Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do końca tygodnia było dziwnie. Ron śmiertelnie się na mnie obraził za to, że nie odwzajemniałam jego uczuć i udawał, że mnie nie zna. Nie mogłam go winić, miał złamane serce, najwidoczniej nie chciał mnie znać. Męczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś (niedługo) to zrozumie i znów będziemy się przyjaźnić. Przez to, że między nami widoczne było napięcie, nasza czteroosobowa paczka już nie spędzała ze sobą tyle czasu, co dawniej. Ginny i Harry poświęcili się dla sprawy i rozdzielali, żebym ani ja ani Ron nie byli samotni, nie zważając na to, że przez to spędzali mniej czasu razem jako para. Musiałam przyznać, że po cichu byłam im za to wdzięczna.

Starałam się skupić na nauce i na tajemniczym świetle na siódmym piętrze, jednak przez ostatnie dni go już nie widziałam. A przychodziłam na to piętro nawet wtedy, kiedy nie musiałam patrolować zamku. O różnych porach, w południe, wieczorem, w nocy. I nic. Czasami nawet siadałam na środku korytarza i wpatrywałam się w otaczające mnie ściany z przymrużonymi oczami, jakby szukając jakiejś wskazówki, wgniecenia w ścianie, pojedynczej cegiełki o innym kolorze, czegokolwiek. Powoli jednak traciłam nadzieję, a nie mogłam siedzieć tam całymi dniami, bo musiałam się uczyć. To ostatni rok szkoły, nie mogłam go zawalić. Koszmary w dalszym ciągu nie ustępowały, ale robiły się dziwniejsze, gdy zaczęły wplątywać się w nie sceny z ostatnich dni, jak z Malfoy'em, czy Ronem. Raz nawet śnił mi się profesor Winslet, który kazał mi zabić rudowłosego. To tylko wskazywało na to, że moja wyobraźnia była nieźle poszarpana. Tak naprawdę nigdy nie myślałam, żeby po prostu pójść do mugolskiego psychologa. No bo co bym mu powiedziała? Nie chciałam kłamać, a nie mogłam mu przecież opowiedzieć o tym, że śni mi się znęcająca się nade mną zła czarownica. Prawdopodobnie od razu wylądowałabym w zakładzie psychiatrycznym. 

Ale mogłam iść z tym do McGonagall. Może ona by mi pomogła.

W piątek po lekcjach powiedziałam Harry'emu, żeby w końcu spędził trochę czasu ze swoją dziewczyną, a sama ruszyłam w stronę gabinetu dyrektorki. Zapukałam do drzwi i odczekałam chwilę, a nie słysząc odzewu, po chwili ostrożnie nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka. Cisza. Nie zauważyłam nigdzie czarownicy, więc otworzyłam szerzej drzwi i wślizgnęłam się do gabinetu.

- Pani profesor? – zapytałam w przestrzeń, rozglądając się wokół, ale nikt mi nie odpowiedział.

W tym momencie powinnam wyjść i wrócić, kiedy kobieta będzie miała dla mnie czas, ale coś kazało mi zostać. Prawie bezszelestnie zamknęłam za sobą ogromne drzwi, a mówiąc „prawie" miałam na myśli, że huknęły z taką siłą, aż zatrząsł się kubek z kawą na biurku. Przymknęłam na sekundę oczy, ale nic nie spadło, nic się nie potłukło, nikt nie zaczął na mnie krzyczeć. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam przyglądać się regałom. Było tu masę książek. Głównie starych, poniszczonych, tych, których zapach najbardziej uwielbiałam. Nie lubiłam nowych, nieskazitelnie czystych egzemplarzy, które często znajdowałam w mugolskich bibliotekach. Książka powinna mieć historię, którą można nie tylko usłyszeć, ale również poczuć. Poczuć każdym zmysłem. Wypełnić płuca zapachem starego papieru, poczuć opuszkiem palca szorstką kartkę. To była prawdziwa magia.

Wzięłam głęboki wdech i mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, czując znajomy zapach przyżółkłych kartek. Stanęłam na palcach i sięgnęłam ręką do regału, wyciągając z niego pierwszą lepszą książkę. Dotknęłam piętami ziemi i złapałam egzemplarz w obie dłonie, przyglądając się tytułowi. Księga Snu. Zaśmiałam się pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że nic nie działo się bez przyczyny i już miałam otworzyć książkę, gdy usłyszałam czyjś głos.

- Na Merlina, panno Granger! – wykrzyknęła doniosłym głosem McGonagall, powodując, że aż podskoczyłam, cudem utrzymując książkę w rękach. Otworzyłam usta z zamiarem wytłumaczenia się z wszystkiego, ale wtedy spojrzałam na nią i nie potrafiłam powiedzieć ani słowa. Dyrektorka miała na sobie różowy, pluszowy szlafrok, a na głowie turban z ręcznika. Jej cera była bledsza niż zwykle, zapewne dlatego, że usunęła cały makijaż z twarzy. Nie miała też okularów. Wyglądała zwyczajnie. Tak zwyczajnie, że mogłaby być moją londyńską, miłą sąsiadką, która zapraszałaby moich rodziców w niedzielę na kawę w ogródku. Nauczycielka zeszła po schodach w kapciach i zabrała okulary z biurka, po czym je założyła. Dopiero wtedy się ocknęłam.

- Ja... Przepraszam, chciałam po prostu z panią porozmawiać, a gdy zauważyłam, że pani nie ma, ja... Chciałam wyjść, naprawdę, ale wszystkie te książki i to wszystko. To wszystko mnie tak zaciekawiło, że nie mogłam tak po prostu...

- Uspokój się dziecko – przerwała mi w połowie zdania kobieta już spokojnym głosem i usiadła za biurkiem, patrząc na mnie znad okularów. 

– O czym chciałaś ze mną porozmawiać?

Przełknęłam ślinę i ostrożnie odłożyłam Księgę Snu na swoje miejsce, po czym podeszłam do biurka i usiadłam dopiero w momencie, kiedy kiwnęła głową, że mogę to zrobić. Przez dłuższą chwilę się nie odzywałam, bo za bardzo nie wiedziałam, jak to powiedzieć. I czy w ogóle to mówić. Siedziałam tak parę minut ze spuszczoną głową i bawiłam się palcami, a kobieta wciąż cierpliwie czekała, aż zacznę. W końcu jednak wzięłam głębszy wdech i podniosłam wzrok.

- Mam sny. Codziennie te same. Straszne sny, z których każdego dnia budzę się z krzykiem i boję się zasnąć z powrotem – przerwałam, przełykając ślinę – Pani profesor, naprawdę mam już tego dosyć. To odbija się na mojej nauce i nie potrafię się na niczym skupić.

McGonagall westchnęła i spojrzała uważnie w moją stronę.

- Od kiedy masz te sny?

- Odkąd tylko wojna się skończyła.

- I przez cały ten czas ani razu nie przespałaś całej nocy? – zapytała, lekko zdziwiona.

Kiwnęłam twierdząco głową, czując się nieco niezręcznie, kiedy tak wwiercała we mnie spojrzenie.

- Hermiono... Pewnie oczekujesz ode mnie, że powiem ci, że są jakieś zaklęcia, jakieś zioła albo eliksiry, które by ci pomogły, ale prawdę mówiąc masz trzy opcje. Pierwszą jest wymazanie tych wspomnień z pamięci.

Pokręciłam przecząco głową.

- Nie, nie chcę zapominać o wojnie. Czuję, że to nie w porządku wobec ofiar, one powinny utkwić w naszej pamięci.

- Tak też myślałam – odparła nauczycielka, posyłając mi lekki uśmiech – Jest pewien eliksir, ale tak naprawdę nie jest on bezpieczny. Istnieje szansa na to, że wszystko będzie dobrze i przestaniesz mieć koszmary, ale równie dobrze mogą powstać skutki uboczne, takie jak zaburzenia pracy mózgu, problemy z pamięcią, wzrokiem, słuchem, koordynacją ruchów...

- A trzecia opcja? – zapytałam z nadzieją, że może jednak mam jakąś szansę, żeby się od tego uwolnić.

- Cóż – westchnęła – Trzecia opcja to po prostu przezwyciężenie swojego strachu. W twoim przypadku byłoby to pokonanie przeciwnika.

- Ale ja nie mam możliwości pokonania przeciwnika. Voldemort już dawno został zgładzony, a Bellatrix tkwi w Azkabanie...

- Nie chodzi mi o fizyczne pokonanie go, ale o to, żebyś w swojej podświadomości zdała sobie sprawę z tego, że to, czego się bałaś już ci nie zagraża. Niestety sama musisz znaleźć odpowiedź na pytanie „Jak to zrobić?".

Westchnęłam.

Naprawdę miałam nadzieję, że nauczycielka mi pomoże, podczas gdy powiedziała mi coś, co już w rzeczywistości wiedziałam. Podziękowałam jednak i posyłając jej jeszcze blady uśmiech, przeprosiłam za najście i wyszłam. Stwierdziłam, że nie będę już szukać swoich przyjaciół, dam im trochę czasu dla siebie. Planowałam iść do swojego dormitorium i zaszyć się w salonie z książką, ale wchodząc na swoje piętro, stwierdziłam, że nie chcę chować się w pokoju. Ruszyłam więc z powrotem na dół i wyszłam ze szkoły. Gdy tylko otworzyłam drzwi, uderzył we mnie podmuch zimnego powietrza, powodując gęsią skórkę na skórze. Miałam na sobie tylko bluzę i dżinsy, ale nie chciało mi się znowu wychodzić na górę, żeby zabrać kurtkę. Przycisnęłam do piersi czerwony notes i poszłam na błonia. Niewiele osób kręciło się na zewnątrz. Nie oglądając się za dużo na innych, skierowałam się pod wierzbę bijącą. Zakradłam się kawałek od drzewa i wyciągnęłam z kieszeni różdżkę.

-Immobulus. – szepnęłam i chowając z powrotem różdżkę, ruszyłam pod drzewo. Wolałam nie narażać się na walkę z potężną rośliną i jej śmiercionośnymi gałęziami. Rozejrzałam się jeszcze po drodze, czy nie ma w pobliżu nikogo znajomego, po czym usiadłam pod drzewem. Wierzba była całkiem daleko od zamku, większość osób po prostu była zbyt leniwa, żeby tu przychodzić, a inni się bali. Celowo przyszłam akurat tutaj, żeby mieć spokój.

Często robiłam tak w swoim mugolskim domu. Odkąd byłam małą dziewczynką, gdy pokłóciłam się z rodzicami albo po prostu chciałam pobyć sama, wychodziłam ukradkiem z domu i biegłam na mały pagórek za osiedlem, gdzie znajdowało się moje ulubione drzewo. Też było wierzbą, z tym, że jej gałęzie opadały w dół, tworząc kurtynę z liści. Dawało to wrażenie prywatności, gdzie mogłam przez chwilę chociaż odciąć się od rzeczywistości. Przenieść się w inny świat.

Usiadłam pod drzewem i otworzyłam notes, wyciągając długopis, zasunięty za okładkę.

Drogi Pamiętniku.

McGonagall prezentowała się tak uroczo w różowym szlafroku, że brakowało jej tylko tacy z babeczkami, a wyglądałaby jak perfekcyjna babcia. Niestety zbyt wiele mi nie pomogła. Musiałam pokonać swojego wroga. Bellatrix w Azkabanie mi nie zagrażała, podobnie jak martwy Voldemort. Jedyną opcją byłby Malfoy. Ale wtedy musiałabym się jakoś do niego przekonać, co na chwilę obecną uważałam za niemożliwe. Może gdyby sam przestał być złośliwy, byłoby łatwiej. 

Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, świat magiczny jest bezpieczny i teraz już mogę wieść spokojne życie. Ale ja wiedziałam, że tak nie jest. Tajemnicze zielone światło na siódmym piętrze mówiło samo za siebie. Być może rozwiązanie tej zagadki było moim „pokonaniem wroga"? Koniecznie musiałam przyjrzeć się tej sprawie bliżej. Nawet sama nie wiem, dlaczego nikomu o tym nie powiedziałam. Czyżbym sama chciała to rozwiązać? A może chciałam sobie przez to wmówić, że to nic takiego i pewnie przesadzam. Nie chciałam o tym mówić też żadnemu z moich przyjaciół. Nie chciałam psuć im świetnych nastrojów, ani ostatniego roku szkoły. Po raz pierwszy było tak spokojnie. Przez wszystkie lata coś się działo, zawsze musieliśmy wpaść w tarapaty. Tyle razy ocieraliśmy się o śmierć.
Ale prawdę mówiąc, to były najpiękniejsze lata mojego życia. One ukształtowały mój charakter, mój temperament. Dzięki temu jestem tak odważna i nabrałam dużo więcej pewności siebie. Chociaż może to złe słowo. Zależy, jak na to spojrzeć. Byłam pewna tego, co robię, po co to robię, byłam pewna swojego celu i zawsze do niego dążyłam. Miałam ułożony plan na całe swoje życie. Ale pod względem pewności tego, jak wyglądam, już nie było tak kolorowo. Nigdy się nad tym dłużej nie zastanawiałam. Wiadomo, każda nastolatka dochodzi do takiego momentu, że pewnego dnia staje przed lustrem i zaczyna wymieniać co jej się w sobie nie podoba. Zaczyna porównywać się do innych. Zaczyna mieć kompleksy i dążyć do ideału, którego tak naprawdę nigdy nie osiągnie. A potem nadchodzi taki dzień, kiedy staje przed lustrem, uśmiecha się do siebie i mówi „Kocham siebie taką, jaka jestem". 

Ja jestem czymś pomiędzy.
Może powinnam coś zmienić?
To mój ostatni rok nauki, może powinnam zacząć patrzeć na siebie inaczej, niż tylko na wysokość IQ. 
Może powinnam bardziej skupić się na sobie?

Zamrugałam, patrząc na kartkę i to, co przed chwilą napisałam. Podniosłam wzrok, spojrzałam przed siebie, na rozciągające się w oddali wzgórza. Słońce zachodziło tuż za jednym z nich, dając pomarańczowo-różową poświatę na tafli jeziora. Zasunęłam długopis za kartkę i z impetem zamknęłam pamiętnik, po czym szybko wstałam i biegiem ruszyłam z powrotem do zamku.

Prawie zderzyłam się z Deanem w drzwiach głównych. Chłopak uśmiechnął się szeroko na mój widok i już miał zacząć rozmowę, jednak tylko posłałam mu uśmiech i pobiegłam na schody. Nie zważałam na nic, nawet na głupkowaty komentarz Malfoya, którego spotkałam po drodze. Nie zaszczyciłam go swoim spojrzeniem.

Rzuciłam notes na łóżko i otworzyłam szafę na całą szerokość, po czym usiadłam zaraz obok pamiętnika i spojrzałam na swoje ubrania. 

Same swetry.

Same. Cholerne. Swetry.

Westchnęłam i po chwili przyglądania się swoim ciuchom, w końcu wstałam i zaczęłam je po kolei ściągać z wieszaków i wyrzucać za siebie. Zostawiłam jedynie jedną parę dżinsów, kilka koszulek, świąteczny sweter z literką H, który dostałam od państwa Weasley'ów na gwiazdkę i męską bluzę z wyszywanym logiem bułgarskiej reprezentacji drużyny quidditcha, którą dostałam na pamiątkę od Wiktora Kruma. Mimo, że właściwie nasz kontakt ograniczał się do corocznych, świątecznych życzeń, nie miałam serca się jej pozbyć. Założyłam ją na siebie i pogładziłam z uśmiechem materiał. Odwróciłam się i spojrzałam na ubrania, leżące na łóżku, po czym uśmiechnęłam się szeroko do siebie, zebrałam je do kupy i ochoczo wrzuciłam do kominka w salonie. Zadowolona, przyglądałam się, jak wszystkie moje ciuchy płoną, pozostawiając po sobie cuchnący, czarny dym. Poszłam do łazienki i zamaszystym ruchem machnęłam włosami, zanurzając je w umywalce. umyłam je, lekko odsączyłam z wody, rozczesałam i sięgnęłam po różdżkę, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Wolałam nie robić tego standardową metodą, bo byłam zbyt podekscytowana, żeby zrobić to prosto. Powolnym ruchem przesunęłam różdżką po swoich włosach, mniej więcej na wysokości obojczyków, patrząc, jak powoli coraz więcej kosmyków pojawia się na podłodze. Później jeszcze tylko odpowiednim zaklęciem udało mi się nieco je wyprostować, powodując, że zamiast spasionego barana na głowie, miałam teraz delikatne fale, opadające na ramiona. Posprzątałam wszystko machnięciem różdżki i wróciłam do salonu, siadając przed kominkiem, w którym płonęły ubrania. Nie wiedziałam, ile to trwało, straciłam poczucie czasu, wpatrując się w swoją przeszłość, ale kiedy ogień nieco przygasł, wyszłam z dormitorium, wciąż uśmiechając się do siebie.

Jutro poproszę Ginny, żeby poszła ze mną na zakupy i kwestię swojego wyglądu będę miała za sobą.

A jeśli będę się źle czuła, po prostu z powrotem przerzucę się na swetry.

Zostało mi jeszcze rozwiązanie zagadki ze światłem na siódmym piętrze, więc ruszyłam w tamtą stronę, co jakiś czas odwracając się, żeby sprawdzić, czy ktoś idzie za mną, ale było całkiem pusto. Nie wiedziałam nawet, która jest godzina, ale na pewno przegapiłam kolację, więc będę musiała zadowolić się się zapasem ciastek, które miałam w sypialni. Zresztą, wcale nie byłam głodna. Odkąd miałam koszmary, jadłam właściwie już tylko z rozsądku.

Ruszyłam znaną już na pamięć ścieżką, przekonana, że posiedzę sobie znów na chłodnej posadzce i porozglądam się wokół, szukając czegoś dziwnego. Jednak, gdy byłam już prawie na miejscu, nagle znów rozbłysło zielone światło zza zakrętu. W pierwszej sekundzie stanęłam, jak wryta, otwierając szeroko oczy, ale prawie od razu się ocknęłam i rzuciłam biegiem do zakrętu. Oczywiście nie zdążyłam wyhamować i wpadłam na ścianę, ale nie zwróciłam na to uwagi, patrząc w lewo, gdzie powinien być sprawca. Nikogo nie było, a światło zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Ale zauważyłam coś nowego. Zmrużyłam oczy i zobaczyłam, że na ścianie na wprost, gdzie korytarz rozwidlał się w dwie przeciwległe strony, pojawił się ledwo widoczny prostokątny kontur drzwi, który z każdą sekundą bledł coraz bardziej. Ruszyłam w tamtą stronę, ale nie zdążyłam postawić nawet jednego kroku, gdy poczułam czyjeś dłonie, obejmujące mnie w talii. Podskoczyłam przerażona i w ułamku sekundy odwróciłam się przodem do napastnika, mierząc w niego różdżką. Westchnęłam jednocześnie z ulgi i wściekłości, widząc przed sobą uśmiechniętego od ucha do ucha Blaise'a.

- Z czego się tak cieszysz, Blaise? – zapytałam, będąc wściekła, że przeszkodził mi w rozwiązaniu zagadki.

Może zdążyłabym jeszcze otworzyć te drzwi, gdyby się nie pojawił?

- Też cieszę się, że cię widzę. Nie wiem co zrobiłaś, ale wyglądasz dziś pięknie– odparł, obejmując mnie ramieniem i zlustrował mnie wzrokiem. Był na tyle bezczelny, że nie zwrócił uwagi ani na to, że grożę mu różdżką, ani na to, że nie jestem zbyt zadowolona z jego obecności. Musiałam jednak uprzejmie podziękować mu za komplement.

- Co tu robiłaś? Widziałem jakieś światło – dopowiedział, sięgając wzrokiem ponad moim ramieniem, a potem popatrzył na mnie z góry przenikliwym spojrzeniem, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że przyłapał mnie na gorącym uczynku. Starając się wyglądać nonszalancko, wzruszyłam ramionami, uprzednio zerkając w tamtą stronę i upewniając się, że zarysu drzwi już nie było.

- Widziałam szczura i się przestraszyłam, więc rzuciłam na niego Drętwotę – odparłam, posyłając mu lekki uśmiech. Chłopak obrócił nas i ruszył ze mną przy swoim boku w przeciwną stronę od tajemniczych drzwi. Posłałam im jeszcze tęskne spojrzenie, ale wiedziałam, że nie mogę mu nic powiedzieć, więc udawałam, że wszystko jest w porządku.

- Z tego co wiem, Drętwota nie świeci na zielono – powiedział, uśmiechając się pod nosem.

Otworzyłam usta, ale od razu je zamknęłam. Kurcze, faktycznie nie świeciła na zielono.

- Wiesz, testuję nowe techniki – odpowiedziałam mu w końcu pewnym głosem, mając nadzieję, że mi uwierzy. On jednak zaśmiał się i przysunął mnie bliżej siebie, powodując, że poczułam się jak jego młodsza siostra.

- Po prostu nie chcesz się przyznać, że rzuciłaś w niego Avadą – szepnął blisko mojego ucha, widocznie zadowolony z siebie, że odkrył mój brudny sekrecik. Już chciałam zaprotestować, ale stwierdziłam, że przecież nie miałam żadnej lepszej wymówki, więc już wolałam, żeby tak myślał. Nie odpowiedziałam mu, uznając, że jest to odpowiedzią samą w sobie, ale w tym samym momencie zaczęłam się zastanawiać, gdzie on właściwie mnie prowadził.

- Gdzie idziemy? – zapytałam go, próbując wyswobodzić się z jego uścisku, ale bezskutecznie. Blaise wciąż się uśmiechał, patrząc przed siebie. Spojrzałam w tamtą stronę i zauważyłam na końcu korytarza szatańskie, blond włosy.

Westchnęłam.

- Co wy kombinujecie? – zapytałam zrezygnowana.

- Zupełnie nic. Wybieramy się ze Smokiem na bilarda, a skoro nam się przyplątałaś, to pójdziesz z nami.

- Ona nie idzie z nami! – usłyszeliśmy jednocześnie donośny głos Malfoya, który wymierzał we mnie palec z odległości kilku metrów. Kiedy dotarliśmy do niego, wymieniliśmy ze sobą przenikliwe, pełne nienawiści spojrzenia, ale Blaise widocznie miał wszystko gdzieś, bo wciąż beztrosko uśmiechał się, jak małe dziecko i klasnął w dłonie, stając między nami.

- Och Smoku, nie bądź taki niemiły. Nawet nie zapytałeś koleżanki, czy chce iść z nami. A może ma ochotę pograć w bilarda? – powiedział w końcu mulat, patrząc na przyjaciela karcącym wzrokiem i cmoknął, kręcąc głową z dezaprobatą, a później powolnym ruchem przeniósł spojrzenie na mnie.

- Proszę cię. Wiadomo, że  nie będzie chciała z nami nigdzie iść – odparł blondyn, patrząc na Blaise'a, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Był tak pewny tego, że nie pójdę, że po prostu musiałam to zrobić. Musiałam.

- Właściwie... Chętnie zagrałabym w bilarda – powiedziałam w końcu, patrząc z uśmiechem na Blaise'a, po czym przeniosłam wzrok na arystokratę i uśmiechnęłam się do niego szeroko, unosząc brwi. Jeśli był zaskoczony, to nie dał tego po sobie poznać. Patrzył na mnie ze spokojem, wymalowanym perfekcyjnie na twarzy, ale po jego stalowym, chłodnym spojrzeniu widziałam, że jest wściekły, że zepsuję mu wieczór. A ja miałam dzięki temu jeszcze lepszy humor. Wiedziałam, że Malfoy się odegra, ale szczerze mówiąc, nie przejmowałam się tym zupełnie. Już od tylu lat prowadziliśmy otwartą wojnę między sobą, że czasami nawet zaczynało mnie to bawić. Na przykład teraz. Ciskał we mnie błyskawicami, tylko dlatego, że idę zagrać z nim w bilarda.

Zaprowadzili mnie do Pokoju Życzeń, a gdy ogromne drzwi otworzyły się i Blaise wpuścił mnie pierwszą do środka, oniemiałam z wrażenia. Wielkie pomieszczenie wyglądało jak typowy, mugolski, londyński bar. Bordowe ściany, duży bar z alkoholem, stoliki z ciemnego drewna, przygaszone światło, a na środku bilard, z przygotowanymi bilami i kijami do gry. Można było tutaj poczuć się jak w zwykłym, mugolskim barze, pomijając fakt, że w pomieszczeniu nie było nikogo poza naszą trójką.

- I jak, podoba ci się? – usłyszałam zadowolony głos czarnoskórego. Potwierdziłam i jeszcze raz rozejrzałam się wokół, po chwili zauważając, że chłopcy kierują się w stronę baru. Blaise wskoczył za ladę i wcielił się w rolę barmana, przygotowując dla Malfoya jakieś shoty. Blondyn usiadł na krześle barowym po drugiej stronie lady, a ja po chwili wahania podeszłam do niego i usiadłam obok. Podwinęłam rękawy bluzy, starając się ignorować fakt, jak uważnie obserwował każdy skrawek mojego ciała bez cienia wstydu.

- Co robisz, Blaise?

- Kamikaze.

- Oklepane. - odparł zawiedziony blondyn, przeczesując włosy dłonią, ale Blaise go zignorował.

- Dla ciebie też zrobię - zwrócił się do mnie. Już otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale barman mnie wyprzedził -Jeśli chcesz przebywać w naszym towarzystwie, to musisz z nami też pić. Chyba, że wymiękasz, mała? – zapytał, wciąż nalewając różnych dziwnych substancji do kieliszków.

- Właśnie mała, wymiękasz? – usłyszałam cichy, spokojny głos Malfoya i spojrzałam w jego stronę, omal nie odskakując, widząc jak blisko mnie był. Pochylał się niebezpiecznie nade mną i posyłał ten ironiczny, głupi uśmieszek. Poczułam intensywny zapach jego perfum. Przypuszczałam, że były zaczarowane, bo kiedy poczułam je w pociągu do Hogwartu, miałam wrażenie, że zostałam sparaliżowana. Zupełnie, jak teraz, gdy zdecydowanie naruszał moją przestrzeń intymną. Nagle poczułam się onieśmielona jego rozbawionym spojrzeniem, uniesionym kącikiem ust, włosami w nieładzie i delikatnym zarostem. Na ułamek sekundy zerknęłam na jego usta, a potem biorąc się w garść, przełknęłam ślinę i uniosłam lekko głowę, aby sprawiać wrażenie pewniejszej siebie.

- Oczywiście, że nie wymiękam. Dawaj to Karmimaze, Blaise.

- Kamikaze, słonko. Kamikaze – poprawił mnie mulat, śmiejąc się przy tym cicho, po czym postawił przed nami po pięć kieliszków z niebieskim płynem. Wyglądało ładnie, pachniało ładnie. Nie mogło tak źle smakować, no nie? Nie. Smakowało okropnie, szczególnie, że Blaise chyba pomylił proporcje, a ja, aby nie być gorszą, wypiłam to całkiem szybko i poczułam niemal od razu, jak alkohol rozpala mi wnętrzności. Starałam się nie dać niczego po sobie poznać, więc uśmiechnęłam się do Blaise'a i podsunęłam puste kieliszki w jego stronę. Już chciał nalać nam po jeszcze jednej, ale od razu zaprotestowałam, mówiąc, że przecież mieliśmy grać.

- Założę się, że nie umiesz nawet porządnie trafić w bilę – burknął blondyn, wstając z krzesła i kierując się w stronę stołu. Posłał mi jeszcze zaciekawione spojrzenie, zawieszając na moment wzrok na mojej bluzie. Uśmiechnęłam się do siebie przebiegle. 

I tu się mylił. Tata uczył mnie grać od dziecka, byłam najlepsza wśród swoich mugolskich znajomych.

- Może zrobimy tak, że najpierw zagracie wy we dwójkę, a wygrany zagra ze mną. Zobaczymy jak ty sobie poradzisz, Smoku – wysyczałam ostatnie słowo, patrząc wyzywająco w stronę arystokraty. Oboje się zgodzili na taki układ i niemal od razu zaczęli grać, a ja usiadłam sobie kawałek dalej na stole i przyglądałam się im. Dzięki Bogu nie zwracali na mnie uwagi. Już czułam, że alkohol mieszał mi w głowie. Rany, dlaczego ja musiałam mieć taką słabą głowę?

Spojrzałam na Blaise'a. 

Ten to na pewno coś kombinował. Ostatnio zaczął podejrzanie się do mnie przymilać. Być może również robił na złość Malfoy'owi, bo nie sądziłam, żebym tak prostu nagle zaczęła mu się podobać. A może po prostu chciał być miły? Rany boskie, w ogóle co ja tutaj robię, siedzę sobie w najlepsze ze ślizgonami. ZE ŚLIZGONAMI! Czułam się, jakbym zdradzała Dom Lwa. Zapragnęłam wstać i wyjść, a potem zaszyć się we własnym dormitorium z Historią Hogwartu. 

Ale nie, nie dam temu idiocie satysfakcji. Nie pozwolę mu wygrać.

Już przestawało mi szumieć w uszach, więc byłam szczęśliwa, że zdążę wytrzeźwieć, zanim ci dwaj skończą grać. Oni byli właściwie trochę dziwni. Śmiali się, jak dwójka najlepszych przyjaciół, którymi zresztą byli, przybijali sobie żółwiki, a sekundę później na ich twarzach widziałam pełne skupienie i wyglądali, jakby od tej gry zależało całe ich życie. Wyciągnęłam szyję i zauważyłam, że zostały im po dwie bile do zbicia, plus czarna. Czyli szli łeb w łeb. Blaise miał ruch, stał przy tym kiju, wiercił się, aż w końcu uderzył i pomarańczowa bila trafiła do łuzy w przeciwnym rogu. Jednak z ostatnią już nie miał tyle szczęścia. 

Kolej na Księcia z Bajki. Ale nie jednego z tych fajnych bajek, gdzie jakiś przystojniak na białym koniu ratuje równie piękną księżniczkę, a potem żyją długo i szczęśliwie, mając jeszcze piękniejsze dzieci. On był niczym siejąca zagładę Królowa Śniegu. Książę Lodu. Nawet mu to pasowało, szczególnie przez te cholerne włosy, które teraz przeczesał dłonią i pociągnął lekko. Przygryzłam dolną wargę. Nie wiedzieć czemu, naprawdę zapragnęłam dotknąć tej jego czupryny.

O CZYM JA MYŚLĘ?!

Oczywiście chciałabym tylko sprawdzić, czy ma odrosty, żeby w końcu rozwiązać zagadkę, czy ten blond był naturalny.

Malfoy zbił wszystkie bile, nie trafiając jednak w czarną, a w bilę Blaise'a, zmniejszając tym samym swoje szanse na wygrane. Właściwie nie kibicowałam żadnemu z nich, nie wiedziałam, który byłby gorszy, ale wiedziałam, że miałam spore szanse, żeby wygrać z nimi obydwoma. Machali tymi kijami jeszcze z dobre pięć minut, aż w końcu blondasek wygrał, oparł się nonszalancko o stół i spojrzał na mnie wyzywająco, unosząc brwi.

Merlinie, te włosy, one były całe potargane.

- Uczesałbyś się – palnęłam, nawet nie kontrolując tego, co mówię, powodując, że Blaise parsknął śmiechem i podszedł do Malfoya, przylizując mu dłońmi włosy do czoła. Draco jednak niemal natychmiast złapał go za ręce i z łatwością odepchnął od siebie posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, na co przyjaciel zareagował kolejnym parsknięciem śmiechem. Zeskoczyłam ze stołu, dumna z siebie, że nie zakręciło mi się w głowie, ale wtedy Blaise powiedział, że za jego przegraną musimy się napić i cały mój plan prysł. Wszyscy uznaliśmy, że aby było sprawiedliwie, to oni wypiją po trzy szklanki ognistej whisky a ja jedną, ale miałam wrażenie, że ja po tej jednej czułam się gorzej niż oni czuliby się po ośmiu. Poza tym, oni nie wiedzieli, że nie można mieszkać alkoholu? Na Merlina, jutro przecież od rana mieliśmy zajęcia.

- Dobra, ale jaka nagroda za wygraną? – zapytał Blaise, patrząc uważnie na naszą dwójkę. Wymieniliśmy spojrzenia z arystokratą. Wzruszyłam ramionami.

- Może po prostu przegrany stawia kremowe piwo wygranemu? – zapytałam, mając nadzieję, że się zgodzą i nie wymyślą czegoś w stylu biegania nago wokół zamku.

- Słabe – mruknął Malfoy – Ja proponuję, żeby przegrany wypił na raz całą butelkę ognistej.

Oszalał.

- Smoku, nie wiadomo co się z nią stanie, jak tyle wypije... - zaczął Blaise, ale od razu mu przerwałam. Nie przegram.

- Dobra. Przegrany stawia wygranemu kremowe piwo i pije całą butelkę whisky – powiedziałam, patrząc pewnie na blondyna, a on w odpowiedzi oczywiście posłał mi jeden z tych swoich ironicznych uśmieszków.

Graliśmy długo. Starałam się trzymać fason i nawet nie szło mi tak źle, zważając na to, że trochę byłam pijana. 

Tylko trochę. 

Walka była zacięta, najpierw on wygrywał, bo mi się kręciło w głowie, potem stopniowo przestawało, a dobra passa Malfoya równocześnie się kończyła. W końcu wygrałam, o mały włos, a on nie zdawał się być tym jakoś zbytnio poruszony. Kiedy ja uśmiechałam się szeroko i usiadłam na stole bilardowym, machając nogami w powietrzu, ślizgon nie rzucał kijami, nie krzyczał, nie chciał mnie pobić, ale ze spokojem odebrał od równie zadowolonego, co ja, Blaise'a, butelkę, odkręcił ją i wypił duszkiem całą zawartość, rzucając po chwili pustym naczyniem gdzieś na bok. Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami, przestając machać nogami. Na moment cała nasza trójka zamilkła, patrząc na siebie nawzajem, jakby w oczekiwaniu na coś strasznego. 

- Doprowadzisz mnie do szału, Granger - powiedział Malfoy, mierząc we mnie palcem, a sekundę później osunął się na ziemię. Jeszcze bardziej przerażona spojrzałam na Blaise'a, który stał po drugiej stronie stołu bilardowego. Popatrzył na mnie z wyraźnym szokiem wypisanym na twarzy, po czym oboje, jak zsynchronizowani, pobiegliśmy w stronę blondyna. Uspokoiłam się, widząc, że nie stracił przytomności, tylko patrzył nieobecnym wzrokiem na sufit i mamrotał coś do siebie.

- O kurwa, chyba pierwszy raz w życiu widzę go pijanego – pisnął mulat i zaraz odskoczył, odchodząc gdzieś na bok. Za chwilę wrócił z aparatem. Zwykłym, mugolskim polaroidem, po czym strzelił fotkę leżącemu przyjacielowi, śmiejąc się przy tym do rozpuku. 

- Chyba koniec imprezy, Blaise. Pomóż mi go podnieść.

- Oj spokojnie, daj mi się trochę nacieszyć tym widokiem – odparł zadowolony, ale pomógł mi podnieść chłopaka do pozycji stojącej. Stał samodzielnie. Nawet nie trzeba było go specjalnie podtrzymywać. A gdy posłał mi sarkastyczny uśmiech, to już byłam w stu procentach pewna, że wszystko z nim w porządku.

- Hermiona, ustaw się – usłyszałam Blaise, a potem zauważyłam, jak obejmując Malfoya wyciągnął przed nas aparat. Stanęłam obok blondyna i zrobiłam mu rogi z dwóch palców, uśmiechając się szeroko. Mulat zrobił zdjęcie, poczekał aż wyskoczy ono z aparatu, a potem podał mi je.

- Trzymaj, będziesz miała pamiątkę – powiedział, patrząc na mnie ze szczerym uśmiechem. Odwzajemniłam go i wzięłam od niego zdjęcie. Zdecydowałam się nigdzie go nie chować, bo zniszczyłabym odbitkę. Wyprowadziliśmy Malfoya z Pokoju Życzeń i drzwi do niego zniknęły zaraz za nami.

- Nie zachowujcie się, jakbym był jakimś menelem – mruknął w końcu blondyn i wyrwał się z naszego uścisku.

Dobra, idź sobie sam i obijaj się o ściany.

- I tak jutro niczego nie będzie pamiętał – powiedział mi Blaise, przewracając oczami, po czym oboje obserwowaliśmy, jak Draco szedł chwiejnie parę kroków przed nami i podtrzymywał się ścian, mamrocząc coś do siebie. 

Gdy dotarliśmy w końcu na piąte piętro, Malfoy przystanął przed Łazienką Prefektów, zastanawiając się nad czymś intensywnie.

- Dobra, tutaj sobie już z nim poradzę. Możesz iść spać, Blaise – powiedziałam w końcu, patrząc z lekkim uśmiechem na mulata.

- Jesteś pewna? A jak cię zgwałci na korytarzu? On jak jest pijany, to może być nieobliczalny – odparł, patrząc uważnie to na mnie, to na swojego przyjaciela. Czyżby Blaise Zabini się o mnie martwił?

- Potrafię zadbać o siebie. Poza tym, naprawdę sądzisz, że mógłby to zrobić? Przecież on nawet nie jest w stanie ustać na nogach – powiedziałam, przewracając oczami, a chłopak się zaśmiał.

- Też fakt. Dobra, to ja spadam, jakby coś się działo to wiesz gdzie mnie szukać – oznajmił i przytulił mnie lekko na pożegnanie, po czym puszczając mi jeszcze oczko, odwrócił się i odszedł. Odprowadziłam go wzrokiem, a gdy zniknął za zakrętem, nagle zrobiło się dziwnie cicho. Pewnie było już grubo po północy i wszyscy spali. Przeniosłam wzrok na Malfoya, który stał oparty plecami o drzwi do łazienki, z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Jak się nie ruszał, to wcale nie wyglądał na pijanego.

- Chodźmy się wykąpać, Granger – powiedział zmysłowym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wybuchłam krótkim śmiechem i oparłam się o przeciwległą ścianę.

- Jesteś kompletnie pijany, Malfoy.

- Ale przynajmniej mówię wyraźnie. To wszystko przez ciebie - oderwał się od ściany i zrobił krok w moją stronę.

- Przeze mnie? Przecież to ty wymyśliłeś, że przegrany pije całą butelkę whisky. Nie moja wina, że przegrałeś – odparłam, wzruszając ramionami, on zrobił kolejne kilka kroków, a gdy stanął nade mną w odległości kilkunastu centymetrów, oparł się dłońmi o ścianę po obu stronach mojej głowy. Wciąż na mnie patrzył, tak samo jak zawsze. Tym przenikliwym, zimnym spojrzeniem. Przechylił nieznacznie głowę na bok i powoli zlustrował mnie wzrokiem, oblizując wargę. Nie ruszyłam się. Może powinnam go odepchnąć, może powinnam na siłę zaprowadzić go do dormitorium i położyć spać, ale tego nie zrobiłam. Nie mogłam się ruszyć.

- Dałem ci wygrać – powiedział cicho, unosząc kącik ust do góry.

Zaśmiałam się.

Co za idiota.

- Daj spokój Malfoy, naprawdę aż tak boli cię to, że jestem po prostu lepsza? Naucz się przegrywać – odparłam i już chciałam odejść, ale zagrodził mi drogę, więc z westchnieniem znów oparłam się plecami o ścianę i spojrzałam na niego. Pokręcił przecząco głową.

- Pomyśl logicznie, Granger. Niby dlaczego nagle zacząłem gorzej grać? Przecież dobrze wiedziałem, że będziesz tak uparta, że wypijesz tą cholerną whisky, a twój organizm tego nie zniesie i umrzesz nam tam na miejscu. Nie to, żeby zależało mi na tym, żebyś żyła, ale nie chciałem wylatywać ze szkoły ostatniego roku nauki.

Przewróciłam oczami.

Jasne, uważaj, bo ci uwierzę.

Stwierdziłam jednak, że nie będę mu odpowiadać. Nie było sensu, każde z nas próbowałoby dowieść swojej racji i znowu zaczęlibyśmy się kłócić. Patrzyłam więc na niego, chociaż po raz kolejny naruszał moją przestrzeń intymną, ale starałam się tym nie przejmować. Do czasu, kiedy do moich nozdrzy dotarł kuszący zapach jego perfum i musiałam powstrzymać się całym swoim rozsądkiem, żeby go nie dotknąć. Cholerne perfumy.

- Dlaczego ścięłaś włosy? – zapytał szeptem, patrząc na mnie uważnie.

- Nie podobają ci się?

- Właściwie to bardzo mi się podobają - odpowiedział po chwili poważnie, powoli owijając kosmyk moich włosów wokół palca - Ciekaw tylko jestem dla kogo tak się zmieniasz.

- Na pewno nie dla ciebie - odparłam, próbując zignorować fakt, jak blisko mnie był.

- Dla Kruma?

- Co? – wydusiłam z siebie, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia, ale on wciąż był spokojny. Skinął głową na moją bluzę.

- Pytasz, czy jestem z Wiktorem?

- Nie bez powodu nosisz jego bluzę.

- Jesteś zazdrosny?

- Dlaczego nosisz jego ubrania?

- Lubię nosić męskie rzeczy.

- Możesz nosić moje rzeczy. - szepnął, po czym przysunął się jeszcze bliżej i najdelikatniej na świecie musnął wargami płatek mojego ucha.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć, kiedy po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz i zrobiło mi się gorąco. Chciałam wykrzyczeć jakieś obelgi na temat spalenia bluzy Slytherinu, ale na samo wyobrażenie sobie siebie w jego ubraniu, przepełnionym jego zapachem, kręciło mi się w głowie i...

- Jakim cudem jesteś jedyną dziewczyną w całej szkole... - odezwał się znowu szeptem przy moim uchu, przerywając moje myśli – Która jest odporna na mój urok? - dokończył, składając pojedynczy, delikatny pocałunek na mojej szyi. Wstrzymałam gwałtownie oddech, czując, jak uśmiecha się z wargami przy mojej skórze. Boże, był tak bezczelny, a jednocześnie nie mogłam się oprzeć. Oboje byliśmy pijany, sami w słabo oświetlonym korytarzu, może moglibyśmy się na chwilę zapomnieć. Na małą chwilę. 

Podniósł wzrok na moje oczy, powodując, że rozpłynęłam się w środku. Nie wiem co się ze mną działo, ale miałam wrażenie, że jeśli nie dotknie mnie jeszcze raz, to oszaleję. Wtedy uniósł kącik ust w przemądrzałym uśmiechu, powodując, że momentalnie zeszłam na ziemię i spojrzałam na niego z wyrzutem. 

- Bo cię nienawidzę, Malfoy. Zresztą ty mnie też. Nie zapominaj o tym – odpowiedziałam szeptem. 

Blondyn zamrugał kilkakrotnie, przyglądając mi się intensywnie, jakby szukał śladów dziewczyny, którą byłam kilka sekund temu. Ale ja wiedziałam, że ona już nie wróci, kiedy z moich żył odparowały resztki alkoholu.

- Nie zapomniałem – mruknął jeszcze, po czym odepchnął się od ściany, posyłając mi ostatnie spojrzenie i ruszył do własnego dormitorium. Ja również oderwałam się od zimnego muru i poszłam do siebie.

- Granger?

Odwróciłam się w jego stronę, widząc, jak stoi w progu i patrzy przed siebie. Nie słysząc mojej odpowiedzi, przechylił nieśpiesznie głowę w moją stronę.

- Nie zakładaj więcej jego bluzy - powiedział i tak po prostu wszedł do środka swojego dormitorium. 

Patrzyłam przez chwilę na miejsce, w którym stał, zastanawiając się, jak to możliwe, że ten człowiek był taki trudny, po czym przeniosłam wzrok na zdjęcie, które wciąż trzymałam w ręce. Zdjęcie na którym był Blaise, ja i Malfoy. 

Szczerze uśmiechnięty Malfoy.

_______________________________________

To chyba najdłuższy rozdział do tej pory :D
Jeśli ktoś to czyta to bardzo się cieszę, że jesteś, będzie mi miło, jak zostawisz jakąś gwiazdkę, czy komentarz albo dodasz do lektur albo cokolwiek xd
Wierzcie mi, codziennie po kilka razy sprawdzam i cieszę się na każde jedno nowe wyświetlenie xd 
Mam nadzieję, że wszystko u was dobrze, jeśli strajkujecie, to uważajcie proszę na siebie :*
#piekłokobiet #strajkobiet

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro