Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(przyp. aut)

*To, co tu znajdziecie, (większość tego), wymaga poprawy. Szczególnie pierwsze rozdziały. Kiedyś to zrobię.

Zapraszam również do przeczytania reszty moich prac (tzn. shotów, bonusów i miniaturek), szczególnie ich zbioru "Krótkie historie wielkiej miłości" również w temacie AW. Pod względem technicznym są one na pewno dużo lepsze niż to, co tutaj.*

***

Minęły już dwa miesiące od koronacji. Mój stan zdrowia jest o wiele lepszy. Lissa mnie trochę podleczyła. Po kompletnych badaniach oraz długich godzinach przekonywania Dymitra, trzy tygodnie po postrzeleniu wróciłam do służby. Przez miesiąc miałam skrócone i elastyczne godziny pracy, a w między czasie jeszcze urlop. Na 'pełnym etacie'(jeśli tak to można nazwać prace dhampira, który ryzykuje swoje życie w obronie starożytnej rasy wampirów) pracuje od niecałego tygodnia.

Obudziłam się rano. Było jeszcze dość wcześnie, ale Dymitra już nie było koło mnie. Myślałam, że już wyszedł, więc poszłam zrobić sobie śniadanie. Dostaliśmy jedno strażniczych mieszkań. Nie jest ono duże, ale przytulnie je urządziliśmy. Tamten dzień kiedy byliśmy na zakupach był chyba najbardziej zwyczajnym dniem w moim życiu. Bez treningów, służby, walki z nieśmiertelnymi potworami lub innymi którzy mieli coś do królowej. Pamiętam jak kłóciliśmy się o ozdobne poduszki do salonu. Ja chciałam białe w złote zygzaki, a Dymitr białe w złote róże. W końcu skapitulowałam, no cóż druga strona miała bardzo przekonujące argumenty. Niestety ten piękny dzień zepsuła niezapowiedziana narada strażników z której i tak nic nie wynikło, bo ktoś tam się nie zjawił. Dzięki naszej Wasylisie w życie weszła reforma pozwalająca na związki między strażnikami (partnerskie jak i małżeńskie). Właśnie wrzucałam jajka na patelnie, gdy czyjeś ramiona owinęły się w okół mnie.

- Witaj towarzyszu - powiedziałam uśmiechając się.

- Moja Roza robi śniadanie i to o tak wczesnej porze. No nie mogę uwierzyć. - powiedział z udawanym przejęciem w głosie i zaśmiał się. Obróciłam się w jego ramionach i pocałowałam. Dymitr był tym który to przerwał. Zrobiłam minę obrażonego dziecka, a on wypuścił mnie z objęć powiedział:

- Rose, jajecznica.- chwile mi zabrało zorientowanie o czym on mówi. Cholera! Na szczęście się nie przypaliła.

- Pierwszy i ostatni raz robiłam śniadanie. Niezbyt mi to wychodzi. - stwierdziłam, gdy szliśmy na służbę przez pałacowe korytarze - A tak w ogóle to gdzie się nauczyłeś tak gotować? Christian udzielał ci jakiś tajnych lekcji gotowania czy coś?

- Prawdę mówiąc to coś mi tam kiedyś pokazał, ale większości nauczyłem się w domu. - wyobraziłam sobie nastoletniego Dymitra w kuchni Belikowów robiącego obiad. Nadzorujące go Sonia i Karolina. Mała Wiktoria bawiąca się w salonie. Olena krzątająca się po domu. Obrazek jak z bajki.

- Żałuje, że tego nie widziałam. Będziesz mi musiał to zademonstrować kiedy będziemy tam następnym razem. - pewnie nie nastąpi to szybko bo byliśmy tak jakiś miesiąc temu.

- Zrobię co w mojej mocy. - uśmiechnął się lekko.

- Powiedz mi jak to jest.

- Co? - zdziwił się Dymitr.

- No powroty po szkole do domu. Co robiłeś?

- Obiad.

- Tia...bardzo śmieszne. Wiesz masz wspaniałą rodzinę.

- Moja rodzina może być też twoją rodziną. - powiedział z chytrym uśmieszkiem. Dałam mu kuksańca w bok.

- Ej, towarzyszu nie rozpędzaj się.

- W końcu skapitulujesz. - zatrzymaliśmy się przed gabinetem królowej.

- Nie przed 20-stką.

- Zobaczymy. - droczył się. - Nie wytrzymasz. Poddasz się wcześniej niż myślisz.

- Nie ma opcji, kochanie. - w tym momencie drzwi się otworzyły.

- Kłopoty w raju? - stał w nich nikt inny jak Christian.

- Ej to nie był tekst Mii? - skojarzyło mi się.

- Nie wiem, ale doskonale pasuje do sytuacji. - uśmiechnął się moroj.

- Jakiej sytuacji? - z za jego pleców wyłoniła się Lissa.

- Szczerze nie wiem. Wpadłem w środek rozmowy. - usprawiedliwił się Chris. - A o co poszło aniołeczki?

- Aniołeczki? - zaciekawił się Dymitr.

- No bo skoro raj... - zaczął wyjaśniać.

- Dobra skończ już gadać. - weszłam mu w pół słowa.

- Ale ja nawet nie zacząłem.

- Tym lepiej, nie zdążyłeś się rozkręcić.

- Zajmie mi to niewiele czasu, a skoro mnie tak prosisz to może to być jeszcze szybciej.

- Kiedyś ci coś zrobię.

- Grozisz ukochanemu królowej, a poza tym mam immuniten dyplomatyczny.

- Mówi się immunitet, geniuszu.

- Rose! Christian! - w tym samym momencie cierpliwość Liss i Dymitra się skończyła.

- Co? - tym razem to ja i moroj odezwaliśmy się jednocześnie.

- Uspokójcie się oboje. To jest rozkaz. - powiedziała stanowczo królowa. - Trzeba załatwić jeszcze wszystkie formalności przed wyjazdem.

- Jakim wyjazdem? - podłapał mój ukochany, podczas gdy ja i moroj nadal mierzyliśmy się wzrokiem.

- Jutro jedziemy z wizytą do Akademii - to sprawiło, że ja i Chris opanowaliśmy się i wpatrywaliśmy się w Liss z niedowierzaniem. - A w przyszłym tygodniu na Leight.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro