rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy w poniedziałkowe popołudnie pod moimi drzwiami zobaczyłem roześmianego Ariona i znudzonego życiem Victora, spodziewałem się absolutnie wszystkiego. Bo choć Blade rzeczywiście był spokojny, tak Sherwind był jak jeden z licznych synonimów kłopotów. Albo bycia męczącym. Jedno z dwóch, bo, choć oba określenia były całkowicie inne, to ten człowiek potrafił je łączyć. I wciągać w to nie tylko mnie i Victora, ale też pół miasta.

Mimo to wpuściłem ich obu do środka, a następnie udaliśmy się do mojego pokoju. Choć od zakończenia liceum nasze relacje nie były tak bliskie, to i tak staraliśmy się tak kierować naszymi studenckimi życiami, żeby raz na jakiś czas się spotkać. Mimo to teraz i tak było łatwiej niż rok temu – skończyłem liceum szybciej niż oni i kiedy ja męczyłem się sam na pierwszym roku studiów, oni wciąż trzymali się razem w ostatniej klasie. Teraz jednak wszyscy byliśmy na tym samym uniwersytecie, jednak przez natłok nauki każdy był raczej zajęty sobą.

Choć bardziej dotyczyło to mnie, bo to ja najwięcej z naszej trójki siedziałem przy książkach – Victor miał wyjebane i uczył się raczej przeciętnie, a Arion był skłonny wyznawać każdego wykładowcę, u którego aby zaliczyć egzamin wystarczy pojawić się na nim i podpisać kartkę z frekwencją.

Arion rzucił się na moje łóżko, a jego czerwona koszulka podwinęła się, odsłaniając skrawek brzucha. Victor usiadł obok niego a ja zająłem krzesło od biurka, bo zamierzałem jeszcze się pouczyć. Niezależnie od tego, czy oni byli, czy nie.

Często tak bywało, nawet jeszcze w gimnazjum czy liceum. Chłopaki zajmowali albo moje łóżko, albo niewielką kanapę stojącą na środku dużego pokoju. Potem odpalali telewizor i albo coś oglądali, albo podłączali konsolę i grali. Mimo wszystko nie krzyczeli wtedy jakoś przesadnie głośno, więc bez problemu mogłem się uczyć, choć czasami rozpraszałem się i kątem oka zerkałem, by widzieć jak sobie radzą.

– Chyba sobie żartujesz, że masz zamiar się uczyć – powiedział Arion i przewrócił się na brzuch, przodem do mnie. Jedną z poduszek ułożył sobie pod brodą.

– Muszę ogarnąć jeszcze jeden temat na egzamin. – Podniosłem otwarty podręcznik. – Szybko mi to zajmie, ma tylko osiem stron.

– A ja mam w dupie ten twój temat. – Zmarszczył brwi. – Daj spokój, Rick. Nic tylko się uczysz. I albo siedzisz w pokoju, albo w bibliotece uniwersyteckiej. Gdzie twoje studenckie życie?

Wzruszyłem ramionami.

– Mam priorytety.

– A my wyjebane. – Tym razem odezwał się Victor. Granatowowłosy podniósł się z łóżka, zabrał mi książkę i zamykając ją schował do biurka. Popatrzyłem niezadowolony na niego.

– Nienawidzę was.

Arion uśmiechnął się uroczo, a ja pokręciłem zrezygnowany głową. Jego uśmiech był niestety dla mnie zaraźliwy, więc też się uśmiechnąłem.

– Muszę się tego nauczyć, to mój ostatni egzamin narazie. Potem przez jakiś czas będę mieć wolne.

– Ale i tak będziesz siedzieć przy książkach, bo dlaczego Ricardo Di Rigo miałby robić coś innego? – Sherwind rzucił we mnie poduszką, ale udało mi się ją złapać.

– A co miałbym jeszcze robić?

– Spędzać z nami czas? Tak na przykład?

Zachichotałem.

– Robię to teraz.

Arion napuszył się i podniósł do siadu. Poprawił koszulkę i siadając na krawędzi łóżka, założył nogę na nogę. Wtedy zauważyłem, że ma dwie różne skarpetki. Nijak to jednak skomentowałem, bo u tego człowieka bywało różnie i mógł ubrać to specjalnie. Albo był daltonistą i kolorów nie rozróżniał.

– Ricardo, my mówimy poważnie. – Choć było to dziwne i raczej niespodziewane, to brązowowłosy patrzył na mnie poważnym wzrokiem.

– Ja też. – Założyłem ręce na piersi. – Chcę to ogarnąć, potem możemy coś razem porobić.

– Kiedy masz ten egzamin? – Tym razem odezwał się Victor. Popatrzyłem na niego od razu. Wrócił na miejsce obok Ariona i obaj wpatrywali się we mnie uważnie.

– W środę – powiedziałem spokojnie. – Za tydzień.

– I ty się uczysz teraz?! – Sherwind poderwał się z posłania i dwoma długimi krokami był przy mnie. Ja i Blade popatrzyliśmy po sobie skołowani. – Japierdole, ja bym się zaczął uczyć może w poniedziałek. Chyba że nikt by mi nie przypomniał. To we wtorek.

Arion chwycił mnie za dłonie i zaczął nimi potrząsać.

– Wtedy ja już będę wszystko sobie przypominać i powtarzać. – Spróbowałem wyrwać dłonie, ale uścisk młodszego był silny, więc zrezygnowany odpuściłem. – I uczyć się na bieżąco.

Arion pokręcił głową.

– Bracie, ty nie masz życia. – Odwrócił się do Victora, który patrzył na nas jak na debili. – Bracie Victorze, musimy go rozruszać. I rozerwać.

– Jakbym chciał się rozerwać to bym wsadził sobie dynamit w dupę. – Przewróciłem oczami a Sherwind zachichotał.

– Już zaczynasz się rozluźniać! A nic jeszcze nie zrobiliśmy! – Puścił mnie w końcu i uszczęśliwiony się obrócił dookoła. – Słuchaj, ty się tu jednak teraz ucz, a my ci odpuścimy. – Miałem odetchnąć z ulgą, ale było o wiele za wcześnie na cieszenie się. – Ale w piątek przed osiemnastą masz być gotowy na imprezę.

Japierdole. Popatrzyłem na niego wzrokiem zbitego kota.

– Jaką znowu imprezę? – zapytałem skołowany, bo naprawdę już niewiele rozumiałem.

– Kojarzysz Keenana Sharpe'a? – dopytał a ja skinąłem głową. Znałem go, rozmawialiśmy parę razy w bibliotece. Był naprawdę w porządku, choć jego detektywistyczna natura była momentami przerażająca. – To on organizuje tę domówkę. Właściwie to nie mam pojęcia kto ma być, bo o tym wszystkim dowiedziałem się od Jade. Ale podejrzewam, że ludzie z uniwersytetu. Może ktoś z kim studiujesz?

Pokręciłem głową.

– Nie mam zamiaru tam iść.

– Albo idziesz, albo my tu teraz zostaniemy i będziemy bawić się twoimi podręcznikami. Może pogramy w nożną? – Odwrócił się do Victora. – Jak myślisz, Vic? Która książka byłaby najlepszą piłką?

Mając przed oczami tę wizję, zmarszczyłem brwi niezadowolony.

– Nie lubię takich imprez. – Podniosłem się z fotela i stanąłem na środku pokoju. Obaj na mnie patrzyli. – Smród alkoholu mnie mdli a na myśl o tych naćpanych, najebanych i spoconych ludziach chce mi się rzygać.

Arion podszedł do mnie i przytulił się do mojego ramienia. Choć bardzo go lubiłem i traktowałem jak brata, to w tym momencie jego dotyk mi przeszkadzał. Ogólnie mi przeszkadzało to, że ludzie mnie dotykają. Momentami było ciężko się powstrzymywać od odepchnięcia drugiej osoby, ale wolałem zagryźć wargi i wytrzymać, bo chyba oglądanie zranionych oczu Ariona by mnie bolało.

– Ricardo. – Jego twarz była nawet poważna, kiedy patrzył na mnie. – Przyjdź na chwilę, z nami. Ja też nie mam zamiaru pić, więc będziemy trzeźwi we dwóch. Posiedzimy ze dwie godzinki i wrócimy. Słowo harcerza. – Symbolicznie ułożył dłoń tam, gdzie miał serce.

– Nigdy nie byłeś harcerzem. I czemu tak ci na tym zależy?

– Sky ma tam być. – Głos Blade'a sprawił, że brązowowłosy się zarumienił. I przynajmniej zawstydzony mnie puścił.

– I po co ci tam ja? – Pokręciłem głową zrezygnowany. – Przyzwoitka ci niepotrzebna, Sky i tak cię lubi.

– Nie chodzi tylko o Sky. – Arion odwrócił wzrok w bok. – Chodzi o nas, brakuje mi takich wypadów we trójkę. Nawet jeśli tylko na głupią imprezę.

– Dwie godziny tam będziemy? – dopytałem a on ochoczo przytaknął. – Dobra, pójdę z wami.

***

– Jak będzie coś nie tak to dawajcie znać. Odbiorę was. – Sylvia, ciocia Ariona, uśmiechnęła się do nas. Samochód zatrzymał się niedaleko domu Keenana. Razem z Victorem zgodnie kiwnęliśmy głowami.

– Bardzo dziękujemy za podwózkę – powiedziałem, otwierając drzwi. Ja i Blade zajęliśmy tylne siedzenie, a Sherwind siedział na fotelu pasażera. – Naprawdę pani nie musiała, nie chcieliśmy sprawiać kłopotu.

Kobieta zachichotała i machnęła ręką.

– Naprawdę nie ma problemu. – Posłała nam uśmiech. – I ile można prosić, żebyście nie mówili do mnie na pani. Czuję się staro. Różni nas tylko dziesięć lat, to nie tak dużo.

Przytaknąłem i żegnając się, opuściłem samochód. Zaraz obok mnie stanęli Victor i Arion. Chwilę później auto odjechało a my ruszyliśmy chodnikiem w stronę domu, z którego wydobywała się muzyka. Wzdłuż całej ulicy zaparkowane było mnóstwo samochodów i kolejne jeszcze dojeżdżały. Spocone z nerwów dłonie wytarłem w jeansy z logo Alexandra McQueena i popatrzyłem na chłopaków. Victor coś pisał na telefonie a szczęśliwy Sherwind podskakiwał po płytach chodnikowych. Blade ubrany był w ciemne bojówki, do których doczepił charakterystyczne dla siebie łańcuchy, i zwykłą białą koszulkę. Na nogach miał ciemne vansy. Podskakujący Sherwind odstroił się w zwykły szary dres i czarne adidasy. Kiedy dotarliśmy pod dom Keenan'a dojrzeliśmy siedzących na schodach ludzi. Było ich może z pięciu, między nimi stało kilka napoczętych butelek różnych alkoholi. Na moje szczęście ich nie znałem i wydawało się, że oni mnie też. Minęliśmy ich i weszliśmy do środka.

Już w tym momencie znienawidziłem każdą siłę, która mnie namówiła na przyjście tu. Ludzi było mnóstwo, wszędzie roznosił się smród alkoholu, głośna muzyka bolała w uszy i chyba ktoś rzygał w rogu. Mimo to cała nasza trójka udała się bliżej kuchni, gdzie pewnie było ciszej. Przeciskając się między tańczącym tłumem, przeklinałem i wyzywałem w myślach każdego kto tu był. I ich rodziny, bo gdyby nie one to by ich wszystkich tu nie było.

Kuchnia była dość sporym pomieszczeniem, utrzymana w jasnych barwach z brązowymi meblami. Szafek było sporo, przy kilku stało parę osób, ale ponownie mi nieznane. I w rogu stał ogromny kwiat. Niestety, ogrodnik ze mnie słaby, więc nawet nie miałem pojęcia co to.

– Nie spodziewałem się, że was tu zobaczę! – Głos Keenan'a dotarł do moich uszu i odwróciłem się w tamtą stronę. Obok uśmiechniętego rudzielca stał jego chłopak Zippy, który uniósł dłoń i nam pomachał. Z nimi stali nieszczęśni Flashman i Archibald.

Jak mogłem o tym zapomnieć? Przecież Keenan przyjaźnił się z Falco i Terry'm! Przyodziałem na twarz delikatny uśmiech i razem z chłopakami podeszłem bliżej. Keenan uścisnął moją dłoń a następnie przywitał się z resztą. Kiwnąłem na powitanie do Zippy'ego, a Falco i białego wieżowca olałem.

– Chociaż cofam to, co powiedziałem wcześniej. – Keenan uśmiechnął się do mnie i stanął obok. Odwzajemniłem to delikatnie i kątem oka dostrzegłem, jak Sherwind wita się z Falco i Terry'm. Japierdole, czy on naprawdę musi ich znać? – Ariona i Victora się tu spodziewałem, ciebie nie. Myślałem, że nie lubisz takich rzeczy.

– Bo nie lubię, ale mnie zmusili – powiedziałem a rudowłosy zachichotał.

– Też nie przepadam, zdecydowanie bardziej wolę imprezy w mniejszym gronie. – Wsadził rękę do kieszeni czarnych spodni z szerokimi nogawkami i oparł się o stół stojący za nami. Zrobiłem to samo. – Chociaż mam za sobą wszystkie egzaminy, które bardzo dobrze zdałem, więc postanowiłem świętować. A że tym dwóm – pokazał podbródkiem na Archibalda i Flashamana – chciało się imprezy, to stwierdziłem, że zorganizuję. I tak mam wolną chatę przez kilka dni, więc dlaczego nie?

Zachichotałem.

– Mi został jeszcze jeden, chyba najgorszy – wymamrotałem. – Uczę się już z półtora tygodnia i im bliżej środy, tym bardziej czuję, że mniej umiem.

Keenan poklepał mnie po ramieniu.

– Ricardo Di Rigo mało umie? Kurwa, świat się kończy. – Zaczął się śmiać, a ja mimo woli czułem jak kąciki moich ust zaczynają się unosić. – Terry, weź obsłuż gości. Cała trójka potrzebuje rozluźnienia.

Terry oderwał się od rozmowy z Victorem i spojrzał na mnie uważnie. W tym czasie Arion zafascynowany opowiadał o czymś Falco i Zippy'iemu.

Czułem się mocno skrępowany pod wpływem jego spojrzenia, ale uniosłem hardo głowę.

Terry'ego znałem od początku liceum, ale jakoś nigdy nie udało nam się dogadać. Kiedy dołączył do mojej klasy w połowie pierwszego roku byłem nim zafascynowany. Był przystojny, umiał dogadać się z każdym, a do tego uprawiał sport. Może nie uczył się jakoś wybitnie i był momentami wredny, to ludzi i tak do niego ciągnęło. Mnie na moje nieszczęście też, ale po pewnym czasie zacząłem się cieszyć, że kojarzy mnie tylko przez fakt wspólnych lekcji, choć też popularny byłem. Potem okazało się, że lubi mamić i wykorzystywać ludzi. Może jego popularność nie minęła, to dla mnie był skreślony.

Widziałem jak podszedł do szafki, wziął trzy puste szklanki i do każdej nalał różowego alkoholu. Najpierw obsłużył Victora i Ariona, a ostatnią szklankę wręczył mnie. Patrzył jednak mi prosto w oczy.

Wziąłem od niego literatkę. Czując na sobie nacisk jego spojrzenia, uniosłem szkło do ust i upiłem łyk, dość spory. Czułem mocny smak w gardle, ale nie dałem po sobie poznać, jak niedobre to było. Dlatego przełknąłem i mocniej zacisnąłem palce na szkle.

Keenan uśmiechnął się do mnie a Arion posłał mi przepraszające spojrzenie. Mieliśmy obaj nie pić, a on właśnie dolewał sobie alkoholu. Wzruszyłem ramionami.

– Chodź, Arion – odezwał się Falco. – Pomożesz mi przynieść rzeczy z samochodu.

Ja też postanowiłem się stamtąd zrywać, obecność Terry'ego była z lekka nieprzyjemna a w ustach wciąż czułem smak alkoholu. Miałem dość.

– Wiesz może czy Gabi i Aitor już przyszli? – zapytałem Keenan'a i mogłem przysiąc, że słyszałem jak Archibald parska rozbawiony.

– Nie mam pojęcia. W sumie od początku imprezy jestem tutaj – odpowiedział rudowłosy, ale moim wybawieniem w tej sytuacji okazał się być Zippy.

– Wydaje mi się, że widziałem Aitora niedaleko wyjścia do ogrodu – powiedział okularnik a ja skinąłem głową.

– Dzięki. – To powiedziawszy oddaliłem się od pozostałej czwórki i skierowałem w stronę salonu, gdzie była impreza. Tam też dojrzałem drzwi prowadzące do ogrodu, więc tam się skierowałem.

– Okej, czy mnie oczy nie mylą? To ty, Ricardo? – Usłyszałem za sobą głos Franka, więc tam się odwróciłem. Moim oczom ukazał się podobnego do mnie wzrostu chłopak z brązowymi dredami. W dłoni trzymał szklankę z alkoholem, a tuż obok niego stała różowowłosa Cerise. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.

– Was też dobrze widzieć – odparłem. Kojarzyłem ich. Cerise była dość mocno popularna u nas w liceum i swojego czasu trzymała się z Falco i Terry'm. Z nieznanych mi jednak powodów ich grupka się rozpadła a dziewczyna i Frank, który przez krótki czas również przyjaźnił się z tamtą dwójką, zmienili szkołę. Całkiem niedawno zetknąłem się z nimi na korytarzu, kiedy szedłem na zajęcia. Nawet miło mi się z nimi rozmawiało. Teraz podejrzewam, że też by tak było, gdyby nie fakt, iż miałem zamiar znaleźć Gabiego. – Ale nie spodziewałem się, że was tu zobaczę. No wiecie, Keenan przyjaźni się z Terry'm i Falco, a wy... – przyznałem szczerze i dopiłem smakową wódkę do końca. Dopiero teraz z lekka czułem smak malinowy, choć moc alkoholu zdecydowanie ją przewyższała.

– Mieliśmy nie przychodzić – powiedział Frank i wzruszył ramionami. Cerise wzięła od niego szklankę, upiła łyk alkoholu i zacisnęła palce. Widziałem, że ma zrobione paznokcie; różowe z niebieskimi akcentami. Nawet ładne.

– Ale Buddy i Trina mieli przyjść i tak wyszło, że nas namówili. – Różowowłosa przewróciła oczami i odgarnęła włosy za plecy. Nie spięła ich w charakterystycznego dla siebie koka, a zostawiła rozpuszczone. – Wiesz, Trina koleguje się z Terry'm, więc to oczywiste, że przyszli. Ale umówiliśmy się z nimi, że kiedy będą się zbierać, to my wrócimy z nimi.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem.

– Choć na razie bawimy się całkiem nieźle. – Frank się zaśmiał. – I nie mijaliśmy się z nimi jeszcze, więc impreza naprawdę udana.

– Ja już niestety się z nimi spotkałem, ale nic do mnie nie mówili – powiedziałem a Cerise uśmiechnęła się.

– Wierz mi, nic nie straciłeś.

Oj, wierzyłem jej.

– Widzieliście może tu gdzieś Aitora? Zippy mówił, że kręcił się gdzieś tu, ale go nie widzę. – Rozejrzałem się.

Cerise zastanowiła się, ale pokręciła głową.

– Wychodził z Gabim do ogrodu – powiedział bokser a ja podziękowałem i odszedłem w stronę wyjścia.

Zgodnie ze słowami Foremana w ogrodzie siedzieli Gabriel i Aitor. Zajmowali ostatni stopień i schodów i o czymś zaciekle dyskutowali. Choć bardziej to Garcia dyskutował a Cazador go tylko słuchał. Cicho podszedłem do nich i postukałem palcem różowowłosego w ramię.

Przerażony chłopak odwrócił się w moją stronę, ale kiedy zobaczył, że to tylko ja, na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech.

– Ricardo! – Uszczęśliwiony delikatnie mnie przytulił, kiedy się nad nim nachyliłem. Potem przywitałem się z Aitorem i usiadłem obok Gabriela. – Gadaliśmy o tym, że widzieliśmy Ariona jak nosił coś z Falco. Ale nie spodziewaliśmy się, że cię tu zobaczymy. – Gabi szturchnął mnie ramieniem. Zachichotałem.

– Arion i Victor mnie zaszantażowali – powiedziałem spokojnym tonem, a obaj popatrzyli na mnie skołowani.

– Nawet, kurwa, nie zamierzam pytać jak – odezwał się Aitor i podniósł się ze schodów. – Idę coś przynieść. Jakieś szczególne wymagania czy wszystko ujdzie?

– Bylebyś po drodze nie wypił, a będzie dobrze. – Gabi uśmiechnął się do niego. Widziałem figlarny błysk w złotych oczach Cazadora.

– Nie obiecuję. – Młodszy zniknął za drzwiami, a kiedy je zamknął za sobą, odwróciłem się do Gabiego.

– I jak jest? – zapytałem a podekscytowany uśmiech różowowłosego mówił sam za siebie. Ja i Gabi przyjaźniliśmy się chyba od zawsze i tak naprawdę nie pamiętam etapu swojego życia, w którym go nie było. Wczesne dzieciństwo? Razem, bo nasze mamy się przyjaźniły. Przedszkole? Razem. Szkoła podstawowa? Razem. Gimnazjum? Razem. Liceum? Razem. Dopiero studia nas z lekka rozdzieliły, bo jednak studiowaliśmy inne rzeczy – ja studiowałem międzynarodowe stosunki gospodarcze, a Gabi projektowanie ubioru. Mimo to chociaż raz w tygodniu staraliśmy się spotkać lub rozmawiać przez telefon.

Co prawda dopiero niedawno dowiedziałem się o jego związku z Aitorem. I to tylko dlatego, że Jade i Sky widziały ich razem. Dopiero po tym Gabriel mi o wszystkim powiedział. Trochę ciężko mi było to zaakceptować, ale nie dlatego, że byłem zazdrosny, a przez to, iż dowiedziałem się dość późno. Mimo wszystko życzyłem im jak najlepiej.

– Jest lepiej niż mogłem sobie wymarzyć. – Zadowolenie na jego twarzy było zaraźliwe, więc uszczęśliwiony się uśmiechnąłem. – Ostatnio byłem poznać jego ojców.

– I jacy są?

– O kurwa. – Pokręcił głową. – Jeden z nich, Jordan, odsunął mnie na bok i przez jakieś piętnaście minut gadał mi coś o motylkach i kwiatkach. Myślałem, że tam zejdę z zażenowania. – Ukrył twarz w dłoniach a ja poklepałem go po plecach.

– A Aitor co na to?

– Pocieszył mnie – rzucił z przekąsem – że tak będzie za każdym razem jak tam się zjawię. – Widząc jego minę po prostu parsknąłem śmiechem. – Aż się boję, co będzie jak on pozna moich rodziców. Albo, nie daj Boże, jego ojcowie poznają się z moimi rodzicami.

Zachichotałem.

– Twoja mama jedyne, co mu zrobi to pozachwyca się jaki jest uroczy. I powie, że marnuje sobie z tobą życie.

Gabi przytaknął zrezygnowany.

– Arion i Victor gdzie są? – zapytał.

– Ari pomagał Falco coś przynieść z samochodu, a Vic został w kuchni z Keenan'em, Zippy'm i Terry'm. Co teraz robią to nie wiem.

– Przyjechaliście razem, prawda? – Uśmiechnął się do mnie. – Domyśliłem się, że tak, bo ty dobrowolnie byś tu nie przyszedł, a że nie masz prawka to któryś z kierowców twoich rodziców, by musiał cię przywieźć. Ale twoi rodzice, by się nie zgodzili.

– Za dobrze mnie znasz – wymamrotałem a w tym czasie przyszedł Aitor. Jedną butelkę dostał Gabi, drugą ja a trzecią zostawił sobie.

– Nie było żadnych szklanek, więc pijemy z gwinta – powiedział młodszy, otworzył swoją butelkę i dał Gabrielowi do picia. Różowowłosy napił się a następnie podsunął ją mi.

– Mam swoją. – Aitor otworzył butelkę też mi. Planowałem nie pić i wrócić miałem trzeźwy. I po dwóch godzinach, ale... Ariona nigdzie nie było, więc postanowiłem skorzystać. – Wracam do środka. – Poinformowałem ich i wstałem, aby wejść do środka. Gabi chyba coś do mnie powiedział, ale nie bardzo zarejestrowałem co.

Postanowiłem zrobić coś, czego nigdy nie robiłem w takim miejscu. Postanowiłem się bawić, najwyżej będę tego żałować. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro