Rozdział 65.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłego ♥

Tymczasem Katka wstaje w niedzielę o szóstej rano, aby zasypiać na uczelni...

Fuck this life...

Perspektywa: Derek.

Zostałem przywiązany do jakiegoś krzesła, a po chwili zdjęto mi z głowy worek. Czułem, jak boli mnie czaszka, ale jeszcze gorzej było z moim brzuchem oraz z moimi żebrami. Zauważyłem krew na swojej jasnej koszulce, a przed oczami miałem mroczki. Nos potwornie mnie bolał i sączyła się z niego krew. Nie odzywałem się, aby nie pogarszać sytuacji, bo moje pyskówki tylko niepotrzebnie tych parszywych gówniarzy prowokowały. Musiałem jakoś wykombinować, jak się stąd wydostać, ale nic konstruktywnego do głowy mi nie przychodziło, szczególnie, że jestem unieruchomiony.

Ja pierdole, już po mnie.

- I co my z nim kurwa zrobimy?! – wrzasnął jeden z tych dzieciaków, bo nie byli o wiele starsi, niż Sebastian. Byli przerażeni bardziej, niż ja. To pewnie jacyś podrzędni złodzieje, którzy nie mieli w planach mnie porywać, ale jednego z nich zdemaskowałem, więc w panice wywieźli mnie daleko poza miasto.

No świetnie, i co teraz?

- Ja pierdole, nie wiem! Widział nasze twarze, rozpozna nas i zgnijemy w więzieniu. – stwierdził drugi, nerwowo krążąc po sali, na co tylko prychnąłem, jak nie ja. 

Kurwa spostrzegawczy jest, nie ma co. Gówniarz jebany. 

- Nie mam zamiaru przez niego trafić do pierdla! – krzyknął jakiś czarnowłosy chłopak, wymachując nożem tuż przy mojej twarzy.

- Uważaj kurwa, gdzie tym celujesz. - warknąłem, bo jeszcze tego brakowało, aby pociął mi buzię. Nie dość, że i tak jestem cały w siniakach, ranach, to na do miar złego brakowałoby mi wymownej skaryfikacji na pół ryja, jak u jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy. 

- Zluzuj, ekipa już jedzie i na pewno coś wymyślą. Będą za jakieś dwadzieścia minut, do pół godziny maksimum. – dodał drugi, a ja trochę się zaniepokoiłem, bo większą ekipą, to na pewno mnie zabiją. – Zdecydowanie go nie wypuścimy. Musimy faceta uciszyć, bo nas wsypie psiarni.

Idiota chyba nie wie, że właśnie rozmawia z szefem tej psiarni.

Matoły.

- Jak Ty chcesz to zrobić, co? – prychnął pierwszy, a jego głos działał mi na nerwy. – Mieliśmy mu tylko ukraść samochód, ale jak zwykle nie wyszło. Nie mam zamiaru mieć nikogo na sumieniu, ani tym bardziej odpowiadać za współudział w zabójstwie! 

- Kurwa, przestań dramatyzować. Zabijmy go i będzie po problemie. Nikt go tu nie znajdzie. Wywieziemy zwłoki daleko poza miasto i śladu po facecie nie będzie. Żadnej żywej duszy nie było w pobliżu, więc nikt nawet nie zgłosi tak szybko napaści na niego. Nie ma świadków, nie ma dowodów. Nie nasza wina, że skurwiel jest nieokrzesany. Mógł się nie bronić, to teraz by nie było problemu. I tak zapewne żadna osoba nie będzie za nim tęsknić. – powiedział jeden z gówniarzy, a ja zacząłem się bulwersować, krzycząc na nich, że są pierdolonymi tchórzami oraz powinni ponieść konsekwencje swoich czynów oraz wiele innych epitetów, lecz czarnowłosy uderzył mnie ponownie w twarz z całej siły, a drugi, który miał pistolet, odbezpieczył go.

- Wiesz co? - powiedział pierwszy. - Masz rację. Musimy coś z nim zrobić.

Spojrzałem na niego, nie okazując swoich emocji i tego, że wiem, co się zaraz stanie. Wiedziałem, że to jest już mój koniec. Nie mam szans się obronić. Nie mam szans na przetrwanie. Jestem związany i to cholernie mocno. Moje nogi są unieruchomione, ręce przywiązane do krzesła, a żeby tego było mało, jeden z rabusiów zakleił mi usta srebrną taśmą, przez co nawet nie mogę ostatni raz w życiu krzyknąć. 

Żegnaj okrutny świecie.

Spostrzegłem, że niepewnie koleś podniósł rękę, mierząc we mnie spluwą, a ja zamknąłem oczy i oczekiwałem na egzekucję. Nie sądziłem, że moje życie tak szybko się skończy i to jeszcze w takich okolicznościach. Patrzyłem przed siebie, ale widok hangaru przysłonił mi ten koleś i jedyne, na co mogłem skierować wzrok, to czarny, niewielki pistolet umiejscowiony idealnie pomiędzy moimi oczami, które zamknąłem, przy czym w spokoju oczekiwałem na śmierć. 

Usłyszałem głośny strzał, ale nie poczułem niczego. Nic mnie nie bolało, więc otworzyłem szybko oczy, aby zorientować się, co tu się właśnie wydarzyło. Przez chwilę myślałem, że złodziej chybił, ale to, co ujrzałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania.  

Ujrzałem Sebastiana, który wszedł niepostrzeżenie do hangaru. Chłopak trzymał w dłoniach dubeltówkę, z której wystrzelił pierwszą, ostrzegawczą kulę w sufit, którą to teraz celował w tych porywaczy. Otworzyłem szeroko oczy i zaniemówiłem z wrażenia.

What the hell?!

Co tu robi Sebastian?!

Jak on się dowiedział, że mnie porwali?!

I skąd ten dzieciak ma dubeltówkę?!

Kto mu w ogóle dał pozwolenie na broń?!

- Co jest kurwa? – spytał zszokowany jeden z tych kolesi, który podobnie jak ja nie spodziewał się takie obrotu spraw. Sebastian bez wahania strzelił do niego, idealnie, wręcz precyzyjnie celując w jego pistolet. Chłopak wrzasnął, bo kula odbiła się od metalowego tworzywa broni napastnika, powodując ból w jego dłoni, lecz nie zraniła go. Złodziej odrzucił odruchowo pistolet na ziemię, łapiąc się za rękę.

- Ani drgnij, bo Cię zastrzelę, śmieciu! – powiedział głośno, dosadnie, a w głosie Sebastiana nie było słychać ani nuty strachu. Spoglądałem na niego i nie mogłem uwierzyć własnym oczom, że on tu jest, razem ze mną i ratuje mi dupę. Gdybym go nie znał wcześniej, po jego oczach pomyślałbym, że to jakiś morderca o zimnym jak lód sercu. Chłopak celował wprost w głowę jednego z nich, powodując, że złodzieje zastygli w ruchu, jak by ktoś ich zamurował i najwidoczniej bali się nawet oddychać.

Nie wierzę w to, co widzę. 

- Kim Ty kurwa jesteś? – spytał się po chwili chłopak z nożem w ręku i chciał podejść do Sebastiana, lecz ten bez wahania strzelił mu pod nogi, a kula idealnie kilka milimetrów przy nim utknęła w podłodze. Mimowolnie wytrzeszczyłem oczy, ponieważ uważałem, że idealnie strzelam, no ale moje używanie broni w porównaniu z nim, to totalna amatorszczyzna. Co jak co, ale tak precyzyjnie, to ja nie oddaję kul. Prędzej bym kogoś postrzelił, niż idealnie co do milimetra obliczył trajektorię lotu, tak jak to zrobił młody.

Kurwa, następnym razem poważnie się zastanowię, zanim znowu zacznę mu dogryzać.

I jeszcze bardziej przemyślę wyzywanie go od suk. 

Bandyta odskoczył z dziewczęcym piskiem, kiedy ten ponownie strzelił, a ja, przyznaje się, sam wystraszyłem się Sebastiana, bo jeszcze w takiej furii i z dubeltówką w dłoniach go nie widziałem.

I chyba nie chcę znowu zobaczyć.

Aż mu się zrobiło głupio, że tak go potraktowałem kilkadziesiąt minut temu. 

- Rzuć ten nóż, a Ty kopnij pistolet w moją stronę. Łapy do góry, bez żadnych numerów, bo nie zawaham się was zabić. Uprowadziliście i pobiliście mojego faceta, więc nawet nie próbujcie kombinować, bo nie zawaham się ani chwili! – powiedział groźnie, a ja sam zaczynałem się coraz bardziej bać, szczególnie, że Sebastian nie pierdolił się w tańcu i wystrzelił kolejną kulę w kierunku bandziorów, gdy Ci zwlekali z oddaniem mu swojej broni. To ja siedząc spokojnie związany na krześle odczuwam niepokój, więc nawet nie chcę wiedzieć, co gówniarze muszą czuć. 

Choć w sumie nie wiem, czy powinienem, skoro nazwał mnie ,,swoim facetem".

Uśmiechnąłem się sam do siebie na jego słowa, a on, gdy zorientował się, co powiedział, zarumienił się. 

I tu Cię mam, młody.

Zazwyczaj wyzywałem Sebastiana i dogryzałem mu na każdym kroku, bo sprawiał wrażenie mądralińskiego, który nic nie potrafi zrobić dobrze, a ponadto ostatnio nawet bez skrępowania go wypieprzyłem, gdy był na haju, ale teraz chyba kurwa dwa raz, albo i nawet dziesięć razy się zastanowię, nim znowu go wkurwię. 

Autentycznie. 

Złodzieje ostrożnie wykonali jego polecenie. Jeden z nich, z uniesioną do góry ręką położył nóż na ziemi, a drugi kopnął broń w stronę Sebastiana, podobnie jak tamten swój nóż. Dzieciaki wyprostowały się i w niepewności obserwowali młodego, który w oczach miał wymalowaną niesłychaną odwagę. 

Cholera jasna, jest pierwszą osobą w moim życiu, która tak mi zaimponowała. Nie dość, że nie bał się tu wejść to jeszcze ma celne oko, jak zawodowy snajper.

Sebastian po raz pierwszy odkąd tu wszedł, spojrzał na mnie, a nasze spojrzenia napotkały się. Patrzył na mnie jak mało kto na tym świecie, a ja żałowałem, że tak go wyzywałem, wykorzystałem i narobiłem przykrości, bo teraz, młody ratuje mi dupę pomimo tego, że szczerze na to nie zasłużyłem. 

Przez chwilę chłopak stracił czujność, patrząc na mnie jak w obrazek, a któryś z bandytów chciał sięgnąć po jakiś przedmiot leżący nieopodal, lecz ten na szczęście zauważył jego ruch i zaczął do nich strzelać, ku memu i ich przerażeniu. Dosłownie podskoczyłem ze strachu.

Matko jedyna, jaki nieokrzesany. 

- Myślicie, że to są żarty?! – krzyknął, wystrzeliwując kulę, która utknęła w ścianie i kilka centymetrów przeleciała obok ich głów. Chłopak gniewnie na nich patrzył, a Ci zaczęli płakać, a także krzyczeć w przerażeniu. – Pod ścianę, ale już! – dodał, powodując, że oboje zbledli i nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Sebastian chyba stracił cierpliwość i kontrolę nad sobą, bo zaczął strzelać do nich, nie oszczędzając na kulach, wprost pod ich nogi, czasem nieopodal głów, a Ci w panice i krzyku zaczęli się cofać. – Myślicie, że to jakaś pierdolona zabawa?! Pod ścianę, albo następną kulę dostaniecie w łeb, bo tracę do Was jebaną cierpliwość, idioci! Już!

- Koleś kurwa, ogarnij się. – powiedział zestresowany czarnowłosy, a Sebastian wystrzelił kolejną kulę, wkurzając się coraz bardziej.

- Zamknij się i nie dyskutuj ze mną. Kim Ty jesteś, że będziesz miał czelność mówić mi, co mam robić?! – powiedział głośno i gniewnie, a Ci już nie odzywali się i spanikowali ustawili się pod ścianą. Nie będę ukrywał, że sam dostałem pietra i też miałem totalny mętlik w głowie. – Nie tak! – huknął rozwścieczony, a tamci aż podskoczyli z wrażenia, prawie płacząc. – Łapy na ścianę, nogi szeroko, zamknąć ryje i ani drgnąć! Jazda! – nakazał, złodzieje jak posłuszne pieski ustawili się, bojąc się chyba nawet oddychać.

Muszę przyznać, że gdy widziałem Sebastiana, jak strzelał do nich, to sam byłem wystraszony i nie wiedziałem już, czy bardziej się przeraziłem, gdy mnie przywiązali do tego krzesła, czy raczej, gdy chłopak idealnie trafiał kilka milimetrów przed ich stopami i głowami.

Młody naciągnął koszulę na dłonie, po czym chwycił przez materiałów nóż, aby nie pozostawić odcisków palców i rozciął liny, uwalniając mnie, a następnie zerwał mi z ust taśmę. Gdy tylko odzyskałem swobodę w rękach, złapałem go za dłoń, spoglądając w oczy, a on zadrżał, ale nie wycofał się i też na mnie patrzył.

Mężczyźni korzystając, że jesteśmy zajęci sobą, zaczęli się poruszać, na co Sebastian zareagował, łapiąc w druga dłoń dubeltówkę i bez wahania wystrzelił trzy kule wprost w ścianę, kilka milimetrów od ich głowy.

- Kurwa! – wrzasnął w panice jeden z tych gnojków. – Uspokój się! Ty masz jakąś dwubiegunowość?! 

- Morda! – odpowiedział z akompaniamentem kolejnej kulki, aż w końcu kompan bandyty zaczął płakać z nerwów, albo ze strachu. Albo z jednego i drugiego, bo właśnie zlał się w majtki, tworząc pod sobą kałużę. 

Sebastian chciał ponownie pociągnąć za spust, lecz ja powstrzymałem go, chwytając za dubeltówkę. Chłopak spojrzał na mnie, opuszczając broń. Związałem tych frajerów tyłem do siebie, zostawiając ich w tym hangarze, lekko, albo i nie, uszkadzając ich paskudne ryje za to, jak mnie potraktowali. Przypomniało mi się, że zadzwonili do swoich kolegów, którzy mieli tu się niedługo zjawić, więc trzeba było stąd jak najszybciej spierdalać. 

Nie chciałem, aby Sebastianowi stała się krzywda, więc pośpiesznie zabrałem mu dubeltówkę i złapałem za rękę, po czym wyszliśmy, wręcz wybiegliśmy z hangaru, pozostawiając ich samych. Nie mogłem narazić go bardziej, choć byłem na niego wściekły, że tak ryzykował swoje życie dla mnie, wchodząc tutaj jedynie ze strzelbą, zapewne nie informując nikogo wcześniej, choć tym samym zmieniłem o nim zdanie jeszcze bardziej i zaimponował mi, jak mało kto na tym świecie.

Chyba się zakochałem. 

Nie dość, że świetny w łóżku, to jeszcze odważny.

Nie zrezygnuję z niego tak łatwo.

Chłopak drżącymi rękoma wyciągnął kluczyki od auta, po czym wrzucił na tylne siedzenie dubeltówkę, odbierając mi ją wcześniej z rąk i nakazał, abym wsiadł do pojazdu. Po chwili ruszyliśmy przed siebie, ale nie wracaliśmy, z tego co mówił drogą, którą przyjechaliśmy, aby nie narazić się na spotkanie z ich kolegami. Wybraliśmy inną trasę, ale nie wiedziałem, czy to aby na pewno dobry pomysł.

Sebastian włączył ogrzewanie w samochodzie oraz GPS-a, który cały czas wrzeszczał, że mamy zawrócić, ale po kilkunastu kilometrach męczarni jazdą po dziurach, nawigacja poinformowała, że do domu pozostało około pół godziny drogi, gdy w końcu wyjechaliśmy na asfaltówkę.

Sebastian włączył po chwili światła drogowe, przyśpieszając gwałtownie, na co aż wgięło mnie w fotel. 

Kurwa, czy on nauczy się w końcu jeździć przepisowo?!

Chłopak był nader spokojny, choć jego ciało lekko drżało. Zauważyłem na jego rękach gęsią skórkę, szczególnie, że podwinął w trakcie jazdy rękawy swojej jasnofioletowej koszuli i nie miał przy sobie kurtki. Przyglądałem mu się z zaciekawieniem oraz fascynacją, dostrzegając dopiero teraz, jaki jest cholernie przystojny. Jego młodzieńcze rysy twarzy, rozczochrane szaro-blond włosy i kolczyki na buzi dodawały mu niesamowitego uroku.

Chyba po raz pierwszy mi naprawdę na kimś zależy.

Z głośników leciały piosenki, głównie rap, ale nie przepadałem na tym gatunkiem muzycznym, wręcz go nie lubiłem.  Mimo wszystko jednak jestem dość dobrym obserwatorem. Przyglądałem się reakcjom chłopaka, z których wyczytałem więcej, niż gdybym dowiedział się z rozmowy, szczególnie, że tą piosenkę wyjątkowo podgłośnił. Nie narzekam ogólnie, bo nie ukrywam, że ostatnio trochę go poznałem, ale to nie było tyle, ile dowiedziałem się teraz.

„To cały czas jest.
Kończysz jedno, zaczynasz drugie.
Non stop.
Każdy patrzy, każdy chce ocenić, powiedzieć.
Pośród tego, w środku tego - Ty.
I tylko Ty, zawsze sam.

Kiedyś myślałem, że zarobię, zacznę spoko już żyć,
Wiesz - rodzina, sprawy syna plus kobieta i chill.
Wszystko będzie wreszcie easy,
Jak masz tyle lat pod górę, no to czujesz, że też zasługujesz na to...

[...]
Na terapii tylko spokój mi gra,
Bez nawrotów głodu, lęków, leków nie trzeba brać.
Mama zdrowa, więc idziemy na spacer,
Tata trzeźwy, więc jest wreszcie inaczej,
Mi się spełnił mój dziecięcy pacierz.
Lecz niestety to się trochę nie zgadza,
Sukces parę spraw załatwia, w zamian sporo dokłada.
I choć głupio o tym mówić, bo rozumiesz...
Niby wygrywamy życie, a naprawdę jedyne co czuję...

To jest presja - kroczy za mną kolejny dzień,
Moja presja - otwieram oczy, ona tam jest,
Moja presja - nie wiem jak mam żyć i jak kochać,
Znowu się duszę, muszę działać, proszę, Boże - poprowadź!

Moja presja - kroczy za mną kolejny dzień,
Moja presja - otwieram oczy, ona tam jest,
Moja presja - nie wiem jak mam żyć i jak kochać,
Znowu się duszę, muszę działać, proszę, Boże - poprowadź!

[...]
Jesteś trzeźwy, wiec omijasz balety,
Prosisz: "Nie dzwoń zrobiony" - nagle nie ma kolegi.
Nerwy mocno, wiesz jak jest, jak non stop stres,
Plus samotność, chyba że znów ktoś coś chce.
Jeden z naszych nie dał rady i pije,
Żona wniosła mu o rozwód, wzięła dzieci, w sumie jej się nie dziwię.
Siedzę, myślę, jak u siebie nie polec,

[...]
Ktoś mi mówił, że na szczycie jest samotność,
Nie wierzyłem w to wszystko, ale tu wszedłem i poczułem, i to widzę odtąd.
Trochę tak jest, że jak walczysz i szarpiesz o życie,
Idziesz po swoje, coś pojawi się, a drugie zniknie.
Z każdej strony ktoś od Ciebie wymaga,
Masz ambicje konkretne, to i sobie narzucasz swój standard.
Lecz jak spytasz, czy bym chciał się zamienić,
Nigdy w życiu! Mimo tych nacisków i presji. [...]" *

Patrzyłem na Sebastiana, który stukał palcami o kierownicę oraz palił elektrycznego papierosa, przez co w samochodzie czuć było ładny, jagodowy zapach. Widziałem, że na jego twarzy wymalowany jest smutek i żal, gdy wsłuchiwał się w tekst piosenki. 

Przypomniałem sobie naszą rozmowę, kiedy siedzieliśmy w moim domu. Mówił, że rodzice wymagali od niego zbyt dużo, ciągłe sukcesy w szkole i teraz dzięki temu wszystkiemu, wspiął się na szczyt kariery. Po powrocie do Los Angeles ma objąć funkcję Prezesa. Zacząłem rozumieć, dlaczego taki jest. Faktycznie, żyje pod presją, nie ma znajomych, bo nie zauważyłem, aby z kimkolwiek pisał SMS-y, czy też rozmawiał, bo rozmowy służbowe się do tego nie liczą. Było mi przykro, że dzieciak miał tak smutne dzieciństwo i jak przykre musi być jego życie. Samotne życie. 

Kiedy Sebastian przyśpieszył, wyrwałem się z letargu i przestałem go obserwować, choć wcale tego nie chciałem. Z każą minutą coraz bardziej mi się podobał i wiedziałem, teraz byłem pewny, że nie mogę go stracić. 

I nie pozwolę na to.

Żeby nie było, że jest tak pięknie, to również wkurzyłem się na niego, za to, że po pierwsze, łamie nałogowo przepisy jeżdżąc bez pasów, paląc elektryka podczas prowadzenia i zapierdalając 150 km/h, co nie uszło mojej uwadze, więc musiałem go ochrzanić.

To silniejsze ode mnie. 

- Odłóż to w tej chwili. – nakazałem, gdy Sebastian zaczął zaciągać się coraz bardziej elektrycznym papierosem, a w aucie powstał zaduch. Chłopak spojrzał na mnie, a dym z papierosów poleciał wprost na mnie. 

Jak on może tak jeździć?!

Zaraz mu pierdolnę. 

Chłopak spoglądał na mnie i uniósł jedną brew do góry, po czym uśmiechnął się prychając. 

– Prowadzisz pojazd bez zapiętych pasów i w dodatku zapierdalasz jak wariat, paląc i używając telefonu. Ty wiesz co to jest Kodeks Drogowy? – dodałem surowym głosem, a ten ponownie na mnie spojrzał, a przez jego uśmiech omal mi nie stanął kutas. 

On jest ładniejszy, niż moja była żona. 

- Masz zamiar mi tak całą drogę mówić, co mam robić? – spytał, ale nie powiedział tego w ten sam ordynarny sposób, co kiedyś, tylko raczej był rozbawiony, przez co wywnioskowałem, że chyba chłopak zmienił o mnie zdanie, podobnie jak ja o nim. Nie dostrzegłem, aby był na mnie zły, czy też miał mi mój wywód za złe. 

- Tak. – odparłem bez wahania, a młody zaczął się śmiać. Zauważyłem, że podpierał się o drzwi lewą ręką, wciąż paląc tego przeklętego papierosa, rozkładając się wygodnie na fotelu, no ale jak ma się samochód z automatem, to sobie można pozwolić. Mimowolnie spojrzałem na jego rozłożone dość szeroko nogi, przez co sam sobie zrobiłem problem w spodniach.

Cholera jasna.

Przykryłem krocze szybko bluzą, aby nie wyjść na zboczeńca, korzystając z tego, że mogłem wyciągnąć nogi przed siebie, bo samochód Sebastiana był dość duży i wygodny, a szczególnie te skórzane fotele. Zacząłem się przez chwilę zastanawiać, skąd on ma tyle hajsu na takie auto, na jego naprawy, nie wspominając już o kosmicznie drogim paliwie, ale przede wszystkim, co ono tu kurwa robi?!

- Zaczynam żałować, że Cię uratowałem, serio. Chociaż miałbym święty spokój. – odpowiedział, ukradkiem na mnie spoglądając, a ja nawet się nie zdenerwowałem, tylko obserwowałem go namiętnie, nie mogąc oderwać oczu od jego pięknej buzi, przez co jeszcze bardziej mi stawał i musiałem się gapić przed siebie. 

Kurwa, no na kogo ja bym wyszedł?!

Zignorowałem jego nieodpowiedzialne zachowanie podczas jazdy i nawet postanowiłem mu odpuścić mandat za przekroczenie prędkości oraz inne wykroczenia, bo w końcu świetny policjant całe życie na służbie.

- Skąd się wziął w Hartford Twój samochód? – zapytałem po chwili, bo nie mogłem wytrzymać. Moja ciekawość mnie kiedyś zgubi.

- Przyjechałem nim z Los Angeles? – odpowiedział pytaniem, spoglądając na mnie zdziwiony, a mnie zamurowało. Gdy Sebastian zobaczył moją minę, zaczął się śmiać.

- Przecież to jest trzydzieści jeden godzin jazdy! – oburzyłem się, że młody stracił tyle hajsu na paliwo, to po pierwsze, a po drugie dziwię się, że dojechał bezpiecznie, bo taka podróż jest męcząca. 

- Mi zajęła dwadzieścia sześć. – odpowiedział, a ja zacząłem mu prawić litanię, że jeździ za szybko i mógł sobie zrobić krzywdę, a w szczególności, że mógł się rozbić. Czy on jest nieodpowiedzialny?! Albo lepsze pytanie, czy jemu życie jest niemiłe?! – Derek, błagam Cię, wiem co robię. – przerwał mój wywód.

- Mogłeś przecież lecieć samolotem. – powiedziałem, a on spojrzał na mnie jak na wariata.

- Ochujałeś chyba, jeśli myślisz, że będę się tłukł samolotem, autobusem, a potem jeszcze taksówkami. Nie ma mowy. Jestem na to zbyt wygodny. – stwierdził, a po jakichś trzech minutach wjechaliśmy do Hartford, a ja podałem mu swój adres zamieszkania, bo chłopak nie zna tutejszych ulic.

Sebastian zaparkował samochód przed moim blokiem, po czym pomógł mi wejść na górę, pomimo tego, że kazałem mu jechać do domu w obawie, że przypadkiem bym go znowu wypieprzył. Kiedy znajdowaliśmy się w środku, młody zaproponował, że mnie opatrzy, a gdy zobaczył bałagan w mieszkaniu, chciał również zabrać się za sprzątanie, przez co zrobiło mi się głupio, ale co gorsza, nie wiedziałem, jak mam zająć się boleśnie twardym problemem w moich spodniach.

Kurwa, ale przypał.

* utwór należy do: KęKę - Presja prod. Uraz 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro