Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Draco

Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, dzielące dormitoria, trzymając w ręce przeklętą butelkę z odżywką do włosów, zastygłem w bezruchu, odwrócony tyłem do wnętrza salonu. Coś było nie tak. Powoli podniosłem głowę na drzwi przed sobą, próbując zachować trzeźwość umysłu, po czym spokojnie obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, spoglądając na mojego ojca, którego postać od pasa w górę mieniła się w ogniu, dzięki proszkowi Fiuu w kominku. Obracał w dłoni różdżkę tak, jak miałem to w zwyczaju również ja. Spojrzał na mnie swoim ironicznym uśmiechem, który zawsze miałem ochotę zedrzeć mu z twarzy. Przerażał mnie fakt, że wyglądał, jak starsza wersja mnie. Z tymi samymi gestami, tym samym obrzydliwym wyrazem twarzy. Nienawidziłem go za to, że zrobił z własnego syna miniaturkę siebie. Potwora, niemającego uczuć.

— Witaj synu — odezwał się spokojnym głosem, patrząc na mnie chłodno. Tak samo, jak patrzył całe życie.

— Mówiłem ci, że nie będę z tobą rozmawiał. Skończyłem z tym — odparłem podobnym, wyuczonym tonem, po czym, ignorując go, poszedłem do barku. Postawiłem na blacie głupią odżywkę do włosów i spojrzałem na alkohole, nie wiedząc na co się zdecydować. Tak naprawdę grałem na czas, byleby tylko na niego nie patrzeć.

— Draco, rodzina cię potrzebuje. Nie bądź głupcem — powiedział dobitnie przez zęby, próbując najwyraźniej wziąć mnie na litość. Dobrze wiedział, że groźbami nic nie załatwi, bo nie miał nade mną już takiej władzy, jak kiedyś. Nie mógł mi nic zrobić, bo nie miał możliwości pojawienia się tutaj osobiście.

Prychnąłem, nalewając sobie trunku do szklanki.

— Rodzina? — zapytałem ironicznie, nie odrywając wzroku od szkła.

— Wszystkiego się dowiesz, ale musisz odwiedzić Malfoy Manor jak najszybciej. To nie jest dobra droga przekazywania tajnych informacji.

— Tajnych informacji?! — wybuchnąłem, odwracając się gwałtownie, strącając przy okazji cholerną odżywkę do włosów, która rozlała się po drewnianej podłodze, pozostawiając po sobie mdły, kwiatowy zapach. Lucjusz spojrzał zaciekawiony na tubkę i uniósł brwi.

— A cóż to?

— Jakie kurwa tajne informacje? — zignorowałem jego pytanie, wypijając duszkiem całą zawartość szklanki i postawiłem ją z hukiem na barku.

Ojciec westchnął, nie poruszając się nawet o milimetr, wciąż wbijając we mnie wściekłe spojrzenie z kominka, próbując nad sobą zapanować.

— Nie mam dużo czasu. Nie ufaj nikomu, rozumiesz? Nikomu — syknął.

Prychnąłem ironicznie, patrząc na niego.

— Nie urodziłem się wczoraj.

— Nie masz pojęcia, co się dzieje i w jakim niebezpieczeństwie...

— Zamknij się już, dobra? — uciąłem mu w połowie zdania, nalewając sobie kolejną porcję alkoholu. Byłem w szoku, że wojna zmieniła mnie na tyle, że miałem odwagę się mu przeciwstawić. Całe życie bałem się odezwać, a teraz po prostu przerwałem mu przesycony kłamstwem monolog.

— Draco, przyjedź do domu i...

— Ja nie mam domu — przerwałem mu kolejny raz, posyłając ojcu gorzkie spojrzenie i ruszyłem do sypialni — Możesz już odejść — dodałem jeszcze, po czym zamknąłem za sobą drzwi z trzaskiem. Oparłem się o nie, łapiąc się za głowę i zjechałem w dół, siadając na chłodnej podłodze w ciemnościach sypialni.

Dobrze wiedziałem, że ojciec był bliski wybuchu za moje nieposłuszeństwo, ale musiał się kontrolować, bo byłem mu potrzebny. Być może gdybym nie zachował się, jak idiota i schował to lepiej, nie wiedziałby, że to mam. Nie byłbym mu teraz potrzebny, a on nie musiałby się przede mną płaszczyć, próbując grać dobrego ojca. Tym razem jednak zamierzałem lepiej tego pilnować, więc żeby mi to zabrać, będą musieli mnie najpierw zabić. 

Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. Jedyne zagrożeniem to właśnie on i pozostali, chorzy zwolennicy Voldemorta. Ojciec był tchórzem i zrobił ze mnie tchórza, fałszywie przekonanego o byciu lepszym od innych. W czym? Nie potrafiłem nawet zapanować nad własnym życiem i mieć własne zdanie. Nie potrafiłem przez tyle lat przeciwstawić się ojcu, mimo, że wcale nie chciałem być po stronie Czarnego Pana. Nie chciałem też zdradzić wszystkich tych, z którymi mijałem się codziennie na korytarzach Hogwartu przez siedem lat. A jednak przeszedłem przez ten cholerny dziedziniec na stronę zwolenników Voldemorta, w towarzystwie jedynie ciszy. Nikt nie spodziewał się, że zrobię inaczej. Nikt nie był zaskoczony, nikt nie próbował mnie zatrzymać. Wiedzieli, że nie jestem nic wart. Że nie warto mi zaufać. Że byłem zdrajcą.

**

Z samego rana obudziło mnie uporczywe stukanie w szybę. Na początku je ignorowałem, ale stawało się coraz bardziej irytujące, więc w końcu mruknąłem jakieś przekleństwo pod nosem i rzuciłem w furii poduszką przed siebie. Spojrzałem w stronę okna, gdzie oczywiście na parapecie po zewnętrznej stronie stała sowa i uporczywie uderzała dziobem o szybę. Z pomrukiem niezadowolenia wstałem i podszedłem, otwierając uchylnie okno i zabierając szybko list, zanim zwierzę zdążyło mnie dziabnąć. Chciałem odejść z powrotem na łóżko, ale sowa wciąż uderzała dziobem o szybę, najwyraźniej domagając się przysmaku. Odwróciłem wzrok, patrząc na nią złowrogo, powodując, że momentalnie odleciała w popłochu, zostawiając za sobą unoszące się w powietrzu pojedyncze pióra. Przewróciłem oczami i usiadłem na łóżku, spoglądając na list.

Przysięgam, jeśli znów był od ojca...

Ku mojemu zaskoczeniu na kopercie napisane było „Dragon", co świadczyło o tym, że musiał to być list od Blaise'a. Otworzyłem z zaciekawieniem kopertę, zastanawiając się co też znowu wymyślił. W środku była tylko mała kartka, a na niej nabazgrane na szybko:

14:00, Cieplarnia

Uniosłem brwi, unosząc również kącik ust do góry. Wiedziałem, że na ostatni dzień w Hogwarcie wymyślą coś zajebistego przed imprezą. Aż byłem ciekaw, co też takiego kryło się w Cieplarni. 

Wychodząc z sypialni uderzył we mnie zapach kwiatów. Skrzywiłem się i posprzątałem rozlaną odżywkę do włosów machnięciem różdżki. Już miałem wychodzić z pomieszczenia, gdy zatrzymałem się i spojrzałem na drzwi, dzielące mnie od dormitorium gryfonki. Nie wiem co mnie tchnęło, ale wróciłem po list od Blaise'a, dopisałem na nim: „PS: Zużyłem całą odżywkę" i wsunąłem go w szczelinę pod drzwiami.

Niech nudna Granger też ma coś z życia.


Hermiona

Jak zwykle niewyspana siedziałam przy śniadaniu, kręcąc mozolnie łyżeczką w kubku z kawą. Obok niego leżało świeże wydanie Proroka Codziennego, które przed chwilą dokładnie przeczytałam, ale nie znalazłam żadnych informacji o tym, że ktoś miałby uciec z Azkabanu. Wciąż nie dawało mi spokoju to, co widziałam zeszłej nocy na mapie. W głowie przewertowałam już tyle możliwych scenariuszy, że sama przestałam rozróżniać, co wydarzyło się naprawdę, a co sobie uroiłam, dlatego uznałam, że dopóki nie znajdę dowodów, nie mogę się tym zamartwiać. Samą mapą i faktem, że Snape wszedł w jej posiadanie też się przejmowałam, ale wiedziałam, że profesor zostaje w Hogwarcie, więc po prostu będę musiała odzyskać ją w ciągu najbliższego tygodnia. Miałam tylko nadzieję, że do tego czasu Harry nie zorientuje się, że zniknęła, a Malfoy, bez zadawania niewygodnych pytań, pomoże mi okraść tym razem Snape'a. Przeniosłam wzrok na stolik ślizgonów, gdzie siedział, zastanawiając się, po co była mu Mapa Huncwotów.

Nikt nie spieszył się, jedząc śniadanie, jednak i tak wyróżniałam się wśród radosnych uczniów, którzy podekscytowani byli dzisiejszym meczem Gryffindor kontra Slytherin oraz tym, że jutro wyjadą na wycieczkę do Durmstrangu. A ja siedziałam, kręcąc w kółko łyżeczką i zastanawiając jak to się stało, że zamiast jechać z przyjaciółmi, zostaję w Hogwarcie razem z blond arystokratą, próbując rozwiązać zagadkę. Wiedziałam, że od jutra zaczniemy intensywnie pracować. Przynajmniej miałam taką nadzieję, bo, prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, jeśli Malfoy zrobiłby mnie w konia i jutro zniknął na cały tydzień. Będę musiała go przypilnować.

W szkole na czas wyjazdu zostawał zarówno Snape, jak i Winslet, więc mogliśmy równocześnie mieć na nich oko. Co prawda, niby wykluczyliśmy, że mógłby to być Snape, ponieważ nie było go widać na Mapie Huncwotów, ale Winsleta też tam nie było. Wiedziałam, że to świat magiczny, więc być może istniały rzeczy, o których nie miałam pojęcia, a mogłyby wytłumaczyć wszystko, co działo się w ostatnim czasie w zamku. Włącznie z wczorajszą nocą.

— ...No i wieczorem jest impreza w Pokoju Życzeń. Podobno nawet załatwili kogoś z młodszych klas, którzy będą pilnować, żeby Filch tam nie węszył.

Zerknęłam na Rona, który żywo opowiadał dalej, jak to będzie super na imprezie. To dlatego Malfoy chciał mieć mapę. Żeby móc sprawdzać, czy w pobliżu nie kręci się jakiś nauczyciel.

— A jak jeszcze wygramy dzisiejszy mecz, to już w ogóle się tak schlejemy! – oznajmił radośnie i klepnął Harry'ego w plecy trochę za mocno, bo ten aż wypluł kawałek pomidora, który wylądował na moim pustym talerzu. Spojrzałam na czerwoną papkę, zniesmaczona i wtedy dopiero wszyscy zauważyli, że nic nie zjadłam.

— Sorki, Hermiona — bąknął speszony Harry i zabrał mój talerz, a zamiast niego pojawił się nowy. Razem z kanapką, którą położyła na nim Ginny.

— Jesteście obrzydliwi. A ty musisz jeść — powiedziała tylko. Już żadne z nich nie zadawało pytań, dlaczego nie jadłam, dlaczego byłam nieobecna, dlaczego tak źle wyglądałam, wiedząc jaka byłaby moja odpowiedź. Może i dobrze, że nie pytali. Wtedy musiałabym za każdym razem ich okłamywać, zatajając fakt, że działo się coś niedobrego na siódmym piętrze, a Bellatrix Lestrange sobie biegała po zamku nocami. Choć wciąż uważałam, że mi się to wydawało.

Wzięłam niechętnie kanapkę do rąk, zanurzając w niej zęby i dopiero wtedy przyjaciele spokojnie kontynuowali rozmowę. Ja natomiast ugryzłam jedynie malutki kawałeczek i po kryjomu zaklęciem sprawiłam, że zniknęła. Powoli przeżuwając chleb zerknęłam jeszcze raz w stronę stołu ślizgonów i zamarłam w bezruchu, momentalnie robiąc się cała czerwona ze wstydu. Malfoy siedział, opierając policzek na zaciśniętej dłoni i wpatrywał się we mnie ze zmrużonymi oczami. Spodziewałam się, że będzie miał na ustach wymalowany chytry uśmieszek, jednak on spoglądał na mnie poważnie, jakby naprawdę zastanawiał się, dlaczego nie jadłam, a nie cieszył się, że miał kolejny powód do kpiny. Przełknęłam z trudem ślinę, próbując wyglądać niewinnie i odwróciłam czym prędzej wzrok od niego.

*

Nie lubiłam meczów Quidditcha. Siedziałam znudzona na trybunach w towarzystwie kilku gryfonek, najwidoczniej bardzo podekscytowanych wydarzeniem, a ja czekałam, aż się skończy. Wkrótce gracze wyszli na boisko, a tłum oszalał i jedynymi osobami, które nie klaskały, nie skakały ani nie piszczały euforycznie, byli nauczyciele i ja. Cała trójka moich przyjaciół, wchodząc na boisko, odnalazła mnie wzrokiem i pomachała, dając znać, że mnie widzą. Odmachałam, przyklejając do twarzy na chwilę uśmiech, a po usłyszeniu gwizdka, rozpoczynającego grę, wyciągnęłam książkę i oddałam się lekturze, po kryjomu chowając ją pod szatą. Było przerażająco zimno i brakowało tylko, żeby zaczął padać śnieg. Nie wiedziałam, jak można było organizować mecz w taki chłodny dzień, w dodatku ostatniego dnia w szkole przed wyjazdem.

Co jakiś czas zerkałam na tabelę wyników lub podnosiłam wzrok, gdy tłum zaczynał zbyt głośno skandować. Czasem szukałam też wzrokiem Harry'ego, by zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku, biorąc pod uwagę, że inni zawodnicy bardzo lubili go faulować. Szczególnie Malfoy, który akurat przemknął tuż przed moim nosem, rozwiewając kartki książki tak, że nie wiedziałam już, na której stronie byłam, powodując kolejną falę pisków wśród innych dziewczyn, nawet gryfonek.

Zdrajczynie.

Byłam niemal pewna, że zrobił to specjalnie, w końcu uwielbiał pławić się we własnej sławie. Właściwie to było ciekawe, że po tym, jaką miał przeszłość, rodzinę i powiązania z Voldemortem, wciąż był obrzydliwie bogaty i wciąż cieszył się wysokim zainteresowaniem ze strony płci pięknej. Interesujące. Myślałam, że jego "popularność" znacznie opadnie, ale prawdę mówiąc, razem z Harrym wciąż byli najbardziej pożądanymi chłopakami w szkole. Choć z dwóch, zupełnie różnych światów.

— GRANGER! — usłyszałam nagle krzyk, wyrywający mnie z zamyślenia i podskakując na miejscu podniosłam wzrok przed siebie. Otworzyłam szeroko oczy i zamarłam w miejscu, widząc jak tłuczek niebezpiecznie zbliża się w moją stronę. Jedyne, co zdążyłam zrobić, to schylić nieznacznie głowę w dół, ale i tak drasnął mnie w czoło. Gdy było już po wszystkim, odwróciłam się za siebie, gdzie zobaczyłam jakiegoś chłopczyka, trzymającego się w agonii za nos, a wszędzie na jego twarzy była krew. I pomyśleć, że mogłabym być na jego miejscu. Nasze spojrzenia się spotkały i popatrzył na mnie przerażony, a potem przeniósł wzrok na moje czoło, z którego akurat kapnęła kropelka krwi na moją książkę.

Nienawidzę Quidditcha.

Bardziej przejęłam się zakrwawionym papierem niż czołem. Niemal od razu wyrosła przede mną spod ziemi McGonagall i spojrzała zniesmaczona ponad moimi oczami.

— Panno Granger, proszę zabrać pana Darrena do Skrzydła Szpitalnego.

Na początku nie zareagowałam, bo jeszcze ogłuszona przeniosłam wzrok na boisko, gdzie niedaleko siedział na miotle Malfoy i wyglądał, jakby dumnie obserwował teren w poszukiwaniu złotego znicza. Wtedy jednak zerknął na mnie i napotykając mój wzrok, bez mrugnięcia okiem złapał za miotłę i wystrzelił przed siebie.

I to mi wystarczyło, żeby wiedzieć, że to on mnie zawołał. Dzięki Malfoy'owi nie złamałam sobie nosa.

— Panno Granger, dobrze się pani czuje? — zapytała jeszcze raz dyrektorka, pstrykając palcami przed moją twarzą. 

Pokiwałam twierdząco głową i wstałam.

— Wszystko w porządku, już idziemy — odparłam, posyłając jej nieśmiały uśmiech i wyciągnęłam rękę do chłopca, jednak widząc, że była cała we krwi, zrezygnowałam, kładąc dłoń na jego plecach i ruszyliśmy do Skrzydła Szpitalnego.

*

Pani Pomfrey całkiem szybko nastawiła zaklęciem złamany nos chłopcu, zatamowała krwawienie z mojej niewielkiej rany i przykleiła plasterek, wcześniej pytając jeszcze czy chcę ten z gwiazdkami czy normalny, na co ja zareagowałam tylko niedowierzającym spojrzeniem. Nie rozumiałam, po co mi plaster, skoro mieliśmy sposoby magiczne. Kobieta zaśmiała się pod nosem, widząc mój wzrok i oznajmiła, że to magiczne plastry, które zapobiegają powstawaniu blizn i mogę go zdjąć już wieczorem.

— Wszystko ok? — zapytałam chłopca, który spoglądał na mnie przestraszony, gdy siedzieliśmy obok siebie na szpitalnych łóżkach. Kiwnął jedynie głową, nie mówiąc ani słowa. Najwidoczniej się mnie bał, bo byłam w ostatniej klasie, kiedy on wyglądał na co najwyżej drugą. I prawdopodobnie był wciąż w szoku pourazowym. — Wybacz, to przeze mnie twój nos ucierpiał. Ja powinnam dostać tym tłuczkiem w twarz — powiedziałam, patrząc na niego z troską.

— Nic się nie stało — bąknął tylko i kiedy Pani Pomfrey z nami skończyła, szybko ulotnił się do dormitorium. Ja ruszyłam do swojego pokoju, nie chcąc już wracać na mecz. Kiedy dotarłam na miejsce, skierowałam się od razu do łazienki w celu zobaczenia swojej rany, jednak coś wcześniej przykuło moją uwagę. Schyliłam się po kartkę przy drzwiach, dzielących moje dormitorium i Malfoy'a. Od razu zauważyłam, że pierwsze zdanie było nabazgrane byle jak, a post scriptum pięknie wykaligrafowane. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając sobie Malfoy'a, używającego mojej odżywki na swój tleniony łeb.

Byłam ciekawa, co też miało dziać się o czternastej w Cieplarni. Dzisiaj odwołano wszystkie zajęcia z powodu jutrzejszego wyjazdu, więc, jak wiadomo, uczniowie musieli wymyślić sobie jakieś zajęcie.

Ale Cieplarnia?

Odłożyłam kartkę na stół i ruszyłam do łazienki. Tam zobaczyłam mizernie wyglądający plaster na środku czoła. Pod nim były zaledwie dwie rysy, bo pielęgniarka zdążyła zatamować krwawienie i przyspieszyć tworzenie się skrzepu. Przykleiłam więc plaster z powrotem, dociskając go przez klepnięcie się w czoło wewnętrzną stroną dłoni i wróciłam do salonu. Było dopiero południe, więc przez dwie godziny mogłam zanurzyć się z powrotem w mojej upaćkanej krwią lekturze.

*

Równo o czternastej ruszyłam w stronę cieplarni, zaciekawiona, co Malfoy wymyślił. Do mojej głowy dotarła absurdalna myśl, że może się we mnie zakochał i przygotował romantyczną niespodziankę ze świecami i innymi, kiczowatymi rzeczami. Szybko jednak zaśmiałam się pod nosem z samej siebie, zdając sobie sprawę, że:

Po pierwsze, o tej porze świece byłyby bez sensu.

A po drugie... Przecież to Malfoy.

Ale i tak musiałam przyznać, że zdziwił mnie fakt, że ślizgon uratował mnie przed rozkwaszeniem sobie nosa, ryzykując tym samym niezauważenie złotego znicza oraz naderwanie swojej reputacji. Zresztą, skoro widział, że leci w moją stronę tłuczek, to musiał mnie obserwować. Musiał wiedzieć, że tam siedzę, a przecież wcale nie afiszowałam się swoją obecnością na meczu.

Ten człowiek był chodzącą zagadką.

Gdy dotarłam do cieplarni, zdziwił mnie widok Neville'a, który stał w progu i zbierał pieniądze od kolejnych osób, po czym machał im w stronę wejścia.

Co tu się...

— Hermiona! — prawie pisnął Neville, chowając za siebie plik banknotów i momentalnie purpurowiejąc na twarzy. Zmrużyłam oczy, zaglądając do środka, ale nic nie zobaczyłam, poza tym, co było tam zawsze. Ale nie widziałam też żadnych uczniów, więc musiałabym być głupia, żeby nie zauważyć, że rzucono na pomieszczenie zaklęcie maskujące.

— Co tu się dzieje?

— Ss-skąd wiedziałaś, żeby tu przyjść?

No przecież nie powiem, że Malfoy mnie zaprosił.

— Harry dał mi znać.

Neville ukrył zdziwienie na twarzy i odchrząknął.

— Cóż, w t-takim razie zapraszam — machnął ręką w stronę wejścia, nie odważając się wymagać ode mnie pieniędzy. — Mam nadzieję, że mnie nie podkablujesz za to — dopowiedział jeszcze cicho, patrząc na mnie niepewnie.

No tak, przecież byłam prefektem naczelnym.

— No coś ty Neville, co takiego to może być, żebym miała na ciebie kablować? — zaśmiałam się melodyjnie i weszłam do środka cieplarni, gdzie od razu odrzucił mnie charakterystyczny, gęsty zapach i uczniowie, tłoczący się między szklarniami. Stanęłam, jak wryta, a uśmiech zszedł mi z twarzy.

To była plantacja marihuany.

Neville Longbottom uprawiał marihuanę na terenie szkoły.

— Miona! Wygraliśmy mecz! — usłyszałam obok i spojrzałam w tamtą stronę, widząc rudą przyjaciółkę. Mówiła coś dalej ożywionym głosem i wskazywała palcem na moje czoło, śmiejąc się przy tym głośno, ale nie słuchałam jej, wpatrzona w dymiącego się skręta w jej dłoni.

Czy mi się to śni? Może jednak dostałam tym tłuczkiem, kaflem czy waflem, w głowę i teraz mam halucynacje, bo przecież to niemożliwe, żeby Neville uprawiał marihuanę. I niemożliwe, żeby Ginny Weasley ją paliła.

— Co ty... — zaczęłam, jednak byłam zbyt osłupiała, żeby dokończyć.

— Spokojnie, to nic takiego. Jutro wyjeżdżamy, trzeba zrobić coś szalonego. No i mówiłam już, że wygraliśmy? — zaciągnęła się, po czym podała mi skręta — Weź sobie bucha.

— Ginny...

— No dalej, Hermiona. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy w pociągu? Że to będzie nasz rok? Niech to będzie NASZ ROK — powiedziała dobitnie otwierając szeroko oczy, podsuwając mi to cholerstwo jeszcze bliżej. Spojrzałam na nią podejrzanie, a ona nagle zobaczyła coś za mną, zmieniła minę na przerażoną i wciskając mi jeszcze tlącego się jointa, schowała się pod stołem.

— O cholera, Harry! — powiedziała szeptem, patrząc w panice, jak on razem z Ronem z szerokimi uśmiechami wchodzą do cieplarni.

Albo mam halucynacje albo jestem w śpiączce.

— Chwila — powiedziała nagle ruda i podniosła się energicznie, poprawiając bluzkę i ruszyła z impetem w stronę swojego chłopaka — Haroldzie Jamesie Potterze!

Chłopak spojrzał na nią lekko spłoszony, mamrotając pod nosem tylko jej imię, jednak po chwili przyjął taką samą postawę, jak ona. Zresztą Ron miał podobną.

— Ginny, co ty tutaj robisz?

— Co TY tutaj robisz? Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?

— Dlaczego ty mi nic nie powiedziałaś?

Dalej już nie słuchałam, bo przeniosłam wzrok na małe coś, co trzymałam w palcach. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby to zapalić. Nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie, ale zrobiłam to. Przyłożyłam jointa do ust i zaciągnęłam się lekko, niemal od razu zaczynając się krztusić. Ktoś poklepał mnie po plecach, ale to w niczym nie pomogło, bo oczy zaczęły mi łzawić.

— Proszę, proszę, kogo ja widzę — odezwał się Blaise i zabrał mi skręta — Pokażę ci, jak to się robi — oznajmił i zaciągnął się, dopiero po chwili wypuszczając dym z ust. Przymknął na chwilę oczy i musiałam przyznać, że wyglądał seksownie w takiej pozie. Nie wiedziałam, czy to przez to, że zaczęło mi się kręcić w głowie, czy nagle zwariowałam i Blaise zaczął mi się podobać, ale w tym momencie zrobiło mi się gorąco.

— Masz, spróbuj — powiedział, oddając mi jointa z uśmiechem. Na początku nie chciałam, ale ostatecznie mnie przekonał. Zaciągnęłam się, nie czując żadnej różnicy, poza lekkim zwolnieniem czasu. Chciałam się jeszcze odezwać, ale w tym momencie na ramieniu czarnoskórego zawisła roześmiana Pansy. Przywitała się ze mną bez cienia ironii i spojrzała na niego z bliska, a chłopak od razu się rozpromienił. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc, jak dogadywali się bez słów i odwróciłam się, chcąc zostawić ich samych.

Niemal od razu wpadłam na Deana Thomasa, który też już miał dobrą imprezę w głowie.

— O matko, Hermiona! Skąd ty się tu wzięłaś? — zapytał, łapiąc mnie za ramiona i tym samym ratując przed upadkiem.

Wzruszyłam ramionami, nagle wyluzowana i kolejny raz się zaciągnęłam.

— Nie wiem. Chyba wszyscy jesteśmy zaskoczeni — odparłam, rozglądając się dookoła.

— Będziesz później na imprezie? — zapytał, opierając się o stół i zerknął gdzieś w bok. Podążyłam za nim wzrokiem i napotkałam spojrzenie Malfoy'a, który stał gdzieś w oddali, w grupce zadymionych uczniów. Gdy nas zobaczył, uniósł brwi na mój widok i zaciekawiony ruszył w naszą stronę. Ja natomiast kiwnęłam twierdząco głową do Deana, przenosząc na niego swoją uwagę.

— Tak, przyjdę na chwilę.

— Na chwilę? — wymamrotał niezbyt zadowolony odpowiedzią, po czym przysunął się do mnie i spojrzał mi w oczy. Matko, jakie miał wielkie oczy. Zamrugałam kilkakrotnie i otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale dziwnie znieruchomiałam, patrząc tylko na niego i bojąc się dziwnie zmniejszającej się odległości między nami.

Ale nic się nie wydarzyło, bo usłyszeliśmy chrząknięcie i oboje spojrzeliśmy na Malfoy'a, stojącego nad nami. Minę miał taką, jak zawsze, półironiczną i poważną. Cofnęłam się spłoszona od Deana. Oboje przywitali się ze sobą bez emocji.

— Nie sądziłem, że wpadniesz, Granger.

— Ja właściwie też — odparłam — Jakież masz dzisiaj piękne i lśniące włosy, Malfoy — dopowiedziałam jeszcze, uśmiechając się szeroko sama do siebie.

On się tylko krótko zaśmiał i zabrał jointa ze stołu. Zaciągnął się powoli, patrząc mi w oczy, a później jeszcze wolniej wypuścił dym z płuc, robiąc z niego kółka. Zrobiło mi się jeszcze goręcej niż przy Blaisie i Deanie parę minut wcześniej. A ten drań doskonale wiedział, jak na mnie działał, bo na końcu posłał mi przebiegły uśmiech. Już chciałam rzucić jakąś ripostą na temat dzisiejszego meczu, ale zanim zdążyłam nawet otworzyć usta, ktoś wydarł się w oddali:

— CZERWONY ALARM, NADCHODZI SNAPE!

Wszyscy nagle wpadli w panikę, zaczynając zbierać jak najwięcej zielska ze stołów. Neville pojawił się w oddali i rzucał jakieś zaklęcia, powodując, że wielkie krzaki znikały po kolei z pomieszczenia. Malfoy wrzucił mi kilka skrętów do kieszeni szaty i bez zastanowienia złapał za rękę, ciągnąc w przeciwną stronę od drzwi wejściowych. Wszystko działo się bardzo szybko, choć ja miałam wrażenie, że gram główną rolę w filmie. Jakiś przystojny, tajny agent właśnie w zwolnionym tempie ratował mnie przed atakiem mafii. Szłam za nim, jak zaczarowana, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że w normalnych okolicznościach Malfoy nigdy nie trzymałby mnie za rękę tak, jak teraz. Stanęliśmy przed obrazem, powiedział jakieś hasło, nie patrząc nawet na mnie i gdy otworzyło się przejście, puścił mnie powoli. Spojrzałam tęsknym wzrokiem na jego ciepłą dłoń. Mówił coś do mnie przytłumionym głosem o tym, że znajdę się w sali do transmutacji, a ja tylko kiwałam głową z uśmiechem, nie do końca go słuchając. Na szczęście pojawiła się koło mnie Ginny, która spojrzała zdziwiona na Malfoy'a, po czym złapała mnie za tą samą rękę, którą przed chwilą trzymał on i pociągnęła w stronę obrazu. Faktycznie, przeszłyśmy do sali transmutacji, wraz z kilkoma innymi osobami i szybko rozproszyliśmy się po zamku, gdy kolejne osoby wychodziły przez obraz.

*

Po obiedzie, podczas którego wszyscy zjedli potrójne porcje swoich posiłków, przyszła do mnie Ginny. Siedziała w fotelu i patrzyła z zaciekawieniem na skręty, które wyciągałam z kieszeni szaty i układałam w rządku na stole. Ruda dalej miała świetny humor, więc bez pytania wzięła jednego z nich i odpaliła. Po długich namowach zgodziłam się dotrzymać jej towarzystwa. Dormitorium coraz bardziej zapełniało się dymem, gdy opadłam na kanapę i chichotałam razem z nią, wspominając dawne czasy.

— Ginny — powiedziałam nagle. — Byłabyś na mnie zła, jeśli bym się spotykała z Deanem? — zapytałam, do końca nie kontrolując własnego języka.

— A co?

— Chyba się mu podobam.

— A on tobie? — zapytała, przyglądając się mi uważnie.

Wzruszyłam ramionami.

— Nie wiem. Ale kiedyś się z nim spotykałaś, więc nie chciałabym być nie fair wobec ciebie. Hipotetycznie.

— Spoko — odparła i machnęła ręką, śmiejąc się pod nosem. — Nie mam z tym problemu.

Uśmiechnęłam się tylko i wzięłam od niej skręta.

Byłam tak odurzona, że nawet zgodziłam się wcisnąć w jedną z sukienek, którą kupiła mi przyjaciółka podczas zmieniania szafy. Stanęłam przed lustrem, patrząc w swoje odbicie. Była to czerwona sukienka na ramiączkach. Klasyczna, sięgająca prawie do kolan, ale z boku posiadała rozporek, który odsłaniał mi lewe udo. Przejechałam dłońmi po dopasowanym materiale, podziwiając, jak ładnie podkreślał mi talię. Uśmiechnęłam się do Ginny, która zaklęciami ujarzmiła moje włosy w delikatne fale i ruszyłyśmy w stronę siódmego piętra.

Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale przypuszczałam, że będziemy na imprezie pierwsze. Przy Pokoju Życzeń stała dwójka czwartoklasistów, którzy wypatrywali nadchodzących nauczycieli. Kiedy weszłyśmy do środka, byłam w szoku, jaki panował wewnątrz tłum. Pokój przypominał luksusowy klub, z wielkimi żyrandolami i magicznymi, małymi światełkami, zawiśniętymi w powietrzu wokół nich na całej powierzchni sufitu. Było mnóstwo miejsca. Podłoga wyłożona była błyszczącymi płytkami, na których widniały jakieś wzory, narysowane cienką, neonową kreską. Razem tworzyły wspólną całość, ale z tej perspektywy nie widziałam, co przedstawiały. Na środku stały też dwa podesty, na których tańczyły już odważniejsze dziewczyny. Było też mnóstwo loży, alkoholu i wszędzie wokół unosił się zapach marihuany.

Sama nie potrafiłam stwierdzić, czy mi się podobał, czy raczej powodował u mnie mdłości. To możliwe żebym jednocześnie uwielbiała ten zapach i go nienawidziła?

Ginny zaraz zniknęła, dostrzegając w tłumie Harry'ego i zostawiając mnie samą, a ja ruszyłam prosto do stołu z przekąskami. Wzięłam jednego chipsa, rozglądając się wokół, potem drugiego. Potem stwierdziłam, że to bez sensu, więc zabrałam całą miskę ze sobą i skierowałam się na jedną z kanap w ciemnej loży, zderzając się z kimś po drodze.

— Hermiona! Ciągle na mnie wpadasz — zauważył Dean, uśmiechając się do mnie szeroko. Odwzajemniłam uśmiech, a on zlustrował mnie dokładnie wzrokiem — Pięknie wyglądasz.

Spuściłam wzrok na swoje sandały na szpilce, które o dziwo były całkiem wygodne. Musiałam wyglądać idiotycznie w tym stroju z miską chipsów w ręce. Wziął jednego z nich, śmiejąc się pod nosem.

Był tak samo zjarany jak ja, a może nawet i bardziej.

Albo ja byłam bardziej.

Kręciło mi się w głowie.

— Dzięki — wymamrotałam, nieco speszona i pozwoliłam się odprowadzić do loży. Usiadł obok mnie w ciemnym zakątku skórzanej kanapy, gdzie czułam, że nikt nas nie widział.

— Szkoda, że nie jedziesz z nami do Durmstrangu.

— No. Ciekawe jak ktoś wpadł na taki wynalazek — odpowiedziałam, zmieniając niegrzecznie temat. Nie miałam ochoty rozmawiać ciągle o tym wyjeździe.

— Jaki wynalazek? — zapytał chłopak, patrząc na mnie zaciekawiony.

— Chipsy — odparłam z przejęciem i uniosłam jednego z nich na wysokość swoich oczu. Zaczęłam go obracać wokół, przyglądając się mu z fascynacją.

Takie dobre, a takie niedobre.

Nie, jeszcze raz.

Takie dobre, a takie niezdrowe, o.

— Może się napijesz? — zapytał chłopak, a ja spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.

— TAK.

Dean zaśmiał się i zjadł chipsa z mojej ręki, po czym odszedł nam po drinki. Czekałam na niego w nieskończoność, bujając się do głośnej muzyki na kanapie. W końcu jednak wrócił, podając mi szklankę z alkoholem. Wzięłam łyka przez słomkę i uśmiechnęłam się uroczo do gryfona. Zrobiłam się bardzo spragniona, więc wypiłam resztę drinka bardzo szybko, podobnie, jak on i znów zaproponował mi następnego. Kiedy wstawał, zamarł w połowie kroku. Spojrzałam zaciekawiona na osobę, która pojawiła się przed nami, a Dean odchrząknął, bąknął coś do mnie, czego nie zrozumiałam i mierząc wzrokiem intruza, przeszedł obok niego bez słowa. Chłopak jednak położył mu rękę na ramieniu, pochylając się w jego stronę i powiedział coś cicho, czego nie dane było mi usłyszeć. Dean popatrzył na mnie i uśmiechnął się przepraszająco, po czym ruszył przed siebie, za chwilę znikając w tłumie.

— Co mu zrobiłeś? — zapytałam zrezygnowana, patrząc tęsknie za gryfonem.

— Granger, nikt cię nie nauczył, że nie miesza się zioła z alkoholem? Chciał cię wykorzystać — powiedział zirytowany, kiedy stanął nade mną, przyglądając się mojej kreacji. Poruszyłam się niespokojnie na kanapie, czując się dziwnie obnażona.

— Nieprawda, Dean jest fajny — powiedziałam naburmuszona, a on usiadł obok mnie i pochylił się. Pachniał cudownie, jak zwykle. Przyglądałam się mu i kosmykowi jego blond włosów, który opadł mu na czoło.

— Nie jest. Wierz mi — odparł poważnie. Spojrzałam z powrotem w jego oczy, zdając sobie sprawę, że on też był mocno wstawiony. I siedział zdecydowanie za blisko mnie.

— Znowu jesteś zazdrosny — powiedziałam z uśmiechem.

— Chyba ty — odparł, a ja zaśmiałam się pod nosem z jego idiotycznego argumentu.

— Czemu zabraniasz mi mieszać używki, kiedy sam to robisz? — zapytałam, przechylając głowę na bok i czując, jak alkohol mąci mi w głowie, a wszystko dookoła zaczyna niebezpiecznie wirować.

Malfoy otworzył usta, żeby odpowiedzieć jakąś ripostą, ale nie dałam mu dojść do słowa, odzywając się kolejny raz.

— Boisz się, że zrobię coś głupiego? — zapytałam cicho, sunąc nagą łydką po jego nodze.

— Granger, wiem to. Ty nie umiesz pić. I nie umiesz też palić — odparł, nie przerywając kontaktu wzrokowego, ale zauważyłam w jego oczach dziwny błysk.

Przysunęłam się jeszcze bliżej niego i położyłam delikatnie rękę na jego bicepsie, przejeżdżając powoli paznokciami po ramieniu chłopaka. Cały czas na siebie patrzyliśmy, mimo, że oboje zaczęliśmy szybciej oddychać. Widziałam, jak na niego działałam w momencie, kiedy jego ciało wzdrygnęło się pod wpływem mojego dotyku. Uśmiechnęłam się triumfalnie do siebie, jakby chcąc mu pokazać, że nie tylko on może bawić się ze mną w te gierki. Przysunęłam głowę do niego, zerkając co jakiś czas na jego usta, powodując, że rozchylił je delikatnie. Widziałam, że całym sobą powstrzymywał się przed dotknięciem mnie. Oboje wiedzieliśmy, że wtedy przegrałby w tej pijackiej potyczce, o której nigdy nie wspomnimy na trzeźwo. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Podniecał mnie fakt, jak na niego działałam. Wystarczyło przesunąć się jeszcze o kilka centymetrów, żeby nasze usta się zetknęły. Żadne z nas jednak tego nie zrobiło.

— Potrafię robić inne rzeczy — powiedziałam cicho.

— Czasami mam ochotę cię zakneblować, żebyś się wreszcie zamknęła, przysięgam — warknął cicho, ale nie poruszyłam się, a za to uśmiechnęłam do niego delikatnie, starając się zignorować fakt, jak perwersyjnie to zabrzmiało.

— Chodź ze mną tańczyć — powiedziałam, odsuwając się nieznacznie od niego i spojrzałam na parkiet, gdzie kłębiło się mnóstwo spoconych ciał.

— Chyba żartujesz, Granger.

— Nie żartuję, chodź.

— Nie.

— To nie było pytanie.

Wstałam z kanapy, powodując, że zakręciło mi się w głowie i stanęłam naprzeciwko niego, zakładając ręce na piersi. Przejechał po mnie wzrokiem, wciąż siedząc, z czym wcale się nie spieszył, a potem oderwał się od oparcia i spojrzał na mnie z dołu. Przełknęłam ślinę. To, co się działo między nami po alkoholu, było nie do opisania. Jakby oboje wiedzieliśmy, że to, co robimy, nie było normalne, a jednak puszczały nam stopniowo hamulce, zwalając to w głowie na stan upojenia alkoholowego.

W końcu blondyn wstał, powodując, że znów to ja byłam, mimo obcasów, niższa od niego.

— Jak moja reputacja na tym ucierpi, to popamiętasz — powiedział jeszcze nad moim uchem i pociągnął mnie a parkiet. Od razu parę osób spojrzało na nas z zaciekawieniem. Widok tańczącej dwójki prefektów naczelnych z wrogich domów był czymś bardzo niecodziennym i wcale się nie dziwiłam swoim rówieśnikom.

— Właściwie Malfoy, dzisiaj już twoja reputacja ucierpiała, kiedy krzyczałeś moje imię na meczu.

— Wiem, że chciałabyś, żebym krzyczał twoje imię w innej sytuacji... — powiedział nagle zmienionym głosem, pochylając się nade mną i obejmując mnie w talii — Ale to nigdy nie nastąpi.

— Nie ubolewam — odparłam tylko, mimo woli wyobrażając sobie mnóstwo "innych sytuacji", w których mógłby krzyczeć moje imię. Zrobiło mi się gorąco, gdy zjechał dłonią nieznacznie niżej, a moje ciało pragnęło, by, dzielący go od skóry materiał sukienki, zniknął. Starałam się zignorować jego zmysłowość, ale nie dało się. Nie w stanie, w którym byłam. Ten zapach marihuany, pomieszanego z jego perfumami dawał tak niesamowitą mieszankę, że miałam ochotę rzucić się na niego, jak zwierzę.

Na szczęście on był w podobnym stanie. Bądźmy szczerzy, nigdy by ze mną nie tańczył, nigdy by nie flirtował w taki sposób, gdyby nie był pod wpływem alkoholu.

Więc skoro oboje nie byliśmy sobą, to czemu by z tego nie skorzystać?

Spojrzałam mu w oczy. Patrzył na mnie intensywnie, a w jego tęczówkach błyszczało podniecenie, kiedy zacisnął dłoń na materiale mojej sukienki w okolicy biodra. Próbował sprawiać wrażenie chłodnego, jakby panował nad sytuacją i tylko się mną bawił, ale wiedziałam, że był blisko stracenia kontroli.

— Czemu się tak patrzysz? — zapytał cicho, ale nie odpowiedziałam mu, tylko oparłam czoło o jego klatkę piersiową. Nagle czas się zatrzymał, podobnie, jak wirujący od alkoholu Pokój Życzeń i przez moment czułam się bezpiecznie. To był zupełnie inny poziom bezpieczeństwa, którego do końca nie potrafiłam wyjaśnić. Czułam, jak mięśnie blondyna poruszają się i nieznacznie przyciska mnie mocniej do siebie. Wzięłam głęboki wdech, sama do końca nie wiedząc, co wyprawiałam.

Oczywiście, gdybym nie była pijana i zjarana, to w życiu bym tego nie przyznała, ale w tamtym momencie podobało mi się w nim wszystko. Kosmyk jego włosów, opadający na czoło, przebiegły uśmiech, sposób, w jaki prowadził ze mną inteligentną, słowną potyczkę, pełną ironii i dwuznaczności. To, jak mnie dotykał, jednocześnie czule i seksownie. Fakt, że patrzył na mnie intensywnie, powodując, że czułam się onieśmielona, a jednak to uwielbiałam.

— Granger — wychrypiał nagle do mojego ucha, powodując, że dreszcz przeszedł przez moje ciało. Uniosłam wzrok na jego twarz. Nasz taniec właściwie przypominał bujanie się z lewej na prawą, zupełnie wyróżniając się wśród ocierających się o siebie, napalonych nastolatków.

Przez moment zapragnęłam tańczyć tak samo.

Przysunęłam palec wskazujący do ust, pokazując mu tym samym, żeby był cicho i odsunęłam się nieznacznie od niego, tylko po to, by obrócić się tyłem. Przyciągnęłam go za rękę bliżej siebie i zaczęłam subtelnie kręcić biodrami mniej więcej na wysokości jego krocza. Musiał pochylić się nade mną, bo czułam jego oddech na swoim karku, coraz szybszy z każdym moim ruchem. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam schodzić niżej, wciąż poruszając się w rytm muzyki.

— Granger — wymamrotał znów ostrzegawczo, jednak zignorowałam to i, już kucając, obróciłam się w jego stronę i podniosłam, utrzymując z nim kontakt wzrokowy i ocierając się swoim ciałem o jego. Oczy nagle mu pociemniały i już wiedziałam, że wygrałam. Przygryzłam dolną wargę, starając się ukryć uśmiech, który wkradał się na moją twarz.

— Cholera, Granger — syknął bardziej do siebie niż do mnie, po czym pociągnął mnie za rękę z dala od tańczącego tłumu.

Nie protestowałam.

Bez żadnego sprzeciwu pozwoliłam się mu wyprowadzić z Pokoju Życzeń na korytarz, gdzie, po zamknięciu drzwi, zapanowała cisza. Jedynym dźwiękiem był stukot moich szpilek, kiedy arystokrata zaciągnął mnie za róg i przycisnął do zimnej ściany, oddychając ciężko. Przez krótki moment staliśmy nieruchomo, patrząc na siebie. Jakby oboje czekaliśmy, aż drugie go wyśmieje i zakończy to szaleństwo. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Patrzyliśmy sobie w oczy żarliwie, oddychając głośno. Powoli wsunęłam swoje zimne dłonie pod jego koszulkę i przejechałam nimi po wyrzeźbionym torsie. Malfoy spojrzał na mnie drapieżnie i niemal natychmiast, traktując to jako zielone światło, przylgnął ustami do mojej szyi, wplatając rękę w moje włosy. Pisnęłam niekontrolowanie pod nosem, czując jego miękkie wargi na swojej skórze, które z każdym dotykiem pozostawiały ognisty ślad. Moje ciało mimowolnie wygięło się w łuk, dotykając go w najwrażliwszym miejscu. Poczułam przy swojej szyi, jak wciągnął gwałtownie powietrze i zassał mocniej skórę tuż przy linii mojego obojczyka. Odchyliłam głowę do tyłu i szarpnęłam go lekko za włosy, po czym szepnęłam błogo:

— Draco...

Zamarł nagle w miejscu z ustami przy nagiej skórze mojej szyi, momentalnie przerywając.

Oparł się rękoma po obydwóch stronach mojej głowy i popatrzył na mnie, najwidoczniej próbując się uspokoić. Miał ciemne, drapieżne oczy, oświetlone jedynie ciepłym światłem ogromnych świec, zapalonych na korytarzu. Serce biło mi, jak oszalałe, jednak nie potrafiłam wyjaśnić tego, co się działo między nami. Nie byłam pewna, czy był wściekły, czy podniecony. Powietrze pomiędzy nami zgęstniało, otoczka marihuany zniknęła i zapach jego perfum stał się jeszcze bardziej intensywny. Pochylił się nade mną i oparł swoje czoło o moje. Nawet nie pisnęłam, gdy poczułam ból rany pod plastrem. Spojrzałam mu w oczy, zastanawiając się, co musiało dziać się w jego głowie, ale je zamknął. Wyglądał bardzo spokojnie, chociaż widziałam, że w środku targają nim emocje i pewnie toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. Staliśmy tak przez parę sekund, aż w końcu otworzył oczy, odsuwając się ode mnie. Delikatnie założył mi ramiączko sukienki, które zdążyło się ześlizgnąć z ramienia, przesuwając powoli palcem po mojej nagiej skórze. Przyglądał się chwilę mojej szyi, a ja nie potrafiłam odszyfrować tego spojrzenia. Później jednak, ignorując fakt, że wciąż dyszałam podniecona, ocknął się i odepchnął od ściany, robiąc krok do tyłu.

— Chyba powinnaś iść spać, Granger — powiedział znowu tym samym, nieco ironicznym tonem, co zawsze. Nawet jego spojrzenie wróciło do normy.

— Z tobą? — zapytałam jeszcze zawadiacko, wystawiając koniuszek języka, ale on pokręcił przecząco głową.

— Nie jesteś sobą, Granger. Idziesz spać, zanim zrobisz coś głupiego.

Zrobiłam minę obrażonego dziecka, marszcząc przy tym czoło. Nie rozumiałam jego nagłej zmiany nastroju.

Czy to przez to, że nazwałam go po imieniu?

— Nigdzie nie idę — bąknęłam, mając nadzieję, że będziemy się bezsensownie kłócić tak długo, aż w końcu mu się znudzi i sobie pójdzie, ale się przeliczyłam, bo chłopak po prostu przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył w stronę naszego piętra.

No tak, mogłam się tego spodziewać, on i jego władcze zagrywki.

Ostatecznie jednak nie protestowałam, bo czułam, że alkohol działał na mnie coraz gorzej i lepiej, jeśli faktycznie położę się spać. Nawet nie wiedziałam, kiedy dotarliśmy do mojej sypialni, a chłopak położył mnie delikatnie na łóżku.

— Gdzie masz piżamę? — zapytał jeszcze, a ja, nie podnosząc wzroku, pokazałam mu ręką szafę. Po chwili rzucił obok mnie jakieś ubrania.

— Nie będę cię przebierał, bo jutro, jak już zaczniesz z powrotem być Granger, to znowu mi przywalisz. Masz ciuchy obok siebie, przebierz się i idź spać.

Po napalonym Malfoy'u nie było śladu. Zresztą mi również emocje opadły, mimo, że wiedziałam, że dopiero jutro zacznę się tym przejmować. Na razie cała sytuacja była dla mnie tak nierealna, że wydawało mi się, że wszystko było jakąś dziwną iluzją, wykreowaną w mojej głowie. Może marihuana tak na mnie działała?

Obróciłam się na plecy, zerwałam plaster z czoła i odrzuciłam go gdzieś na bok, po czym wskazałam na bliznę palcem.

— Patrz! Jestem Wybrańcem! — uśmiechnęłam się szeroko sama do siebie.

Usłyszałam nad sobą parsknięcie śmiechem i to wcale nie był ironiczny, a prawdziwy śmiech Malfoy'a, o którym pewnie jutro już nie będę pamiętać. Po chwili usłyszałam, jak drzwi się zamykają i zostałam sama, otoczona jedynie zapachem jego perfum.

Niestety byłam tak odurzona, że nie pomyślałam wtedy o tym, żeby rzucić zaklęcie tłumiące dźwięki.

*

Bellatrix zaśmiała się melodyjnie, a ten chory dźwięk odbił się echem po pustych, betonowych ścianach.

— Nikt cię nie uratuje, szlamo. Ani ten twój Potter...

Obeszła mnie dookoła, nucąc pod nosem.

— Ani Weasley...

Stanęła nagle przede mną i gwałtownie przysunęła twarz do mojej.

— Ani nawet Malfoy.

I znów się zaśmiała, odrzucając głowę do tyłu.

— Nie! Przestań się już śmiać! — krzyknęłam, starając się zagłuszyć jej śmiech, ale był coraz głośniejszy i coraz mocniej wdzierał się do mojej głowy. Zasłoniłam dłońmi uszy, ale to nic nie dało. Czułam, że zaraz moja głowa eksploduje, a ona wciąż się śmiała i wciąż odrzucała głowę do tyłu. Zacisnęłam mocno oczy i zaczęłam krzyczeć, czując potworny ból w uszach.

Zerwałam się z łóżka, wciąż jeszcze krzycząc i rozejrzałam się wokół. Znów ta ciemność. W moich oczach pojawiły się łzy i podciągnęłam kolana pod brodę, zwijając się w kłębek. Oddychałam ciężko, próbując uspokoić swój atak paniki, gdy nagle drzwi do sypialni otworzyły się z impetem i znów krzyknęłam, widząc w nich jedynie światło, bijące od różdżki. Spojrzałam tam przerażona z szeroko otwartymi oczami i już miałam sięgać pod poduszkę po własną różdżkę, gdy usłyszałam znajomy głos.

— Granger — powiedział cicho i zamknął za sobą drzwi.

Miałam jeszcze większą ochotę się rozpłakać, więc przykryłam się cała kołdrą. Już nie wiedziałam, co było snem, a co jawą. Najpierw Bellatrix, teraz Malfoy.

— Obudź się, obudź się, obudź się... — zaczęłam powtarzać sama do siebie, kołysząc się w przód i tył.

— Już dobrze, nie śpisz — odezwał się wyjątkowo łagodnym głosem i dotknął moich pleców, przez co wzdrygnęłam się jeszcze bardziej. Jednak po chwili niepewnie wyciągnęłam głowę spod kołdry i spojrzałam na niego.

Pociągnęłam nosem, powstrzymując się ostatkiem sił przed wybuchnięciem płaczem. Malfoy usiadł niepewnie na moim łóżku, jakby do końca nie wiedząc, na ile mu pozwolę i odłożył różdżkę ze zgaszonym już światłem na stolik nocny, dzięki czemu nie widziałam jego twarzy.

— Chodź tu — szepnął jeszcze, a ja po chwili niepewności przysunęłam się do niego, opierając głowę o jego klatkę piersiową. Był trochę spięty, ale jednocześnie tak spokojny i ciepły, że niemal od razu zachciało mi się spać. Nie miałam wtedy siły myśleć o tym, dlaczego Malfoy'a nie zdziwił fakt, że budzę się zlana potem, wrzeszcząc w niebogłosy w środku nocy. Myślałam tylko o tym, jak bezpiecznie czułam się w czyichś objęciach.

To sen. Na pewno wciąż śnię.

— Zostań ze mną — szepnęłam jeszcze, czując, jak głaskał moje włosy. Jednak nie usłyszałam już odpowiedzi, bo z powrotem zasnęłam.


__________________________________

Zabawa na dziś: Ile razy Malfoy powiedział na imprezie "Granger" ? XD

Chciałam podziękować wszystkim, którzy to czytają. Jestem przeszczęśliwa, że podoba wam się moja historia i będę wdzięczna, za gwiazdki :D

Jestem bardzo ciekawa waszych opinii, bo ja osobiście jestem zadowolona z tego rozdziału. Plus pobiłam swój rekord rekordów, bo ma on aż 6907 słów, co jest nawet dla mnie już nienormalne xd Dlatego też nie zdziwcie się, jeśli będą jakieś błędy, bo przy takiej długości rozdziału bez bety ciężko mi jest wszystko wyłapać.

Czekam jak zwykle na wasze komentarze XD

Trzymajcie się, do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro