rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Może powinienem cię odwieźć do domu? – zasugerował Terry, patrząc na mnie uważnie. Siedzieliśmy nadal w kuchni Keenan'a; Sharpe wyjął ciasto na pizzę z piekarnika i próbował ułożyć na nim resztę składników, przy tym odganiając Falco, a Zippy w tym czasie szukał czegoś w telefonie.

Westchnąłem i upiłem łyk chłodnej herbaty. Propozycja Archibalda była kusząca, bardzo, ale bezsensowna. Głównie przez fakt, że ja mieszkałem na drugim końcu miasta, więc nie dość, że straciłby czas, to jeszcze paliwo. A ja też nie chciałem wykorzystać go jeszcze bardziej. Poza tym mógłbym im się przydać przy sprzątaniu; jeśli miałbym szansę jakoś odwdzięczyć to chociaż tak, bo nie sądzę, aby którykolwiek chciał coś ode mnie za pomoc.

– A nie przydam się tu wam? – zapytałem, patrząc to na Terry'ego, to na Keenan'a. Sharpe kiwnął głową.

– Zawsze to para rąk więcej do sprzątania – zauważył rudowłosy i walnął łyżką Falco. – Zjeżdżaj, żarłoku.

Flashman złapał się za dłoń.

– Ja tylko testuję czy zjadliwe. – Popatrzył na niego niezadowolony. – Ale widać, że kucharzem to nie jesteś. Wszystko jakieś takie suche, słone i chyba czuję włosa. – To powiedziawszy wysunął język i udawał, że znalazł na nim włos. – Niech świat się cieszy, że chcesz być detektywem a nie kucharzem.

Keenan popatrzył na niego niezadowolony, opierając dłoń na biodrze.

– Ale odżywka czuć, że wysokiej jakości. – Falco oblizał usta. – Który groomer ci ją polecił?

– Ten, który nie chce ci już włosów podcinać, bo ostatnio go pogryzłeś. – Keenan uśmiechnął się zadowolony, a Falco przewrócił oczami. Usłyszałem tylko jak Zippy cicho wzdycha.

– Jeśli już skończyliście dogryzać sobie jak maluszki w piaskownicy to radzę iść do salonu i sprzątać. – To powiedziawszy wstał z krzesła i ruszył do wyjścia z kuchni.

– Oczywiście, tatusiu. Tylko ułożę na pizzy wszystko do końca – powiedział Keenan. Ja omal nie udławiłem się pitą herbatą, a Terry w tym czasie posłał Falco znaczące spojrzenie. Flashman odwzajemnił i obaj kiwnęli do siebie głowami.

– Szczerze myślałem, że to Keenan jest bardziej dominujący... – zauważył Archibald.

– Ta, chyba na zakupach. – Zippy założył ręce na piersi, opierając się o futrynę drzwi. Keenan niezadowolony zmarszczył brwi.

– Robicie zakupy w łóżku? – zapytał zainteresowany Flashman.

– Wychodzę stąd. – Zippy odwrócił się do nas plecami i wyszedł z kuchni. Falco i Terry uśmiechnęli się do siebie zadowoleni.

– Jesteście żałośni. – Podniosłem się z krzesła, dopijając herbatę do końca. – Żałuję, że chciałem zostać.

– Błagam, nie zostawiaj mnie z nimi. – Keenan popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

– Co będę za to miał?

Sharpe zamyślił się.

– Pokażę ci kompromitujące zdjęcia Falco.

– Może być.

– Hej! – zawołał oburzony Falco. – Nie zgadzam się!

– Ty akurat masz tu najmniej do gadania. – Keenan wzruszył ramionami i włożył pizzę do piekarnika, zmieniając temperaturę. Po tym przeszedł z kuchni do salonu. Nim Flashman lub Archibald zdążyli się odezwać, pognałem za Sharpe.

Zippy stał na środku salonu i ponownie czegoś szukał w internecie. Ja stanąłem obok niego i zacząłem się rozglądać. Zasłony noren, które wcześniej wisiały w oknie, teraz były częściowo zdarte; kwiatki na parapecie były przewrócone a ziemia rozsypała się po podłodze. Na jasnych ścianach widać było plamy różnej wielkości, ale chyba nie chciałem wiedzieć, co to było.

Keenan oparł ręce na biodrach.

– Musimy tu posprzątać, wnieść sofę i telewizor, ogarnąć zasłonki i uporządkować kwiatki – zarządził. – I zrobimy to we czwórkę. – Pokazał na siebie, Zippy'ego, mnie i wieżowca. Zadowolony Falco usiadł na podłodze na samym środku pomieszczenia. Zippy przechodził blisko niego i nie zauważył, jak Flashman wyciągnął nogi do przodu.

A Lerner runął jak długi na twarz.

– Falco! – krzyknął fioletowowłosy, na co szatyn zaczął się głośno śmiać.

– Oj. Krzywdy sobie nie zrobiłeś?

– Patrzenie na twoją twarz musi być dla niego już ogromną krzywdą... – powiedziałem do siebie, ale stojący obok mnie Terry to usłyszał. I zaczął się śmiać.

– Okej, to było dobre. – Kiwnął głową. – A Falco co będzie robił?

– Sprzątał róg pokoju. – Keenan pokazał dłonią na feralny róg salonu, gdzie wiedzieliśmy, co się znajduje. – I tak zajmie mu to dużej niż nam, więc ma tylko jedno zadanie.

– I tak jest duże prawdopodobieństwo, że sobie z tym nie poradzi. – Tym razem odezwał się Zippy, który otrzepywał dresy z brudu po spotkaniu z podłogą. Falco pokazał mu środkowy palec.

– A weźcie się pierdolcie. – Flashman podniósł się z podłogi. – Czym mam to sprzątnąć?

– Swoją szczoteczką do zębów. – Terry wzruszył ramionami. – Ewentualnie, jak ci szkoda, to paznokciami zeskrob.

Falco pokręcił głową, a następnie popatrzył na Zippy'ego.

– Macie jakieś coś, czym mogę to zetrzeć?

Obaj wyszli z salonu a Keenan popatrzył na mnie.

– Wolisz ogarniać podłogę czy zajmiesz się kwiatkami?

Nie umiałem sprzątać. Taka była prawda. Przez całe dwadzieścia jeden lat mojego życia szczotkę do zamiatania miałem w ręce raz. Bo przez chwilę zgodziłem się ją trzymać, aby jedna z pokojówek, pracujących u mnie w domu, mogła przysunąć z powrotem komodę do ściany.

Wstyd mi było jednak to przyznać.

Westchnąłem i wzruszyłem ramionami.

– Mogę kwiatki – oznajmiłem, jakby od niechcenia. Keenan przytaknął.

– Idź schodami i pierwszy pokój po prawej. Na moim biurku stoi kilka, które przeniosłem przed imprezą. Możesz je tu przynieść, a ja ogarnę ci ziemię i całe doniczki, żebyś przesadził te. – Pokazał dłonią na parapet i poprzewracane roślinki. Przytaknąłem w odpowiedzi. – Jak coś będą na schodach do ogrodu.

Poszedłem we wskazanym przez niego kierunku. Przejście schodami było łatwe, problem pojawił się dopiero później. Pierwszy pokój po prawej, pierwszy pokój po prawej...

Byłoby łatwiej jakbym umiał jeszcze je rozróżniać! Westchnąłem i przystanąłem na środku korytarza, wyciągając przed siebie ręce. Zawsze pisałem prawą, więc instynktownie tę dłoń uniosłem. Nie byłem jednak w stu procentach tego pewny. Mimo to podszedłem do pierwszych drzwi po wybranej przeze mnie stronie. Nacisnąłem klamkę.

Chyba udało mi się udało nawet do dobrego pomieszczenia wejść – pokój był średniej wielkości, utrzymany w ciemnych barwach. Według mnie nie pasował do Keenan'a, ale tę uwagę postanowiłem zachować dla siebie. Ruszyłem do stojącego naprzeciwko drzwi biurka. Rzeczywiście na blacie stało kilka doniczek z kwiatkami.

Ogrodnik był ze mnie słaby, więc nawet nie znałem ich nazw. Tak samo nie znałem się na przesadzaniu roślin, ale przecież im tego nie powiem.

Co prawda, podejrzewałem, że Keenan i Zippy mogliby nie mieć o to problemu. Bardziej obawiałem się reakcji Flashmana i wieżowca; zdawałem sobie sprawę, że gdyby wiedzieli to chyba do końca życia musiałbym znosić ich komentarze.

Bo nic nie potrafiłem zrobić sam.

Zacząłem przenosić rośliny na korytarz. Łącznie było ich dziesięć, więc nie straciłem na to zbyt dużo czasu.

Po przeniesieniu wszystkich wróciłem jeszcze na chwilę do pokoju. Obok biurka było duże okno, a po drugiej stronie dwuosobowe łóżko. Nad nim wisiała szeroka tablica korkowa, do niej przyczepione były różne zdjęcia; głównie Keenan'a z Zippy'm, ale na wielu dojrzałem też Terry'ego, Falco, Ryomę i Sol'a.

Oni się przyjaźnią? Zapytałem sam siebie w myślach. Nishikiego znałem od dawna i jakoś mi umknęła jego znajomość z Archibaldem i spółką. Podobnie było z Sol'em. Arion nigdy o tym nie wspominał, a podobno on i Daystar dobrze się dogadywali.

Było jednak jedno zdjęcie – przyczepione na samym środku tablicy – które przedstawiało brązowowłosego mężczyznę w okularach. Na ramionach siedział mu na oko pięcioletni rudowłosy chłopiec, który pokazywał do aparatu kciuk w górę i w drugiej ręce odznakę policyjną.

Mały Keenan. I chyba jego tata.

W rogu tablicy wisiało podobne zdjęcie; znów Keenan z tatą, a przy nich rudowłosa kobieta. Cała trójka szeroko się uśmiechała, a za nimi w tle widać było jakiś wysoki, ciemny budynek.

Byłem ciekaw, co się stało z mężczyzną ze zdjęcia. Keenan dużo wspominał o mamie, ale o tacie ani słowa. Na fotografiach widać było, że są szczęśliwi, więc rozwód z góry wykluczyłem.

Więc co jeśli...?

Odetchnąłem, to nie była moja sprawa. Życie Keenan'a to życie Keenan'a. Ja nie miałem zamiaru się w nic wtrącać, dlatego postanowiłem jak najszybciej wyjść z pokoju.

Szybkim krokiem zszedłem na dół; Falco rzeczywiście czymś sprzątał w rogu, Zippy zamiatał śmieci na szufelkę, Keenan mocował się z mopem, podczas gdy Terry ustawiał telewizor na komodzie.

– Wszystko masz zaniesione na dwór. – Keenan pokazał dłonią na drzwi do ogrodu. Przytaknąłem i szybko ruszyłem we wskazanym kierunku. Wyszedłem na dwór i cicho westchnąłem.

Mimo że była końcówka marca to było dość ciepło. W ciągu ostatnich paru dni dużo padało, więc taka pogoda jak dziś była miłą odmianą. Usiadłem na schodach – niemal od razu w mojej głowie pojawiło się wspomnienie z imprezy, bo to właśnie tu siedziałem z Gabim i Aitorem. Nim stało się to wszystko...

Obok mnie stało kilka popękanych doniczek, z których wysypywała się ziemia. Kwiatki były w miarę dobrym stanie, więc przynajmniej tyle dobrego.

Chociaż dzięki moim umiejętnościom niedługo będą musieli kupować nowe.

Po krótkiej chwili usłyszałem szczeknięcie obok siebie. Odwróciłem głowę w bok a moim oczom ukazała się Zoe. Brudna od ziemi Zoe, która w pysku trzymała jakiegoś patyka.

– Mam ci rzucić? – zapytałem, chcąc jej zabrać gałązkę. Suczka jednak zawarczała i cofnęła się, aby po chwili podejść z powrotem blisko mnie. – To rzucić ci czy nie?

Jakimś cudem udało mi się zabrać drewienko i rzucić wgłąb ogrodu. Pies popatrzył na mnie a potem usiadł na worku ziemi, którego miałem użyć przy przesadzaniu.

– Aportujesz czy ci się nie chce? – zapytałem, a w odpowiedzi usłyszałem ziewnięcie. Pokręciłem rozbawiony głową i zacząłem myśleć, jak mam zabrać się za te pieprzone rośliny. – Musisz zejść. – Popatrzyłem uważnie na suczkę. Ta jednak postanowiła się położyć, a ja westchnąłem i zacząłem się rozglądać.

Nie znalazłem jednak nic, co mogłoby mi pomóc, więc zacząłem powoli wyjmować kwiaty z popękanych doniczek. Po kolei z każdej przesypywałem po trochu ziemi do tych, które przyniósł mi Keenan.

– Naprawdę musisz zejść – powiedziałem ponownie do suczki, która posłała mi zmęczone spojrzenie. – Na momencik, wezmę trochę i będziesz spać dalej.

To powiedziawszy, pogłaskałem ją po puchatym łebku. Po chwili posłusznie podniosła się z worka, a ja i tak musiałem wstać, żeby pójść po nożyczki.

– Nic nie ruszaj, dobra? – powiedziałem jeszcze do Zoe, a następnie wszedłem do domu. Chłopaki już kończyli sprzątanie i dogadywali się, kto ma iść po sofę. Ja natomiast podszedłem do Keenan'a i poprosiłem go o coś, czym będę mógł otworzyć worek.

– Już przynoszę. – Posłał mi uśmiech i wyszedł z salonu, a ja postanowiłem wrócić do ogrodu, aby przypilnować Zoe. W końcu właścicielem tego psa był Terry, więc wszystkiego trzeba było się po nim spodziewać. Ku mojemu zdziwieniu pies nie zdążył jeszcze nic nabroić; jedyne, co zrobiła to wsunięcie nosa w jedną z doniczek. Parsknąłem rozbawiony i usiadłem przy niej, czekając na rudowłosego. Po chwili ten pojawił się obok mnie.

– Dajesz radę? – zapytał, podając mi narzędzie. Przytaknąłem jedynie w odpowiedzi. Sharpe posłał mi zadowolony uśmiech i wrócił z powrotem do domu. Mogłem go poprosić o pomoc i zapytać, jak się to robi.

Mogłem, ale tego nie zrobiłem, bo chciałem być niezależny.

A przy tym wstydem dla mnie było nie wiedzenie nawet tak prostych rzeczy.

Odetchnąłem i otworzyłem worek, biorąc garść ziemi i dosypując po trochu do każdej doniczki. Potem wsadzałem kwiaty i dosypywałem resztę z poprzednich.

Nie zajęło mi to tak dużo czasu, jak na pierwszy raz. W kilka minut się uporałem z całością i finalnie byłem całkiem zadowolony z efektu. Chociaż tak naprawdę były to tylko cztery kwiaty...

Otrzepałem dłonie o spodnie i wstałem ze schodów, zaczynając wszystko sprzątać. Gotowe roślinki zaniosłem do domu, gdzie wziął je ode mnie Zippy. Ogarnąłem mniej więcej wszystko na schodach, worek z resztą ziemi postawiłem pod ścianą a nożyczki wziąłem ze sobą.

W salonie Falco zamiatał coś w rogu, a Keenan z Terry'm starali się ustawić w miarę prosto sofę.

– Poszło nam całkiem szybko – zauważył Keenan. – Szczerze myślałem, że będziemy się tu męczyć do wieczora.

– No ja zamierzam tu tyle siedzieć. – Falco wzruszył ramionami i wyrzucił śmieci do kosza, a następnie poszedł wynieść szczotkę i szufelkę.

Keenan mruknął coś w odpowiedzi i poszliśmy z powrotem do kuchni. Podszedłem do zlewu i umyłem ręce, a potem usiadłem przy stole i wyjąłem telefon z kieszeni. Przejrzałem powiadomienia; widziałem wiadomości z grupy ze studiów, przeprosiny Ariona, że pił na imprezie i nie był ze mną trzeźwy, oraz parę nieodebranych połączeń od mamy.

Westchnąłem i szybko napisałem jej sms, żeby się nie martwiła, bo żyję i nic mi nie jest, a do domu wrócę za jakieś dwie godziny.

Gabi: tam gdzie zawsze?

Mimowolnie na moich ustach wykwitł uśmiech, kiedy wpisywałem odpowiedź.

Rick: tak. O piątej?

Gabi: będę!

– Z kim flirtujesz, że tak się uśmiechasz? – Usłyszałem nad sobą irytujący głos Falco, więc instynktownie wyłączyłem telefon i odwróciłem się w jego stronę. Stał zdecydowanie za blisko mnie.

– Z twoją matką – odpowiedziałem bez chwili namysłu.

Przez twarz Flashmana przeszedł dziwny grymas. Jakby bólu lub czegoś w tym rodzaju. Przesadziłem?

– Mogłoby tak być. Nigdy nie miała gustu, co do mężczyzn.

Pokręciłem rozbawiony głową.

– Sam na to wpadłeś? Czy w internecie gdzieś przeczytałeś?

– Inspiruję się twoimi tekstami.

– Chce ktoś coś do picia? Zaraz wyciągnę pizzę z piekarnika. – Wtrącił się Keenan, chodząc nerwowo po kuchni. – Tylko gdzie ja zapodziałem rękawice kuchenne...

Rudowłosy chodził po pomieszczeniu, szukając zguby, a Zippy zaczął nalewać napoje. Uszykował pięć szklanek, więc dla mnie to był dobry moment aby wstać i wyjść. I tak już za długo siedziałem im na głowie.

– Ja już będę się zbierał. – Przysunąłem krzesło, na którym siedziałem, do stołu i schowałem telefon do kieszeni. Ku mojemu nieszczęściu podniósł się także Terry. Kurwa.

– Odwiozę cię. – Popatrzył na mnie uważnie, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

– Jeżdżą autobusy, więc sam dojadę. Zresztą mogę też wezwać taksówkę i...

Archibald mi przerwał:

– Obiecałem, że cię odwiozę.

Westchnąłem, już z lekka zirytowany. Ten człowiek tak bardzo działał mi na nerwy. Dlaczego świat tak bardzo mnie nienawidził, że aż postawił mi go na drodze? Jakby nie było innych, równie przystojnych facetów, co on. Ewentualnie po prostu mądrzejszych, bo uroda przecież nie powinna się liczyć...

Och, o czym ja myślę, do cholery? Zganiłem się w głowie.

– Nie przypominam sobie, żebyś mi cokolwiek obiecałem – zauważyłem, zakładając ręce na piersi. Widziałem, jak Terry westchnął. – Przestań mnie tak traktować.

– Jak cię niby traktuję? – zapytał, stając tuż przede mną.

– Jak ofiarę.

Terry wpatrywał się we mnie uważnie, ale z jego oczu ani twarzy nie mogłem nic wyczytać. Opuściłem wzrok, nie mogąc wytrzymać dłużej nacisku jego spojrzenia. Miałem dość. Chciałem, żeby to wszystko się już skończyło.

Bo wylałem z siebie za dużo. On wiedział za dużo.

– Zostaniesz na jedzeniu. – Obok nas stanął Keenan. Jego głos był stanowczy, podobnie jak wzrok, który we mnie wlepiał. Potem poczułem, jak kładzie rękę na moim ramieniu. Delikatnie ją zacisnął. – A potem Terry odwiezie cię do domu.

– Nie jestem głodny – powiedziałem tylko.

– Ale nie będziesz siedział i patrzył, jak my jemy. – To powiedziawszy odsunął krzesło, na którym wcześniej siedziałem, i kazał mi usiąść. Zrobiłem to zrezygnowany. – Zresztą jadłeś cokolwiek dzisiaj?

– Tylko śniadanie.

– Więc tym bardziej. – Keenan się uśmiechnął. – A potem puszczę cię wolno.

– Jesteś bardziej męczący niż moja matka – westchnąłem. Chciałem dodać, że moja mama najczęściej jest męcząca, kiedy nie mam nawet sił aby wstać z łóżka.

Ale nikt z nich nie miał nawet prawa o tym wiedzieć.

– Oni też mi mówią, że im matkuję. – Keenan zadowolony wzruszył ramionami. A potem posłał karcący wzrok Falco, Lernerowi i wieżowcowi. – Ale nie robiłbym tego, gdyby nie było potrzeby.

A potem wyjął z szafki rękawice kuchenne, założył je i wyłączył piekarnik. Po chwili w powietrzu rozniósł się zapach jedzenia i mimowolnie stwierdziłem, że jednak byłem głodny. Bardzo.

Zippy wyjął talerze i ustawił je na stole. Zaraz po tym szklanki z piciem, a ja jednak w głębi duszy dziękowałem im, że kazali mi zostać.

To było miłe, bardzo. Ale z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej winny; zrobili dla mnie o wiele za dużo, a ja nie umiałem im nawet podziękować. Byłem samolubnym gnojem, taka była prawda. Nie umiałem już temu zaprzeczać. Nie z nimi.

Nie z nim.

Podziękowałem, kiedy Keenan nałożył mi kawałek. Poczekałem aż każdy dostanie i dopiero zacząłem jeść. Niestety, smak częściowo zgadzał z tym, co wcześniej mówił Falco – pizza była cholernie słona, a ja poczułem jak w moich oczach stają łzy. I nagle zachciało mi się pić.

Jakoś udało mi się gryz połknąć, ale byłem zbyt przerażony, aby zjeść więcej. Rozejrzałem się po reszcie – ich twarze albo nie wyrażały nic, albo było widać, że im smakuje. Albo bardzo dobrze udawali, bo raczej z moim smakiem było wszystko w porządku.

Upiłem łyk picia, a słodki smak rozniósł się się po moim gardle. Przejściowa ulga, bo zaraz będę musiał zjeść ponownie.

Przy stole panowała cisza, kiedy nagle rozniósł się dźwięk dzwoniącego telefonu. Terry wyjął swój smartfon i mogłem przysiąc, jak po jego twarzy przemknął wyraz przerażenia.

– Tata? – Jego głos był zdziwiony. Razem z resztą popatrzeliśmy po sobie a potem na białowłosego, który wstał od stołu i wyszedł z kuchni. Mogło to być głupie, ale szczerze miałem nadzieję, że Dave Archibald zadzwonił do niego, aby szybko do niego przyjechał czy coś takiego... Abym tylko nie musiał z nim jechać.

Terry przeszedł chyba na drugi koniec domu, bo nie słyszeliśmy nic. Na twarzach chłopaków widziałem duże zainteresowanie telefonem, ale było to przemieszane z czymś w rodzaju stresu. Coś mi mówiło, że gdyby dzwonił do wieżowca ktokolwiek inny, któryś z chłopaków pobiegłby za nim aby podsłuchiwać.

Ale sprawa dotyczyła ojca Terry'ego, a po tych wszystkich reakcjach wiedziałem, że musi to być dla nich wszystkich dość wrażliwy temat.

Minęło parę minut męczeńskiego jedzenia, kiedy Archibald wrócił do kuchni.

– W środę mam preselekcje do reprezentacji. – To było jedyne, co powiedział, kiedy wszedł. Na twarzy miał wypisane wiele emocji; widać było, że się cieszył tym wszystkim, ale przy tym zestresowany. Głównie była jednak ulga, bo skończył gadać z ojcem.

Byłem tego wszystkiego tak bardzo ciekawy.

– Poważnie? – zapytał ucieszony Keenan. Jego mina – podobnie jak miny Falco i Zippy'ego – wyrażała zadowolenie. Cieszyli się tym.

Ja też chciałem. Miał szansę na dostanie się do reprezentowania Japonii. To było duże wyróżnienie, bo, z tego, co słyszałem, to drużyna koszykówki nie składa się z byle kogo.

Terry miał szansę zaistnieć w tym, co kochał i w czym był dobry.

Też o tym marzyłem.

Mimowolnie poczułem, jak się uśmiecham. Nic jednak nie powiedziałem. Pozwoliłem im się cieszyć.

– Tata powiedział też, że udało mu się załatwić około dwudziestu miejsc na trybunach dla moich znajomych. – Widziałem jak ich uśmiechy się rozszerzają. 

– Jak mu się udało takie coś załatwić? – zapytał zdziwiony Zippy, a Terry wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia – przyznał wieżowiec. – Ale myślę, że dlatego, że jest jednym z organizatorów.

To brzmiało sensownie, fakt. Przyglądałem się im z zaciekawieniem; Archibald znów usiadł na swoim miejscu.

Nie sądziłem, że mnie też zaprosi. Ba! Nawet na to nie liczyłem. Nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi, żebym chodził na jego mecze. Zwłaszcza że miał innych znajomych, takich, którzy bardziej zasługiwali na chodzenie na jego spotkania.

Westchnąłem cicho.

– Znaczy, dwadzieścia miejsc to taka trochę nadwyżka. Wszystko będzie zależało od tego, ile rzeczywiście ludzi zaproszę.

A potem poczułem, jak wlepia we mnie wzrok.

– Też chcesz przyjść? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.

Nie.

To chciałem odpowiedzieć, bardzo. Nie miałem zamiaru tam iść. Poza tym miałem mieć w środę ważny egzamin i nie chciałem zaprzątać sobie głowy meczem Terry'ego.

Chociaż akurat to mnie nie powinno za bardzo obchodzić, bo ten człowiek miał nie być dla mnie ważny.

– Zależy, o której to będzie. – Wzruszyłem ramionami. Liczyłem, że od rana, bo o dziesiątej miał zacząć się mój egzamin. I trwać dwie godziny, więc gdyby mecz był od rana to nie było szans, abym na niego zdążył. Idealny plan.

– O piątej po południu. – Posłał mi dumny uśmiech, a ja miałem ochotę strzelić się w twarz.

– To może będę.

Miałem wrażenie, że jego twarz się rozjaśniła na moją odpowiedź. Zaraz jednak odwrócił się przodem do Keenan'a, więc nie miałem stuprocentowej pewności.

Po paru minutach dopiero Terry stwierdził, że będziemy jechać. Miałem ochotę rzucić się na niego z wdzięczności. Powstrzymałem się przed tym jednak i po prostu podniosłem się z krzesła, dziękując rudowłosemu za posiłek i pomoc. W międzyczasie białowłosy poszedł do ogrodu po Zoe, a ja udałem się do korytarza, aby tam na niego poczekać.

Chwilę później wyszliśmy z domu i podeszliśmy do samochodu.

– Ty siadasz z tyłu – powiedział Terry do Zoe, która stanęła pod drzwiami od strony pasażera i domagała się otworzenia ich, aby mogła wsiąść. Suczka popatrzyła na niego. – Jesteś ujebana ziemią, nie ma opcji, że wpuszczę cię do przodu.

Zachichotałem, kiedy zawiedziony pies musiał wsiąść na tylne siedzenie, podczas gdy ja mogłem rozsiąść się na fotelu pasażera. Zapiąłem pas i czekałem aż Archibald również wsiądzie.

– Musisz mi podać adres – zauważył, kiedy usiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik, po zamknięciu drzwi i zapięciu pasów. Podałem go a on wpisał w nawigację w telefonie, który umieścił w uchwycie zaczepionym na szybie.

– Wow, taki bystry jesteś, a nie wiesz, gdzie to jest? – zapytałem, zakładając ręce na piersi. Archibald wyjechał z podjazdu i posłał mi dumny uśmiech.

– Wiem.

Uniosłem brew.

– Nawigacja mówi mi, gdzie są policjanci, żebym mógł zwolnić. – Wzruszył ramionami. – Nie wiesz, że to tak działa?

– Nie mam prawa jazdy i samochodu – przyznałem, z lekkim zawstydzeniem. – Wszędzie wożą mnie kierowcy moich rodziców.

Terry w odpowiedzi zaczął się śmiać. Tym razem jednak nie połączył telefonu z radiem, więc w tle nie leciał żaden podcast a zwykłe piosenki. Archibaldowi chyba ta stacja nie podpasowała, bo chciał ją zmienić, ale uderzyłem go w dłoń i podgłośniłem.

– Serio? – zapytał rozbawiony. – Locked away?

– Lubię tę piosenkę. – Wzruszyłem ramionami.

– Nie oceniam, ale nie wyglądasz na takiego. Bardziej na kogoś, kto lubi muzykę klasyczną i gardzi każdym, kto jej nie znosi.

– Skąd wiesz, że lubię? – zapytałem, teraz już zaciekawiony.

– Na Instagramie dużo publikujesz zdjęć pianina i na relacje chyba też coś takiego wrzucasz.

– Stalkujesz mnie? – Odwróciłem się przodem do niego, patrząc intensywnie na jego profil. Widziałem jak zagryzł usta a czubki jego uszu nabrały różowawej barwy. Zawstydził się.

Samochód nagle się zatrzymał, a ja zobaczyłem, że stoimy na światłach.

– Chyba powinieneś wysiąść – powiedział, a ja zacząłem się śmiać.

– Ty się wstydzisz! – zawołałem. – Nie wierzę, Terry Archibald mnie stalkował.

– Nie ja, tylko Falco.

– Ale jednak wiesz, co wrzucam. – Szturchnąłem go ramieniem, kiedy auto ruszyło. – Zawsze robicie to razem, czy każdy osobno, ale się informujecie?

– A ty z landrynkiem nigdy tak nie zrobiłeś?

– Landrynkiem? – dopytałem zdziwiony, bo nie bardzo wiedziałem, kogo wieżowiec ma na myśli.

– No z Garcią.

Aha, czyli o Gabiego mu chodziło. Przerzuciłem włosy na plecy i wzruszyłem ramionami.

– Czasem się zdarzy, ale zwykle ludzi, których nie lubimy – zauważyłem. – A ty mnie chyba lubisz, więc ciekawie.

Terry westchnął.

– Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, że będziesz szedł na pieszo.

Popatrzyłem na telefon, na którego ekranie pisało, że zostało jeszcze jakieś dziesięć minut drogi.

– Opłacałoby ci się mnie tu zostawiać? Musiałbyś teraz znaleźć jakąś drogę do zawrócenia, a jeździ tu dużo samochodów, więc życzę ci powodzenia.

Wieżowiec pokręcił zrezygnowany głową.

– Chcesz w środę zabrać kogoś ze sobą? – zapytał, zmieniając temat. Zastanowiłem się. Prawda była taka, że – jak się okazało – część moich znajomych, było także znajomymi Archibalda.

– A kogo ty będziesz brać ze sobą?

Terry zastanowił się przez chwilę.

– Pewnie Falco, Keenan'a i Zippy'ego. Sol'a i Ryomę jak będą chcieli. – Wzruszył ramionami. – Z nimi przyjdą Vlad i Jade.

Kiwnąłem głową.

– Nie chcę robić problemu – zauważyłem. – Znam ich, więc po co ci ktoś, kogo ty nie znasz?

Terry się uśmiechnął.

– A skąd pewność, że nie znam?

Przewróciłem oczami. Fakt, Ariona i Victora znał, ale co z Gabim i Aitorem? Co prawda, z tego, co mówił Garcię chyba kojarzył, ale wciąż pozostawała kwestia Cazadora. Po co mieliby wynajmować miejsce komuś, kogo Terry nie zna?

– Ariona i Victora znasz, Gabriela też, ale Aitora?

– Cazadora? – dopytał, wjeżdżając w mniej ruchliwą ulicę. Przytaknąłem. – A to znam.

Co mnie ominęło?

– Co? Od kiedy? – zapytałem zdziwiony. Czemu ten człowiek musi znać moich znajomych?!

– Od wczoraj, pół imprezy z nim przesiedziałem.

– Czyli jesteście już przyjaciółmi na zawsze – rzuciłem z przekąsem. Kojarzyłem już okolicę, czyli byłem blisko domu. Miałem nadzieję, że tata nie wrócił wcześniej z delegacji.

Mamę mogłem ugadać, była łagodniejsza niż ojciec i zawsze łatwiej przychodziło jej wybaczanie mnie. A to, że dopiero dzisiaj się odezwałem po imprezie i nie wróciłem po umówionych dwóch godzinach, na pewno według nich będzie wymagało ich wybaczenia.

Tata był jednak gorszym tematem, o którym w tym momencie jednak nie chciałem myśleć.

– Oj, zazdrosny, że znam twoich przyjaciół? – zapytał rozbawiony, a Zoe szczeknęła, jakby w odpowiedzi. Odwróciłem się do tyłu.

– Cicho, zdrajco – powiedziałem poważnym tonem, a ona po prostu polizała mnie po nosie. Mimowolnie zacząłem się śmiać. – Nie rób tak, bo jak koty poczują na mnie psi zapach to wyląduję na bruku.

– Przygarniemy cię. – Terry wzruszył ramionami. – Zoe ma duże legowisko, więc oboje się zmieścicie.

Pokazałem mu środkowy palec, a on zatrzymał się przed bramą. Głos z nawigacji dał nam znać, że jesteśmy na miejscu.

– Ty tu mieszkasz? – zapytał oszołomiony. Mój dom zawsze wzbudzał zdziwienie i oszołomienie. Cholera, mieszkałem w pieprzonym pałacu.

– Tak, i dzięki za podwózkę. – Wysiadłem, żegnając się. – Pogadam z Gabim dzisiaj, czy będą chcieli wpaść na twój mecz – obiecałem mu i zamknąłem drzwi, zanim mi odpowiedział.

Nie miałem jego numeru, żeby dać mu odpowiedź o decyzji Gabiego i Aitora, więc czułem, iż nas na meczu nie zobaczą.

Zadowolony obserwowałem jak ochroniarz otwiera mi bramę. Przywitałem się z mężczyzną, a następnie ruszyłem w stronę wejścia do domu. Słyszałem też jak samochód Terry'ego odjeżdża, więc instynktownie odwróciłem głowę w tamtą stronę – czarny mercedes już zniknął w kłębach dymu.

Westchnąłem i wszedłem do domu. Rezydencja utrzymana była w stylu francuskim – miała białe ściany, duże okna i ciemny dach. W środku było podobnie; cały wystrój był utrzymany w jasnych barwach, na ścianach było dużo luster i zegarów, a także wiszących dywanów.

Idąc korytarzem w stronę schodów na piętro, mijałem różnej wielkości rzeźby.

– Riccardo? – Usłyszałem głos mamy, który dochodził z jadalni. Westchnąłem i skręciłem w prawą stronę, gdzie pewnie była.

Nie myliłem się. Isabel siedziała przy ciemnym, dębowym stole. Miała na sobie elegancki, beżowy kobiecy garnitur. Ciemne włosy związane były w luźnego warkocza. Obok niej siedział mój młodszy brat; Anthony zupełnie nie pasował ubraniem do mamy. Był w dresie, który ubrudził zupą.

Podeszłem do mamy i przywitałem ją buziakiem w policzek. Młodszego brata całkowicie zignorowałem; dzieliło nas piętnaście lat i nie byliśmy zbyt blisko. Nie umiałem z nim rozmawiać. Ba! Nie chciałem i nie lubiłem. Anthony był łagodniej traktowany przez naszych rodziców niż byłem ja w jego wieku. To było irytujące.

A ja byłem po prostu zazdrosny, choć nie chciałem tego do siebie dopuścić.

– Przepraszam, że tak późno – wymamrotałem. Mama popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.

– Zostałeś u Gabiego? Czy Ariona?

– Tak naprawdę u żadnego z nich.

Isabel uniosła brew.

– Czyżby?

– I tak go nie znasz, więc się nie dopytuj – powiedziałem, na co ona zachichotała.

– Powinnam być na ciebie zła, że się spóźniłeś i nawet nie dałeś znać, kiedy wrócisz – powiedziała. – Ale nie ma twojego ojca, więc będę udawać, że wróciłeś po dwóch godzinach tak jak nam obiecałeś.

Odetchnąłem z ulgą.

– Dziękuję.

Mama uśmiechnęła się do mnie.

– Jesteś gotowy na środowy egzamin czy jeszcze nie?

– Od jutra zacznę wszystko sobie przypominać, bo umiem.

Na te słowa twarz mamy się rozjaśniła.

– Będziesz jadł z nami?

– Zjadłem u znajomego, teraz będę się zbierać, bo na piątą umówiłem się z Gabim.

– Potrzebujesz kierowcy?

Kiwnąłem głową.

– Jeśli to nie problem to poproszę.

Isabel kiwnęła głową.

– Jakiegoś ci ogarnę – obiecała, a ja uśmiechnąłem się do niej. Pocałowałem ją w policzek jeszcze raz a potem wyszedłem z jadalni. Niemal od razu zamierzyłem się do pójścia do swojej sypialni. – Och, i jeszcze jedno, Riccardo. – Usłyszałem jej głos, więc przystanąłem. – Masz bardzo ładne ubrania.

Popatrzyłem w dół na swoje ciuchy i czułem, jak moja twarz pokrywa się rumieńcem. Wciąż byłem w spodniach i bluzce Archibalda.

– I tak nie powiem czyje! – odkrzyknąłem jej w odpowiedzi i usłyszałem, że się śmieje. Moja mama była kochana, ale nie musiała o wszystkim wiedzieć.

Teraz, kiedy już nic mi nie stało na drodze, mogłem śmiało ruszyć do siebie. Moja sypialnia zajmowała niemal pół piętra – cholera, była większa niż niejedno mieszkanie. Ja byłem jednak pod względem mebli minimalistą; miałem łóżko, które było dość duże (o wiele większe niż to Archibalda, choć to jego było równie wygodne) i stało w rogu pokoju. Naprzeciwko było zawalone notatkami biurko, obok którego znajdowały się przeszklone drzwi na balkon. Na samym środku pomieszczenia stało ciemne pianino, na którym widziałem kilka kartek zapełnionych od góry do dołu nutami. Niedaleko stała mała kanapa, blisko niej komoda z telewizorem i podłączoną konsolą, na której rzadko kiedy miałem okazję grać. W rogu stał stojak na wiolonczelę, a na nim i ten instrument. Obok była zawieszona niewielka półeczka, na której leżały skrzypce i kilka smyczków do obu instrumentów.

Od razu zdjąłem buty i ruszyłem do jednych z dwóch drzwi, które również znajdowały się w moim pokoju. Jedne – te, których klamkę nacisnąłem – prowadziły do łazienki, a drugie do obszernej garderoby.

Podczas gdy moja sypialnia była przeszklona i utrzymana w jasnych barwach, tak łazienka była ciemna. W rogu naprzeciwko drzwi stała duża wanna, w której z pewnością zmieściłyby się dwie osoby. Obok szafka z płynami, ręcznikami i akcesoriami do włosów. Przy niej umywalka, nad którą wisiało dość duże lustro. Po przeciwnej stronie był prysznic, a przy nim toaleta.

Zerknąłem na zegarek na lewym nadgarstku. Dopiero dochodziła trzecia, więc miałem jeszcze sporo czasu do spotkania z Gabim. Dlatego więc zacząłem nalewać wody do wanny, a wcześniej zawróciłem aby zamknąć drzwi do łazienki. Związałem przy tym włosy w luźny kucyk.

Nie wziąłem żadnych ubrań na zmianę, dlatego uszykowałem sobie o jeden ręcznik więcej niż potrzebowałem do wytarcia się, a kiedy wody było już całkiem sporo, zacząłem się rozbierać.

Woda była przyjemnie ciepła, a ja nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebowałem. Nie sądziłem, że Terry jakkolwiek mnie oczyścił, kiedy mnie przebierał, więc kąpiel po tylu godzinach była wspaniałym doznaniem. Oparłem się o ściankę wanny i odetchnąłem z zadowoleniem.

Byłem w domu, w końcu. Tu nikt nie wiedział, co się stało na imprezie – i do czego prawie doszło – więc nie musiałem się mierzyć z tym, że ktokolwiek będzie mnie traktował jak jakąś ofiarę. W tym budynku, u boku tych ludzi ten problem nie istniał.

Tak naprawdę miałem nadzieję, że cała ta sytuacja – zarówno wczorajsza impreza, jak i cały dzisiejszy dzień – to tylko zwykły sen, z którego zaraz się obudzę. Że nikt nie dodał mi pigułki gwałtu do picia, że przed tragedią nie uchronił mnie Terry i nie byłem w jego mieszkaniu przez całą noc, że nie byłem z nim u Keenan'a i nie rozmawiałem z detektywem.

Że to wszystko się nie wydarzyło, a to po prostu zbyt realistyczny sen, z którego zaraz się obudzę i nie będzie żadnego problemu. Żadnego poczucia bycia ofiarą i żadnego zastanawiania się, a co by było gdyby.

Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a kiedy się uszczypnąłem, to uczucie się pogłębiło. To nie był sen, to wszystko wydarzyło się naprawdę – a teraz, za każdym razem, kiedy będę patrzył w lustro, rozmawiał z kimkolwiek o tej sytuacji – to wszystko będzie do mnie wracać.

Pozostawała jeszcze kwestia chłopaka z imprezy; nie znałem go a jego opis nic mi nie mówił. Ale czy on również mnie nie znał i byłem po prostu przypadkową osobą, która stanęła na jego drodze? A może był kimś, komu nieumyślnie stanąłem na drodze a teraz się mściła? A co jeśli policja nic z nim nie zrobi, bo poza plastikowym kubeczkiem i listkiem po tabletkach nie znajdą innych dowodów? Zresztą skąd gwarancja, że będą tam jego odciski palców?

A co jeśli go nie znajdą, a on wróci, żeby dokończyć to, co zaczął?

Moje serce zabiło nieprzyjemnie na tę myśl. Powinienem myśleć pozytywnie – facet nic złego mi nie zrobił, Terry i Keenan zrobili wszystko, by mi pomóc a teraz byłem bezpieczny w domu.

Ale co gdyby zrobił? Gdyby Terry nic nie zauważył? Albo gdyby zauważył, ale jednak postanowił to zlekceważyć? Gdyby Keenan to zignorował?

Gdyby ten chłopak wiedział, że policja zaczęła go szukać i zamierzał się teraz mścić?

Westchnąłem, zdecydowanie straciłem już ochotę na kąpiel. Szybko namydliłem ciało, a potem je opłukałem, by po chwili już wyjść z wanny i wypuścić wodę. Wytarłem się jednym ręcznikiem, a kiedy byłem suchy to owinąłem sobie drugi w talii. Z leżących na podłodze spodni Terry'ego wyjąłem swój telefon, aby następnie opuścić łazienkę i zgasić w niej światło.

Było już wpół do czwartej, ale jeszcze nie zacząłem się szykować. Zamiast tego po prostu ległem na łóżko, by chwilę poleżeć.

I pomyśleć.

Cała ta sytuacja była abstrakcyjna i tak niemożliwie nierealna. Chciałem wrócić do swojego życia sprzed imprezy, choć ta nowa rzeczywistość trwała dopiero od wczoraj.

Już miałem jej dość.

A miałem wrażenie, że wszystko zacznie się dopiero teraz zmieniać.

Potrzebowałem z kimś o tym porozmawiać – gdyby mama się dowiedziała, nie miałbym prawa wychodzenia gdziekolwiek bez ochroniarza aż do mojej śmierci. I zapewne moje prapraprawnuki również byłyby obarczone tym zaszczytem. Ojciec zapewne zignorował by całą tę sytuację i kazał wracać do nauki, bo miałem za parę dni ważny egzamin, który kończył mój cały drugu rok nauki na studiach.

Pozostawał mi Gabi. Wiedziałem, że Garcia mi pomoże. Bo Gabi zawsze był i zawsze pomagał. Dlatego byłem mu tak bardzo wdzięczny za wszystko.

A najbardziej za wszystkie te momenty, gdy siedział ze mną i mnie pocieszał, kiedy lekarze stwierdzili, że jestem chory.

Sam fakt tego, że mam w końcu okazję, by się z nim spotkać sam na sam i wreszcie porozmawiać tak jak dawniej, był dla mnie ogromnie ważny. Przez studia i jego związek z Cazadorem szanse na to były ograniczone, ale i tak bardzo się cieszyłem.

No i mieliśmy się spotkać w naszej ulubionej kawiarni jeszcze z czasów gimnazjum. Jednocześnie miałem mieć swoje ulubione desery i ukochaną kawę, a przy tym rozmawiać z Gabrielem. No czy mogło być lepiej?

W końcu jednak postanowiłem zacząć się szykować. Powoli schodziła już ze mnie adrenalina i wszystkie emocje z dzisiejszego dnia, więc prawda była taka, że gdybym leżał odrobinkę dłużej to pewnie bym zasnął.

I obudził się gdzieś w przyszłym wcieleniu, ale to najmniejszy szczegół. Podniosłem się z łóżka i przeszedłem do garderoby.

Moje ulubione ubrania zostawiłem u Archibalda, więc choćbym bardzo unikał białowłosego to i tak w końcu będę musiał po nie się zgłosić. I oddać mu te jego. Po kilku minutach gdybania zdecydowałem się założyć białą, wyprasowaną koszulę, której rękawy podwinąłem sobie do łokci. Jej dół wpuściłem w dopasowane spodnie w kratę, a na wierzch wciągnąłem jeszcze brązowy sweter bez rękawów. Buty postanowiłem założyć te same.

Rozpuściłem jeszcze włosy i przeczesałem je palcami, na które założyłem dwa srebrne pierścionki.

Po tym wyszedłem z garderoby i w pokoju znalazłem jeszcze trochę pieniędzy, które włożyłem do portfela a tego do kieszeni spodni. Zgarnąłem telefon i wyszedłem z pokoju.

Idąc powoli zajrzałem ponownie do jadalni. Mama wciąż siedziała tam z Anthony'm, więc stwierdziłem, że do nich podejdę.

– Pójdę jednak na pieszo, po kierowcę zadzwonię, kiedy będę miał zamiar wracać do domu – oznajmiłem jej cicho do ucha, widząc jak zakrywa mojemu bratu części słów.

Anthony jednak był podobnie wychowywany do mnie – czytać uczył się zanim skończył pięć lat. Jednak rodzice nie nakładali na niego za dużo – w przeciwieństwie do mnie – więc młody dobrze ogarniał podstawowe zwroty i umiał przeczytać krótkie, proste zdania.

Cóż, ja w jego wieku umiałem więcej.

– Jesteś pewien? – Mama popatrzyła na mnie uważnie, a jej rozkojarzenie sprawiło, że Anthony przestał czytać.

– Gdzie idziesz? – zapytał zainteresowany a ja miałem ochotę niemiło mu odpowiedzieć.

– Na spotkanie z Gabim – odpowiedziałem jedynie, a potem skupiłem się na Isabel. – Tak, spacer dobrze mi zrobi.

– Mogę iść z tobą? – dopytał chłopiec a ja westchnąłem.

– Oczywiście, że nie – burknąłem. – Chcę pogadać z nim sam na sam, nie mam czasu, żeby cię pilnować.

I wyszedłem, nie dając im czasu na odpowiedź. Szybkim krokiem przemierzyłem korytarz, witając się po drodze z paroma pokojówkami i jednym lokajem. Kiedy stanąłem na schodach na dworze, było parę minut po czwartej, więc i tak miałem niecałą godzinę do spotkania z Gabrielem.

Ruszyłem długim podjazdem w stronę bramy, którą powoli zaczął otwierać ochroniarz. Pod dom wjechał samochód jednego z ogrodników, który, kiedy przejeżdżał obok mnie, pomachał na powitanie. Zrobiłem to samo.

W przeciwieństwie do mojego ojca, nie traktowałem nikogo z służby jako swoich służących i ludzi gorszego sortu. Uważałem ich nawet za ciekawszych niż jacykolwiek znajomi moich rodziców, których w ciągu dwudziestu jeden lat poznałem. Mieli prawdziwe problemy, które nie ograniczały się do tego, jak powinni się ubrać na bankiet charytatywny. Lubili dużo rozmawiać, a ja uwielbiałem ich słuchać, bo często tu tego potrzebowali.

Nie wahałem się też, kiedy potrzebowali pomocy, bo to oni przez większość mojego życia pomagali mnie.

Byli ciekawi, szczerzy i nie oceniali.

Mój ojciec i jego znajomi to byli ludzie bezwzględni, sztuczni i krytykowali wszystko, co było nie takie jak chcieli.

Ruszyłem nie ruchliwą drogą w stronę głównej ulicy. W pewnym momencie żałowałem, że nie wziąłem ze sobą żadnych słuchawek, ale teraz głupio mi było po nie wracać.

Spacerowałem powoli, zastanawiając się, jak o wszystkim powiem Gabiemu. Wiedziałem, że zrozumie i postara się mi pomóc, ale jednak kwestia tego, jak mu to wszystko przekażę, była dla mnie dość kłopotliwa.

Bo przecież nie palnę mu przed przywitaniem się, że ktoś mi wrzucił pigułkę gwałtu do picia i w sumie to potrzebuję o tym pogadać.

Pokręciłem głową na samą myśl i pasami przeszedłem na chodnik, kiedy tylko opuściłem polną drogę i wszedłem na tę bardziej ruchliwą. Było tu o wiele głośniej niż na moim osiedlu, na którym łącznie z naszym domem mieściło się może dziesięć rezydencji. I to było dla mnie wybawienie, bo o wiele bardziej wolałem ciszę. Przez fakt, że mało ludzi się u nas kręciło, mogłem bez problemów uczyć się przy otwartych oknach i nie byłem przez nic rozpraszany.

W Tokio mieszkało cholernie dużo ludzi i ciężko było się po tym mieście przemieszczać. Zwłaszcza teraz, gdy były godziny szczytu, a ludzie właśnie kończyli pracę lub szkołę, a wszystkie drogi i chodniki były zawalone. Mocno trzymałem ręce w kieszeniach, aby nie wypadł mi ani portfel, ani telefon, i przepychałem się między ludźmi. Słyszałem przy tym zarówno klnięcie innych przechodniów, bo w tym mieście zawsze każdy każdego deptał, a z drugiej strony były jeszcze liczne dźwięki klaksonów i piszczące opony, bo ktoś przeszedł tam, gdzie nie trzeba.

Oj, kochałem to miasto.

Kawiarnia, którą ja i Gabi uwielbialiśmy, mieściła się w samym centrum miasta, czyli dość spory kawałek od mojego domu. A że szedłem na pieszo i przy okazji mierzyłem się z tłokiem ludzi i samochodów, to na miejsce dotarłem chwilę po piątej. Od razu po otworzeniu drzwi przywitał mnie intensywny aromat kawy i słodki zapach ciast. Poczułem jak mój brzuch się tego domaga, więc zacząłem rozglądać się za Gabrielem.

Garcia siedział plecami do mnie. Miał na sobie niebieski sweter z świecącymi akcentami na ramionach. Uśmiechnąłem się i podszedłem do niego od tyłu. A następnie nachyliłem się nad nim i powiedziałem proste:

– Bu. – Odsunąłem się a Garcia odwrócił się w moją stronę przerażony.

– Serio? Znowu? – zapytał a ja się zaśmiałem.

– Ciebie też dobrze widzieć, Gabi. – Uśmiechnąłem się do niego i usiadłem naprzeciwko. Na stole przed różowowłosym dojrzałem kilka białych kartek z różnymi szkicami; głównie jakichś bluzek. – Co to takiego?

– Moje projekty – odpowiedział zestresowany.

Uniosłem brew zaciekawiony.

– Na ostatnie zaliczenia na studiach czy dla twojej mamy?

– Dla mamy. Poprosiła mnie, żebym coś jej ogarnął na nową, wiosenną kolekcję, ale zupełnie nie mam do tego głowy – westchnął zrezygnowany. Wziąłem jedną kartkę i zacząłem się jej przyglądać. Na szkicu była lekko zarysowana postać. Była pochylona w bok, a jedynym ubraniem, jaki miała narysowany, była bluzka na krótki rękaw. Miała delikatne wcięcia na talii i na rękawach.

– Ładne – zauważyłem, ale Garcia nie był przekonany.

– To nie ma być tylko ładne! To ma być perfekcyjne. Mama mi zaufała, a ja ją zawiodę.

Mama Gabriela była znaną japońską projektantką mody i odkąd pamiętam, jej syn zamierzał iść w jej ślady. Ciocia Adeline często go ze sobą ciągała do jej pracowni a także na różne pokazy, więc Gabriel był zaznajomiony ze wszystkim od małego.

Zazdrościłem mu tego – on także miał szansę iść w ślady swojego rodzica, a przy tym spełniać marzenia. Dokładnie jak Terry.

Ja miałem obowiązek być taki jak mój tata, a moje marzenia miały pójść w zapomnienie, kiedy tylko zacznę pracę w jego firmie.

Odetchnąłem.

– Nie zawiedziesz. Ciocia jest zadowolona z każdego twojego projektu i każdej poprawki, jaką jej wprowadzasz. – Wzruszyłem ramionami. – Sama mówiła.

– Tak, ale wszystko, co robię było zawsze przez nią skontrolowane i ewentualnie poprawione. A i tak większość tych projektów nigdy nie ujrzała światła dziennego – przypomniał i złożył projekty w kupkę. – A teraz mają być obejrzane przez jakiegoś amerykańskiego projektanta. I kiedy się spodobają to zostaną przez niego zabrane do USA.

– Tego się najbardziej boisz, co? – zachichotałem. – Gabi, będzie dobrze. Masz talent. Uważam tak ja, twoja mama i każdy jej pracownik. A kiedy się spodobasz to będzie dla ciebie ogromna szansa.

– Tak uważasz? – dopytał, a w jego oczach ujrzałem iskierkę nadziei.

– Oczywiście. – Uśmiechnąłem się do niego.

Potem jednak iskierka nadziei w jego błękitnych oczach zamieniła się w coś, co mogłem porównać do zainteresowania.

– A co się stało po imprezie, że wróciłeś z Archibaldem? – zapytał a ja westchnąłem. Chciałem z nim o tym pogadać, ale jednocześnie nie chciałem.

– Za długo, by gadać. – Machnąłem ręką. – Słyszałeś, że podobno zna się z Aitorem?

– Tak – przytaknął. – Poznali się dobrze wczoraj a dzisiaj zamierzają spędzić cały wieczór na graniu – westchnął. – Aitor mi dzisiaj opowiadał. Terry podobno cię szukał na imprezie, a jak nie znalazł to postanowił gadać z Aitorem o życiu przy butelce coli w ogródku.

Pokręcił rozbawiony głową.

– Miałem się ciebie zapytać, czy nie chcielibyście wpaść na jego mecz w środę. Ma eliminacje do drużyny krajowej i może zaprosić paru znajomych, jako osobisty doping. – Pokręciłem głową.

– Wybierasz się?

– Nie wiem, mam w środę egzamin i na nim chcę się skupić – przyznałem szczerze. – A wolę nie zastanawiać się cały wtorek, czy Terry się jednak dostanie.

– Ale jak nie pójdziesz to i tak będziesz ciekawy. – Gabriel podsumował z uśmiechem. Niechętnie przytaknąłem, bo taka była prawda. Jeśli nie pójdę, to całą środę będę z zniecierpliwieniem czekać na wiadomość, że się dostał.

Nieważne czy od niego, czy po prostu przeczytam w internecie.

Odetchnąłem.

– Może bym się nawet przeszedł, ale nie chcę nikomu robić problemu – powiedział Garcia, wzruszając ramionami.

– Wieżowiec mówi, że to nie problem.

Różowowłosy się zastanowił.

– Nie wiem. Pogadam z Aitorem, ale myślę, że on będzie chętny. Lubi takie rzeczy, ja niekoniecznie, ale nie puszczę go samego.

– Boisz się, że ktoś ci go ukradnie?

– Boję się, że się zgubi. – Gabi pokręcił głową. – Ostatnio szukał butów, które miał na nogach. I szukał ich w salonie, a potem nie wiedział jak wyjść.

Zaśmiałem się a po chwili obok nas pojawił się kelner, którym okazał się być Vlad. Był to starszy brat Victora i chłopak Sol'a. Nie znałem go za dobrze, bo rozmawiałem z nim parę razy w domu Blade'ów, ale Vladimir zawsze chętnie się ze mną witał.

Był o wiele milszy niż jego brat, a to sprawiało, że rozmowa z nim była o wiele łatwiejsza.

– Co wam podać? – zapytał, uśmiechając się do nas.

– Mi się marzy deser, taki piętrowy. Żeby na wierzchu miał owoce, takie lekko kwaskowe, dla przełamania smaku. Oprócz tego chcę kawy, takiej warstwowej z narysowanymi listkami – powiedział rozmarzony Gabi, a Vlad wszystko zanotował.

– Czyli piętrowa beza z owocami, okej. I caffe latte – podsumował. – A dla ciebie? – zapytał mnie.

Zastanowiłem się.

– Z ciastem zdam się na ciebie a kawę chcę tak ciemną, jak dusza Victora.

Vlad zaśmiał się na moje słowa.

– Czyli gorzka z maleńkimi piankami, jasne. Robi się, za jakieś dziesięć minut wszystko przyniosę.

– Hej, Vlad. – Zatrzymałem go zanim odszedł. Popatrzył na mnie zaciekawiony. – Znasz Terry'ego, prawda?

– Tak – przytaknął. – Koleguje się z Sol'em.

Kiwnąłem głową.

– Wybieracie się na jego mecz w środę?

Vladimir pokiwał głową.

– Sol mi tylko o tym pisał. I kazał wziąć wolne na środowe popołudnie, bo on jedzie wspierać kumpla.

Gabi posłał mi zadowolony uśmiech.

– Widzisz? Czyli musisz jechać – powiedział. Czułem jak obaj się na mnie patrzą.

Będę musiał pójść. Nie będę miał innego wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro