Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stanęłam przed lustrem i nerwowo spojrzałam na własne odbicie, próbując podciągnąć dekolt bluzki do góry. Czułam, że spociłam się jak świnia w opinających ubraniach. Wiedziałam, że wyglądałam lepiej, kiedy założyłam na siebie coś bardziej kobiecego i nagle okazało się, że mam talię, ale jednocześnie czułam się niekomfortowo, zupełnie jakbym była zamknięta w puszce. Ponownie złapałam palcami za materiał bluzki i odciągnęłam go od swojego brzucha, starając się chociaż trochę go naciągnąć, ale to nic nie dało, oprócz tego, że się wymiął. Westchnęłam i ostatnimi resztkami siły woli powstrzymałam się od powrotu do sypialni i założenia bluzy Wiktora. Zamiast tego rozczesałam włosy, pozwalając im się naturalnie ułożyć, posłałam sobie ostatnie, niepewne spojrzenie i wyszłam z łazienki.

Nie to, że wyglądałam źle, bo właściwie prezentowałam się całkiem nieźle, ale wiedziałam, że to nie w moim stylu i teraz będę w centrum uwagi. A wcale nie chciałam być w centrum uwagi.

Kiedy znalazłam się na szkolnym korytarzu, wszyscy się na mnie gapili. Odruchowo przycisnęłam książkę do eliksirów do piersi i ruszyłam na lekcje, starając się myśleć o wszystkim, byle nie o tym, ile osób aktualnie na mnie patrzyło. Nawet nieźle mi szło, aż do momentu, kiedy podniosłam wzrok i zobaczyłam przenikliwe spojrzenie Malfoya. Nawet nie drgnął, widząc, że go zauważyłam. Stał oparty o przeciwległą ścianę w białej koszuli i zielono-srebrnym krawacie. Oprócz zmierzwionych włosów nie było widać po nim żadnej oznaki kaca. Ciekawe czy cokolwiek pamiętał z wczorajszego wieczoru. Obok niego Astoria Greengrass opowiadała coś z ożywieniem, co jakiś czas chichotając, a on nawet nie trudził się, żeby sprawiać choć pozory człowieka kulturalnego i otwarcie miał w dupie jej obecność. Za to najwidoczniej nie miał w dupie mnie, skoro teraz przeniósł wzrok z moich oczu w dół, wcale się przy tym nie spiesząc, a gdy nasze spojrzenia znów się spotkały, uniósł lekko kącik ust do góry. Niestety po pięknym uśmiechu ze zdjęcia nie było śladu, zamiast tego na jego twarzy zagościła znów ta sama, ironiczna maska, którą przybierał na siebie od ośmiu lat. Przewróciłam oczami i weszłam do sali, starając się nigdy więcej na niego nie patrzeć. Usiadłam w ławce, czekając na Harry'ego, który chwilę później ostrożnie usiadł obok mnie, patrząc niepewnie w moją stronę.

- Co? – burknęłam, doskonale wiedząc o co mu chodziło.

Harry w osłupieniu zlustrował mnie wzrokiem i zrobił niezdarny gest ręką wskazujący na mój ubiór, na zmianę otwierając i zamykając usta.

- Zakochałaś się? – zapytał w końcu, mrużąc oczy.

Zamrugałam kilka razy, po czym wybuchłam śmiechem.

Cóż za idiotyczny pomysł.

- Nie, Harry. Nie zakochałam się - wypowiedziałam wyraźnie każde słowo - Po prostu postanowiłam zrobić coś z własnym życiem.

Chłopak jednak nie odpowiedział, a zamiast tego tylko nieśmiało się uśmiechnął. Nie byłam w stanie stwierdzić co oznaczał jego uśmiech. Czy aprobatę, czy może to, że mi nie wierzył. Zrezygnowałam jednak z dopytywania o znaczenie jego gestów i skupiłam się na lekcji, bo do klasy wszedł właśnie profesor Snape. 

Chociaż trudno było tutaj mówić o skupieniu. Starałam się jak najdyskretniej zająć swoimi sprawami i zapisywałam wszystko, czego musiałam się dowiedzieć.

Po pierwsze, o co chodziło z tymi drzwiami, skąd one się wzięły i dlaczego znikały. Po drugie, co to za głupie światło, które pojawiało się znikąd na sekundę i znikało. Westchnęłam, patrząc na zegar, według którego minęły dopiero dwie minuty lekcji. Potem czekało mnie jeszcze jakieś pięć godzin i będę mogła w spokoju iść do biblioteki poszukać jakiś informacji. Przewróciłam kartkę w pamiętniku i zaczęłam pisać.

Nie wiem czy to był dobry pomysł z tą zmianą wyglądu. W tej sekundzie czuję na sobie wzrok co najmniej dziesięciu osób i...

- I jedna z nich to ja – usłyszałam nad sobą i zamarłam z piórem w dłoni, nie mając odwagi, by podnieść wzrok. Snape wysyczał to zdanie tuż nad moim uchem, po czym siłą wyrwał mi notes i podniósł. Podążyłam za nim wzrokiem, momentalnie blednąc. Modliłam się w duchu, żeby nie zaczął tego czytać na głos, a wiedziałam, że byłby do tego zdolny, wredny małpiszon. Ale on na szczęście zamknął go głośno jednym ruchem dłoni, po czym zaszczycił mnie jednym, pogardliwym spojrzeniem i ruszył z moim pamiętnikiem do swojego podium. Nie miałam odwagi poprosić, żeby oddał mi moją własność, ani nawet zapytać co chce z nią zrobić, ale wiedziałam, że po lekcji będę musiała do niego iść i protestować, bo nie mogłam dopuścić, żeby dowiedział się o moich koszmarach nocnych, ani o tajemniczym zielonym świetle i drzwiach. Kto wie, może to właśnie on był za to odpowiedzialny, w końcu był, jest i na zawsze już pozostanie śmierciożercą. A śmierciożercy mają wiele wspólnego z zielonym światłem.

Właśnie, to jest to! Rozbłysk mógł mieć coś wspólnego ze śmierciożercami.

Odruchowo spojrzałam na Malfoya, który tak jak ostatnio, wpatrywał się we mnie przenikliwym wzorkiem, zupełnie, jakby próbował czytać mi w myślach. Może opanował sztukę telekinezy przez ostatni rok. Na wszelki wypadek zaczęłam śpiewać hymn narodowy w myślach i odwróciłam od niego wzrok, widząc, jak jego twarz nawet nie drgnęła, gdy przyłapałam go na gapieniu się.

Jakimś cudem udało mi się wytrzymać wszystkie lekcje i gdy tylko wyszłam z sali wróżbiarstwa, wystrzeliłam, jak z procy po schodach, przeskakując co drugi stopień. Miałam gdzieś, że fryzura mi się zepsuła i mój biust radośnie podskakiwał, a wszyscy się temu przyglądali. Najważniejsza była dla mnie biblioteka. Oczywiście udało mi się odzyskać pamiętnik, chociaż zarobiłam przy tym dodatkowe wypracowanie na temat właściwości goździków w eliksirach (co za idiotyczny temat), ale to też mi nie przeszkadzało. Właściwie lubiłam pisać wypracowania, a zdecydowanie wolałam to, niż jakiś durny szlaban u tego gbura. Wpadłam do biblioteki i od razu wzięłam potężny tom Historii Hogwartu, po czym położyłam go z hukiem na stoliku, powodując, ze jakiś płochliwy drugoklasista aż podskoczył ze strachu. Zignorowałam go i ruszyłam dalej po inne księgi, w których mogłabym znaleźć cokolwiek o istnieniu tych drzwi na siódmym piętrze, po czym w końcu usiadłam na krześle, wpatrując się w górę starych książek przede mną. Westchnęłam i zabrałam się za ich czytanie. Niestety nie znalazłam niczego o tych drzwiach, co było niesłychanie dziwaczne, ponieważ nie mogło mi się to przewidzieć, ani też nie mogły być one jakoś wyimaginowane. Skoro tam istniały, musiała być o nich jakaś wzmianka w którejś z ksiąg opisujących wygląd zamku. Ale nie było. Ani na mapach, ani w opisach, anegdotkach, czy legendach. Poza tym nie potrafiłam się skupić, bo cały czas czułam się obserwowana, ale za każdym razem, gdy podnosiłam wzrok, nie zauważałam nikogo, kto mógłby na mnie patrzeć. Wszyscy byli zajęci sobą. W końcu oparłam się łokciami o blat stołu i pochyliłam się, opierając czoło na dłoniach, próbując zebrać w kupę wszystko, co wiedziałam. A dowiedziałam się jedynie, że światło koloru zielonego kojarzone jest ze śmiercią, więc nie musiałam zbyt wiele myśleć, żeby dojść do tego, że na pewno ma to coś wspólnego ze śmierciożercami, co już zresztą stwierdziłam wcześniej. O ile się nie myliłam, w Hogwarcie było tylko dwóch. Snape i oczywiście Malfoy. Obydwoje byli równie podejrzani, ale biorąc pod uwagę to, że Snape już się trochę naraził i prawdopodobnie był regularnie kontrolowany, stwierdziłam, że nie ośmieliłby się tak ryzykować. Czyli to musiał być Malfoy. To by tłumaczyło, dlaczego chciał się rozdzielić pierwszego dnia patrolu. To by tłumaczyło, dlaczego Blaise wczoraj pojawił się znikąd i zabrał mnie z tamtego miejsca. Draco pewnie zdążył w tym czasie szybko przebiec naokoło tak, żebym czasem nie zorientowała się, że coś knuje. To musiał być on. Dodatkowo te pytania Blaise'a o zielone światło, na pewno chciał przez nie wybadać ile już zdążyłam się dowiedzieć, a potem przekazał to wszystko Malfoyowi. A cała ta gra w billarda była tylko przykrywką, żeby zająć czymś innym moje myśli. Ten podstępny drań! Jeśli on próbował dokończyć dzieła Voldemorta, to nie ręczę za siebie i po prostu urwę mu jaja, jak tylko go spotkam!

Parsknęłam ze złością i podniosłam znowu głowę, tym razem spoglądając prosto na niego.

No dobra, może nie będę urywać mu jaj w bibliotece, to byłoby dość... Nieetyczne.

Nie miałam pojęcia jak to możliwe, że spojrzałam akurat na niego, skoro stał, oparty o regał, z wzrokiem wbitym w otwartą książkę zupełnie jak jakieś dziesiątki innych osób w różnych zakątkach biblioteki. Wiedziałam, że on wcale nie czytał. Myślał, że jest tak przebiegły, że potrzyma książkę, a ja dam się nabrać. Jednak doskonale wiedziałam, że stanął na tyle blisko, by widzieć co robię, jakie książki czytam i z pewnością co kilka sekund podnosił wzrok. Wcześniej go nie zauważyłam, więc musiał albo chować się za regałem, albo po prostu dopiero teraz mnie znalazł. Poza tym co to za idiotyczna zmyłka z tą książką, byłam pewna, że on nawet żadnej do końca nigdy nie przeczytał. Patrzyłam na niego intensywnie, mrużąc oczy i oparłam się plecami o oparcie krzesła, zaplatając ręce na wysokości piersi. W końcu, tak jak myślałam, podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Minimalnie drgnęła mu powieka, kiedy zauważył, że go obserwuję, ale prawdopodobnie myślał, że tego nie zauważyłam. Patrzył na mnie z tą swoją nonszalancją przez kilka sekund i nawet uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu, a potem znów przeniósł wzrok na książkę i udawał, że czyta. Wstałam i zabrałam swój pamiętnik, po czym wyprostowałam się i ruszyłam do wyjścia, specjalnie przechodząc tuż obok niego i uderzyłam go barkiem. Nie zdążyłam jednak zrobić kolejnego kroku, gdy poczułam mocny uścisk na ramieniu. Musiałam się zatrzymać. Odwróciłam się i spojrzałam na niego z wyrzutem. Książka jakimś cudem zniknęła z jego ręki, a szkoda, bo byłam ciekawa co takiego "czytał". Zamiast tego trzymał mnie jedną ręką i skutecznie uniemożliwiał jakikolwiek ruch. Moje serce szybciej zabiło, pewnie ze strachu, bo kto jak kto, ale Malfoy z pewnością był niebezpiecznym człowiekiem, szczególnie, kiedy wpatrywał się w kogoś z taką furią, z jaką teraz patrzył na mnie. Przełknęłam ślinę. 

Dlaczego on musiał być taki... władczy?

Mimowolnie wyobraziłam go sobie w sytuacji łóżkowej, która wcale nie powinna pojawiać się w mojej głowie. Momentalnie poczułam, jak robię się cała czerwona, a nie mogłam zakryć się włosami, bo były już na to za krótkie. Miałam jednak nadzieję, że on albo tego nie zauważy albo stwierdzi, że to ze strachu.

- Czy ty się zarumieniłaś, Granger? – zapytał nagle rozbawiony, unosząc brwi i patrząc na mnie z zaciekawieniem.

No, nadzieja matką głupich.

Prychnęłam i zaczęłam szukać w mózgu jakiejś konkretnej riposty. Zerknęłam na swoją rękę, którą dalej ściskał tym swoim łapskiem, choć już nieco delikatniej i znów spojrzałam na niego.

- Oczywiście, że nie. Skoro blokujesz mi dopływ krwi do przedramienia, to gdzieś się musi ona kumulować, prawda? – palnęłam przemądrzałym tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Blondyn zmarszczył brwi, ale nie poluzował swojego uścisku.

- Co ty pierdo... - nie pozwoliłam mu dokończyć, bo znowu wpadłam mu w słowo, zmieniając taktykę i uśmiechnęłam się słodko.

- Poza tym, skarbie – to słowo przeszło mi z trudem przez gardło - jak chcesz się ze mną umówić, to wystarczy zapytać, nie musisz mnie śledzić i brutalnie łapać za ręce, żeby mnie dotknąć. Wisisz mi kremowe piwo, pamiętasz?

Chłopak teraz wybuchnął śmiechem i puścił moją rękę.

- Kotku, ja nigdy w życiu nie chciałbym cię dotknąć.

Wzruszyłam ramionami, wciąż się do niego wyzywająco uśmiechając. Przysunęłam się niespiesznie do niego, czując jak automatycznie atmosfera gęstnieje między nami.

- Wczoraj mówiłeś coś innego - szepnęłam mu do ucha i odeszłam, widząc jeszcze, jak na jego twarzy zagościła na moment konsternacja. Dosłownie na ułamek sekundy, ale dla mnie to i tak była wygrana. W duchu przybiłam sobie piątkę i z radością skierowałam się do własnego dormitorium.

To nic, że nie do końca powiedziałam prawdę. Malfoy i tak tego nie pamiętał, a Blaise poszedł już wtedy spać, więc nie mógł mi niczego udowodnić.

**

Zaraz po obiedzie postanowiłam wybrać się do Hogsmade, a z racji tego, że moi przyjaciele obiecali Ronowi dotrzymać mu towarzystwa, byłam zmuszona do samotnej wycieczki. Usiadłam w Dziurawym Kotle przy stoliku obok okna, zamówiłam kremowe piwo i znów wyciągnęłam pamiętnik.

Narysowałam koślawy prostokąt ołówkiem na kartce, który miał przedstawiać drzwi. Nie wyglądały tak, jak te, prowadzące do Pokoju Życzeń. Był to raczej jakiś fragment ściany, który się przesuwał w głąb, tworząc wejście do pomieszczenia. Musiał być więc jakiś mechanizm otwierający. Koniecznie musiałam wybrać się wieczorem znów na siódme piętro i obmacać całą ścianę dookoła tych drzwi. Z tego, co zdążyłam jeszcze zauważyć, wokół konturu drzwi były widoczne jakieś znaki, ale nie zdołałam zobaczyć czy to były litery, czy może wzory. Dorysowałam dookoła prostokąta jakieś kółeczka i krzyżyki. Hm, jeszcze to zielone światło. Być może miało to coś wspólnego z mechanizmem typu wykrywaczy metalu na lotniskach. Może była tam niewidzialna brama, która rozpoznawała zwykłych czarodziei od śmierciożerców i dlatego rozbłyskiwało zielone światło. Przynajmniej takie wyjaśnienie paradoksalnie wydawało mi się najbardziej logiczne. 

Spojrzałam jeszcze raz na swój rysunek od siedmiu boleści i aż podskoczyłam ze strachu, słysząc czyjś głos.

- A co to za dzieło sztuki? – zapytał rozbawiony Blaise i bez pytania przysunął sobie krzesło obok mnie. Szybko zamknęłam notes i oparłam się o oparcie krzesła, napotykając jego obejmujące mnie ramię. Spojrzałam na niego karcąco, ale on wciąż się uśmiechał, a teraz beztrosko lustrował mnie wzrokiem.

- Skąd ta zmiana, słońce? Najpierw włosy, teraz ubrania. Zakochałaś się? – zaśmiał się i spojrzał mi w oczy, posyłając szeroki uśmiech.

- Czemu wszyscy myślą, że się zakochałam? – wyrzuciłam ręce w górę, patrząc na niego z irytacją, a gdy zobaczyłam, że on nie zwrócił na to uwagi, tylko bezczelnie gapił się na mój biust, złapałam materiał bluzki na dekolcie i podciągnęłam do góry, ignorując to, że teraz było mi widać brzuch.  Pstryknęłam palcami przed jego nosem i chłopak od razu podniósł wzrok.

- No ja nie wiem do czego wczoraj między wami doszło z Malfoy'em – wzruszył ramionami, ale patrzył na mnie wyczekująco, jakby czekając, aż podzielę się z nim ploteczkami. No tak, ta żmija już musiała mu powiedzieć o zdarzeniu w bibliotece i jego pupilek przyszedł teraz na zwiady. Nie dam mu wygrać, o nie. Poza tym musiałam pamiętać o tym, że to wszystko było grą. Nie wiadomo w co oboje byli zamieszani.

- No ja też nie wiem – odparłam, posyłając mu dwuznaczny uśmiech i puściłam oczko, na co Blaise zareagował kolejnym szerokim uśmiechem i pokręcił nieznacznie głową, jakby mówił „Jesteś niemożliwa". W końcu jednak odchrząknął i poprawił się na krześle.

- Do rzeczy. Idziemy dzisiaj wieczorem na wycieczkę. Idziesz z nami? – zapytał, a ja zanim zdążyłam odpowiedzieć, poczułam znów ten kojący zapach i sparaliżowało mnie. Odwróciłam się ostrożnie w prawo i zamrugałam, widząc, że Malfoy korzystając z mojej nieuwagi przysiadł się z drugiej strony, przybrał pozę, jakby był jakimś modelem i zasalutował, unosząc przy tym lekko kącik ust. Jego obecność od razu sprawiła, że mój żołądek się skurczył i byłam w stanie tylko zmrużyć oczy na jego widok. Zaraz jednak przeniosłam wzrok na Blaise'a.

- Z wami?

- Z nami, Pansy, Lavender i Deanem.

- Lavender i Deanem? Ale oni są...

- Z Gryffindoru, tak. Cóż, to takie trochę spotkanie integracyjne...

Usłyszałam ciche prychnięcie Malfoya za sobą, ale postanowiłam je zignorować.

- Gdzie chcecie iść?

- Pewnie na błonia – odparł czarnoskóry, wzruszając ramionami.

Oczywiście w normalnej sytuacji nigdy w życiu bym z nimi nigdzie nie poszła, ale teraz musiałam mieć Malfoya na oku, żeby stworzyć sobie szansę, by dowiedzieć się co on kombinował na siódmym piętrze. Może znów uda mi się go upić, a jak będzie pijany, to będzie łatwiejszy.

To znaczy łatwiej będzie zdobyć od niego informacje.

Znów poczułam, jak się rumienię, ale tym razem to zignorowałam.

- No dobra. Ale jak nie będzie Lavender i Deana, to wracam do dormitorium – posłałam Blaise'owi ostrzegawcze spojrzenie i dopiłam swoje kremowe piwo, po czym wstałam, zabierając ze sobą notes.

- O dziewiątej koło pomnika Dumbledora – powiedział jeszcze Malfoy, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Spojrzałam na niego z chęcią ucięcia mu połowy tej czupryny, ale tylko przeniosłam wzrok na Blaise'a, uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z budynku. Kątem oka widziałam jeszcze, że gdy tylko znalazłam się w progu, momentalnie pochylili się nad sobą, Malfoy z oburzeniem wyrzucił ręce w górę i zaczęli intensywnie o czymś rozmawiać. Przewróciłam oczami i ruszyłam do zamku, żeby napisać swoje durne wypracowanie o goździkach.

**

Dokładnie trzy minuty przed czasem wyszłam z dormitorium, ubrana w ciepły sweter, jeansy i wełnianą czapkę na głowie. Będąc już na dole zorientowałam się, że zapomniałam wziąć ze sobą różdżki i byłam wściekła na samą siebie, bo wiedziałam, że im nie mogłam ufać, ale nie chciało mi się wracać na górę, więc stwierdziłam, że zaryzykuję. Obok pomnika byłam punktualnie o czasie, gdzie czekali już Dean i Lavender. Oboje wyraźnie odetchnęli z ulgą, gdy mnie zobaczyli, bo jak sami mówili, też nie ufali chłopakom. Chociaż Lavender właściwie ufała wszystkim i myślę, że chętnie poszłaby z nimi na wycieczkę do krzaków, ale widziałam, że Deanowi szczerze ulżyło.

Zaraz dołączyli do nas Pansy, która spojrzała na mnie z lekkim niesmakiem, Malfoy i Blaise, który niósł plecak. No tak, Malfoy to przecież arystokrata, on nie nosił czegoś takiego jak plecak. Prędzej wyobraziłabym go sobie z designerską torbą od Prady. Byłam ciekawa czy on w ogóle wiedział, czym była Prada. Pewnie nie, znając jego antymugolski stosunek do świata. Oboje ubrani byli w dresy, więc ucieszyłam się w duchu, że nie wystroiłam się w sukienkę.

Ruszyliśmy za chłopakami, zaczynając ze sobą luźno rozmawiać ze znajomymi z Domu Lwa. Po chwili już każdy szedł z każdym i tylko Blaise prowadził nas z zapaloną różdżką w dłoni. Oddalaliśmy się od zamku coraz dalej, minęliśmy błonia, a w końcu skręciliśmy do Zakazanego Lasu, gdzie ja automatycznie wyczułam kłopoty. Od razu stanęłam, powodując, że Lavender, która szła za mną, uczepiona Malfoya, wpadła mi w plecy i zaczęła na mnie narzekać.

- Mieliśmy iść na błonia - powiedziałam, ignorując dziewczynę za mną.

- Zmiana planów. Chyba się nie boisz? – usłyszałam za sobą ironiczny głos blondyna.

-N ie boję się – syknęłam, odwracając się do niego – ale to zabronione. A my powinniśmy dawać przykład, skoro jesteśmy prefek...

- Hermiona, nikt się nie dowie. Jesteśmy dorośli, przecież nic nam się nie stanie, no chodź – powiedział Dean, obejmując mnie ramieniem i wręcz siłą zmusił mnie, żebym szła dalej, podczas gdy ja dalej patrzyłam na Malfoya, jakbym chciała go zabić. Ten tylko zaśmiał się i ruszył za nami, kompletnie nie zwracając uwagi na to, jak bardzo byłam na niego zła. W końcu Lavender chyba znudziła się towarzystwem blondyna, który nie był zainteresowany adorowaniem gryfonki i wpadła między nas, zajmując rozmową Deana, a ten najwyraźniej tylko z grzeczności nie powiedział jej, żeby spadała, bo wcale nie wyglądał na zadowolonego. Po chwili z przodu Pansy wyciągnęła różdżkę i rozbłysło w niej światło, podobne do tego, który trzymał Blaise.

Lumos – szepnął Dean, jego różdżka rozbłysła i posłał mi słaby uśmiech, a ja przeklęłam w duchu swoja głupotę.

- Och Dean, jesteś moim światełkiem w tunelu – zachichotała Lavender, biorąc go pod rękę. Westchnęłam patrząc na nich i rozejrzałam się, w dalszym ciągu klnąc na samą siebie. Jak mogłam być taką idiotką i nie zabrać ze sobą różdżki?

- No chodź Granger, bo mi cię aż szkoda – usłyszałam, ale postanowiłam go zignorować.

O nie, nie ma mowy, nie będzie mi łaski robił.

Szłam dalej z determinacją, aż nadepnęłam na coś miękkiego, co zapiszczało pod moją stopą i uciekło, szeleszcząc w trawie. Krzyknęłam i podskoczyłam, odsuwając się w stronę Lavender, ale ta tylko spojrzała na mnie z mordem w oczach.

- Wszystko ok? – zapytał Blaise z przodu, a ja tylko mruknęłam „tak", ignorując cichy śmiech tlenionego łba za mną. Złapał mnie w końcu za przedramię, ale nie tak, jak dzisiaj w bibliotece. Zrobił to delikatnie, tylko po to, żebym się zatrzymała na chwilę. Kiedy byłam już obok niego, puścił mnie i przełożył świecącą różdżkę do drugiej ręki tak, że światło znajdowało się teraz między nami. Kto by pomyślał, ze może być taki szarmancki? Spojrzałam na jego twarz, którą delikatnie rozświetlała różdżka. Patrzył przed siebie ze spokojem, zupełnie tak, jakby mu nie przeszkadzało, że idzie ramię w ramię ze swoim wrogiem, dzieląc z nim promyczek światła.

- Nie oczekuję, że mi podziękujesz – powiedział w końcu, powoli przenosząc na mnie wzrok. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, widząc, jak jego oczy świecą rozżarzoną stalą w oceanie. Miał takie piękne spojrzenie. W ogóle cały był piękny, tylko szkoda, że był takim debilem.

- To dobrze, bo nie zamierzam – odparłam równie spokojnie i uśmiechnęłam się lekko. Nagle potknęłam się, cudem utrzymując się w pionie, a Draco delikatnie wziął moją dłoń i włożył sobie pod rękę. Wyglądaliśmy, jakbyśmy szli razem pod parasolką.

- Dalej cię nienawidzę – dopowiedział jeszcze, a ja zauważyłam, jak jego usta drgnęły w uśmiechu.

- I z wzajemnością - odparłam, czując jednak, że żadne z nas nie do końca mówiło prawdę.

Więcej się do siebie nie odezwaliśmy, aż dotarliśmy do celu, którym okazała się być ukryta pod konarem drzewa jaskinia. Nawet nie miałam pojęcia, że w Zakazanym Lesie było takie miejsce, a nawet jeśli, to w życiu bym do niej nie weszła, bo pomyślałabym, że to mieszkanko dla centaurów, czy jakiś równie dziwnych, niebezpiecznych stworzeń. Blaise i Pansy beztrosko wkroczyli do środka, trzymając się za ręce, nie przejmując się, że wewnątrz było zimno, wilgotno i z sufitu co jakiś czas kapała woda.W każdym razie miałam nadzieję, że to była woda, a nie ślina jakiegoś pająka. Nie widziałam sensu w tym, że szliśmy taki kawał drogi przez niebezpieczny las tylko po to, żeby dotrzeć do paskudnej jaskini, do czasu, aż stanęliśmy w dużym pomieszczeniu i zobaczyliśmy na środku jeziorko, nad którym latały świetliki. Musiało być magiczne, bo obdarzone mocno niebieskim światłem, nadawało ścianom blasku. Przez to jaskinia mieniła się srebrno-niebieskim kolorem. Zupełnie jak oczy Malfoya.

- Podobno jednorożce często piją z tego źródła i dlatego jest magiczne – wyjaśnił Blaise.

Cudem powstrzymałam się od okrzyku zachwytu. Jeziorko dawało na tyle światła, że używanie różdżki wcale nie było już potrzebne. Nie było do końca jasno, ale było... nastrojowo. Idealne miejsce na randkę. Wokół latały świetliki, a wiele z nich siadało na ścianach w skupiskach, powodując, że wyglądało to jeszcze bardziej magicznie. Jak mogłam nie wiedzieć o tym miejscu? Musiałam koniecznie zapamiętać drogę i przyprowadzić tutaj swoich przyjaciół. Niestety znalazłam się tu w towarzystwie praktycznie obcych mi osób. Westchnęłam i wtedy poczułam czyjąś rękę obejmującą mnie w talii. Już myślałam, że to Malfoy i miałam zmieszać go z błotem, ale to był Dean. Posłał mi tylko uśmiech, ale nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że chce powiedzieć coś w stylu „Boże, Hermiona jak tu pięknie, prawda?", więc również posłałam mu uśmiech i odwróciłam wzrok od niego. Zauważyłam, że reszta usadowiła się na kocu, który wziął się nie wiadomo skąd, więc ruszyłam w ich stronę i usiadłam razem z nimi w kółku, ciągnąc za sobą Deana. Wylądowałam między nim a Pansy, która omiotła mnie szybkim, niezadowolonym spojrzeniem. Prawdopodobnie pamiętała jeszcze nasz ostatni incydent, kiedy jej groziłam, żeby podała mi hasło do dormitorium Slytherinu. 

Blaise zaczął wyciągać z plecaka przeróżne przekąski i alkohol, uśmiechając się przy tym głupkowato. Jak tak dalej pójdzie to zacznę codziennie pić. Zazwyczaj byłam przeciwniczką alkoholu, bardzo rzadko piłam, a jeżeli już, to w niewielkich ilościach. A teraz już drugi dzień z rzędu... Co prawda potrafiłam być asertywna i mogłam po prostu powiedzieć „nie", ale nie chciałam dawać satysfakcji Malfoyowi, więc wzięłam od Blaise'a czerwony, jednorazowy kubek, który wręczał każdemu po kolei.

- Zagrajmy w prawdę i wyzwanie! – wykrzyknęła radośnie Lavender.

- Mam lepszy pomysł. Zagrajmy w „Nigdy nie". Mówisz, czego nigdy nie robiłeś, a ten, kto to robił, musi się napić – podsunął Blaise, puszczając oczko do Pansy, na co ona się zarumieniła. Mops się zarumienił! Rozejrzałam się po reszcie, ale najwidoczniej tylko ja to zauważyłam. Blaise i Pansy, ciekawe, co na to Malfoy, jak się dowie. Prawdę mówiąc, trochę mi ulżyło, że czarnoskóry jednak nie był mną zainteresowany. Nie miałam ochoty kolejnej osobie łamać serca.

- Dobra, ja zacznę, skoro tak bardzo prosicie – odezwał się znowu, nalewając każdemu do kubka podejrzanej substancji – więc, nigdy nie wyprałem sobie sam spodni.

Zapanowała cisza, a sekundę potem Pansy krzyknęła „O kurwa, współczuję twojej przyszłej żonie!" i wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Niestety również wszyscy musieliśmy pić oprócz niego, a on tylko patrzył na nas uśmiechnięty. Po wzięciu łyka skrzywiłam się, spoglądając do wnętrza swojego kbka. Ten dziwny alkohol był jeszcze gorszy niż ich ukochana whisky.

- Dawaj, Lavender.

- Ok. Hm, nigdy nie uprawiałam seksu w sowiarni – powiedziała, po czym z uśmiechem rozejrzała się po wszystkich. Nikt nie podniósł kubka, oprócz Malfoya. Wszyscy wbiliśmy w niego wzrok z osłupieniem.

- Smoku? Kiedy? – zapytał Blaise, patrząc na niego ze zdziwieniem, a ten tylko wzruszył ramionami i omiótł wszystkich spojrzeniem z tajemniczym uśmieszkiem.

- Nie wierzę, ty mnie nigdy nie przestaniesz zadziwiać – zaśmiała się Pansy, patrząc na niego intensywnie i uśmiechają się tak, jakby łączyła ich wspólna tajemnica. Malfoy posłał jej tylko krótkie, rozbawione spojrzenie i przeniósł wzrok na Deana.

- Dobra, teraz ja. Więc, nigdy nie przypuszczałem, że Malfoy może kogoś przelecieć w sowiarni – powiedział przez śmiech Dean.

- Przecież tam jest tak zimno i niewygodnie, i sowy mogą cię podziobać! – powiedziała z oburzeniem Lavender, a ja stwierdziłam, że się nie odezwę, bo w ogóle nie miałam doświadczenia w sprawach łóżkowych i po prostu przechyliłam kubek, pozwalając, by paskudna substancja rozgrzała moje gardło. Teraz wszyscy patrzyli na mnie w osłupieniu, a Blaise z rozbawieniem przenosił wzrok ze mnie na swojego przyjaciela i z powrotem.

- Nie sądziłem, że masz takie zdanie o mnie, Granger – powiedział spokojnie Malfoy, ale widać było, że cała sytuacja go bawi. Wzruszyłam ramionami.

- Jakiekolwiek by nie było, najwidoczniej jest słuszne – odparłam, unosząc brwi, a reszta zrobiła słynne „uuu".

- Dobra, teraz ty, Hermiona – powiedział Dean, patrząc na mnie z uśmiechem, a ja spojrzałam na swój kubek. W ogóle nie pomyślałam o tym, co powiem. Przez chwilę siedziałam tak w ciszy, aż w końcu podniosłam wzrok i powiedziałam:

- Nigdy nie byłam zakochana.

Przez chwilę patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem, najwyraźniej myśleli, że powiem coś w stylu, że nigdy nie dostałam oceny niższej niż „Wybitny", a tu takie coś. Pierwszy napił się Blaise, a za nim cała reszta, oprócz Malfoya. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona, a on posłał mi jeden z tych swoich nieodgadnionych uśmiechów. Nie było to o dziwo ironiczne, ani pogardliwe, ani nie patrzył na mnie z wyższością. Można powiedzieć, że był to smutny uśmiech. Malfoy nigdy nie był zakochany. Odwzajemniłam lekko jego uśmiech i popatrzyliśmy na siebie chwilę w ciszy, jakby pozwalając sobie na chwilę niemego porozumienia. Właściwie ten moment, kilka sekund, kiedy wszyscy pili, a my patrzyliśmy na siebie, wydawał mi się bardziej intymny, niż wiele sytuacji, które miałam z Ronem. Następnie przyszła kolej na Pansy, ale ona powiedziała, że jeszcze się musi zastanowić, bo właściwie robiła już wszystko, więc zamieniła się w kolejce z blondynem. Byłam ciekawa, co też on może nam powiedzieć i najwidoczniej nie tylko ja, bo wszyscy patrzyliśmy na niego w wyczekiwaniu. Dodatkowo już zaczynało mi się kręcić w głowie, więc miałam nadzieję, że nie będę musiała pić.

- Nigdy nie przypuszczałem, że ślizgoni mogą się dobrze bawić z gryfonami – powiedział całkiem poważnie i nikt się nie napił, oprócz Blaise'a, który posłał mi znaczący, szeroki uśmiech. Malfoy miał rację. Ja też się dobrze z nimi bawiłam, co było aż dziwne. Nawet na chwilę pozwoliłam sobie zapomnieć o tym, że się nienawidzimy i o tym, że przyszłam tu po informacje.

- O, wiem, wiem! Nigdy się jeszcze nie kąpałam w tym jeziorze! – wykrzyknęła Pansy i nie czekając, aż ktokolwiek się napije wstała i ściągnęła bluzkę, potem spodnie i w samej bieliźnie ruszyła do jeziorka. Zaśmialiśmy się, kiedy Blaise krzyknął coś za nią i pobiegł do wody w ubraniach, niemal od razu łapiąc ją w talii i podtapiając. Za nimi podążyła reszta, rzucając po kolei swoje ubrania na koc. Widziałam już dwa razy Malfoya bez koszulki i nie narzekałam na ten widok, ale teraz, w niebieskim świetle wyglądał, jak bóg, przysięgam. Jego wyrzeźbione ciało wyglądało idealnie, kiedy podążał za znajomymi do jeziora, posyłając mi wcześniej krótkie spojrzenie. W końcu na kocu zostałam sama z Deanem. W dalszym ciągu obserwując blondyna, wypiłam do końca resztę zawaartości swojego kubka i spojrzałam na Deana z szerokim uśmiechem. Też poszłabym pływać, ale:

1. Wstydziłam się swojego ciała.

2. Miałam majtki z hello kity.

3. Bałam się, że jak wstanę, to zwymiotuję.

- Nie idziesz pływać? – zapytał Dean, kiwając głową w stronę reszty rówieśników. Pokręciłam tylko przecząco głową, wciąż głupio się uśmiechając. Dean spuścił wzrok tak, jakby się nad czymś zastanawiał, a gdy znów na mnie spojrzał, wyglądał dużo poważniej. Niepewnie dotknął mojej dłoni, powodując, że moje źrenice się rozszerzyły.

- Hermiona... - zaczął, ale nigdy nie dane było mu dokończyć, bo doskoczyły do niego Pansy i Lavender i zanim zdążył się zorientować, co się dzieje, był już w wodzie. Odruchowo wstałam, żeby mnie nie ochlapały, ani czasem nie próbowały zaciągnąć razem z nim. Obserwowałam, jak pchają go do jeziorka, a on mimo oporu nie może dać im rady.

Czarownice to jednak silne baby.

Zaśmiałam się, po czym odwróciłam się w drugą stronę z zamiarem ponownego usadowienia się na kocu, ale odskoczyłam ze strachu, widząc przed sobą przemoczonego Blaise'a.

- Nie, Blaise. Nie – wymamrotałam i zaczęłam się cofać.

- No dawaj Hermiona, przytul mnie – powiedział i rozłożył ręce, po czym zaczął iść w moją stronę.

- Poważnie Blaise, nie umiem pływać.

- Umiesz.

- Nie umiem - Zaczęłam się cofać.

- Kłamiesz.

- Nie!

Kłamałam.

Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy natknęłam się plecami na coś twardego i zamarłam. Bynajmniej nie była to ściana, oj nie. To coś było znacznie cieplejszego i znacznie ładniej pachniało. Blaise zaśmiał się i odszedł do wody, a ja powoli odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Malfoya. No jasne, wiadome było, że to się tak skończy. Mój wzrok był gdzieś na wysokości jego mostka, ale nie miałam odwagi spojrzeć wyżej, dopóki chłopak nie dotknął dłonią mojego podbródka i zmusił mnie do podniesienia wzroku. Byłam sparaliżowana i jak zwykle tłumaczyłam to sobie jego perfumami. Czułam jego bicie serca, które było tak spokojne i miarowe, że aż miałam ochotę się do niego przytulić. A moje serce waliło, jak płot pneumatyczny. Nie odezwałam się, on też nie, tylko na parę sekund świat się zatrzymał i wpatrywaliśmy się sobie w oczy. 

A potem Blaise coś krzyknął, Malfoy mnie puścił, ale tylko na moment, bo zaraz potem przerzucił mnie sobie przez ramię i bezczelnie wrzucił do wody.

**

Wracaliśmy w środku nocy, cali mokrzy, pijani i rozbawieni do łez, śmiejąc się głośno i nie zważając na to, że możemy kogoś obudzić i zarobić szlaban. Właściwie czułam się wspaniale, tak beztrosko, że gdybym spotkała teraz McGonagall, prawdopodobnie zaczęłabym tańczyć wokół niej, wciąż się śmiejąc. Oswoiłam się też ze ślizgonami i musiałam przyznać, że przestali mi przeszkadzać. Całkiem swobodnie czułam się w ich towarzystwie. Nawet nie przejmowałam się tym, że złamałam dzisiaj regulamin szkoły.

Idąc między Blaise'em, a Malfoyem, podtrzymywałam rękami na sobie kurtkę, którą podarował mi Dean i śmiałam się bez przerwy od piętnastu minut z jakiegoś durnego żartu, który opowiedziała Pansy.

- Malfoy, założę się, że nie wiesz, czym jest Prada – wypaliłam nagle poważnie, po czym odwróciłam się, widząc, że moje mokre buty, a w dodatku brudne z błota zostawiają ślady na posadzce. Mądry Dean zacierał je zaklęciami za nami. Kochany.

- Prada to stolica Czech - odpowiedział od razu poważnym tonem, powodując, że zaśmiałam się głośno i poklepłam go po ramieniu. Popatrzył na mnie z niezrozumieniem i zmarszczył brwi, nie wiedząc, z czego się śmiałam. Nie zdążyłam mu jednak odpowiedzieć.

- Hermiona? – usłyszałam nagle i wszyscy stanęliśmy w miejscu, widząc przed nami w odległości paru metrów Harry'ego i Rona, którzy patrzyli na mnie w osłupieniu na szczycie niskich schodków. Automatycznie wszyscy przestaliśmy się śmiać. Od razu mój uśmiech zniknął i poczułam, jak krew odpływa z mojej twarzy.

- Cześć.

______________________

Cześć misie, jak wam się podoba rozdział?

Gwiazdkujcie, komentujcie <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro