Rozdział XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Nimfadora w oka mgnieniu znalazła się w Ministerstwie i kierowała się do Biura Aurorów.
— Rufusie!? — Usłyszała krzyk pochodzący zza drzwi do gabinetu dyrektora i nagle się zatrzymała. — Na brodę Merlina! Jesteś szefem Departamentu Aurorów! Jak możesz się tak zachowywać!
— Ministrze, jestem w stu procentach pewny, że Prorok się o niczym nie dowie. Moi pracownicy... — Mówił spokojnie.
— Twoi pracownicy mogą być na zawołanie Dumbledore'a! — Wtrącił się. — W dodatku to, że ty im ufasz nic nie znaczy, Rufusie! Ta Rita wszystko wywęszy! Jeśli dowie się o śmierci tego mugolaka to ja będę miał największe kłopoty! Je-jeszcze wszyscy pomyślą, że Sam Wiesz Kto na prawdę powrócił!? — Krzyczał zduszonym głosem.
— Moi pracownicy są na każde moje zawołanie, Ministrze. Jestem w stanie przysiądz na pańską posadę, że nie ma zdolniejszych. W moim biurze są sami eksperci, nikt... No może oprócz McKinnleya, którego musiałem przyjąć na twój rozkaz. Wszyscy są na poziomie wybitnym.
— Moja posada już nie jest taka bezpieczna Rufusie, żebyś mógł na nią obietnice składać — zaczął mówić cicho, Knot. — Poza tym zrób coś z tym młodym McKinnleyem. Ma siedzieć cicho tak jak pracownicy, którym ufasz. Nie obchodzi mnie jak. Jeśli ludzie rozsieją plotki o jego powrocie i staną po stronie Dumbledore'a — Tonks zbliżyła ucho do drzwi, żeby lepiej słyszeć.
— Nie można kategorycznie zaprzeczyć słowom Dumbledore'a. Duża większość Śmierciożerców została zamknięta przez nasz oddział w Azkabanie. Ministrze to pan uniewinniał tych, którzy przysięgli się pracować dla Czarnego Pana pod wpływem Imperiusa bądź zwykłych gróźb. Zaklęcie, którego użyto znają Śmierciożercy i Aurorzy, choć tylko niektórzy. Tylko potężny czarodziej jest w stanie je rzucić.
— Więc twierdzisz...
— Tonks, co ty robisz? — Czarownica odskoczyła od drzwi, łapiąc za różdżkę. — Savage! — Wrzasnęła zduszonym głosem, a drzwi gabinetu się otworzyły i w przejściu pojawił się Knot.
   Korneliusz tylko na nich spojrzał i poszedł. Zaraz po nim na korytarz wyszedł Scrimgeour.
— Schowaj tą różdżkę, bo komuś krzywdę zrobisz. Wiecie, że jest nie wesoło — odezwał się do nich. — Tonks zajmij się swoim praktykantem. Inaczej wszyscy będziemy mieć problemy — zamknął drzwi i nie czekając, aż coś powiedzą, poszedł za Ministrem Magii.
— Słyszałaś o czym mówili? — Zapytał nagle Savage.
— Sam słyszałeś — stwierdziła Dora. — Lepiej być cicho i wy też uciszcie swoich praktykantów.
— Jasne — odparł i wspólnie poszli do biura.
   Nimfadora usiadła na krześle w swojej kabinie i spojrzała na Mike'a.
— McKinnley!? — Zawołała, a po chwili czarodziej stał obok niej.
— Tak?
— Kolejna rada. To co jest w biurze ma w nim zostać.
— Przecież nic nie wziąłem — wtrącił.
— Nie chodzi mi o to, kretynie — spojrzała na niego i wstała z krzesła. — To co tu usłyszałeś, zobaczyłeś czy się dowiedziałeś nie może wyjść poza nasz departament. Nikt się o tym nie może dowiedzieć — mówiła poważnie.
— Wolę ciebie, gdy jesteś wkurzona. Taki spokój ci nie pasuje — stwierdził Mac.
— Jeśli się nie zamkniesz to będę krzyczeć. Może wtedy do ciebie dotrze, że...
— Wiem, że na początku zawaliłem — znowu jej przerwał. — Ale możesz mi zaufać. Serio, wiem co mogę powiedzieć, a czego nie.
— To nie tak, że ja ci nie ufam. Ale nasz dyrektor cię wyjątkowo nie cierpi, więc przez to mi się obrywa i jeśli popełnisz błąd to ja dostanę ochrzan — usiadła z powrotem na krzesło. — I spróbuj jeszcze raz się wtrącić, gdy mówię to nie będzie miło.
— Tak jest! Potrzebujesz czegoś?
— Pracy! Idź do szefa po papiery — stwierdziła Tonks.
— Przed chwilą powiedziałaś, że mnie nie cierpi, a teraz mnie wysyłasz do niego?
— Najbardziej lubi tych utalentowanych, ale zaraz później pracowitych. Zrób wszystko, żeby chociaż do tych drugich się zaliczać.
— Jesteś niewiarygodna — wyszedł z jej kabiny.
   Dora siedziała w ciszy. No właśnie w ciszy.
— Hej, Savage!
— Co jest?! — Zawołał na całe pomieszczenie.
— Gdzie jest Proutfoot?! — Odkrzyknęła mu.
— Jestem! O co chodzi, Tonks?
— Czy jest Aron? — Zawołała Dora.
— Jestem. Nie musisz krzyczeć — w przejściu do jej kabiny pojawił się czarodziej.
— Dlaczego tu tak spokojnie? Myślałam, że któregoś z was nie ma. Nigdy nie potrafiłam się skupić na papierach, bo było tu głośno — mówiła szybko Nimfadora.
— To przez ten Mroczny Znak. Oni boją się cokolwiek powiedzieć, żeby przypadkiem ktoś spoza biura nie usłyszał — wytłumaczył Aron.
— Zapomniałam o tym! Tonks w jakim ty świecie żyjesz! — Krzyczała sama do siebie.
— Spokojnie, inni się już tym zajęli — uśmiechnął się mężczyzna.
— Nie chce wam przeszkadzać, ale Tonks mam papiery — odezwał się McKinnley.
— Skoro nie chcesz nam przeszkadzać to się nie odzywaj i zajmij nimi — powiedziała do niego. — Aron weź mi załatw kopie wszystkiego co jest z tym związane. Świadkowie...
— Wiem o co chodzi. Nie pracuje tu od wczoraj. Zostawię to wieczorem na twoim biurku — poszedł.
— Jak to mam sam to zrobić? — Mac patrzył na nią zdziwiony.
— Prześlij mi to sową do domu. I jak Aron przyniesie papiery to je też wyślij. Ale zabezpiecz — ominęła go i również poszła.
— Ale Tonks! — Zawołał Mac. — Tonks!
   Dziewczyna wyszła z biura, nie zwracając uwagi na krzyczącego praktykanta. Jednak ten pobiegł za nią.
— Tonks!? — Zawołał, zbliżając się do niej.
— Dora — stanął przed nią Bill, a czarownica się w jednej chwili zatrzymała.
— No nareszcie! — Stanął przy nich McKinnley. — Tonks...
— O co chodzi, Bill? — Przerwała mu.
— Ten chłopak chce ci chyba coś powiedzieć — uśmiechnął się rudy czarodziej.
— Nic nowego. Czego jeszcze McKinnley?
— Nie mogę poczekać do wieczora na te kopie, bo zaraz kończę pracę.
— Więc?
— Co więc? — Zapytał Mac.
— Chcesz się w między czasie zająć papierami? Nie ma sprawy! A teraz wybacz, ale chce porozmawiać z Billem.
— Tonks!?
— McKinnley stoję obok ciebie, nie musisz wrzeszczeć mi do ucha!? — Wkurzyła się czarownica. — Albo zaczniesz pracować albo obiecuję, że potraktuje cię wyjątkowo złą klątwą! Mam masę spraw na głowie, więc i ty nie dodawaj mi problemów, bo sam w sobie jesteś wystarczająco dużym! Więc zrób to co ci kazałam w biurze!?
— Jak ty z nią wytrzymujesz? — McKinnley zwrócił się do Billa.
— Nie jest łatwo, ale bardziej niż przerażająca to jest niezdarna — zaśmiał się rudy czarodziej.
— Chyba nie chciałbym poznać tej strony — stwierdził i wrócił do biura.
— O co chodzi, Bill?
— Przyszedłem się pożegnać — jego uśmiech zniknął z twarzy.
— Pożegnać? — Powtórzyła zaskoczona.
— Dostałem misję i muszę wrócić do Egiptu. Pod przykrywką pracy, wiesz łamacz klątw — powiedział.
— Na jak długo? — Zapytała Dora.
— Tydzień, dwa, a może nawet miesiąc. To nie zależy ode mnie — odparł.
— A możesz chociaż obiecać, że napiszesz? Nie chciałabym, żeby nasz kontakt znów się popsuł.
— Postaram się — przytulił ją. Do zobaczenia, Dora — odsunął się i uśmiechnął.
— Do zobaczenia, Bill — uśmiechnęła się i gdy Bill wszedł do windy, wróciła znowu do biura.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro