Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To na pewno dobry pomysł?  - siedzieliśmy w gabinecie królowej, czekając aż samolot będzie gotowy do startu.

- Christian gadasz o tym od godziny. Wiesz, że wszystko jest przygotowane. Uczniowie szaleją, bo rozeszła się plotka o przyjeździe dwóch najsławniejszych strażników. Chcesz pozbawić dzieci rozrywki? - Lisa wałkowała ten temat od ponad godziny, a do tego dziwaka i tak nic nie dociera.

- Ale...

- Ty się po prostu boisz - weszłam mu w pół słowa. - tylko jeszcze nie wiem czego. Może spotkania z Kirową?

- Rose. - upomniał mnie Dymitr.

- No co, nie mam racji? - strażnik tylko przewrócił oczami.

- Och zamknij się już. - rzucił Chris z miną zdenerwowanego dziecka.

- Przyznałeś się.

- Ja w cale nie...

- Przykro mi to przyznać, ale Rose ma racje. - poparła mnie królowa. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. - Proszę. - do gabinetu wszedł Carl. Jest to starszy dhampir przed 60, zrezygnował ze służby, a dzięki Lissie jest dozorcą/chłopcem na posyłki, przekazuje różne informacje królowej.

- Wasza wysokość wszystko gotowe. Piloci czekają.

- Dziękuje. Przekaż im, że już idziemy. Jak się dzisiaj masz?

- Bardzo dobrze, dziękuje Waszej Wysokości za troskę. - powiedział i lekko się skłonił po czym wyszedł.

- Akademio nadchodzimy. - rzuciłam, a Christian zrobił tak zbolałą minę, że cała nasza trójka wybuchła śmiechem.

~~ ~~ ~~

Lot dłużył się niemiłosiernie. Zasnęłam i niemal od razu poczułam znajome uczucie i przed moimi oczami ukazała piękna plaża i błękitny ocean. Sen wywołany duchem. Spodziewałam się Soni albo mściwego Roberta, ale przede mną stanął młody moroj.

- Little dhampir. - trzymał papierosa w jednej ręce, a drinka w drugiej.

- Adrian? Co cię sprowadza?

- Chce prawdy nic więcej. Twojej odpowiedzi na moje pytanie. Tyle. Potem dam ci spokój. - obrócił się do mnie plecami i ruszył pomostem który nagle się pojawił, do ogromnej altanki na wodzie. Poszłam za nim. W środku stał stolik z dwoma krzesłami i ogromny stół z chyba wszystkimi alkoholami świata.

- Wybierz coś sobie. - rzucił chłopak obojętnym tonem. I usiadł na jednym z wiklinowych krzeseł. Było tu z 700 butelek. Skoro to sen to mogę się upić. Przejechałam po wszystkich wzrokiem i nie znalazłam tu tego czego bym chciała się napić.* Usiadłam na przeciwko Adriana. Długo siedzieliśmy po porostu wpatrując się w błękit wody. Postanowiłam przerwać tą cisze.

- To o co chciałeś mnie zapytać? Bo chce się wyspać.

- Przecież śpisz.

- Fizycznie, potrzebuje także odpoczynku psychicznego. - popatrzył na mnie jak na wariatkę.

- Oboje jesteśmy szurnięci. Pewnie dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy. - zaśmiał się sarkastycznie.

- Cóż jest duża różnica między naszym wariactwem. U mnie to naturalne, a u ciebie wywołane przez potężną magie. Dobra koniec tych wywodów. Zadaj to pytanie, albo mnie z tond wypuść.

- Co ci tak śpieszono Little dhampir? - popatrzył na mnie znacząco, a w jego oczach było coś takiego jak u Lissy, kiedy w akademii torturowała Jessego. Moroj w końcu się odwrócił wzrok i zapatrzył w ocean. Nie chce gadać to nie. Postanowiłam się z tond wydostać. Świat zaczął się rozmywać, a ja wracać do rzeczywistości.

- Au! - krzyknęłam bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Coś z powrotem wciągnęło mnie do snu. Obwiązały mnie jakieś pnącza skutecznie uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. - Adrian! - pnącza zaciskały się coraz mocniej. Mam dużą wytrzymałość na ból jako dhampir i jako strażnik, ale to... - Adrian. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Obrócił się do mnie i jego oczy...nie wiem jak to opisać. Było w nich jakby całe szaleństwo tego świata, zaczęły przybierać czarny kolor. Jego twarz była perfekcyjnym odwzorowaniem psychopatycznego zabójcy. Wykonał lekki gest ręką. Liany zacisnęły się jeszcze mocniej. Krzyknęłam z bólu. Moroj stał i się temu przyglądał. Nic nie robił. Po chwili jego wzrok oprzytomniał i na przeciw mnie stał opanowany Adrian. Przed oczami zaczęły wirować mi czarne plamy. Dotarł do mnie jakiś przytłumiony głos. Rose. Ledwo łapałam oddech. Rose. Znów ten głos. Ból był nie do zniesienia. Z moich oczu poleciały łzy. Rose! Wcześniejszy głos zdawał się krzyczeć. Rose! Roza! Pnącza zniknęły, a z nimi cały sen. Kręciło mi się w głowie. Znalazłam jakiś miękki materiał i zacisnęłam na nim swoją rękę. Rose. Znowu ten głos. Rose. Roza. Nie ustępował. Roza. Otworzyłam lekko powieki i pierwsze co zobaczyłam to brązowe oczy pełne strachu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro