Na herbatce u goblinów.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Teraz mieliśmy do przebycia Góry Mgliste. Starałam się być czujna, nie wiedzieliśmy gdzie mogli czaić się orkowie lub gobliny. Te rejony były niebezpieczne miedzy innymi dlatego bo mnóstwo było tam grot, przepaści, niewielkich jaskiń i wąwozów, a takie miejsca upodobały sobie pligastwa na siedziby lub kryjówki. Przez długi czas nic nie napotkaliśmy aż do późnego wieczora trzeciego dnia kiedy to rozszalała się burza. Szliśmy wąską ścierzką wzdłóż ściany góry, wiatr smagał nas wszystkich po twarzach a krople deszczu wpadały do oczu. Nie mogliśmy jednak zawrócić.
-Powinniśmy znaleść jakąś kryjówlę!!!- Balin starał się przekrzyczeć wycie wiatru. Miał rację, w takich warunkach nie mogliśmy iść dalej. Bilbo prawe spadł.
-Szukajcie schronienia!!!- rozlazał Thorin.
Coś w chmurach orzykuło moją uwagę.
-Uwaga!!!!!
Tuż nad naszymi głowami rozbił się głaz.
-To nie jest zeykła burza...- rozejrzałam się uważnie i zboaczyłam to czego szukałam.- Patrzcie.
Ze zbocza góry na przeciwko podniosła się istota z kamienia, tak ogromna, ze sama mogła by robić za górę.
-A niech mnie- odezwał się Bofur.- Legenda nie kłamała, kolosy.
Rzzeczywiście, ta legenda była przykrą dla nas w tamtym momencie rzeczywistością i nic nie mogliśmy poradzić. Wątpiłam, bym mogła zrobić cokolwiek nie spuszczając na nas gradu kamieni a tym bardziej nie budząc reszty olbrzymów. Bowiem tam gdzie jeden, tam pewnie i drugi a nawet trzeci.
Kolos rzucił kolejnym kamieniem który ponownie rozbił się nad nami. Zbocze zaczęło się trzaść.
-O nie. W nogi!!!
Część góry na której staliśmy okazała sie drugim skalnym kolosem, a konkretnie jego nogami. Olbrzym wstał i nasza druzyna podzieliła się na dwie, jedną na lewej, drugą na prawej nodze istoty. Pierwszy ze skalistych uderzyl drugiego, przez co ten upadł dając, mnie i reszcie, możliwość ucieczki z jego lewej nogi na w miarę bezpieczna grań. Niestety Bilbo, Kili i jeszcze kilku pozostało dalej na olbrzymie nie zdażywszy do nas przebiec.
Nie mogąc nic zrobić z przerazeniem obserwowałam walkę kolosów.
Wtedy zjawił się trzeci, jednym ruchem zniszczył glowę naszego przez co ten zaczął sie przewracać w dół doliny. Część jego nogi , na której znajdowała się reszta kompanii mignęła nam niebezpiecznie blisko a następnie uderzyła w ścianę góry kilkadziesiąt metrów dalej.
-Kili!!
-Bilbo!!!
Nie.
Wezyscy ruszyliśmy w tamtą stronę obawiając się najgorszego. Na szczęście nic im nie było, no oprócz paru siniaków. Przliczyłam wszystkich, brakowalo Hobbita.
Nieszczęsnik ledwo trzymał się grani, Thorin niewiele myśląc zszedł i pomógł mu się wspiąć z powrotem.
Odetchnęłam z ulgą.
-Myślałem, że już było po nim.- mruknął Dwalin.
-Bo będzie. Prędzej czy później. Źle, że z nami poszedł, nie jest jednym z nas.- Thorin znowu marudził.
-Przymknij się- mruknęłam.- Robisz za dużo rabanu Thorinie. Bilbo moze i nie jest wojownikiem ale nadrabia to innymi zdolnośicami.
-Jakimi? No, powiedz mi.
-Nie, sam musisz to dostrzec, inaczej nie zrozumiesz.
-Tu jest jakaś jaskinia.- odezwał się ponownie Dwalin.
Wszyscy weszli do środka. Bilbo przed wejściem jednak spojrzał na mnie pytająco.
-Ta, nie pasuje mi to.- mruknęłam. Nie mielismy jednak możliwości szukania innej jaskini, burza przybierała na sile, nie uśmiechało mi sie również kolejne spotkanie z Olbrzymami.
Zbadaliśmy jaskinię, wydawała się niezamieszkana ale coś kazało mi pozostać czujnym.
-Przeczekamy tu burzę.- zakomunikował Thorin.- potem idziemy dalej.
-Ale mieliśmy tu czekać aż Gandalf dołączy. Taki był plan.- zauważył Balin.
-Plan się zmienił.
Glóin chciał rozpalić ognisko ale mu zabroniliśmy. Nie mogliśmy ryzykować wykrycia.
Większość krasnoludów usnęła, Bofur stał na straży a Thorin siedział gdziś w kącie i drzemał. Ja sama nie moglam spać, miałam złe przeczucia. Jedynie udawałam, że drzemie. Wtedy zobaczyłam jak Bilbo wstaje i zaczyna się pakować.
-Ci Ty robisz?- spytał go Bofur.
-Wracam do Rivendell.
-Co? Nie możesz. Jesteś jednym z nas.
Rozmawiali szeptem.
-Nie. Thorin miał rację. Nie jestem Tookiem tylko Bagginsem. Nie wiem co sobie myślałem.
-Rozumiem Cię. Tęsknisz za domem.
-Nie, nie rozumiesz. Nikt z Was tego nie zrozumie. Wy nie macie domu, stale jestescie w drodze i nie wiecie gdzie Wasze miejsce... -chyba dopiero po chwili zorientował się co powiedział.- Ja, przepraszam...
-Masz rację.- krasnolud usmiechnął się smutno.- nie wiemy co to dom. Życzę Ci powodzenia, na prawdę.
-Dziękuję.
Tknęło mnie dziwne przeczucie.
-Powiedz Merze, że przepraszam.
Bilbo juz miał wychodzić...
-Co to?- Bofur wskazał na miecz. Z pochwy wydobywał się błękitnawy blask.
Szlag.
-Wszyscy wstawać, natychmiast!
Krasnoludy zaczęły gramolić się z ziemi ale za wolno, zauważyłam jak w piachu na ziemi tworzy się szczelina a po chwili cała podłoga zadała się jak zwykła zapadnia. Zaczęliśmy spadać w dół tunelem, byłam za wszystkimi, na szarym końcu Wykorzystałam to. Wyjęłam sztylety i wbiłam je w skałę, po chwili spadania coś szarpnęło i zawisłam wzdłuż ściany. Próbowałam użyć magii by zatrzymać pozostałych ale spadali zbyt szybko oraz byli za daleko i po chwili nawet ich nie widziałam, jedynie słyszałam krzyki. Chcąc nie chcąc wyrwałam sztylet ze ściany i ponownie zaczęłam spadać w dół, tym razem kontrolowanie.
Wylądowałam ostatecznie w dziwnej konstrukcji wyglądającej trochę jak dłoń chwytająca coś co właśnie spada.
Krasnoludów nie było, pewnie gobliny już je dopadły i zaprowadziły dalej. Ruszyłam w jedynym możliwym kierunku czyli przed siebie. Skradałam się po chichu spodziewając się z każdej możliwej strony. Niestety taki był problem z tymi podziemnymi plugastwami, nigdy nie miałeś pewności czy jakiś za chwilę nie zeskoczy ci z góry lub spod nóg. 
Nagle ktoś złapał mnie za ramię, niewiele myśląc obróciłam się i powaliłam nieznajomego przykładając mu sztylet do gardła.
-Gandalf?- rozpoznałam przyjaciela.
-Meredith, możesz łaskawie ze mnie zejść?
-Jasne, wybacz. Jak się tu dostałeś?
-Tą samą drogą co Wy, chyba zdążyłem w ostatniej chwili.
-Ta, gobliny zdaje się zabrały resztę, ja zostałam w tyle. Powinnam była kazać im iść dalej a nie pozwolić zatrzymać się w tamtej jaskini.
-Teraz nic już na to nie poradzimy.- pocieszył mnie czarodziej.- Powinniśmy teraz skupić się na odbiciu reszty.
Miał rację.
Ruszyliśmy dalej trasą. Im dalej tym głośniejsze byly krzyki goblinów. W pewnym momencie doszliśmy do ogromnej groty, na samym jej środku znajdowała się platforma z tronem króla goblinów. Sam władca wyglądał wprost obrzydliwie więc pozwólcie, że daruję sobie jego opis. Przed nim natomiast, stała cała kompania a za nimi jakieś dziwne ustroistwa czhyba do tortur czy czegoś w tym rodzaju.
Teraz musieliśmy być ostrożni. Powoli zbliżaliśmy się do przyjaciół.
Nagle gobliny podniosły wrzask, 
-To Pogromca Goblinów, Siekacz. Ostrze które zcięło tysiące głów goblinów. Zabić, zabić ich wszystkich. Obciąć mu głowę.!!!- wrzeszczał gobliński król.
Na to pozwolić nie mogliśmy na szczęście tworzenie dywersji i wybuchow to nasza wspólna specjalność. Gobliny nawet się nie zorientowały jak weszliśmy między nich i jednym zaklęciem Zmietliśmy napastników z krasnoludów.
-Nie składajcie broni. Walczcie! Walczcie!- Zawołał Mithrandir do naszych przyjaciół. Ci natomiast od razu skorzystali okazję by się uwolnić, rozpętała się walka. Nie patrzyłam ilu goblinów zabiłam, teraz mieliśmy jedynie uciekać. Zauważyłam jak Gandalf zmiótł Króla goblinów z platformy. Zaczęliśmy uciekać. Nieważne którędy parę razy chyba nawet ktoś się oddzielił od reszty ale po chwili i tak znowu się odnajdywał, tak wyglądała ucieczka przez miasto tych ohydztw. Gandalf prowadził drużynę ja natomiast pilnowałam tyłów, dzięki temu mogłąm spokojnie używać magii bo nikt nie patrzył za siebie. Dotarliśmy na jakiś zakręt, Mithrandir zniszczył sklepienie i na drogę spadł ogromy głaz który miażdżył gobliny przed nami aż do następnego skrętu. 
W całym tym zamieszaniu nigdzie nie widziałam Bilba i to mnie martwiło. Miałam dziwne, złe przeczucia. Gorsze od tych o goblinach ale nie wiedziałam z jakiego powodu. Nie mogłam jednak o tym myśleć bo po chwili trzeba było zabić kolejnego napastnika.
Dobiegliśmy do niewielkiego mostu, byliśmy już niedaleko wyjścia.
Ten moment wybrał sobie gobliński król by zjawić się ponownie. Dosłownie wyskoczył am spod nóg. Spojrzał na nas i uśmiechnął się drwiąco. Z obu stron zaczęły otaczać nas te przebrzydłe plugastwa.
-I co teraz zrobisz, magiku? Albo Ty smocza królowo? Po co się tu zapuściliście co? Na co Wam to było.
-Wiesz, chciałam wpaść na herbatkę ale chyba nie mam co na nią liczyć.- mruknęłam sarkastycznie. Miałam już dość tej brudnej, wilgotnej nory.
Gandalf chyba w sumie też miał dość. Uderzył Wielkiego Goblina laską w oko a następnie ranił w brzuch. Istota upadła na kolana, przez chwilę o czymś myślał jakby kalkulował co się stanie..
-...Tego nie zrobisz...
Czarodziej jednym ruchem ciął jego gardło zabijają Króla plugastw na miejscu. Ciężar wiotkiego ciała zachwiał konstrukcją.
-No nie...- jęknęłam, po chwili ponownie spadaliśmy w dół. Tuż przed zderzeniem z ziemią zeskoczyłam z platformy dzięki czemu nic mnie nie przygniotło, w przeciwieństwie do krasnoludów na które dodatkowo spadł Król.
-To chyba jakieś kpiny- stęknął któryś.
Rozległy się krzyki i piski.
-Gandalfie...
Zbliżały się gobliny.
-Uratuje nas jedynie słońce.
-W takim razie ja prowadzę.- zakomenderowałam. Ruszyliśmy biegiem wąskimi korytarzami skalnymi. Kierowałam się przeczuciem. Dzięki niemu zawsze wiedziałam gdzie jest światło dnia czy nocy i potrafiłam znaleźć wyjście z każdej jaskini. W końcu mi się udało, na końcu przejścia dostrzegłam światło słońca, dobiegłam do wyjścia i odetchnęłam świerzym powietrzem. Krasnoludy od razu pobiegły dalej, w dół zbocza, między drzewami. Zatrzymali się daleko od jaskini. Niewiele zajęło mi dogonienie ich.
Słońce zachodziło, w jaskini i u goblinów spędziliśmy praktycznie cały dzień.
Gandalf zaczął wszystkich liczyć ale ja od razu wiedziałam, ze ie ma z nami Bilba. Znowu zaczęłam się martwić. Wtedy gdzieś między drzewami mignęła mi sylwetka hobbita, była jednak dziwna, jakby zamazana.
-Gdzie Bilbo? Gdzie Hobbit?- czarodziej wypytywał krasnoludy.
-Chyba wymknął mi się jak nas dorwali.- Przyznał się Nori.
-Jak to się stało?
-Powiem Ci- wtrącił się Dębowa Tarcza.- Pan Baggins skorzystał z pierwszej okazji i nas zostawił. Od początku myślał tylko o powrocie do własnego fotela. Więcej go nie zobaczymy, jest już daleko.
-Nie, on taki nie jest- zaprotestowałam
-Skąd ta pewność?
-Po prostu, znam go lepiej niż Wy. Fakt, brakuje mu domu ale... Nie zostawił by przyjaciół w takim momencie.
-Mylisz się.
-Nie, wcale nie.- Spojrzałam na hobbita który pojawił się praktycznie z nikąd.
-Bilbo...- odetchnęłam z ulgą
-Jeszcze niczyi widok mnie tak nie ucieszył.- Zaśmiał się Gandalf.
-Myśleliśmy, że już nie wrócisz...
-Jak u licha wymknąłeś się goblinom?- spytał Fili.
Bilbo chyba nie wiedział co powiedzieć, zauważyłam jak chowa coś do kieszeni ale to pominęłam.
-A czy to ważne?- spytał Mithrandir.- Wrócił.
-To ważne. Chcę wiedzieć dlaczego- odezwał się przywódca Kompanii.
-Wiem, że od początku we mnie wątpiłeś, sam bym w siebie wątpił. Masz rację, często wspominam Bag End, brak mi moich książek i fotela. Dlatego wróciłem bo... Wy ich nie macie. Ktoś Wam to odebrał ale pomogę Wam to odzyskać.
Uśmiechnęłam się lekko. Mimo, że nigdy w niego nie wątpiłam ten Hobbit nadal mnie zadziwiał.
Nagle rozległo się wycie, nadciągali Wargowie.
-Wpadliśmy.
-Z deszczu pod rynnę, w nogi!
Zaczęliśmy zbiegać w dół zbocza klucząc między drzewami, Wargowie byli coraz bliżej. Zatrzymałam się.
-Pani Yavanno- szepnęłam cicho- Użycz mi proszę Swej siły i pozwól poruszyć życie wokół mnie bym mogła ochronić przyjaciół.- Skupiłam się i po chwili w poprzek zbocza ustawiła się linia drzew i krzewów. Nie miałam siły na więcej, to musiało wystarczyć chociaż na chwilkę. Dogoniłam resztę, dobiegaliśmy do urwiska, nie było gdzie dalej biec, wycie ponownie zaczęło się zbliżać. 
-Na drzewa.
Zaczęliśm sie wspinać, nagle zobaczyłam jak Bilbo zostaje zaatakowany przez wilka. Zabił go ale miał problem z wyciągnięciem miecza, w końcu jednak mu się udało. W ostatniej chwili zdążył wdrapać się na jedno z drzew, w tym samym momencie wbiegli na cypel nad urwiskiem. Wilki otoczyły drzewa na których siedzieliśmy.
-Gandalfie, jakiś pomysł jak się wydostać z tej niezbyt korzystnej sytuacji?- spytałam. Wprawdzie miałam jeden ale ryzykowanie ujawnienia Nare było rzeczą której chciałam najmniej.
Czarodziej nie odpowiedział na pytanie lecz sięgnął po coś za moją głową, po chwili usłyszałam jak szepcze coś do schwytanej ćmy.
-No jasne- mruknęłam cicho.
-Cóż, pytałaś czy mam jakiś pomysł.
-Ale i tak musimy jakoś obronić się przed wilkami.
-Na razie lepiej spójrz tam.- wskazał na zbocze. Obróciłam się, wiedziałam już kogo zobaczę. Blady ork na grzbiecie białego warga. 
Spojrzałam w stronę Thorina który siedział niedaleko, nie dowierzał własnym oczom.
Przywódca orków zwrócił się do Thorina w czarnej mowie, nie sądziłam by Krasnolud wiele z tego zrozumiał ale przekaz był raczej jasny. Azog chciał go zabić tak jak jego przodków. Plugawy wydał wargom rozkaz do ataku, rzuciły się na drzewa i próbowały dorwać zgromadzone na nich krasnoludy. Sosny zaczęły przewracać się w naszą stronę pod ciężarem potworów. Krasnoludy zaczęły skakać na następne aż w końcu wszyscy siedzieliśmy na najdalej wysuniętym drzewie. Zaczęło się ono przewalać w stronę przepaści, bałam się, że długo nie wytrzyma.
-Gandalfie?!
-Wiesz co robić.- tylko to mi odpowiedział. 
Nie mając wyboru zaczęłam tworzyć pociski ze światła i ognia, czarodziej podpalał natomiast szyszki. Zaczęliśmy wszyscy rzucać nimi w Wargów. Wystarczała jedna iskra by ich futro zaczęło się palić w całości a one same uciekały z wyciem. Po chwili wszędzie do okoła był ogień. Na chwilę byliśmy uratowani, nie na długo jednak bo sosna na której się znajdowaliśmy przewaliła się ostatecznie i zawisła nad przepaścią. Ori i Dori prawie spadli ale Mithrandir w ostatniej chwili podał im swój kostur którego się złapali. Gałąź pode mną się załamała ale udało mi się chwycić kolejnej. Zauważyłam, że Thorin nad czymś myśli, wiedziałam co mu chodzi po głowie.
-Thorinie...
Krasnolud nie zważając na nic wstał, wyciągnął miecz i ruszył na wroga. Nie miał z nim szans, nie w obecnej sytuacji. Podciągnęłam się i ponownie usiadłam na drzewie. Obserwowałam krótką walkę Dębowej Tarczy z jego dawnym wrogiem. Azog niestety miał przewagę w postaci swoje go wierzchowca. Warg ranił a następnie powalił Thorina który wolną ręką próbował uwolnić się z jego paszczy. Udało mu się ale nie mógł wstać.
-Trzeba coś zrobić.- mruknęłam, nie mogłam siedzieć bezczynnie. Wstałam i wyjęłam swój miecz.
-Meredith, co zamierzasz?
-Przecież nie pozwolę by ten kretyn stracił głowę.- mruknęłam.
Zauważyłam, że Bilbo który był przede mną też wstaje.
-Bilbo, idziesz?
Hobbit niewiele myślał, w ostatniej chwili zaatakował orka mającego zabić Thorina. Osłaniał dowódcę. Ja w tym czasie zaatakowałam Plugawego. Nie zwracałam uwagi na ogień wokół i na innych orków, liczyło się tylko zajęcie czymś Azoga. 
-Przeklęta wiedźma.- warknął ork.- Mój Pan z bardzo się ucieszy gdy rzucę mu Twoje truchło u stóp.
-Najpierw będziesz musiał mnie zabić a to nie wchodzi w rachubę.- odparłam.- Nie wiesz kim jestem.
-Elfia wiedźma.- syknął, ja tylko uśmiechnęłam się lekko, był daleki od prawdy ale nie mijał się z nią do końca.
Zaatakował, łatwo było mi unikać jego buławy i ataków warga, gdy sie rozpędzili trudno im było skręcić, wykorzystałam to. Nagle kątem oka dostrzegłam jak Bilba otaczają orkowie. Skoczyłam między nich. Zabiłam pierwszego orka potem drugiego. Ale ich było więcej, bałam się, że któryś z nich dorwie Hobbita i nieprzytomnego dowódcę. Wtedy na pomoc przybyła reszta kompanii. 
Ci co mogli zeszli z drzewa i dołączyli się do wali, teraz mieliśmy w miarę równe szanse.
Nagle uslyszałam w głowie znajomy głos.
-Tęskniłaś?
-Za Tobą? Nare, dobrze wiesz, że zawsze.
Smoczyca przemieniona w orła razem z resztą wezwanych ptaków zaatakowała przeciwników, nie zostało wiele do zrobienia. Pilnowałam Thorina dopuki nie byłam pewna, że jest bezpieczny w szponach jednego z Wielkich Orłów. Następnie spojrzałam na Bilba.
-Chodź, wynosimy się stąd.- złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę urwiska.
-Jak masz lęk wysokości to radzę Ci zamknąć oczy.- poradziłam a następnie skoczyłam ciągnąc przyjaciela ze sobą.
-Co...
Wylądowaliśmy na grzbiecie Nare. Od razu ruszyliśmy za resztą. 
Lecieliśmy ponad górami, przez długi czas. Słońce zaczynało wschodzić. Krasnoludy nawoływały Thorina ale ten był nadal nieprzytomny, bałam się najgorszego. Bilbo też się martwił, widziałam to w jego oczach.
-Będzie dobrze.- Próbowałam go pocieszyć.
-Myślisz?
-Bilbo, ja to wiem. Poza tym, świetnie się tam spisałeś.- Uśmiechnęłam się by dodać mu otuchy.
Dalej lot nie trwał już zbyt długo. Orły zostawiły nas na Samotnej Skale po czym odleciały, smoczyca razem z nimi. 
Od razu wszyscy rzucili się do rannego Thorina. 
-Thorinie?- nie odpowadał.
Chciałam coś zrobić ale Gandalf mnie uprzedził. Wypowiedział cicho zaklęcie, tak, że tylko ja je usłyszałam. Krasnolud się ocknął.
-Niziołek?- spytał od razu.
-Jest tutaj, cały i zdrowy.
Dębowa Tarcza wstał i spojrzał na hobbita.
-Ty. Co Ty zrobiłeś? Mogłeś zginąć A mówiłem, że będziesz ciężarem, że nie przeżyjesz w dzikim kraju. Że nie ma tu dla Ciebie miejsca... Pomyliłem się jak nigdy, jak nigdy w życiu.- Przytulił Bilba.- Przepraszam, że w Ciebie wątpiłem.
-Nie, sam bym w siebie wątpił. Żaden ze mnie wojownik, czy bohater.  Czy choćby włamywacz.
Zaśmiałam się cicho. Miał rację, częściowo. Dla mnie był większym bohaterem niż ktokolwiek kogo znałam wcześniej. 
-Kochani, radzę wam spojrzeć na horyzont- odezwałam się.
Daleko, ta gdzie niebo i ziemia tworzyły cienką linię, widać było Samotną Górę.
-Czy to?
-Cel naszej wędrówki Panie Baggins.- Thorin potwierdził jego przypuszczenia.
-Erebor, ostatnie wolne królestwo krasnoludów.
-Nasz dom.
Nad naszymi głowami przeleciał niewielki ptak.
-Kruk.- powiedział Óin.
-Mój drogi, to drozd.
-Potraktujmy to jako dobą wróżbę, znak.
-Masz rację, wierzę, że najgorsze już za nami.- Odezwał się Bilbo.
Stanęłam z boku, miałam złe przeczucia.
-Co Cię trapi Meredith?- spytał mnie Mithrandir.
-Nic... Azog, wspomniał coś o swoim panu. Boję się, że ta wyprawa przyciąga uwagę większą niż powinna. Co, jeżeli rzeczywiścue przebudziliśmy siły które będą zagrażać Śródziemiu?
-Na pewno coś wymyślimy. Na razie skupmy się na naszej wyprawie.
Też się martwił, nie chciał jednak dać tego poznać po sobie. Uśmiechnęłam się więc lekko i wróciłam do kompanii.
-No, chyba najwyższy czas ruszać dalej.- Odezwałam się do reszty.- Przed nami jeszcze długa droga.
-Masz rację, ruszajmy więc dalej. 
Tak też zrobiliśmy ale złe przeczucie mnie nie opuszczało i wkrótce miałam przekonać się dlaczego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro