Złe przeczucia niedźwiedzia.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zeszliśmy z samotnej skały i ruszyliśmy dalej. Mieliśmy jeszcze ostatnie pasmo gór do przebycia. Mimo, że zostawiliśmy orków w tyle byliśmy pewni, że niedługo nas wytropią i ponownie będą deptać nam po piętach. Tak więc cały dzień i noc spędziliśmy na wędrówce. Gdy zaczęło świtać krasnoludy postanowiły wysłać kogoś na zwiad.
-Zgłasza się ktoś na ochotnika?- spytał Thorin.
Nikt.
-Może Bilbo? Jest cichy i niewielki, raczej nikt go nie zauważy- zaproponował Gandalf.
-Ja, nie...- hobbit zaczął protestować.
-Uspokój się, pójdę z Tobą- uśmiechnęłam się do przyjaciela. Potem spojrzałam na czarodzieja.- przypilnuję go. Wrócimy za... pół godziny najwyżej.
-Uważajcie na siebie.
-Bez obaw- podeszłam do staruszka- ale jeżeli orkowie są blisko to trzeba znaleźć kryjówkę. Może ON się zgodzi?
-Zobaczymy.- mruknął w odpowiedzi.
-Świetnie, Bilbo, idziemy.
Zaczęliśmy się wspinać po zboczu. Po jakimś czasie byliśmy na szczycie.
-Widzisz coś?- spytałam towarzysza.
-Na razie nie, skąd przylecieliśmy?
-Tam- wskazałam na szczyty skryte w chmurach.
Zaczęliśmy obserwować zbocza gór, po pewnym czasie dostrzegliśmy watahę wargów. Skryliśmy się za skałami
-Są zdecydowanie za blisko jak na mój gust- mruknęłam.
-Tak- szepnął Bilbo.
-Ale nie musisz septać.
-Nie o to chodzi. Patrz- wskazał gdzieś w bok. Tam, parędziesiąt metrów dalej stał ogromny niedźwiedź o ciemnym futrze i w bliznach. Węszył dookoła i nagle jak nie ryknął.
-Bilbo, teraz ostrożnie zejdziemy do reszty.
Ruszyliśmy się cicho i powoli by nie zwracać na siebie uwagi stworzenia, wreszcie dotarlimy do pozostałych.
-I jak? Czy orkowie są blisko?
-Bardzo, za bardzo- mówił zdyszany hobbit bo ostatnią część trasy pokonaliśmy biegiem.- Ale to nie wszystko.
-Widzieli Was?
-Nie.
-Wagrowie Was zwęszyli?
-Nie.
Krasnoludy przyjęły to z wyraźną ulgą.
-A nie mówiłem? Cichutki jak mszyka.
-Racja- zaczęły mówić krasnoludy.
-Czy dacie mi dokończyć?!Chciałem powiedzieć, że na górze jest coś jeszcze.
Entuzjazm pozostałych osłabł.
-Jaką formę ma to coś? Niedźwiedzia?- spytał Mithrandir
-Tak.
Uśmiechnęłam się do Gandalfa.
-Wiedzieliście o tej bestii?- spytał Bofur.
-Owszem, ale nie sądziliśmy, ze się na nią natkniemy. Skupmy się lepiej na ścigającyh nas orkach.- odezwałam się.- W okolicy jest pewien dom.
-Czyi. Przyjaciela czy wroga?- spytał Dębowa Tarcza.
-To teraz nie ważne. Jego gospodarz pomoże nam, lub zabije.- odparł czarodziej.
-Mamy jakiś wybór?
Rozległo się wycie wilków.
-Nie.
Ruszyliśmy biegiem w dół. Słońce było coraz wyżej na niebie.
Wtem wycie wilków zastąpił ryk niedźwiedzia.
-Szybciej!- ponagliłam pozostałych.
Z lasu wybiegliśmy na łąki porośnięte wrzosami, dalej znowu lasek a po nim polana a na jej drugim końcu stał duży dom otoczony murem. Ja z Gandalfem i Bilbem na przedzie, krasnoludy za nami. Wtem dostrzegłam jak grubas Bombur wyprzedza wszystkich pozostałych. Parsknęłam śmiechem na ten widok.
Wbiegliśmy na podwórze, w tym samym momencie z lasu wypadł niedźwiedź.
Krasnoludy dopadły do drzwi i zaczęły je pchać nie widząc zapory na górze, w końcu jednak Thorin ją zdjął i wszyscy wpadli do środka. Niedźwiedź był już na podwórku i dopadł do drzwi w momencie gdy je zamykaliśmy. Próbował wsadzić łeb do środka ale  trzynastka krasnoludów naparła na wrota z całej siły i je zamknęła. Zaryglowali je i odetchnęli z ulgą.
-Co, to, było?- ktoś spytał.
-To... nasz gospodarz. Nazywa się Beorn i umie zmieniać skórę.- wyjaśnił Gandalf.
-I do tego mój przyjaciel- uśmiechnęłam się.
-To czemu go nie powstrzymałaś?- spytały podejrzliwie krasnoludy.
-Bo jako niedźwiedź jest nieobliczalny, mógłby Was skrzywdzić gdybym próbowała narzucić mu swoją wolę. Jako człowiek jest przeważnie rozsądny. Jednak krasnoludów wręcz nie znosi.
-Chyba sobie poszedł- szepnął Ori, faktycznie, sapanie niedźwiedzia oddalało się.
-Zwariowałeś? Odejdź od okna.- syknął jego starszy brat- Przecież to widać gołym okiem, to wybryk natury. Ktoś pewnie rzucił na niego zły czar.
-Nie bądź głupi Dori, zaczarował sam siebie i tyle. No, teraz wszyscy spać. Tu nic nam nie grozi.
-Chyba- powiedział cicho Gandalf.
Krasnoludy posłuchały rady i położyły się na ścianie. Ja natomiast usiadłam przy oknie. Po pewnym czasie dołączył do mnie czarodziej.
-Nie mówiłąś nigdy, że znasz go osobiście.
-Cóż. Pomogłam mu dawno temu. W czasach, gdy nie był sam. Niestety, reszcie mi się nie udało.
-Martwi mnie to co się dzieje.
-Mnie też. Spytam jutro Beorna czy coś wie. Ma swoich informatorów.
-Dobrze.
Mithrandir odszedł a ja zostałam sama. Spojrzałam w niebo na gwiazdy.
-A Elbereth Gilthoniel,

Silivren penna miriel
O menal aglar elenath!
Na-chaered palan-diriel
O galadhremmin ennorath,
Fanuilos, le linnathon
nef aear, si nef aearon!

Ai! laurie lantar lassi surinen!
Yeni unotime ve ramar aldaron,
Yeni ve linte yuldar vanier
Mi oromardi lisse-miruvoreva
Andune pella Vardo tellumar
Nu luini yassen tintilar i eleni
Omaryo airetari-lirinen.

Si man i yulma nin enquantuva?

An si Tintalle Varda Oilosseo
Ve fanyar maryat Elentari ortane,
Ar ilye tier undulare lumbule;
Ar sindanoriello caita mornie
I falmalinnar imbe met, ar hisie
Untupa Calaciryo miri oiale.
Si vanwa na, Romello vanwa, Valimar!
Namarie! Nai hiruvalye Valimar.
Nai elye hiruva. Namarie!

-Co to za pieśń?- Usłyszałam nagle za plecami, drgnęłam zaskoczona. Chyba zatraciłam się w śpiewie skoro Bilbo tak łatwo mnie podszedł.
-To pieśń na cześć Elbereth, królowej Valarów i stwórczyni gwiazd.
-Kim są Valrowie?
-Jakby Ci to wyjaśnić. Valarowie to potężne istoty, pomogły stworzyć nasz świat i opiekują się nim. Żyją daleko na za chodzie, za wielkim morzem. Ponoć takich istot jest więcej ale nie na ziemi. Lecz tam gdzie stwórca naszego świata. Na ziemi Władzę sprawują Manwe i Varda- Elbereth. Oprócz nich są na przykład Tulcas, Mandos, Aule, Orome. Poza Valarami są jeszcze majarowie. Nie są tak potężni ale i tak mają ogromną moc. Należą do nich na przykład Meliana, Eonwe, Osse i...- zatrzymałam się.
-I kto?
-Nie ważne.
-Jak wyglądają?
-Cóż. Teoretycznie nie posiadają cielesnych form ale jeżeli chcą to mogą je przybrac. Valarowie przeważnie wyglądają jak olbrzymi, są niesamowici, kiedy ch widzisz od razu wiesz z kim masz do czynienia. Majarowie natomiast przeważnie przybierają postać zwykłych ludzi czy elfów. Nie poznałbyś kim jest na prawdę chyba, ze powiedziałby Ci o tym. Oczywiście Valarowie też tak mogą ale oni ukazują się dość rzadko. Wolą siedzieć w swoim królestw i stamtąd sprawować pieczę nad światem.
Spojrzałam na hobbita, słuchał uważnie ale chyba coś go dręczyło.
-O co chodzi?
-Skąd to wszystko wiesz?
-Długo żyję na tym świecie i widziałam wiele rzeczy.
- I widziałaś kogoś z nich tutaj?
-Możliwe.- odparłam tajemniczo.- No, ale jest późno, lepiej byś jutro nie zaspał. Dobranoc Bilbo.
-Dobranoc Meredith.
Hobbit położył się ponownie spać. Ja natomiast jeszcze długo siedziałam i rozmyślałam.
Późno w nocy ktoś wszedł do domu.
-Mogłaś uprzedzić, że wpadniesz.- mruknął cicho Beorn.
-Wybacz, nie planowaliśmy tego. Rano wszystkiego się dowiesz, obiecuję.
-Niech będzi.
-Pójdę zobaczyć czy na zewnątrz wszystko w porządku.- mruknęłam wstając.
-Orkowie się oddalili. Ruszyli w stronę Dol Guldur.
-Mimo to idę się przejść.
Opuściłam teren domostwa i ruszyłam w stronę lasu. Rzeczywiście, orków nie było w pobliżu, dlatego Beorn mógł spokojnie zamienć się z powrotem w człowieka.
Do moich uszu dotarł szum skrzydeł a po chwili wylądowała przede mną Nare.
-Wszystko w porządku?
-Tak. Mam do Ciebie prośbę.
-O co chodzi?
-Chcę, byś udała się do Dol Guldur. 
-Co? Po co?
-Coś złego się tam dzieje. Najpierw mówił o tym Radagast, teraz Beorn... Sama mam złe przeczucia co do tamtego miejsca. Obserwuj proszę co się tam dzieje i w razie czego daj mi znać.
-Dobrze. To do zobaczenia.- Smoczyca poderwała się do lotu i po chwili zniknęła między chmurami. 
Resztę nocy spędziłam na włóczeniu się po okolicy, jakoś nie miałam ochoty wracać do domu Beorna. Jednak gdy słońce ostatecznie wstało postanowiłam dołączyć do przyjaciół.
Gdy wróciłam krasnoludy właśnie wstawały a nasz gospodarz rąbał drewno na podwórzu. Postanowiłam poczekać na wszystkich na zewnątrz.
Pierwszy wyszedł Gandalf a z nim Bilbo. Beorn nie zwrócił na nich uwagi aż czarodziej nie przywitał się.
-Dzień dobry.- Hobbit krył się za szarym pielgrzymem.
-Ktoś Ty?
-Gandalf Szary.
-Nie znam.
-Jestem czarodziejem. Może słyszałeś o moim przyjacielu, Radagaście Burym. Mieszka na skraju puszczy.
-Czego chcesz?
-Podziękować za gościnę. Zauważyłeś może, że wczoraj wieczorem skryliśmy się w Twojej chacie.
Beorn zauważył hobbita.
-Co to za knypek?
-Pan Baggins z Shire.
-Nie jest krasnoludem...
-Nie, to hobbit. Pochodzi z szacownej rodziny.
-Niziołek, czarodziej i strażniczka. Co tu robicie?
-Mieliśmy małą przeprawę z Goblinami.
-Po co się do nich zbliżaliście? To głupota.
-Absolutna racja.
Z domu wyszli Balin i Dwalin.
-Cóż, przyznaję, że wielu z nas to krasnoludy.
-Dwóch nazywasz wielu.
-Cóż... prawdę rzekłszy było ich więcej... o i są następni.
Z rozbawieniem obserwowałam całą sytuację. Oin i Gloin.
-Kolejni z naszej gromadki.
-Siedmioro to gromadka? To jakiś wędrowny cyrk?
Dori i Ori.
-Do usług.- ukłonili się.
-Nie chcę Waszych usług.
-To oczywiste- Gandalf się stresował. A ja ledwo powstrzymywałam śmiech.
Fili i Kili. Beorn też trochę się denerwował, ścisną mocnie topór ale posłałam mu uspokajające spojrzenie.
-Byłbym o nich zapomniał- mruknął przepraszająco Gandalf.- Jeszcze Nori, Bifur, Bofur, Bombur.
-To wszyscy?- zauważyłam cień uśmiechu na twarzy Beorna, nie  było źle.
-Jeszcze jeden.- odezwałam się. Z domu wyszed Thorin.
-Nie ma co, Meredith. Ciekawą sobie kompanię znalazłaś- mruknął zmiennokrztałtny,
-Cóż. Lubię przygody.- wyszczerzyłam się.
-Wiem.
-Wybacz Gandalfie, że musiałeś się tak stresować ale całą ta sytuacja była tak komiczna.- Zaczęłam się śmiać.
-Mogłaś mi tego oszczędzić.- mruknął.
-Jak to możliwe, że jesteś ode mnie starsza?- westchnął nasz gospodarz.
- Normalnie, niedźwiadku.- mruknęłam.
Mężczyźni tylko pokręcili głowami. No co ja mogłam poradzić, że gdy coś mnie rozśmieszyło to nie umiałam potem zachować powagi.
Beorn zaprosił nas do środka na śniadanie. Usiedliśmy przy ogromnym stole. Gospodarz dał nam chleb, masło, miód a do picia mleko. Pycha. Nigdzie nie był tak dobrego miodu i mleka jak u Beorna. 
-Więc to Ciebie zwą Dębową Tarczą.- zwrócił się do Thorina.- Powiedz, czemu Azog plugawy tak Cię ściga?
-Wiesz o Azogu?
-Kiedyś, takich jak ja było więcej. Moi przodkowie mieszkali w górach. Ale zabili lub pojmali nas orkowie. To plugawy torturował i zabił wielu moich pobratymców. Nie z nienawiści, nie pojmał nas też byśmy dla niego pracowali, lecz dla czystej... rozrywki.
-Więc Was jest więcej?- spytał Bilbo.
-Kiedyś było. Teraz, został jeden.
Spojrzałam smutno na resztki łańcucha na nadgarstku mężczyzny. Żałowałam, że nie przybyłam wtedy wcześniej.
-Chcecie dotrzeć do góry. 
-Nim nadejdzie Dzień Durina.
-Macie mało czasu.
-Dlatego chcemy iść przez Mroczną Puszczę.
-Którą dawno opanowała Ciemność? Tam nic dobrego już nie ma. Powietrze jest zepsute, orkowie łażą gdzie chcą.
-Ale my pójdziemy drogą elfów.- powiedziałam
-Dobrze wiesz, że leśne elfy są groźne i nieokrzesane. Ta ścieżka wcale nie jest lepsza.
-Wiem. Ale nie mamy innego wyboru. Możemy się jedynie modlić, byśmy nie natknęli się na elfy i tyle.
-To i tak nie ważne. 
-To znacy?- spytał Thorin.
-Jak mówiłem. Wiele jest tam orków. I coraz więcej ich będzie. Dogonią Was nim dotrzecie do Puszczy. Nie znoszę krasnoludów. Są zachłanne, nie widzą tych których mają za gorszych i słabszych od siebie. Ale orków, nienawidzę bardziej. Czego Wam trzeba?
Uznaliśmy, że najlepiej będzie jeżeli użyczy nam kuców do czasu aż dotrzemy do Puszczy, tam mieliśmy je oddać.
Tuż przed wyjazdem Beorn odciągnął mnie i Gandalfa na chwilę na bok.
-Ktoś nas obserwuje.
-Orkowie nie zrezygnują, będą ścigać krasnoludy d skutku.- odezwał się mężczyzna.
-Czemu Plugawy wypełzł z nory akurat teraz?- zastanowił się Gandalf.
-Ponoć orkowie z Morii zawarli przymierze z czarnoksiężnikiem z Del Guldur.
-Jesteś pewien?
-Widziano ich tam całe chmary. Co wiecie o tym... Nekromancie?
-Na razie niewiele.- mruknęłam- wysłałam tam zaufaną osobę na zwiad ale nie może się za bardzo zbliżyć bo...  to mogło by jej zaszkodzić.
-Nie jest tym za kogo się podaje.- powiedział Beorn.- Azog go wielbi.
-Myślisz, że to on kazał zaatakować krasnoludy?
-Prawdopodobne.
Spojrzałam z niepokojem na Gandalfa.
-Idziecie?- usłyszeliśmy głos Thorina.- Czas ucieka.
Chcieliśmy już iść ale
-Coś jeszcze. Niedawno krążyły wieści o umarłych, spacerujących po wyżynach Rhudauru.
Poczułam jak coś podobnego do lodowatej dłoni złapało mnie za serce. W tamtym miejscu jedynymi umarłymi mogły być upiory...
-Powinniśmy ruszać.- powiedziałam cicho.
-Czy w tych górach... na prawdę są grobowce?
-...Tak. a jeżeli to co mówisz jest prawdą... Gandalfie- spojrzałam na czarodzieja- Jeżeli to co Beorn powiedział jest istotnie prawdą, wiesz co może nas czekać. Pamiętasz sztylet.
-Tak.
-Pamiętam czasy wielkiego zła. Potrafiącego ożywiać umarłych.- odezwał się cicho Beorn, nawet on bał sie o tym mówić.- Czy ten wróg, powrócił do Śródziemia?
-Saruman biały twierdzi, że wróg został pokonany dawno temu i nie wróci.- odparł Mithrandir.
-A co twierdzi Gandalf Szary? 
Czarodziej chyba nie wiedział co powiedzieć. Rozległo się głośne krakanie. Czarodziej odszedł do kompanii.
-Boję się, że nasze przypuszczenia okażą się prawdą.- powiedziałam cicho. - Byłam tam, pamiętam co się działo. Jeżeli Władca Angmaru powrócił... tylko jedna osoba mogła tego dokonać.
Beorn spojrzał na mnie.
-Wiem, że wielu rzeczy nie mówisz, masz swoje powody. Uważaj na siebie Meredith.
Skinęłam głową. Dołączyłam do pozostałych i ruszyliśmy w dalszą drogę. Jechaliśmy galopem przez wzgórza i nie zatrzymywaliśmy się aż nie dotarliśmy do puszczy. 
Wyglądała jeszcze gorzej niż nam ją opisał Radagast. Zło rozprzestrzeniało się zbyt szybko. Przy bramie elfów nikogo nie było, jedynie zarośnięte posągi.
-Oto nasza droga przez mroczną puszczę.
-Ani śladu orków.- odezwał się Dwalin.- To dobrze.
Nie bylam tego taka pewna.
Na skale daleko za nami dostrzegłam niedźwiedzia.
-Puśćcie kuce, niech wracają do swego Pana.
Krasnoludy zabrały się za zdejmowanie juków.
-Ten las źle wygląda, jakby toczyła go choroba.- powiedział Bilbo.
-Tak, masz rację.
-Nie da się go obejść?
-Trzeba by zboczyć dwieście mil na północ. Albo na południe, czterysta.
Weszłam z Gandalfem w głąb ścierzki. W głowie słyszałam dziwne, mroczne szepty. Podeszłam do zarośniętego posągu kobiety... królowej. Czarodziej odgarnął bluszcz i zobaczyliśmy czerwony symbol oka. 
Poczułam przeraźliwy ból w głowie, nie chciał ustąpić. Zaczęło kręcić mi się od niego w głowie i prawie upadłam.
Nagle poczułam coś dziwnego, jakby dalekie ciepło. Ból ustąpił.
-Wszystko dobrze- uspokoiłam Czarodzieja który wyraźnie się przestraszył.- Wracajmy do reszty.
-Muszę udać się na wyżyny.
Wyszliśmy z lasu. Krasnoludy właśnie chciały rozjuczyć kuca czarodzieja.
-Mój zostaje.
-Co.
-Chcesz nas zostawić?-spytał Bilbo.
-Nie chcę ale nie mam wyboru.- Hobbit wyglądał na zawiedzionego.- Zmieniłeś się, nie jesteś już tym samym Hobbitem z Shire.
-Chciałem Ci powiedzieć. Znalazłem coś w tunelach goblinów.
-Co? Co takiego znalazłeś.- spytał podejrzliwie czarodziej. 
-...Bojowego ducha.
-Dobrze, to bardzo dobrze. Przyda Ci się.- powiedział ostrzegawczo staruszek. Przyjrzałam się Hobbitowi, coś ukrywał. Z jakiegoś powodu nie napawało mnie to optymizmem.
-Będę na Was czekać na płaskowyżu u stóp Ereboru. Pilnujcie mapy i klucza. Nie wchodźcie do Góry beze mnie.
Podeszłam do przyjaciela.
-Szkoda, że odesłałam Nare na zwiad, zabrałabym się z Tobą.- mruknęłam.
-Nie. Masz ich pilnować, razem z  Bilbem. Rozumiesz?
-Jak chcesz. Ale nie licz, że nie będzie mnie na wyżynach. Gandalfie, też jestem strażniczką Śródziemia, muszę sie upewnić.
-Dobrze. W takiej sytuacji do zobaczenia za... Dwa dni.
Kiwnęłam głową. Mithrandir dosiadł kuca i ruszył w swoją stronę ja natomiast dołączyłam do kompanii która wchodziła już na ścieżkę. Nim jednak przeszłam przez bramę, ostatni raz obróciłam się za siebie. Coś bardzo złego wisiało w powietrzu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro