rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatnie dni upłynęły mi spokojnie. Praktycznie z nikim się nie kontaktowałem, bo po prostu potrzebowałem odpocząć. Niemal w ogóle nie wychodziłem ze swojego pokoju – tak naprawdę nawet jedzenie donoszono mi pod drzwi, bo po ostatniej rozmowie z ojcem nie chciałem się z nim widzieć. Co dziwne, on w ogóle nie miał o to pretensji; nie zmuszał mnie do siedzenia z nimi przy jednym stole a na moją decyzję o jedzeniu w pokoju machnął lekceważąco ręką.

Widać było, że nie tylko mnie tamta rozmowa działała na nerwy. Podejrzewałem nawet, że gdybyśmy tylko się na siebie natknęli to cała tamta dyskusja mogłaby się powtórzyć. Tylko że w gorszej odsłonie. Oczywiście, spodziewałem się, że to w końcu nadejdzie, ale narazie chciałem to odwlekać jak najbardziej się tylko da.

Odetchnąłem i wyszedłem z garderoby, trzymając w dłoniach ubrania, które po imprezie u Keenan'a, dostałem od Terry'ego. Zamierzałem dzisiaj się do niego przejechać aby mu je oddać. Zalegały u mnie i tak już wystarczająco długo.

Odłożyłem ciuchy na łóżko i wziąłem telefon do ręki. Zignorowałem parę wiadomości i wyszukałem konwersację z Archibaldem.

Riccardo: mogę dzisiaj podrzucić ci twoje ubrania?

Zagryzłem wargi, oczekując odpowiedzi. Terry był aktywny, więc spodziewałem się, że dość szybko odpisze.

Nie kontaktowaliśmy się od czasu, gdy mnie odwiedził i zażądał prywatnego koncertu. Mogło to być głupie, ale było mi naprawdę miło, że ktoś postanowił mnie docenić i chciał, żebym mu zagrał. Zwłaszcza że był to ktoś taki jak Terry.

Terry: jakie ubrania??

Ten człowiek był głupi czy głupi?

Riccardo: te, które mi dałeś po imprezie u Keenan'a. Wiesz, jak u ciebie spałem.

Terry: a

Terry: te

Terry: to jak chcesz to możesz dzisiaj. Nie obrażę się jak mnie odwiedzisz :) 

Riccardo: ;/

Riccardo: będę za czterdzieści minut

Więcej nic nie odpisał (nie, żebym na to czekał). Szybko więc się przebrałem w luźniejsze spodnie i zwykłą koszulkę, a potem wziąłem ciuchy Archibalda, telefon i wyszedłem z pokoju. Szybkim krokiem zszedłem po schodach. Idąc długim korytarzem, rozglądałem się w poszukiwaniu któregoś z kierowców. Żaden jednak nie mignął mi przed oczami, więc postanowiłem udać się do garażu, gdzie zwykle przesiadywali. Przy okazji wypatrywałem samochodu, którym najczęściej jeździł mój ojciec do pracy. Dzisiaj był chyba mój szczęśliwy dzień, bo auto nie stało na podjeździe ani w garażu.

Westchnąłem z ulgą i zapukałem do drzwi. Niby były otwarte, ale chciałem zwrócić na siebie uwagę trzech kierowców, którzy grali w karty.

– Można przeszkodzić? – zapytałem. Cała trójka poderwała się naraz ze swoich miejsc, rzucając karty gdzieś pod stół. Patrzyłem na nich niezadowolonym wzrokiem, ale widząc ich nietęgie miny zachichotałem. Nie mogłem być jak ojciec; nawet nie potrafiłem, bo kiedy widziałem, że ktoś jest zdenerwowany lub wystraszony moją obecnością, starałem się jakoś rozładować atmosferę.

– Mój Boże, pan Di Rigo – odezwał się jeden, najmłodszy. Miał długie, brązowe włosy, które związał w warkocz. Podobnie jak pozostali dwaj ubrany był w idealnie skrojony garnitur.

– Wystarczy Riccardo – oznajmiłem, patrząc na nich uważnym wzrokiem. Wszyscy trzej niemal w jednym czasie rozluźnili się, wpatrując się we mnie w oczekiwaniu. – Robicie coś konkretnego czy jeden może mnie zawieźć w jedno miejsce? – zapytałem.

Szatyn, który odezwał się wcześniej, wystąpił o krok do przodu.

– Ja mógłbym – obiecał. – Na długo?

– Nie mam pojęcia – przyznałem szczerze. – Ale wrócę autobusem. – Kiwnąłem głową. Mężczyzna przytaknął i wskazał na jeden z samochodów, abym do niego podszedł. Zrobiłem to, wsiadając na tylną kanapę. Mężczyzna usiadł za kierownicą i wyjechaliśmy z garażu. W międzyczasie podałem mu adres Terry'ego, więc kiedy opuściliśmy teren posiadłości, zatopiłem się w siedzeniu i zamknąłem oczy. Wcześniej zapiąłem pas, dlatego teraz mogłem się skupić na odpoczynku.

Jechaliśmy przez chwilę w ciszy. Kierowcy rzadko kiedy włączali radia, dlatego w limuzynie nie było słychać nic więcej poza dźwiękiem silnika.

– Ekhm, Riccardo – odchrząknął kierowca. Z zainteresowaniem otworzyłem jedno oko. Byłem ciekawy, co takiego miał mi do powiedzenia.

– Słucham? – zapytałem. Przeciągnąłem się i nachyliłem lekko do przodu, by lepiej słyszeć mężczyznę.

– Kto cię wczoraj odwiedził? – Przez to, że stanęliśmy na światłach mógł się do mnie odwrócić. Otworzyłem szeroko oczy – usta zresztą też – i po prostu się w niego wpatrywałem. Zszokowany pytaniem i tym, że ktokolwiek jednak wczoraj Terry'ego widział. Przecież jeśli powie mojemu ojcu to będę miał przejebane do końca życia. Kierowca, kiedy zauważył moją minę, po prostu się zaśmiał. – Nie musisz odpowiadać. Po prostu jestem ciekawy.

Po tym odwrócił się przodem do drogi i ruszył, a ja i tak siedziałem z rozdziawioną paszczą, nie mając pojęcia, co mam odpowiedzieć.

– Nie powiesz mojemu ojcu? – zapytałem słabym i cichym głosem.

– Nie – obiecał. – W końcu ten chłopak przyszedł do ciebie, nie do szefa. – Wzruszył ramionami. – Widziałem go, kiedy stał na parapecie. Najpierw miałem mu zwrócić uwagę i zapytać, kim jest, ale wtedy ty otworzyłeś okno i wszedł – wyjaśnił. – To jakiś twój chłopak?

Westchnąłem ociężale. Przez Terry'ego moje życie stało się tak niezręczne. Nie miałem pojęcia, kim byliśmy – przyjaciółmi na pewno nie (i tak tego nie chciałem), ale zdecydowanie było to o wiele za dużo na znajomych, bo raczej komuś takiemu – zwłaszcza że nie znaliśmy się zbyt dobrze – nie rezerwuje się miejsca na trybunach na swoim meczu a potem nie zaprasza do domu.

– To nie jest mój chłopak – oznajmiłem jedynie. – Błagam, nie wspominaj o tym nikomu. Nikomu ze służby czy mojej mamie. Niech nikt nie wie. Zapłacę ci nawet – dodałem po chwili zastanowienia.

– Nie musisz płacić. – Posłał mi uśmiech a ja zauważyłem, że zaparkował niedaleko apartamentowca, w którym mieszkał Archibald. – Nikomu nic nie powiem. Obiecuję. 

Patrzyłem na niego jeszcze przez chwilę, a potem zgarnąłem ubrania Terry'ego i wysiadłem. Limuzyna odjechała a ja zostałem sam pod wysokim budynkiem. To będzie prosta akcja – wejdę, zostawię ubrania i wyjdę. Może nawet nie będziemy ze sobą rozmawiać? Dobrze by było. Po jego pierwszej (i oby ostatniej) wizycie u mnie w domu, miałem nadzieję, że zbyt prędko się ponownie nie zobaczymy.

Drzwi do apartamentowca były otwarte, więc szybko popędziłem w stronę windy, z której akurat wyszła para starszych ludzi. Przemknąłem obok nich, kliknąłem przycisk z dziesiątką i odetchnąłem z ulgą, gdy drzwi zaczęły się zamykać i nikt nie zdążył jeszcze wejść.

Trzymałem kurczowo przy sobie ubrania, powtarzając w głowie, co mam zrobić. Wejść, zostawić ciuchy, wyjść. Wejść, zostawić ciuchy, wyjść. Może nawet nie będę musiał tam wchodzić? Albo zostawię pod drzwiami. O tak, to będzie najlepsze rozwiązanie.

Drzwi windy się otworzyły, kiedy dotarłem na dziesiąte piętro. Podeszłem do odpowiednich drzwi i zapukałem. Od razu zamierzyłem się też schylić i zostawić ciuchy, ale w tym czasie Terry wyszedł z mieszkania.

Był bez koszulki a beżowe, krótkie spodenki miał trochę opuszczone, dlatego widać było biegnące po biodrach tatuaże. W ręce trzymał niebieskiego elektryka, a kiedy oparł się o futrynę drzwi, widziałem napinające się mięśnie jego klatki piersiowej.

O kurwa.

Zachowując jednak stoicki wyraz twarzy, popatrzyłem na niego.

– Nie za ciepło ci? – zapytałem. Terry uśmiechnął się i odsunął, pokazując dłonią na korytarz, abym wszedł. Westchnąłem i przeszedłem obok niego, idąc w głąb jego mieszkania. Może mi się wydawało, ale mógłbym przysiąc, że słyszałem jak wstrzymuje oddech, kiedy szedłem obok.

– Wiedziałem, że przyjdziesz, więc postanowiłem się rozebrać, żeby było szybciej – odpowiedział i głupio się uśmiechnął. Za jakie grzechy musiałem znać tego człowieka? – Żartowałem. Musiałem Zoe uczesać – wyjaśnił.

Przytaknąłem, oddając mu ubrania.

– I z tego powodu musiałeś się rozebrać? – dopytałem, kiedy Archibald nakazał mi iść do salonu. Na sofie leżała Zoe a obok na podłodze piętrzyła się kupa jej sierści.

– Bo wiedziałem, że przyjdziesz – powtórzył, ale widząc moją minę po prostu się zaśmiał. – Nie no, ona ma białą sierść, więc na czarnych bluzkach, a takich mam większość, byłoby to widać. Jedyną czerwoną zabrałeś ty, więc muszę ją czesać tak. Zresztą nie mów, że ci to przeszkadza.

Westchnąłem.

– Trzeba było mi dać inną – oznajmiłem. – Nie prosiłem się o to, żebyś w ogóle mi jakieś swoje ciuchy dawał. – Mogło to być niemiłe, ale taka była prawda. Nie miał obowiązku mi dawać czegokolwiek.

– Miałeś spać w jeansach i koszuli, które były brudne? Poważnie? – Popatrzył na mnie rozbawiony, unosząc brew. – Jeszcze byś mi pościel ubrudził.

– Mogłem spać na kanapie. Zresztą nie musiałeś mnie tu zabierać.

– Japierdole, człowiek chce pomóc, a tu zawsze ktoś narzeka – westchnął. – Pierdolę to, nikomu więcej nie pomagam. – Coś jeszcze mamrotał do siebie, kiedy szedł do swojej sypialni aby odnieść ciuchy.

– Jak coś są wyprane! – krzyknąłem jeszcze za nim i zacząłem się rozglądać. Najpierw oczywiście wygłaskałem suczkę, która najpierw na mnie zawarczała. – Wiem, pachnę kotami. – Nachyliłem się nad nią, czochrając jej łebek. W końcu polizała mnie po twarzy a ja parsknąłem śmiechem. Nie lubiłem psów, ale ten był wyjątkiem.

Na stoliku kawowym dostrzegłem podręcznik do historii Hiszpanii. Terry czytał to hobbystycznie? To było akurat dziwne, bo nie wyglądał nawet na takiego, co umie czytać. Chociaż na wiadomości udawało mu się odpisywać, więc...

– Na co patrzysz? – zapytał, kiedy wszedł z powrotem do salonu a ja w tym czasie przeglądałem książkę.

– Czytasz to dla przyjemności czy dlatego, że ktoś cię zmusił?

– Czy wyglądam na takiego, co by to czytał dla przyjemności? – Zabrał mi książkę, a ja popatrzyłem na niego niezadowolony. Wyciągnąłem rękę jak dziecko, żeby mi oddał.

– Nie wyglądasz na takiego, co w ogóle umie czytać – oznajmiłem, dalej obrażony, bo zabrał mi książkę.

Terry pokręcił rozbawiony głową, a ja dostrzegłem, że założył czarną bluzę kangurkę.

– Na studia – oznajmił jedynie, odpowiadając na moje wcześniejsze pytanie.

Popatrzyłem na niego zainteresowany.

– Moja mama stwierdziła, że lepiej przygotowywać się wcześniej – dopowiedział, widząc moją minę. – Ale i tak do tej pory przeczytałem – otworzył książkę i zaczął ją przeglądać – napis na okładce.

– Co studiujesz? – zapytałem. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak niewiele o nim wiedziałem. Jedynie to, że grał w koszykówkę. Nic więcej, ani co lubi robić w wolnym czasie, jakie filmy lubi oglądać czy ma dziewczynę...

Na ostatnią myśl się skrzywiłem. Nie wiem czy Archibald uznał to za odpowiedź na jego wcześniejsze wyznanie, ale popatrzył na mnie zdezorientowany. Odetchnąłem.

– A co mogę studiować, mając podręcznik do historii Hiszpanii? – zapytał głupio. Zmarszczyłem brwi.

– Jesteś głupi. Możesz studiować tak naprawdę byle co i mieć taką książkę.

Białowłosy skrzywił się.

– Tak, dla żartu czytam podręczniki od innych kierunków, bo nie mam co robić w życiu a to takie moje małe hobby. – Skrzywił się. – Filologię hiszpańską studiuję. Myślałem, że wiesz. – To już dopowiedział z wyrzutem.

– Nie interesują mnie takie rzeczy. – Ogólnie ten człowiek mnie nie interesował. Był po prostu dodatkowym, niepotrzebnym elementem jaki pojawił się w moim życiu. I tak jak nieoczekiwanie się pojawił, tak szybko miał zniknąć.

A ja miałem zapomnieć jak dobrze było, gdy ktoś się o mnie troszczył, chociaż wcale nie musiał. Albo jak dobrze się czułem, kiedy grałem dla niego, bo się zainteresował tym, co lubię.

I chyba nawet mu się wtedy podobało.

Westchnąłem. Byłem głupi. Potrzebowałem uwagi i zainteresowania. Ale on i tak nie mógł mi tego dać. Nawet jeśli bardzo by tego chciał, to było niemożliwe. Dłuższe relacje ze mną były niemożliwe, bo przez moją chorobę wszystko było utrudnione.

Potrzebowałem stabilności, a Terry nie byłby w stanie mi jej zapewnić, bo nie wyglądał na takiego, co byłby w stanie być w jednym związku długo.Podobno nawet w liceum – kiedy spotykał się z Nyx'em – go zdradzał.

Zaraz, czemu ja myślę o związku z Archibaldem? Zganiłem się w myślach i skupiłem na nim. Terry patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem a jego śliwkowe oczy lustrowały mnie od góry do dołu. Czułem się goły, co akurat było śmieszne, bo on nagiego mnie widział. Co prawda, cała tamta sytuacja akurat śmieszna nie była, ale teraz – wiedząc, że wtedy, kiedy mnie przebierał – byłem pijany, wydało mi się śmieszne. W sumie to byłem ciekaw czy nic głupiego nie palnąłem.

– Chcę wiedzieć – zaczął, a ja popatrzyłem na niego z uniesioną brwią.

– Co? – zapytałem, chyba nie wiedząc o co mu chodzi.

– Co takiego siedzi w tej twojej głowie.

Przygryzłem wargę.

– Wierz mi, nie chcesz – odpowiedziałem. W mojej głowie kłębiło się milion myśli w jednej chwili, a kiedy wpadałem w manię to tym bardziej. Mój mózg był spaprany. Ja byłem cały spierdolony a w mojej głowie nie działo się nic dobrego.

Widziałem jak Terry się uśmiecha.

– Chcę.

***

W piątek rano postanowiłem odezwać się do Hadvisa, że chcę poprawiać egzamin. Nie uczyłem się na to zbyt dużo, bo moją głowę zaprzątało milion innych myśli, ale czułem, że może pójdzie dobrze. Chociaż teraz przestałem zaprzątać sobie głowę nauką. Do cholery, byłem młody, chciałem pożyć.

Nie chciałem spędzić całego życia jako posłuszny piesek mojego ojca. I postanowiłem się mu sprzeciwić, niezależnie od tego jaki wynik zdobędę na poprawce. Była to moja samodzielna decyzja, którą podjąłem w nocy.

Hadvis wyszedł z sali a kiedy zobaczył mnie siedzącego na korytarzu, gestem nakazał wejść do środka.

– Szczerze myślałem, że nie przyjdziesz – oznajmił, kiedy usiadłem w ławce.

– Chciałem to poprawić – wyjaśniłem. – I musiałby pan się tłumaczyć przed moim ojcem, dlaczego wciąż nie ma wyniku...

Mężczyzna zaśmiał się.

– Umiem doskonale kłamać. – Posłał mi szeroki uśmiech. – Pewnie system się wiesza albo wyniki się nie zapisały – mówił przesłodzonym tonem a ja nie mogłem się powstrzymać i też się uśmiechnąłem. Mój ojciec i tak by w to nie uwierzył, ale było mi miło, że Hadvis i tak chciał pomóc, nawet jeśli ucierpiałaby przy tym jego relacja z Williamem, gdyby kłamstwo wyszło na jaw. – No cóż, nie mamy całego dnia a mi się śpieszy do domku. – Położył przede mną arkusz, a ja wyjąłem długopis. – Wyrobisz się w godzinkę?

– Jeżeli jest tak trudny jak ostatnio to w minutkę – oznajmiłem, przerzucając kartki i czytając pytania. Ale nie było tak źle. Może zdam. Hadvis zachichotał.

– Nie marudź tylko pisz. Powodzenia. – Podszedł do swojego biurka i zajął się jakimiś papierami, podczas gdy ja podpisałem się i zacząłem rozwiązywać zadania.

Egzamin był krótszy niż poprzednio, miał więcej pytań zamkniętych i nawet udawało mi się strzelić w dobre odpowiedzi (a przynajmniej taką miałem nadzieję, bo nie widziało mi się pisać kolejny raz tego samego). Po około pięćdziesięciu minutach oddałem mężczyźnie arkusz i wróciłem na swoje miejsce, czekając aż sprawdzi.

Siedzieliśmy w ciszy w salonie Terry'ego. Zoe poszła drzemać do jego sypialni, więc ja mogłem rozłożyć się na sofie. Archibald zajął fotel, który stał obok mebla, na którym leżałem. Oglądaliśmy film, a przed oczami czasami pojawiał mi się dym, kiedy białowłosy palił. Parę razy zwróciłem mu uwagę, ale ten tylko z głupim uśmiechem mi proponował, abym także zapalił.

Na dworze lało i dochodził już wieczór. Moja chwilowa wizyta przedłużyła się, kiedy usłyszałem grzmot a w burzę nie widziało mi się wracać. Więc przyjąłem ofertę białowłosego na zostanie w jego mieszkaniu, dopóki wszystko się nie skończy. Co prawda już od dobrej godziny nie grzmiało, ale nie widziało mi się wracać i moknąć. Zwłaszcza że koc, który dostałem od Terry'ego, był przyjemnie ciepły i chyba dupa mi wrosła w sofę.

– Mógłbyś mi nie dymić na twarz? – zapytałem, kiedy kolejny raz przed oczami pojawił mi się biały dym i delikatnie przysłonił telewizor, kiedy Nick i Noah z Culpa Mia mieli się pocałować. Nie lubiłem tego filmu, bo Gabi parę razy mnie zmusił do oglądania tego, ale chyba bardziej irytował mnie dym.

– To usiądź gdzie indziej, – Terry wzruszył ramionami.

– Nie mogę.

– Dlaczego? – Odwrócił się w moją stronę.

– Bo tyłek mi wrósł w sofę.

Terry westchnął i zarzucił nogi na podłokietnik, ponownie się zaciągając.

– To zostaniesz tu na zawsze. – Pokazał na mnie stopą. – Ewentualnie do czasu, gdy będę zmieniał meble.

– Kutas. – Odwróciłem się z powrotem w stronę telewizora, ale film został przerwany reklamami. Westchnąłem i spróbowałem się przeciągnąć, a mój kręgosłup wydał z siebie głośne chrupnięcie.

Rozejrzałem się. Salon był pogrążony w przyjemnej ciemności, a jedyne światło pochodziło z ekranu telewizora i przez rozsłonięte okna. Na komodzie pod telewizorem dojrzałem kilka ramek ze zdjęciami, więc postanowiłem się rozruszać i do nich podejść, aby zobaczyć kto tam jest. Na jednym zdjęciu widziałem małego, może ośmioletniego, ale szczerbatego Terry'ego, który pozował, trzymając w ręce piłkę do koszykówki. Na szyi miał zawieszony złoty medal a przy nim stał Dave. Mężczyzna wpatrywał się w aparat a na jego ustach kwitł dumny uśmiech.

Okej, ten facet nie był chujem jak mój ojciec, i widać było, że cieszyło go osiągnięcie syna i był z niego dumny.

Na kilku fotografiach dostrzegłem Terry'ego z Keenan'em, Zippy'm i Falco. Na jednej przy Flashmanie stało dwóch podobnych do niego chłopaków; jeden miał taką samą fryzurę jak Falco, ale pod prawym okiem widać było dwie wyraźne blizny. Drugi, troszkę starszy od poprzedniego, miał oklapnięte brązowe włosy a na nich białą czapkę. Uniosłem brew z zaciekawieniem, odwracając się do Archibalda.

– Co to za dzieciaki? – zapytałem. Po chwili Terry do mnie podszedł i popatrzył uważnie na zdjęcie.

– Skip i Chip – powiedział. – Młodsi bracia Falco, mieszkają z nim.

Uniosłem brew z zaciekawieniem.

– Czasami ich z nami zabiera. Wiesz, jak nie chce, żeby siedzieli sam – dopowiedział. Zagryzłem wargi, również wpatrując się w zdjęcie.

– Jak to sami? – dopytałem ze zdziwieniem.

Terry popatrzył na mnie. Jego wzrok był poważny. Taki... inny, jak nie jego. Przełknąłem ślinę.

– A, bo ty nie wiesz. – Pokręcił głową. – Kiedy Falco miał dwanaście lat ich tata odszedł. Zostawił chorą żonę z trójką dzieci, z czego dwójka to były jeszcze małe szkraby. W sumie, w podobnym wieku, co twój brat. W tamtym czasie pomagała im babcia, która mieszkała w okolicy, ale nie mogła przecież robić wszystkiego. Kiedy więc ich mama zmarła, a Falco miał już siedemnaście lat, trafili do domu dziecka. Przez to, że już wtedy ja i Ryoma przyjaźniliśmy się z nim, a nasi rodzice nie chcieli aby Skip i Chip trafili do obcych rodzin, postanowili ich zaadoptować.

Wpatrywałem się szeroko otwartymi oczami w Terry'ego. Siedemnastoletni Falco trafił do domu dziecka... Przecież to był czas, gdy już chodziliśmy razem do szkoły! Czas, kiedy uważałem go za margines społeczny, a on nawet nie miał domu. W jednej chwili poczułem się okropnie; jak największy śmieć. Jak ja mogłem...

– Kiedy Falco skończył osiemnaście lat, postanowił walczyć o braci. Podjął się dwóch prac aby zapewnić im lepsze warunki niż miał on sam w ich wieku – dopowiedział jeszcze Archibald, a ja ze wstydu opuściłem wzrok. – Moi i Ryomy rodzice oddali mu prawa do opieki nad Skip'em i Chip'em, ale do tej pory mu pomagają.

Naprawdę byłem śmieciem.

– Gratulacje, Riccardo. – Podniosłem wzrok znad telefonu nad Hadvisa, który stał nade mną z egzaminem. – Zdałeś. Dziewięćdziesiąt dwa procent.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro