóżku, wiedząc, że będę mógł zejść na śniadanie, służba będzie wokół mnie skakać a jedynym moim zmartwieniem byłyby nadchodzące egzaminy.

Chciałem wrócić do swojego nudnego życia, a tak to czułem, że wszystko zacznie się sypać. 

W pewnym momencie chyba udało mi się zasnąć, ponieważ kiedy otworzyłem oczy Terry już parkował pod domem Keenan'a a Zoe bardzo domagała się wyjścia z samochodu. W końcu Archibald zgasił silnik a ja otworzyłem drzwi, przez co suczka zadowolona zeskoczyła na podjazd. Odetchnąłem z lekką ulgą, bo ciężkawa była, i odpiąłem pas, a potem i sam wysiadłem. Białowłosy zamknął samochód i ruszyliśmy w stronę drzwi frontowych, które niemal od razu się otworzyły a naszym oczom ukazał się Keenan.

Jego rude włosy stały w każdą stronę, miał wyraźne kręgi pod oczami a białe dresy i bluzę ubrudził czymś czerwonym.

– To krew czy sos pomidorowy? – zapytał Terry, wskazując na plamy na ubraniach Sharpe'a.

– Chcesz spróbować? – odpowiedział pytaniem przyszły detektyw a Archibald się zaśmiał.

– Nie przepadam za pomidorami.

– Robię pizzę, bo jakoś musiałem zająć czymś ręce. – Posłał mi przyjazny uśmiech, a ja postarałem się to odwzajemnić. Lubiłem Keenan'a, ale czasami takie gesty też ode mnie dużo wymagały. Zwłaszcza w takiej sytuacji. – Nawet, kurwa, nie wiecie, jak ciężko mi jest wytrzymać w tym domu.

Zaprosił nas do środka, więc weszliśmy.

– Terry, weź Zoe na ogród, bo w salonie się czymś opije – nakazał rudowłosy a śliwkowooki tylko wytknął mu język.

– Jakbyś nigdy pijanego psa nie widział. – Posłusznie jednak zabrał Zoe przez salon do ogrodu i zamknął za nią drzwi. My w tym czasie udaliśmy się do kuchni. Terry wszedł chwilę po nas. – Rany, Keenan, nic jeszcze tam nie sprzątłeś?

– A wyglądam jakbym sprzątnął? – Sharpe nalał wody do czajnika elektrycznego i go włączył, a ja w tym czasie usiadłem przy stole. Po tym wszystkim dziwnie mi się to miejsce kojarzyło... Gdzieś w tym domu ktoś mi dodał pigułkę gwałtu do picia. Nie chciałem nawet myśleć o tym, co by było gdybym to jednak wypił. – Czekałem na ciebie i Falco, bo to wam się tego wszystkiego chciało. A ja w nagrodę dostałem rzygi w rogu salonu i chyba ktoś leżał w kwiatkach mojej mamy. Rany boskie, przecież ona nas zabije.

Zerknąłem na Archibalda, który jakby nigdy nic otworzył lodówkę i wyjął z niej jakiegoś batona.

– Jesteś zbyt uległy. – Wzruszył ramionami białowłosy. – A za uległość trzeba płacić.

– Najlepszą zapłatą będzie oglądanie ciebie i Falco sprzątających te rzygi.

– Z największą przyjemnością je sprzątnę. – Posłał dumny uśmiech Keenan'owi. – Twoją szczoteczką do zębów. – Ugryzł kawałek batona. – A kiedy wpadnie Falco?

– Zippy ma go zgarnąć i za ponad godzinę będą. Wolałem, żeby nie byli w domu, kiedy przyjedzie mój wujek. Znaczy... – Keenan posłał mi współczujące spojrzenie – Zippy był przy tym wszystkim i on mniej więcej się w sprawie odnajduje, ale Falco... Falco to Falco, może być różnie, dlatego wolałbym wszystkiego uniknąć.

Znów ten wzrok. On też traktował mnie jak pieprzoną ofiarę. Miałem dość tego wzroku. Miałem dość współczującego tonu i współczujących słów. Bo czułem się jeszcze gorzej.

Byłem głupi i nieodpowiedzialny. Opiłem się a ktoś mógł to wykorzystać. To jednak nie oznaczało, że wszyscy teraz powinni widzieć we mnie ofiarę losu.

– Wujek powinien tu być za jakieś dziesięć minut – powiedział Keenan a woda zaczęła się gotować. – Ktoś coś pije?

– Herbatę – odezwałem się cicho w odpowiedzi. Keenan przytaknął i rzucił pytający wzrok Archibaldowi.

– Wódę daj. – Pytający wzrok Keenan'a zamienił się w zrezygnowany a ja miałem ochotę strzelić się w czoło. Terry mnie rozpierdalał... I jego poziom wartości też.

– Nie będziesz nietrzeźwy rozmawiał z policją. Co wujek sobie o mnie pomyśli?

– Naprawdę bardziej przejmujesz się opinią swojego wujka niż moim zdrowiem, które bym tą wódką spaprał? – Terry udawał, że go to bolało. Keenan westchnął zrezygnowany.

– Jesteś na piątym miejscu w rankingu ludzi i rzeczy, o których przejmuję się najbardziej.

– A ten ranking ma cztery miejsca? – zasugerowałem, co Keenan skwitował śmiechem.

– Dokładnie tak.

– A żeście się dobrali. – Niezadowolony Terry usiadł przy stole, na moje nieszczęście obok mnie, przez co nasze nogi się stykały.

– Żałuję, że nie zdołałem poznać cię bliżej. – Keenan postawił przede mną kubek z herbatą, posyłając mi miły uśmiech. – Może ciebie też by do nas przyjęli, wtedy nie byłbym samotny z tymi debilami.

Miałem ochotę mu powiedzieć, że przyjaźń z nimi jest ostatnim, czego w życiu chcę. Ale nie mogłem. Nie po tym, co dla mnie robili.

Nie tylko Terry mocno mi pomógł w ciągu tych ostatnich kilku godzin. Keenan też; czas, który mógł poświęcić na coś zupełnie innego, poświęcił na pomoc mnie – mało kto byłby w stanie używać swoich znajomości, aby pomóc komuś kogo ledwo znał. A teraz jeszcze zorganizował mi spotkanie z policjantem, choć tak naprawdę mógł to wszystko zamieść pod dywan i olać.

– Przyjaźń z Terry'm i Falco obniżyłaby mi IQ. – Posłodziłem herbatę cukrem, który też po chwili znalazł się na stole.

– A jest już co obniżać? – spytał Terry z głupim uśmiechem a ja walnąłem go w tył głowy otwartą dłonią.

– Ostatnie kilka godzin w twoim mieszkaniu zdecydowanie mi je obniżyło. To miejsce emanuje głupotą.

– Ale gitara i Zoe ci się podobały.

– Tak, gitara, na której pewnie nie umiesz grać, i pies, będący o wiele mądrzejszy od ciebie.

– Jednak nie przystojnieszy. – Uśmiechnął się do mnie, a ja nie mogłem zignorować faktu, że moje serce przyspieszyło. Kurwa, Ricardo, musisz przestać. To przecież Terry. Ten Terry, który wykorzystał swojego byłego chłopaka i oszukał Cerise.

Ten Terry, który tylko uratował mnie przed gwałtem, zabrał do siebie do mieszkania, przebrał i pozwolił spać w swoim łóżku, a potem zrobił śniadanie i dał leki.

To przecież tylko Terry, który siedzi obok, chociaż wcale nie musiał tu przyjeżdżać.

– Mamusia ci tak powiedziała? – zapytałem zaczepnie.

– Nie. – Nachylił się delikatnie nade mną. Czułem jak w gardle rośnie mi gula oczekiwania. Domyślałem się tylko jak wielki ubaw ma z nas siedzący naprzeciwko Keenan. Ale jakoś nie mogłem zmusić się do oderwania od niego wzroku. Jego śliwkowe oczy miały w sobie coś hipnotyzującego, coś, przez co nie mogłem przestać w nie patrzeć. – Tylko ty zeszłej nocy.

I odsunął się ode mnie, a ja mogłem wreszcie wypuścić powietrze. Nawet nie zdałem sobie sprawy, że je wciągnąłem.

– Byłem pijany. – Starałem się bronić. Kurwa, już nigdy więcej nie piję.

– Nie słyszałeś nigdy o tym, że czyny i słowa pijanego to myśli trzeźwego?

– Słyszałeś kiedyś, że im mniej gadasz tym lepiej dla psychiki twojego otoczenia? Poważnie, spójrz na biednego Keenan'a. – Pokazałem podbródkiem na Sharpe'a, który ledwo wytrzymywał ze śmiechu. – Jeszcze parę lat słuchania twojego bezsensownego pierdolenia i biedaka gdzieś zamkną.

– Nie wygląda na zbyt straumatyzowanego.

– Wiele traum trzyma się w sobie. – Popatrzyłem na Keenan'a. – Przestań się śmiać, bo nie pasujesz do opisu, który ci daję.

– Dobra, przepraszam. – Sharpe zachichotał a my usłyszeliśmy jak podjeżdża kolejny samochód. Przełknąłem ślinę, niedługo się zacznie. – O, wujek przyjechał. – Ruszył w stronę wyjścia z kuchni. – Błagam, zachowujcie się i nie przyniesie mi wstydu.

Terry też wstał, a ja spojrzałem na niego zdziwiony.

– Idę po Zoe, rzadko kiedy ma okazję bawić się z innymi psami.

Załamany chwyciłem go za dłoń i nakazałem mu usiąść.

– Słyszałeś Keenan'a. Masz się zachowywać – mruknąłem poważnym tonem, słysząc jak wspomniany chłopak wita się z policjantem w korytarzu.

– Kazał nam obu nie przynieść mu wstydu. – Archibald założył ręce na piersi i przyjął pozę obrażonego dziecka. – Nie tylko mi.

Miałem mu coś odpowiedzieć, ale do kuchni wszedł Keenan z nieznanym mi mężczyzną. Był średniego wzrostu; miał niewiele brązowych włosów, większość już była siwa, podobnie jak krótka broda. Ubrany w biały golf, czarne spodnie, a na ramiona zarzucił brązowy płaszcz. Biła od niego pewność siebie, ale też coś w rodzaju troski.

– To właśnie dobry przyjaciel mojego taty i mój wujek – Keenan pokazał na mężczyznę – Gregory Smith.

Mężczyzna przywitał się z nami a następnie usiadł przy stole naprzeciwko nas. Keenan od razu zaczął robić mu kawę, a ja czułem jak jego wzrok mnie świdruje.

– Ricardo, prawda? – Spojrzał na mnie uważnie. Przytaknąłem. – Jak się domyślam, doskonale wiesz dlaczego tu jestem. – Wyjął notatnik z płaszcza, a Keenan od razu wziął od niego okrycie i zawiesił na oparciu krzesła. – Zaczniemy od kilku pytań. Powiedz mi wszystko, co pamiętasz z wczorajszego wieczoru.

Wziąłem głęboki oddech.

– Nic. – Wzruszyłem w odpowiedzi. Usłyszałem jak Gregory westchnął. – Albo bardziej; nic, co mogłoby panu pomóc. Bo raczej niepomocne będzie to, że z kuchni poszedłem na dwór i siedziałem tam z przyjacielem. A potem znów w kuchni przy stole. – Zamyśliłem się a mężczyzna coś zanotował.

– W kuchni z kim siedziałeś?

– Niestety nie pamiętam... Tylko ta osoba po chwili sobie poszła i...

– Ze mną. – Tym razem usłyszałem głos Terry'ego. Miałem wrażenie, że ktoś mnie walnął młotkiem. On siedział ze mną w kuchni na imprezie zanim poszedłem tańczyć? No błagam, czy on nie miał co tam robić tylko musiał za mną łazić i mnie pilnować?

Gregory zerknął na białowłosego.

– I co było dalej? – spytał, coś ponownie notując.

– Musiałem na chwilę odejść, bo jakaś dziewczyna chciała, żebym ją zaprowadził do toalety. – Wzruszył ramionami. – A kiedy wróciłem do kuchni Ricardo już nie było. Byli tylko...

– Kto? – zapytałem jednocześnie z policjantem.

– W sumie to nikt istotny. – Spojrzał na mnie. – Trina, Buddy... – Wziął głęboki wdech. – Cerise, Frank.

Już wiedziałem czemu nikt istotny. Nie wiedziałem konkretnie, o co między nimi poszło, ale domyślałem się, że był to ciężki i trudny temat. Mimo wszystko to, co mówiono na Terry'ego... Miałem wrażenie, że zbyt szybko wyciągnąłem na jego temat wnioski.

– Ale powiedzieli mi, że go tam nie widzieli – powiedział Terry. – Więc musiał wyjść od razu po mnie.

– Co było dalej?

– Cóż... ja siedziałem trochę w ogrodzie, a kiedy wróciłem do kuchni widziałem jak Ricardo siedzi przy stole z nieznanym mi chłopakiem.

– Jak on wyglądał?

Keenan i Terry popatrzyli po sobie, a potem Sharpe westchnął.

– Był dość wysoki, trochę wyższy niż Terry. Miał czarne włosy i dwa kolczyki w uchu. Był też dość blady. – Opis, który podał Keenan, nic mi nie mówił. Chłopak był mi obcy.

– Pamiętasz go? – Tym razem zapytał się mnie Gregory. Czułem na sobie uważne spojrzenie całej trójki i to było dość frustrujące. Westchnąłem.

– Nie – przyznałem zgodnie z prawdą. – Nie znam nikogo, kto tak wygląda.

Detektyw cały czas coś notował, a ja zaciskałem palce na spodniach. To było dla mnie za dużo, chciałem wrócić do domu i zakopać się w swoim łóżku.

Chociaż jednak przebywanie tu było lepsze pod innym kątem – nie poinformowałem do tej pory rodziców, gdzie przebywam. Wiedzieli, że idę na imprezę, ale nie mieli pojęcia, co się działo później. A fakt, że miałem wczoraj wrócić po dwóch godzinach też nie poprawiał sytuacji.

– Masz wszystko, o co cię prosiłem? – Mężczyzna zwrócił się do Keenan'a. Chłopak przytaknął.

– Jasne, że mam. – Wyszedł na chwilę z kuchni, aby po chwili wrócić. Na obie dłonie założył gumowe rękawiczki; w jednej trzymał biały plastikowy kubeczek a w drugiej listek od tabletki.

Czułem jak krew odpływa mi z głowy i nie mogę nabrać powietrza. Starałem się nie patrzeć na oba przedmioty, ale mój wzrok instynktownie się w ich stronę przemieszczał. Nie, nie, nie.

Postarałem się wziąć jeden głębszy wdech. Po nim kolejny. I jeszcze jeden. Delikatnie mi to pomogło i mogłem odwrócić uwagę od tego cholernego kubeczka i opakowania po tabletce.

– Jest okej? – Usłyszałem ciche pytanie przy uchu, więc instynktownie odwróciłem się w stronę Terry'ego. Spojrzenie miał nieodgadnione i byłem ciekawy o czym myślał. Albo jak długo już mi się przygląda.

– Tak. – Spojrzałem z powrotem na Keenan'a. Sharpe zdjął rękawiczki i wyrzucił je do kosza, a Gregory w tym czasie przyglądał się zapakowanym w foliowe woreczki obu przedmiotom.

– Tylko na obu rzeczach będą nasze odciski palców – ostrzegł mężczyznę Sharpe. Gregory przytaknął.

– Domyślam się. W samochodzie mam przyrząd do zebrania odcisków palców. Zbiorę je od całej waszej trójki, dzięki czemu będziemy mogli rozpoznać te od tamtego chłopaka.

Okej, to brzmiało sensownie. Kiwnąłem potakująco głową, a Gregory wyniósł obie rzeczy do samochodu. Po chwili jednak wrócił, niosąc w dłoni średniej wielkości torbę. Położył ją na stole.

– Spokojnie, daktyloskopia nie boli. – Keenan uśmiechnął się do mnie.

– Jakie daktyle? – zapytał Terry, a cała nasza trójka popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Gregory uniósł brew zdziwiony, Keenan parsknął rozbawiony a ja westchnąłem zażenowany.

– Daktyle możesz sobie kupić w nagrodę – powiedział detektyw do białowłosego, a ten przewrócił oczami. Potem wyjął nieduży prostokątny, biały przedmiot i ustawił go na stole. Coś na nim przełączył a światełko mrugnęło na zielono. Uniosłem brew zainteresowany. – To jest czytnik linii papilarnych. Cała wasza trójka kolejno ułoży na nim swoje palce wskazujące. – Popatrzył na mnie. – Riccardo, zaczniesz?

Westchnąłem, ale przytaknąłem. Ułożyłem we wskazanym przez mężczyznę miejscu palce.

Po chwili Gregory kazał mi zabrać palce. Coś ponownie przełączył a na moim miejscu stanął Terry i zrobił to samo, co ja. Potem znów policjant coś kliknął a na końcu Keenan ułożył swoje palce na urządzeniu.

– To by było na tyle. – Gregory ostatni raz coś włączył i włożył sprzęt do torby a ja usiadłem na swoim miejscu. Palce zacisnąłem na kubku herbaty. Słyszałem jak Sharpe żegna się z wujkiem a potem mężczyzna wychodzi z domu, biorąc ze sobą swoje rzeczy. Po chwili samochód odjechał.

Cisza nie trwała jednak długo, bo dosłownie dwie minuty później na podjazd wjechał kolejny samochód. Oprócz głośnego warkotu silnika, słychać było jeszcze głośniejszą muzykę.

Słyszałem jak Keenan wzdycha.

– Falco przyjechał.

Rzeczywiście, niecałą minutę później drzwi frontowe gwałtownie się otworzyły i słychać było czyjś szybki krok. W kuchni pojawił się Falco. Jego brązowe włosy stały we wszystkie strony, na sobie miał jeansy z dużymi dziurami i czerwoną koszulkę.

– Siema, skurwysyny, cesarz przyjechał. – Popatrzył na nas dumny. – Japierdole, co to za grobowa atmosfera? Ktoś kogoś zabił czy zgwałcił?

On nie wiedział. On nie wiedział. Powtarzałem sobie to w głowie. Przecież gdyby tak, to nie skomentowałby tego w ten sposób? Zresztą Keenan też wcześniej podkreślił, że Falco nie ma o niczym pojęcia.

Ale mimo wszystko ten komentarz w cholerę bolał.

Keenan westchnął.

– Jedynym umarłym tu będziesz ty, jeśli zaraz nie weźmiesz mopa w ręce i nie będziesz sprzątać.

Falco niezadowolony założył ręce na piersi.

– Mógłbyś się najpierw ze mną przywitać.

– Wolę nie.

Po chwili za Falco do kuchni wszedł Zippy. Był jeszcze bledszy niż zazwyczaj, fioletowe włosy nie za bardzo z nim współpracowały, ale co rusz poprawiał je dłonią. Okulary wydawały się być jedyną rzeczą, która jest w jego wyglądzie na swoim miejscu. Nawet ubranie miał bardzo niepasujące do siebie; szare dresy, za duża czarna bluza i adidasy, które były zupełnie inne – jeden całkowicie czarny, a drugi biały ze świecącą podeszwą przy każdym kroku.

– Nigdy więcej z nim nie jadę. – Popatrzył karcącym wzrokiem na Falco, który uśmiechał się dumnie. Flashman, podobnie jak wcześniej Terry, podszedł do lodówki i wyjął z niej batona czekoladowego. – Falco, nie odjadaj Keenan'a.

– Czemu nie chcesz już z nim jeździć? – zapytałem, udając zainteresowanie. Upiłem łyk chłodnawej herbaty.

– Bo ten cymbał się tak mądrzy jak z kimś jeździ. Wielki pan mechanik, który prawa jazdy zdać nie może.

Falco popatrzył na niego oburzony.

– Nie zdaję, bo się każdy na mnie uwziął!

Terry zachichotał, opierając się biodrem o blat szafek.

– No dawaj, pochwal się, dlaczego tak bardzo się na ciebie uparli. – Widziałem błysk szyderczości w oczach białowłosego.

– A tylko, kurwa, spróbuj cokolwiek na ten temat powiedzieć to już więcej ci samochodu naprawiać nie będę.

– Otóż, nasz kochany Falco, oblewa egzamin za każdym razem, bo nie wie jak się sprawdza olej.

– A jest mechanikiem i musi to wiedzieć – dokończył za Terry'ego Keenan.

Zdziwiony uniosłem brew. Do tej pory dowiedziałem się wielu rzeczy; Terry miał chyba problemy z ojcem, Falco był mechanikiem a nie potrafił zdać prawa jazdy, Keenan trzymał batony w lodówce a Zippy na kacu zakładał dwa różne buty.

Ten dzień zapowiadał się bardzo długi, a ja nie wiedziałem, jak mam powiedzieć, że chcę wrócić do domu.



to opowiadanie ma 51 stron, ponad 15 tysięcy słów i 100 tysięcy znaków (czuję, że wyjdzie dość długie, ale MuneTaku nigdy nie za dużo)
gdzieś w połowie czerwca prawdopodobnie opublikuję chat z iego a na początku wakacji one-shoty, więc można czekać 
miłego 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro