rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Powinieneś coś zjeść, dlatego przyniosłem ci obiad - powiedział tata, kiedy wszedł do mojego pokoju. Nie podniosłem nawet głowy z poduszki, bo nie miałem siły.

- Idź stąd - wyszeptałem jedynie, a chrypka w moim zdradziła, że niedawno płakałem. Słyszałem jak tata westchnął a potem dźwięk zamykanych drzwi. W pierwszej chwili pomyślałem, że jednak rzeczywiście sobie poszedł, ale odgłos zbliżających się w stronę łóżka kroków, utwierdził mnie w przekonaniu, że on wciąż tu był.

Czułem jak materac ugina się pod jego ciężarem, kiedy usiadł. Odwróciłem głowę delikatnie do tyłu, aby na niego spojrzeć. William wpatrywał się we mnie poważnym wzrokiem, a w dłoniach trzymał miskę z czymś parującym w środku. Na szafce nocnej obok łóżka dostrzegłem tacę, a na niej również dwa naczynia z jedzeniem.

- Nie pójdę, dopóki nie zjesz.

Westchnąłem i z syknięciem bólu podniosłem się do siadu. Nienawidziłem nawrotu depresji - czułem wtedy taki dół emocjonalny, że nie miałem ochoty żyć. Chociaż tak naprawdę, gdybym mieszkał sam prawdopodobnie już by mnie tu nie było. Za to byłem wdzięczny rodzicom - że w tym okresie dosłownie utrzymywali mnie przy życiu.

Czułem się jak małe dziecko, którym rodzice muszą się zajmować, bo nawet nie daje rady by zjeść samodzielnie.

A najgorsze w tym wszystkim było to, że ten okres nie był krótki - do cholery, mógł trwać do kilku tygodni. Przez parę tygodni bywałem zależny od innych osób, bo nie miałem siły jeść i się myć - ledwo spałem, a większość czasu spędzałem na płakaniu. Lub patrzeniu pustym wzrokiem przed siebie.

Nie miałem ochoty nic zjeść; mój żołądek był zaciśnięty a w gardle rosła gula. Ale jadłem, chociaż czułem, że później będę miał ochotę wszystko zwrócić. Czułem na sobie uważny wzrok ojca, ale nie miałem odwagi, by na niego zerknąć. On też tak na mnie patrzył - jak Terry wtedy - jak na ofiarę, za którą oni wszyscy mnie mieli. Z tym, że dla ojca ofiarą byłem przez chorobę, dla Terry'ego - przez sytuację na imprezie.

Słyszałem jak ojciec odstawia pustą miskę na tackę a potem bierze drugi talerz.

- Posłuchaj - zaczął, kiedy posłusznie jadłem kęs za kęsem. - Możesz się na mnie wściekać za to, że zabraniam ci kontaktu z Archibaldem, ale robię to, by cię chronić.

Podniosłem na niego wzrok i odwróciłem głowę w bok.

- Dlaczego? - zapytałem cichym głosem. William westchnął i odstawił talerz na tackę.

- Chcę cię chronić. Przed nim - odpowiedział jedynie, a ja wpatrywałem się w niego zdziwiony. Dlaczego? Dlaczego chciał mnie chronić przed nim? Może jakoś szczególnie nie zależało mi na relacji z Terry'm, ale to było coś... mojego, coś, czego nie wybrali mi rodzice. - Możesz być na mnie za to zły, ale zrozum. Ta rodzina... Oni nic dobrego nie przynoszą.

A potem się podniósł z łóżka, wziął tacę i ruszył do drzwi. Jedną ręką trzymał talerze, a drugą nacisnął klamkę.

- Przyjdę wieczorem - powiedział jeszcze i wyszedł z pokoju.

***

Arion imprezę planował już od dłuższego czasu - a może bardziej Sky planowała a on tylko rozesłał wszędzie wiadomość, kiedy i gdzie się odbędzie. I ja z góry poinformowałem go, że ma na mnie na niej nie liczyć, bo mam trochę inne plany - o ile do innych planów można zaliczyć brak chęci na cokolwiek innego niż leżenie w łóżku i płakanie. Prawdopodobnie coś na to odpisał, ale nie miałem sił, by zobaczyć.

Kolejny rok akademicki już się zaczął, ale ja jeszcze nie byłem na żadnych zajęciach. Mój ojciec skontaktował się z moją terapeutką i psychologiem, którzy zobowiązali się rozesłać moim wykładowcom informację o moim złym samopoczuciu - w ramach usprawiedliwienia.

Zignorowałem kolejne wiadomości, które przyszły na mój telefon. Pewnie to znów Arion, któremu nie podałem powodu nieobecności na jego imprezie. Z tego, co się orientowałem, któregoś dnia nawet chciał mnie odwiedzić, ale żaden z ochroniarzy nie chciał go wpuścić.

Tak naprawdę z żadnym z znajomych nie miałem kontaktu od jakichś trzech tygodni - być może oni próbowali się ze mną kontaktować.

Nadszedł chyba wieczór imprezy Sherwinda, chociaż nie byłem tego w stu procentach pewien, bo dni zaczęły mi się zlewać i szczerze powiedziawszy, nie miałem pojęcia jaki jest dzień.

Z trudem przewróciłem się na drugi bok, ignorując dźwięk dzwoniącego telefonu. Tak bardzo miałem dość. Chciałem, żeby ten jebany czas w końcu się skończył. Chciałem w końcu wyjść z domu. Chciałem w końcu samodzielnie móc coś zjeść, nie będąc od kogokolwiek zależny.

Po paru kolejnych próbach dodzwonienia się do mnie, telefon w końcu ucichł, a ja odetchnąłem z ulgą. Minęła chwila, a kiedy miałem pewność, że raczej już nikt do mnie nie zadzwoni, sięgnąłem na szafkę aby wziąć z niej telefon. Ekran miałem rozjaśniony na maksa, a przez to, że mój pokój był pogrążony w ciemnościach, wyraźny blask chwilowo mnie oślepił. Pomrugałem parę razy oczami, klnąc cicho pod nosem i zobaczyłem na godzinę. Dochodziła jedenasta w nocy. Dlaczego, do chuja, ktoś cały czas się do mnie dobijał? Na pasku powiadomień dojrzałem kilkanaście wiadomości - nie myliłem się i część była od Ariona; kilka od Gabriela, ale były sprzed paru dni, dwie od Keenan'a i jedna od Terry'ego. Przejrzałem je, ale nie miałem zamiaru na żadną odpowiadać. Najwyżej im powiem, że telefon mi się zepsuł, bo przecież ani Sharpe, ani Archibald nie powinni o mojej chorobie wiedzieć. Zresztą i tak większość wiadomości było sprzed paru dni, więc bez sensu w ogóle na nie odpowiadać.

Wyłączyłem telefon i schowałem głowę pod poduszkę, ale w tym czasie rozległo się pukanie do drzwi. Na pewno nie byli to moi rodzice, bo oni nie pukali, a Anthony miał zakaz wchodzenia do mnie, kiedy byłem w tym stanie, więc musiał być to ktoś ze służby. Zerknąłem na drzwi.

Nie myliłem się i po chwili drzwi otworzyły się, a do mojego pokoju weszła jedna z pokojówek.

- Przepraszam, panie Di Rigo - odezwała się, a ja spróbowałem się podnieść. Posłałem jej pytające spojrzenie. Kobieta przełknęła ślinę. - Dzwonił jakiś Keenan Sharpe. Podobno nie mógł się dodzwonić na pana prywatny telefon, więc skontaktował się z rezydencją.

- Oddzwoń i powiedz mu, że nie mam czasu rozmawiać - powiedziałem. Przecież nie zadzwonię do Keenan'a i nie będę z nim rozmawiać, bo wszystko, co jest związane z nim, jest związane z Archibaldem. A ja nie chciałem mieć styczności z wieżowcem.

Przynajmniej narazie.

- Kazał przekazać, że to ważne - wyjaśniła cicho. - Podobno chodzi o pańskiego przyjaciela, Gabriela.

- Jak to o Gabriela? - dopytałem zdziwiony, chyba nie rozumiejąc o co jej chodzi. Dlaczego Keenan miałby dzwonić w sprawie Gabriela?

- Nie mam pojęcia - przyznała szczerze. - Przyszłam pana o tym powiadomić, bo pomyślałam, że pana to zainteresuje. W końcu chodzi o pana Garcię... - Wycofała się na korytarz. - No cóż, przekażę panu Sharpe'owi, że nie jesteś w stanie teraz rozmawiać. Dobranoc. - Pożegnała się, ale nim zamknęła drzwi, ja już zacząłem wstawać.

- Beatrice, poczekaj! - zawołałem za nią, a tęższa pokojówka odwróciła głowę w moją stronę. - Zadzwonię do Keenan'a i dowiem się o co chodzi.

W życiu podczas upadku nie powiedziałem aż tak wielu słów, ale, do cholery, chodziło o Gabiego. Musiałem skontaktować się z Keenan'em i dowiedzieć o co chodzi.

Beatrice przytaknęła.

- Już przynoszę panu telefon - obiecała i szybkim krokiem odeszła, a ja w tym czasie podniosłem się całkowicie, ale przez to, że od parunastu dni nie robiłem tego samodzielnie, a moje ciało było osłabione omal się nie przewróciłem z powrotem na materac. Zaklnąłem cicho, gdy do tego delikatnie zawirowało mi w głowie, ale starałem się jak najszybciej zignorować to uczucie.

Po chwili do pokoju wróciła pokojówka, która wręczyła mi telefon już z wybranym numerem Keenan'a.

- Halo? - odezwał się, a odetchnąłem. Nawet nie wiedziałem jak bardzo brakowało mi głosu kogokolwiek, kto nie mieszkał i nie pracował w tym domu.

- Keenan? Co się stało z Gabim? - zapytałem cichym głosem.

- Boże, Riccardo! Myśleliśmy, że coś ci się stało - powiedział, jakby ożywiony, ale po jego tonie miałem wrażenie, że jest z lekka podpity. Może po prostu był pijany i wydawało mu się, że coś stało się z Gabim a tak naprawdę jednak nic mu nie było? Błagałem o to wszystkie bóstwa jakie znałem, bo nie chciałem opuszczać domu w tym stanie. - Wszystko z tobą w porządku?

- Keenan - mruknąłem trochę ostrzej niż zamierzałem. - Co się dzieje z Gabim? Dlaczego dzwoniłeś?

Słyszałem jak Keenan wydaje z siebie zdziwione westchnięcie.

- Cóż, schlał się - powiedział bez ogródek. - I nie ma za bardzo jak wrócić do domu, więc stwierdziliśmy, że zadzwonimy po ciebie - wyjaśnił jeszcze.

- Ale dlaczego po mnie?

- Bo... No jesteście przyjaciółmi, nie? A skoro i tak nie przyszedłeś na imprezę to mógłbyś po niego przyjechać. Możemy ci go nawet na dwór wyprowadzić, jeśli nie chcesz wchodzić do środka! Tylko przyjedź, bo naprawdę nie mamy co z nim zrobić.

- A Aitor?

- Pokłócili się. Dlatego Gabi się schlał. To jak, przyjedziesz?

Musiałem się poważnie zastanowić. Część mnie chciała jechać po Gabiego - cholera, byłem jego przyjacielem a on właśnie pokłócił się ze swoim chłopakiem. Potrzebował wsparcia. Potrzebował mnie. Niezależnie od tego czy wyglądałem jak dziewiąte nieszczęście, musiałem po niego jechać.

A tej drugiej części siebie, która kazała mi pewnie zostać, postanowiłem nie słuchać. Jebać moją chorobę, Gabriel był ważniejszy.

- Jesteście w domu Ariona? - zapytałem.

- Tak.

- To będę za dziesięć minut.

***

Już kiedy tylko samochód dojeżdżał pod dom Ariona, zdałem sobie sprawę, jak głupia była to decyzja. Do cholery, mogłem wysłać samego kierowcę, żeby przywiózł Garcię. Nie musiałem też się pchać.

Na ulicy było słychać muzykę, dość głośną, do czego moje uszy - które w ostatnim czasie nie miały styczności niemal z żadnym dźwiękiem, a przynajmniej nie tak wysokim - nie były przyzwyczajone. Cieszyłem się z jednej strony, bo będę tu tylko przez chwilę. Plan był prosty: zgarnąć Garcię, nie natknąć się na nikogo znajomego, wrócić z Gabim do samochodu i pojechać do domu. Prosta sprawa, nie?

- Zaraz przyjdę - powiedziałem do kierowcy, kiedy zaparkował. Mężczyzna przytaknął a ja szybko otworzyłem drzwi i wyskoczyłem z pojazdu. Niemalże biegiem przemierzyłem cały dystans, który dzielił mnie od samochodu do domu Sherwinda, przed którym dojrzałem trzy znajome sylwetki. Gabiego rzeczywiście wyprowadził na powietrze Keenan. Szkoda tylko, że nie wspomniał o wieżowcu.

- Hej, Riccardo! - zawołał pijany Gabi, a kiedy wyrwał się Keenan'owi ledwo zdążyłem go złapać, bo by się wywalił.

- Jesteś pijany - zauważyłem.

- Tęskniłem za tobą - powiedział i mocno mnie przytulił. Westchnąłem, patrząc na chłopaków.

- Riccardo, o ile wolno nam spytać - zaczął powoli Keenan.

- Dlaczego nie było z tobą kontaktu przez tyle czasu? - dokończył za niego Terry. Westchnąłem. Należały im się wyjaśnienia, ale przecież nie mogłem im tego powiedzieć ot tak. Potrzebowałem przygotowania do tego. Więc dzisiaj im nie powiem.

Albo, najlepiej, w ogóle tego nie zrobię.

- Miałem... swoje powody - oznajmiłem jedynie, odwracając wzrok w bok. Słyszałem jak Keenan wzdycha.

- Martwiliśmy się o ciebie - wymamrotał jeszcze rudowłosy.

- Niepotrzebnie - zapewniłem go. - Jest... okej.

Nie prawda. Nie jest okej. W moim życiu nigdy nie było okej.

Moja odpowiedź chyba ich nie usatysfakcjonowała, ale obaj kiwnęli głowami, jakby tę wersję przyjmując.

- Dasz radę jutro przed południem do mnie wpaść? - zaoferował Keenan. - Mam wyniki od wujka. Chcę je z wami przeanalizować.

Nie miałem wyjścia, zgodziłem się, a potem pociągnąłem za sobą Gabiego do samochodu. Cały czas czując wzrok Terry'ego na swoich plecach, dopóki nie zniknęliśmy za rogiem.

Lekko bałem się jutrzejszego dnia.

***

- Dużo wczoraj wypiłem, prawda? - zapytał Gabi, podnosząc się z mojego łóżka. Ja natomiast siedziałem na krześle przy biurku. Dochodziło już południe i za niedługo będę musiał wybrać się do Keenan'a. Trochę mi się to nie widziało, bo szczerze nie miałem pojęcia, czego mam się spodziewać. I z lekka zaczynałem się tego bać.

- Nie mam pojęcia - przyznałem. - Ale dużo wczoraj śpiewałeś w samochodzie, więc podejrzewam, że tak.

Gabi popatrzył na mnie załamany, a ja tylko podeszłem do dzbanka z wodą, który stał niedaleko i nalałem mu trochę do szklanki. Potem wyjąłem tabletki na ból głowy i jedną pastylkę dałem różowowłosemu, a potem wodę do popicia.

- Dziękuję - mruknął, połykając tabletkę i popijając ją wodą. Ja w tym czasie zacząłem się szykować. Czułem się lepiej niż jeszcze parę dni temu i uważałem to za dobry znak. - Idziesz gdzieś? - zapytał zainteresowany, a ja odwróciłem się w jego stronę, poprawiając koszulkę.

- Na chwilę do Keenan'a - odpowiedziałem. - Powiedzmy, że muszę z nim parę rzeczy obgadać.

Gabi patrzył na mnie przez chwilę i miałem wrażenie, że jego błękitne oczy przejrzały mnie na wylot.

- Coś jest nie tak - zauważył. - Stało się coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć.

Popatrzyłem na niego, ale po chwili opuściłem wzrok. Miał rację, odkąd ostatni raz tak szczerze pogadaliśmy wydarzyło się tak wiele rzeczy - a on i tak nie miał o tym pojęcia. Tylko problem był taki, że ja naprawdę chciałem mu opowiedzieć o wszystkim, co wydarzyło się na imprezie u Keenan'a - o pigułce gwałtu w piciu i o tym, że Terry mnie przed wypiciem tego uratował, a potem byliśmy w jego mieszkaniu - ale nawet nie miałem pojęcia jak. Coś mnie powstrzymywało.

Może to, że nie chciałem aby znów ktoś widział we mnie ofiarę.

Wpatrywałem się w Garcię przez chwilę, a potem zacząłem mówić o wszystkim, co wydarzyło się tamtego wieczoru - od rozmowy z nim na schodach, przez siedzenie z Archibaldem w kuchni i samotne tańczenie w salonie, aż do sytuacji przy stole, gdy Terry widział jak obcy chłopak dodaje m pigułkę do picia.

Gabriel patrzył na mnie zszokowany; jego oczy były szeroko otwarte i bardziej kształtem przypominały spodki, usta również i byłem absolutnie pewien, że niedługo będzie zbierał szczękę z podłogi.

- Ty... Naprawdę? - Jego głos był słaby. - Riccardo, wiesz co to za chłopak? - Szybko poderwał się z łóżka. - Jak ja go znajdę to...

- Nie mam pojęcia - przerwałem mu. - Dlatego jadę do Keenan'a. Ma mi powiedzieć, co wyszło z wyników. - Gabi posłał mi pytający wzrok. - Wujek Keenan'a zebrał odciski palców ode mnie, Terry'ego i Keenan'a, żeby móc je odróżnić od pozostałych - wyjaśniłem. - I z tej reszty będą szukać tamtego chłopaka.

Gabi stanął naprzeciwko mnie i zacisnął dłonie na moich ramionach.

- Mam jechać z tobą? Przyda ci się wsparcie.

Uśmiechnąłem się tylko do niego.

- Dam sobie radę. A ty możesz tu zostać, ile chcesz - powiedziałem, pozwalając mu się delikatnie przytulić.

***

Dojazd pod dom Keenan'a nie zajął nam długo. Na podjeździe dostrzegłem czarnego mercedesa, który należał do Archibalda. Westchnąłem, pożegnałem się z kierowcą i wysiadłem z limuzyny. Po chwili pojazd zniknął za rogiem, a ja ruszyłem do drzwi. Nim jednak zdążyłem zapukać, otworzyły się a moim oczom ukazał się Keenan.

- O, już jesteś! - powiedział uśmiechnięty. - Chodź, przygotowałem obiad, zjesz z nami.

Pokręciłem głową.

- Wpadłem na chwilę - oznajmiłem, ale niezrażony Sharpe wpuścił mnie do środka. W korytarzu zdjąłem buty i bluzę, a następnie ruszyłem za rudowłosym do kuchni. Przy stole siedział Terry, który robił coś w telefonie.

- Mógłbyś w końcu odłożyć ten telefon - mruknął Keenan, patrząc na niego karcącym wzrokiem. - Ta dzisiejsza młodzież, nic tylko te telefony.

Widziałem jak Terry przewraca oczami, ale posłusznie odłożył urządzenie, na co Keenan się uśmiechnął a jego ucho zadrżało.

- Jasne, mamusiu - prychnął Archibald. Nie przywitałem się z nim nawet, tylko usiadłem przy stole, ale dość daleko od niego. To też skwitował dość głośnym prychnięciem.

- Dobra, to może zacznijmy od konkretów - wymamrotał Sharpe, stając przy stole z jakąś teczką. Wyjął z niej plik papierów i zaczął czytać, mamrocząc coś pod nosem. Ja i wieżowiec popatrzyliśmy po sobie, a potem na Keenana'a.

- I? - dopytałem. - Co tam piszą?

- Cóż... Oprócz odcisków naszej trójki na kubeczki są odciski jeszcze jakiś sześciu osób - oznajmił.

- I co? Będą sprawdzać czyje?

Keenan pokręcił głową.

- Bez sensu by to było - zauważył. - To nie było oficjalne zgłoszenie, więc chociaż cieszmy się tym, że tyle udało im się ustalić.

- A listek od tabletki? - Tym razem zadał pytanie Terry.

- Cóż, o nim nic tu nie piszą. Więc albo go jeszcze nie przebadali...

- Albo w ogóle tego nie zrobią - dokończyłem za niego. - Może lepiej byłoby po prostu szukać tego chłopaka na uczelni? - zaproponowałem. - Albo pytać ludzi o niego? Na pewno ktoś go będzie kojarzył.

Keenan przytaknął.

- W sumie to brzmi sensownie, ale nie mamy pewności, że uczy się na tej samej uczelni co my. Albo że w ogóle mieszka w tym mieście. Zawsze to mógł być ktoś przyjezdny.

Przytaknąłem.

- Cóż, tym zajmiemy się kiedy indziej - powiedział Terry, wstając i podchodząc do mnie.

- Nie lepiej od razu? - zapytałem, patrząc na niego podejrzliwie, gdy stanął obok mnie. - Moglibyśmy zacząć jutro. I czemu, palancie, stoisz obok mnie?! - zawołałem jeszcze, podrywając się z krzesła. - Zatruwasz mi powietrze!

Widziałem jak Terry chichocze, a Keenan rozbawiony kręci głową.

- Mogę zostawić u ciebie Zoe na parę dni? - zapytał białowłosy patrząc na Sharpe'a i kompletnie ignorując przy tym moje oburzenie. Boże, co za cymbał.

- Za dwa tygodnie masz lot? - dopytał Keenan, a kiedy Terry przytaknął, popatrzyłem na niego zainteresowany. - Może tu zostać.

- Gdzie lecisz? - Popatrzyłem na białowłosego.

- Do USA - powiedział bez ogródek. - A ty lecisz ze mną.

- Chyba sobie żartujesz - mruknąłem. - Mam studia. Nigdzie nie lecę. Zwłaszcza z tobą.

Terry uśmiechnął się.

- Od początku roku ani razu nie widziałem cię na uczelni - zauważył. - I polecisz. Myślę, że będzie tam dla ciebie coś ważniejszego niż studia.





nie jestem jakoś mocno dumna z tego rozdziału, ale musiałam go w końcu wrzucić, bo dawno nic tu nie było
i nie mogę się doczekać następnych, bo kolejne cztery to dosłownie moje ulubione rozdziały (relacja Rysia i Terry'ego będzie mieć zupełnie inny poziom)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro