rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie miałem pojęcia, co irytuje mnie bardziej – czy dźwięk odkręconej wody w kuchni, czy padające na moją twarz promienie słońca przez odsłonięte okno. Stęknąłem zmęczony i odwróciłem się tyłem do światła, a głowę zakryłem poduszką.

Dodatkowo chciało mi się wymiotować, a ból głowy nie poprawiał sytuacji. Kac zdecydowanie nie był moim najlepszym przyjacielem.

Mimo wszystko coś mi tu nie pasowało. W moim pokoju nigdy nie było słychać jak ktoś w kuchni leje wodę, bo był za daleko. A skoro teraz słyszałem... Poderwałem się gwałtownie do siadu. Co prawda był to błąd, bo głowa dała o sobie znać jeszcze bardziej.

Zdezorientowany rozejrzałem się po pokoju – mój był utrzymany w bardzo stonowanych barwach; ten natomiast krzyczał, że jego właściciel lubił, gdy ludzie zwracali na niego uwagę. Czerwone ściany, czarne meble. Dodatkowo był też o wiele mniejszy niż moja sypialnia. Mimo to wciąż nie bardzo wiedziałem, gdzie się obudziłem.

Łóżko, choć znacznie mniejsze niż to moje, było niewiarygodnie wygodne. A poduszki też dość przyjemnie pachniały – osoba, która zazwyczaj na nich spała musiała używać dość wyraźnej wody kolońskiej, a ta była mi bardzo znajoma, choć nie wiedziałem skąd. I równie przyjemnie mi się na nich leżało, więc gdyby nie ten cholerny ból głowy na pewno doceniłbym je bardziej.

Westchnąłem i położyłem się z powrotem, przodem do szafki nocnej. Na niej dojrzałem stojącą szklankę z wodą, a obok było opakowanie tabletek na ból głowy. Cóż, osoba, w której łóżku leżałem, całkiem przyzwoicie o mnie zadbała, co było nawet miłe. Zapamiętałem aby podziękować, kiedy właściciel mieszkania wreszcie mi się pokaże.

Po paru chwilach bezczynnego leżenia postanowiłem powoli usiąść i zażyć lek, bo ból już nie dawał mi żyć, chociaż na pewno było lepiej niż wtedy, kiedy się obudziłem. Po popiciu pastylki wodą i odstawieniu pustej szklanki z powrotem na szafkę, podniosłem się z łóżka. Nogi mi się chwiały i delikatnie zakręciło mi się w głowie.

Powolnym krokiem ruszyłem w stronę stojącej pod ścianą naprzeciwko półki z licznymi medalami i pucharami. Coś mi mówiło, że to, co tam zobaczę, może mi podpowiedzieć w czyjej sypialni się znajdowałem.

Idąc, rozglądałem się po pokoju. Była w nim jeszcze szafa, całkiem spora jak na rozmiary tego pomieszczenia. Obok były drzwi prowadzące na balkon. W rogu obok łóżka na stojaku znajdowała się czarna gitara elektryczna. Przy szafce z pucharami stało również wysokie lustro, więc z zaciekawieniem do niego podeszłem.

– Rany boskie. – To jedyne, co powiedziałem, kiedy zobaczyłem swoje odbicie. Moje długie do ramion włosy były naelektryzowane i stały w różne strony, pod oczami miałem ogromne cienie, a przy ustach zaschniętą ślinę. Ubranie też miałem inne – zamiast jeansów i koszuli miałem na sobie czyjś przydługi, czerwony t-shirt z logo jakiegoś zespołu rockowego. Bluzka pachniała dokładnie tak samo jak poduszki, a to w jakiś sposób mnie ukoiło. Było znajome i przyjemne.

I bezpieczne.

Westchnąłem i w końcu podeszłem obejrzeć ogromną kolekcję pucharów i medali. Większość z nich była złota, mało który był srebrny a brązowego nie było chyba ani jednego. O ścianę stały oparte także różne dyplomy i podziękowania. A na nich to jedno szczególne nazwisko.

W pierwszej chwili myślałem, że po prostu śnię. Ale, kurwa, kiedy się uszczypnąłem i bolało, zdałem sobie sprawę, że to prawda.

Czy ja naprawdę, do chuja, znajdowałem się w pokoju Terry'ego Archibalda?! Przyglądałem się kolekcji, i choć była imponująca, to już miałem dość. Wszystkiego, a na domiar złego od tego pieprzonego złota odbijało się słońce i padało mi w oczy.

Z faktu, że Terry chyba nadal nie wiedział, iż wstałem to postanowiłem się jeszcze tu porozglądać. I znaleźć swoje ubrania.

To było zawstydzające. Ze swoich wczorajszych ubrań miałem na sobie tylko bokserki. Ta pieprzona koszulka była jego. Pachniała Terry'm Archibaldem i dlatego była znajoma! Bo znałem zapach białowłosego (cóż, używał jednej wody kolońskiej od liceum). Westchnąłem i powoli przechadzałem się po pokoju, szukając swoich rzeczy. Niestety, nigdzie ich nie było. Natomiast wszędzie walały się ciuchy Archibalda. Westchnąłem zrezygnowany i usiadłem na łóżku.

Powinienem go powiadomić, że się obudziłem. I poprosić aby oddał mi moje ubrania, bo paradowanie po jego mieszkaniu, w jego ubraniach, nie było szczytem moich marzeń i chciałem jak najszybciej się stąd wydostać.

W końcu jednak wstałem, ale zamiast ruszyć do wyjścia z pokoju, postanowiłem podejść do gitary, która była w rogu. Archibald nie wyglądał na miłośnika muzyki, a ten sprzęt wyglądał na drogi... Z ciekawości ukucnąłem przy niej i zacząłem ją oglądać. Wyglądała jakby była świeżo wyczyszczona. Czarny korpus miał wygrawerowane na biało literki T.A., gniazdko wyjścia – podobnie jak mostek i płytka maskująca – był czerwony. Ten sprzęt krzyczał Terry, choć był w stanie idealnym, a Archibald nie wyglądał na kogoś, kto dba o jakikolwiek przedmiot bardziej niż o siebie.

– Jak się spało, śpiąca królewno? – Usłyszałem jego głos. Powstrzymałem zdenerwowane westchnięcie i podniosłem się, a następnie odwróciłem w jego stronę.

– Byłoby lepiej gdybym nie był tutaj. Głośno chrapiesz a ten pokój wywołuje koszmary.

Terry zachichotał. Na sobie miał tylko krótkie, czarne spodenki, więc – ukrywając oczywiście zawstydzenie – starałem się nie zwracać uwagi na to, że górę ma nagą. Przez to, że od paru dobrych lat uprawiał sport, był szczupły, a przy tym dość umięśniony. 

Cholera, ciężko było jednak oderwać wzrok.

– W nocy nie wyglądałeś jakby ci cokolwiek przeszkadzało.

To zdanie było tak wielkim podtekstem. A ja dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę jak cała ta sytuacja wyglądała – wstałem w jego pokoju, bo spałem w jego łóżku, miałem na sobie jego bluzkę. A dodatkowo byłem cały rozczochrany a on w połowie goły.

W tamtym momencie jednocześnie żałowałem i cieszyłem się, że niewiele pamiętałem z całej nocy – żałowałem, bo chciałbym mieć dokładną pewność tego, co się działo; ale cieszyłem się, ponieważ chyba też nie bardzo chciałem wiedzieć. Bo co jeśli my...

– Japierdole, nie – powiedział prędko wieżowiec, widząc moją twarz. – W życiu bym cię tak nie dotknął. Fuj. – Pokręcił głową. – Nawet z tobą nie leżałem.

– To fuj mogłeś sobie darować, cymbale. Gdzie są moje ubrania?

– W pralce, piorą się jeszcze.

Wiedziałem, że życie i los mnie nie lubią, ale czy naprawdę musiały skazywać mnie na tak wielkie cierpienie i wstyd? Jakby już ta sytuacja nie była jakoś mocno niezręczna.

Popatrzyłem na niego uważnie. Skoro to nie on był ze mną w łóżku i to nie jego chrapanie słyszałem, to kto tu jeszcze był?

– Ty ze mną nie leżałeś? – dopytałem a on przytaknął.– To kogo ja w nocy słyszałem?

Terry w odpowiedzi zachichotał, a następnie wskazał dłonią na drzwi.

– Idź w prawo do kuchni a się przekonasz.

Popatrzyłem na niego jak na debila – którym był, oczywiście – i ruszyłem we wskazanym kierunku. Byłem tym co prawda skrępowany, bo czułem jego wzrok na swoich gołych nogach. Koszulka na szczęście była na tyle długa, że chociaż tyłek mi zakryła. I mogłem zachować trochę przyzwoitości.

W kuchni rzeczywiście był powód nocnego chrapania – na jednym z krzeseł stał pies. Duży, biały pies z czarną obrożą. Dwie tylne łapy miał na siedzeniu krzesła a te przednie opierał o stół i nachylał się nad jednym z talerzy, na którym dostrzegłem jakieś wędliny.

– Zoe, kurwa, nie. – Za mną stanął Terry. Pies od razu odwrócił się w naszą stronę i zdjął łapki ze stołu.

Nigdy nie przepadałem za psami i zdecydowanie wolałem koty, ale musiałem przyznać, że ten był po prostu prześliczny. Wyglądał jak biała chmurka, taka bardzo szczęśliwa.

Zoe, bo chyba tak zwierzę się wabiło, zeskoczyła na podłogę i podreptała do nas. Najpierw przymilała się do Archibalda, który ukucnął, więc suczka polizała go po twarzy.

Dopiero po tym skupiła się na mnie. Nigdy nie wiedziałem jak mam się zachowywać przy psach – miałem dwa koty, a przez to również świadomość, iż psy nie będą za mną za bardzo przepadać, gdyż mogły ode mnie wyczuć ich zapach.

Suczce to chyba nie przeszkadzało, bo podniosła się na tylnych łapkach a przednie oparła na mnie. I zaczęła mnie z zainteresowaniem obwąchiwać. Kątem oka widziałem jak Archibald się podnosi, ale sam czekałem z pogłaskaniem psa.

W pewnym momencie jednak uniosłem dłoń i delikatnie podrapałem ją za uchem.

– Jaka ty jesteś śliczna. – To jedyne co powiedziałem a suczka z zadowoleniem polizała mnie po twarzy. – Na szczęście się nie upodobniłaś do właściciela. – Na to miałem wrażenie, że szczeknęła przytakująco. Terry, który właśnie stał przy szafce, odwrócił się w naszą stronę z szklanką w dłoni.

– Podejrzewam, że twoje koty też są ładniejsze od ciebie. – Przewrócił oczami. Zaraz... skąd on wiedział, że je mam? Przecież nie mówiłem!

– Skąd wiesz, że je mam?

– Chwaliłeś się Keenan'owi a on opowiedział mnie. Zresztą Sherwind też się chwali na prawo i lewo, że udało mu się w końcu pogłaskać twoje koty i żaden na niego nie nasyczał.

To prawda, Arion, podobnie jak Terry, miał psa. A moje koty przez to nie bardzo za nim przepadały.

– Umiesz jakieś sztuczki? – zwróciłem się do psa. – No, siad. – Suczka patrzyła na mnie z zainteresowaniem.

– Nie licz, że to zrobi. – Terry ustawił na stole dwie szklanki z herbatą. – Za darmo może ci, co najwyżej, buta wynieść.

Popatrzyłem to na niego, to na psa. Przysunąłem się bliżej stołu, wziąłem plaster szynki i odwróciłem się do Zoe.

– Siad. – Suczka posłusznie usiadła, więc oderwałem kawałek wędliny i podsunąłem jej pod pyszczek. Grzecznie zjadła. – Teraz daj łapkę. – Wyciągnąłem rękę a ona ułożyła na niej łapę, więc również zarobiła nagrodę. – Jaka ty grzeczna. – Poczochrałem ją po łebku i dałem jej resztę. Usiadłem przy stole, a Zoe ułożyła głowę na moich kolanach. – Jaka to rasa?

– Samoyed. – To jedyne, co usłyszałem w odpowiedzi. Terry zajął się przygotowywaniem reszty śniadania a ja westchnąłem.

To było tak cholernie niezręczne. Miałem ochotę wyjść stąd jak najdalej, bo, kurwa, czy on już i tak nie zrobił dla mnie dużo? Zabrał mnie pijanego z imprezy do swojego mieszkania. Dał czyste ubranie, pozwolił się wyspać, a do tego dostałem jeszcze lek na głowę i właśnie szykował również dla mnie śniadanie. Dobra, to było miłe, bardzo, ale jak ja miałbym się za cokolwiek stąd odwdzięczyć?

Dostałem talerz pod nos, widelec, ale jakby w jednej chwili straciłem poczucie tego, co mam z nimi zrobić.

– Bierz i jedz. – To było jedyne, co powiedział, kiedy siadał na krześle naprzeciwko mnie. – Zoe, odsuń się od niego. Rany, co za żul.

Suczka popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem, więc, korzystając z chwili, że Terry patrzył coś w telefonie, chwyciłem kawałek szynki i ponownie ją poczęstowałem.

W końcu sam zacząłem jeść, ale szczerze powiedziawszy to czułem, że moje gardło jest zaciśnięte i mało co byłem w stanie przełknąć. Chciałem pamiętać całą imprezę, bo w głowie miałem tylko niewielkie urywki – jak szedłem z Arionem i Victorem do kuchni, rozmowę z Gabim w ogrodzie, później chyba siedziałem z kimś przy stole, ale ta osoba szybko się ulotniła, więc następne wspomnienie było już z salonu, gdzie tańczyłem. Później już nic nie było.

W pewnym momencie zadzwonił telefon Terry'ego. Archibald popatrzył na mnie i odebrał, od razu kładąc urządzenie między nami i włączając głośnomówiący. Z zainteresowaniem patrzyłem na ekran, bo coś mi mówiło, że to, co powie dzwoniący Keenan, może mi parę rzeczy rozjaśnić.

– Terry, dasz radę podjechać po Ricardo a potem do mnie? Tak, żebyście jakoś przed dwunastą u mnie byli – powiedział Sharpe, a Archibald przewrócił oczami.

– A może najpierw jakieś przywitanie się? – zapytał a ja westchnąłem.

– Dzień dobry, przyjacielu! Jak się spało? – Głos Keenan'a był sztucznie przesłodzony i miałem ochotę wzdrygnąć się na ten ton. – Lepiej?

– Gorzej, to było okropne.

– To dlaczego mi zawracasz dupę z przywitaniami?

– Bo lubię cię wkurwiać.

Słyszałem jak Keenan wzdycha.

– Dasz radę zgarnąć Ricardo czy sam mam się z nim kontaktować? – zapytał.

Terry w tym czasie popatrzył na mnie.

– Ricky jest u mnie, nie odwoziłem go, bo nawet nie wiedziałem gdzie.

– Ja ci, kurwa, dam Ricky. – Patrzyłem na niego wyraźnie niezadowolony, ale on w odpowiedzi posłał mi dumny, a zarazem rozbawiony, uśmiech. Go to bawiło?

Keenan zachichotał.

– To jeszcze lepiej, bo od razu wam obu o wszystkim powiem. – Sharpe oznajmił. – I, Ricardo, jak się czujesz?

– Jakby mnie coś dziesięć razy przejechało, zmieliło, zjadło i podeptało – przyznałem szczerze. – Nigdy więcej na żadną imprezę nie idę.

– Współczuję. – Czułem, że Keenan też szczerze odpowiedział. – Ja i Terry nie piliśmy, bo ja nie mogłem a on obiecał, że dotrzyma mi w tym towarzystwa.

Popatrzyłem zdziwiony na białowłosego. Okej, nie spodziewałem się, że Terry jest taką osobą.

– Miałem mieć jeszcze dzisiaj trening, ale mi go odwołali. – Archibald wzruszył ramionami. – Więc nie piłem. A po co dzwonisz?

– A, tak, bo wątek zgubiłem. – Keenan zachichotał. – Dzwoniłem wcześniej do wujka i obiecał, że wezmą tę sprawę i się jej przyjrzą. Ale miałem zachować ten kubeczek, listek od tej tabletki. No i wy dwaj jesteście potrzebni, bo obaj przy tym byliście.

Popatrzyłem oszołomiony na telefon, a potem na Terry'ego. Archibald wpatrywał się w urządzenie, zagryzając wargi. O co, do chuja, tu chodziło? Jaka tabletka? Gdzie byłem i czemu był tam ze mną Archibald? Kto miał wziąć tę sprawę?

– Co się stało na tej imprezie? – zapytałem spokojnie, choć w środku czułem olbrzymie zdenerwowanie. Nic z tego nie rozumiałem i miałem dość. Chciałem wrócić do domu.

– Podejrzewam, że ktoś ci wrzucił do picia pigułkę gwałtu – odezwał się po chwili ciszy Keenan, a ja miałem wrażenie, że coś ponownie mnie przejechało. Pigułkę gwałtu?! – Terry widział, jak jakiś chłopak dorzuca ci ją do napoju i dzięki temu uniknęliśmy tragedii, bo powstrzymał cię przed wypiciem tego.

Popatrzyłem oszołomiony na Terry'ego. W pierwszej chwili miałem wrażenie, że się przesłyszałem, ale jego poważny wzrok był potwierdzeniem. Gdyby nie on i jego interwencja...

Nawet nie chciałem o tym myśleć, ale to irytujące pytanie co jeśli i tak znalazło się w mojej głowie. Przecież gdyby nie widział a ja jakimś cudem bym to wypił... Nie wiadomo było w jakim stanie i gdzie się obudził. Ani czy w ogóle bym to zrobił.

W tamtym momencie byłem tak bardzo wdzięczny za obecność Terry'ego na imprezie.

– Ricky, wszystko w porządku? – Usłyszałem głos Terry'ego przy mnie i nieświadomie podskoczyłem zestresowany. Czułem jak po policzku spływają mi dwie łzy, więc szybko je starłem.

– Oczywiście, kurwa, że w porządku! – Popatrzyłem z wściekłością na niego. Czy naprawdę musiał zadawać tak głupie pytania?! – Przecież to super uczucie wiedzieć, że ktoś mi dosypał jakieś gówno do picia! Polecam, wiesz?

Terry odsunął się ode mnie, ale zanim cokolwiek powiedział, odezwał się Keenan.

– Ricardo, domyślamy się, że to szok. Przyznam szczerze, że dla mnie też. Nie przypuszczałbym, że będę kiedykolwiek świadkiem czegoś takiego. – Głos Keenan'a był poważny. Pociągnąłem nosem w odpowiedzi. – Dlatego chcę, żebyście obaj do mnie przyjechali. Na spokojnie to wszystko obgadamy.

– Ten twój wujek jest z policji, prawda? – Domyśliłem się a Keenan przytaknął.

– Tak. Przyjedzie na spotkanie z nami przed pracą. Obiecał, że się tym zajmie. – Keenan westchnął. – Musicie powiedzieć, co pamiętacie.

Pokiwałem głową.

– Ale ja nic nie pamiętam... – odezwałem się. – Tylko jakieś losowe momenty, ale chyba na nic się to przyda.

– Taka jest powinność. Masz powiedzieć, co wiesz, nawet jeśli nic nie wiesz.

Zachichotałem i przetarłem oczy, bo nieprzyjemnie piekły. 

– Będziemy u ciebie przed dwunastą – obiecał Terry Keenan'owi. Sharpe przytaknął, pożegnał się a połączenie zostało zakończone.

Miałem ochotę stąd iść. Wpatrujący się we mnie wzrok Terry'ego był... dziwny. Z jednej strony widziałem w nim coś w rodzaju współczucia, ale z drugiej było coś jeszcze. Coś, czego nie rozumiałem. Jakaś troska?

Tak czy siak nie chciałem aby się tak patrzył. Nie chciałem aby ktokolwiek teraz traktował mnie jak ofiarę, bo czułem się z tym jeszcze gorzej. Byłem tak głupi i nierozważny, że omal ktoś mnie nie skrzywdził.

Poczułem jak coś ciepłego układa się na moich kolanach; to Zoe oparła na mnie głowę i przednie łapki. Westchnąłem cicho i podrapałem ją za uchem.

– Skończ jeść, jeśli masz na to ochotę. – Terry podniósł się z krzesła. Swój brudny talerz odłożył do zlewu a następnie wyszedł z kuchni. Moje prośby się spełniły; nie patrzył na mnie jak na jakąś ofiarę, nie było żadnego współczucia ani nic.

Choć przebywanie samemu w tej kuchni też nie było dla mnie najlepsze.

Westchnąłem i odsunąłem od siebie talerz. Podniosłem się z krzesła i również opuściłem kuchnię.

– Gdzie się szykujesz? – zapytałem, widząc jak Terry kręci się po swojej sypialni. Archibald założył czarną koszulkę i odwrócił się przodem do mnie. Raczej nie będziemy jechać na razie do Keenan'a; umówili się na spotkanie przed dwunastą, a dopiero dochodziła dziesiąta.

– Muszę wyprowadzić Zoe. – Wzruszył ramionami. – Trochę się to dzisiaj opóźniło... przez to wszystko.

To wszystko... Miałem świadomość, że chodziło mu o mnie. O to, co dla mnie zrobił w przeciągu tych ostatnich kilku godzin.

Terry chyba zauważył moją minę, bo zachichotał.

– Nie myśl tak. – Czy naprawdę tak dużo można było wyczytać z mojej miny, że to zauważył? – Chcesz iść z nami?

– Nie sądzę, że powinienem iść w tym stroju. – Pokazałem na siebie. Chcąc nie chcąc miałem na sobie tylko koszulkę i bokserki. Terry zlustrował mnie z góry do dołu, a potem się uśmiechnął. Oho, czas na błyskotliwy komentarz.

– Na pewno odwróciłbyś uwagę wszystkich od Zoe.

Westchnąłem zrezygnowany.

– Za jakie grzechy ja tu z tobą jestem?

– Za nieumiarkowanie w piciu. – Zaśmiał się. – Mam gdzieś tu ciuchy Keenan'a, powinny być na ciebie dobre. Obaj dupy nie macie, więc raczej się zmieścisz.

Chwyciłem leżącą na łóżku poduszkę i cisnąłem nią w Archibalda. Terry umiejętnie się odsunął i posłał mi dumne spojrzenie.

– To daj mi jakieś swoje ubrania. – Wzruszyłem ramionami. – Jesteś o wiele szerszy niż ja, przynajmniej będzie pewność, że się zmieszczę.

– Będziesz wyglądać jak w worku.

– A teraz jak wyglądam? – Pokazałem na siebie. 

– Szczerze? – spytał a ja przytaknąłem w odpowiedzi. – Może lepiej nie będę mówić. – Po kilku chwilach rzucił mi jakieś ciemne spodnie. Złapałem je, było widać, że są trochę na mnie za duże. – Powinieneś się zmieścić. Jak coś będzie nie tak to z pretensjami nie do mnie.

I skierował się do wyjścia z pokoju. Cóż, przynajmniej zapewnił mi trochę prywatności przy ubieraniu się.

– Mogłeś nie prać moich ciuchów – zauważyłem. Terry odwrócił głowę w moją stronę.

– To trzeba było ich niczym nie oblewać. Nawet, kurwa, nie chcę wiedzieć, co to było.

Wyszedł a ja zostałem sam. Usiadłem wygodnie na łóżku i popatrzyłem na spodnie. Niby teraz zapewnił mi choć trochę prywatności to zdałem sobie sprawę, że skoro mam na sobie jego bluzkę to oznaczało jedno – w nocy raczej nie przebrałem się sam. Japierdole, kolejna rzecz. W ciągu zaledwie niecałej godziny, odkąd się obudziłem – zdałem sobie sprawę, za jak wiele rzeczy powinienem być mu wdzięczny. Chociaż nie, bo byłem, ale nie umiałem tego okazać.

Druga sprawa była jednak jeszcze gorsza; sama świadomość tego, że przebrał mnie w luźniejsze ubrania, to pikuś. Na brzuchu miałem sporo blizn – nie były one od zbyt szybkiego rośnięcia czy od przewrócenia się gdzieś. Były od czegoś innego; na nadgarstkach blizny wzbudziłyby zbyt wiele pytań i nieprzychylnych komentarzy. Na brzuchu nikt nic nigdy nie widział, a ja i tak unikałem miejsc i okoliczności, gdzie miałbym okazję je pokazać.

A on je widział.

I chyba nie chciałem znać jego reakcji na to.

Pierwszą ranę zadałem sobie, kiedy miałem piętnaście lat. Byłem po poważnej kłótni z rodzicami, a obecność nowonarodzonego Anthony'ego wcale nie poprawiała sytuacji. Mogło to być głupie, ale byłem zazdrosny. Zazdrosny o to, że mój młodszy brat nigdy nie będzie skazany na tak samo chujowe życie jak ja.

Moi rodzice byli właścicielami dobrze prosperującej, międzynarodowej firmy. Odkąd tylko nauczyłem się pisać i czytać wpajali mi, że kiedyś zajmę ich miejsce. A żeby to osiągnąć miałem być najlepszy. Najlepszy we wszystkim w czym tylko się dało. Podczas gdy moi rówieśnicy – w tym nawet Gabriel – mieli szansę na normalne, szczęśliwe dzieciństwo, pełne zabawy, ja musiałem siedzieć przy książkach. Kiedy wszyscy w klasie uczyli się czegoś, ja już zaczynałem kolejne tematy. Zawsze byłem ze wszystkim do przodu. Bo musiałem być najlepszy.

Później było tak naprawdę gorzej; niezależnie od mojego samopoczucia zawsze wiedziałem, że muszę być jeszcze lepszy. Niejeden raz nawet nie widziałem tekstu w książce, nie rozumiałem, co mówi do mnie nauczyciel, bo swoje myśli zaprzątałem tylko jednym.

Sześć lat temu urodził się Anthony i dopiero wtedy – po zjebaniu mi piętnastu lat życia – moi rodzice zdali sobie sprawę, jak złe było to wszystko i obiecali, że mój brat nie będzie mieć tak spapranego życia. Problem był taki, że moje zniszczyli. I od zewnątrz, i od środka.

Nie gniewali się na mnie za niepowodzenia, choć przecież kiedyś mogłem nawet nie dostać kolacji za niesatysfakcjonujący ich wynik na egzaminie. Mówili, że to i tak nie ma znaczenia. Ale parę lat wcześniej miało, i to większe niż całe moje życie.

Po sześciu latach – od czasu pierwszej blizny – na swoim ciele mogłem naliczyć ich już o wiele więcej; po każdym niepowodzeniu się karałem. Nie były one specjalnie duże i głębokie, a takie, żeby szybko się zagoiły i pozostał po nich tylko niewielki ślad.

Problem był jednak taki, że na ciele pozostawał niewielki ślad, ale każdy kolejny krok pozostawiał na mojej psychice coraz większy odcisk.

Trzymałem w rękach spodnie, ale jakoś nie potrafiłem się zmusić do założenia ich. Westchnąłem i odłożyłem ubranie obok siebie na łóżko. On je widział. On wszystko widział, a mimo to i tak nie powiedział na ich temat nic. Jakby nie istniały.

A istniały. I sama świadomość tego wszystkiego sprawiła, że zaczęły piec.

Podniosłem się z posłania i znów tego ranka podeszłem do lustra. Drzwi były zamknięte, więc nie musiałem się martwić, że jakimś cudem Terry będzie przechodzić i cokolwiek zobaczy. Miałem prywatność. Ale i tak wpatrywanie się w siebie – widzenie się w lustrze – sprawiało, że miałem dość. Wszystkiego, a zwłaszcza siebie.

Delikatnie uniosłem dolną krawędź koszulki aby odsłonić brzuch. Nie byłem jakoś przesadnie szczupły, ale do przeciętnej budowy też mi trochę brakowało. Mimo to i tak najbardziej dobijające w tym wszystkim były te blizny; małe i troszkę większe, dobrze widoczne i już z lekka wyblakłe.

Pieprzona wada. I jedyna ucieczka.

Czułem jak moje oczy zachodzą łzami, dlatego szybko poprawiłem bluzkę. Znów nic nie było widać. Znów mogłem udawać, że było okej. Ruszyłem po spodnie i szybko je na siebie wciągnąłem. Terry i Zoe już na pewno na mnie czekali, a ja nie chciałem dokładać kolejnych zmartwień Archibaldowi, który już i tak za dużo dla mnie zrobił.

Szerokie jeansy, jakie musiałem na siebie wciągnąć, były na mnie o wiele w talii za duże. Dlatego rozejrzałem się po pokoju, a po dostrzeżeniu na krześle czarnego paska z złotą klamrą, postanowiłem go założyć. Koszulkę wpuściłem pod spodnie i wyszedłem z pokoju.

W korytarzu rzeczywiście stał już gotowy Archibald, zakładający smycz Zoe.

– Wyglądasz jak pajac. – Popatrzyłem na niego z góry, bo wreszcie miałem ku temu okazję. Białowłosy był ode mnie wyższy o jakieś dwadzieścia centymetrów, czyli z pewnością mógł mieć około dwóch metrów wzrostu; pieprzony wieżowiec. Chłopak podniósł się, był ubrany tak samo jak wcześniej. – Mógłbyś coś na siebie założyć. Nie sądzę, że jest jakoś zajebiście ciepło.

– Czym sobie zasłużyłem na twoją troskę?

– Nie chcę mieć cię na sumieniu.

Rozbawiony Archibald parsknął.

– Co najwyżej się przeziębię.

– Albo ewentualnie złapiesz zapalenie płuc, którego ci nie wyleczą i zdechniesz.

Terry uniósł brew.

– Oczywiście, pani doktor. – Uśmiechnął się do mnie figlarnie a następnie zarzucił sobie na ramiona rozpinaną bluzę. Ricardo, nie patrz się na niego, nie patrz... Kurwa spojrzałem. Kiedy zakładał okrycie, koszulka delikatnie mu się podwinęła, a ja znów miałem wgląd na kawałek jego dobrze wyrzeźbionego brzucha. – Ale nie kojarzę, żebyś z Solem studiował medycynę. Raczej nie wspominał o nowej studentce.

– Czemu ty do mnie mówisz jak do dziewczyny?! – Wydarłem się a on tylko patrzył na mnie z tym głupim uśmieszkiem na mordzie. Miałem ochotę go walnąć, mocno, najlepiej patelnią. Albo młotkiem.

– Bo ładnie byś wyglądał w stroju pielęgniarki. Albo pani doktor.

– Kurwa, wychodzę. – Otworzyłem drzwi i wyszedłem na klatkę schodową. Była wielka, ale na piętrze, oprócz mieszkania Archibalda, było jeszcze drzwi do jednego. Oraz winda.

– A może byś buty najpierw założył? Bo najpierw to ty się przeziębisz.

Popatrzyłem na swoje stopy; rzeczywiście stałem na chłodnych płytkach, nie mając na nogach nic. Jak mogłem tego nie poczuć?

– Zanim się przeziębię to mnie zamkną w jakimś ośrodku pomocy dla ludzi, którzy zadawali się z cymbałami. – Wróciłem do mieszkania i wciągnąłem na gołe stopy wczorajsze buty. Przynajmniej tego mi nie wyprał i mogłem założyć, nie musząc się go prosić o jakieś jego. Terry zachichotał i wyszedł z mieszkania; uszczęśliwiona Zoe podreptała za nim.

Poszedłem za nimi a Terry zamknął mieszkanie.

– Wolisz windą czy schodami? – spytał, a oparłem ręce na biodrach.

– A ty?

– Winda. – Wzruszył ramionami.

– To ja idę schodami. – Ruszyłem w wspomnianym kierunku i Zoe ruszyła za mną.

– Powodzenia w schodzeniu z dziesiątego piętra. – Posłał mi zadowolony uśmiech i poszedł do windy. Wcisnął przycisk przywołujący a ja chwilę musiałem się zastanowić. Schodzić z dziesiątego piętra, bez niego, co prawda dłużej niż on, było bardzo kuszącą propozycją. Ale ja byłem leniwy dlatego ruszyłem z powrotem do niego. – Oj, ktoś się stęsknił? – Popatrzył na mnie uśmiechnięty a ja pokazałem mu środkowy palec. Weszliśmy do wnętrza windy, Zoe jednak cały czas stała przy schodach, jakby czekając na komendę. Terry wcisnął przycisk a drzwi zaczęły się za nami zamykać. – Start. – Nim całkowicie zostałem z nim zamknięty, widziałem jak suczka rusza.

Zapowiadał się długi dzień. Zbyt długi. A ja chciałem do domu.

Ale w tym wszystkim najgorsze było to, że w tamtym czasie jeszcze nie bardzo wiedziałem, iż już w domu byłem. Przy nim.

Bo on miał być moją definicją domu. 





ten rozdział miał być o wiele dłuższy, ale stwierdziłam, że lepiej będzie go rozbić na dwa
miałam się trzymać i wrzucać rozdziały w poniedziałki, ale czy mi się chce? nie
dlatego spodziewajcie się rozdziałów w najmniej spodziewanych momentach

spierdalam się uczyć historii, elo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro