Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zerknąłem jeszcze, czy na pewno poszedł, po czym wygiąłem się i złapałem w zęby strzykawki, po chwili kładąc je obok siebie. Zrzuciłem z siebie kołdrę, żeby ułatwić sobie zadanie i wtedy leki ponownie uderzyły. Resztkami silnej woli utrzymałem oczy otwarte i złapałem strzykawkę, wsuwając igłę w przestrzeń, gdzie był zatrzask. Po kilku minutach walki metal w końcu odpuścił, a ja uśmiechnąłem się do siebie i wyswobodziłem z pasów, po chwili walcząc z pozostałymi kajdankami.

Udało mi się z nich wyswobodzić, ale nie miałem pojęcia co się stanie, gdy znajdą chaos w pomieszczeniu. Wziąłem jakąś poduszkę leżącą na szafce i włożyłem ją pod kołdrę, po czym zgarnąłem wszystkie strzykawki. Puste wyrzuciłem, a tą z moją krwią rozmontowałem i wylałem zawartość do czegoś w rodzaju zlewu, który stał przy jednej ze ścian. Przepłukałem zlew i pusty zbiorniczek, po czym przetarłem je rękawami od mojej koszulki, którą miałem na sobie, żeby pozbyć się odcisków palców. 

Lekko otworzyłem okno, po czym usiadłem na parapecie i je przymknąłem. Wyglądało, jakby nikt go nie otwierał. Zimne, świeże powietrze skutecznie przegoniło resztki otępienia z mojej głowy. Uśmiechnąłem się do siebie. Z racji, że poprzednia ucieczka na dach nie dała zbyt dużo pozytywnych rezultatów uznałem, że tym razem zejdę na ziemię i przeczekam do późna w jakiejś uliczce, a potem znajdę sobie jakiś miły lasek i się w nim zadomowię. No i koniecznie coś upoluję, bo aż mnie skręca z głodu.

Zerknąłem w dół. Powinno się udać. 
Puściłem się parapetu, po czym zeskoczyłem na ten znajdujący się poniżej i powtórzyłem procedurę.

Wreszcie, gdy stanąłem na ziemi zanurkowałem między pobliskie krzewy i omiotłem wzrokiem otoczenie. Cholera, Ernestv2 nie kłamał, gdy mówił, że szpital jest dobrze strzeżony. Przede mną widziałem 3 wysokich ochroniarzy. Dalej był parking. Wbrew późnej godziny było tam mnóstwo samochodów, co było wielkim darem od Matki Natury. Miałem się gdzie schować. Problemem byli ci ochroniarze. 

Coś tego dnia musiało nade mną czuwać, bo po kilkunastu minutach zebrali się w jednym miejscu i weszli do budynku, pewnie kończyli zmianę lub mieli jakąś przerwę. Chuj z tym, ważne, że sobie poszli. 
Prześlizgnąłem się pod najbliższe auto. Miałem to szczęście, że miał wysokie podwozie, więc miałem tam swobodę ruchów. 
Teraz trzeba zastanowić się, co dalej. Z tego, co udało mi się zaobserwować i wywnioskować w okolicy nie ma żadnego lasu. Są za to domy. Niektóre z nich mają bardzo zarośnięte trawniki. Lub mają tam tyle roślin, że nikt nie zauważyłby stada niedźwiedzi wałęsających się po ogrodzie. 
Moje rozmyślania przerwały kroki, a następnie ryk silnika tuż nade mną. Szybko czmychnąłem pod następny pojazd, tym razem nie robiąc przerwy. 

Przede mną było dość dużo wolnego miejsca, a dalej co jakiś czas przejeżdżał samochód. Bingo.
Delikatnie wychyliłem się spod pojazdu, po czym rozejrzałem się. Wyglądało na to, że ochroniarze są tylko przy szpitalu. Ewentualnie ci mający strzec aut też poszli na jakąś przerwę.

Wstałem i jakby nigdy nic, możliwie jak najszybciej, wyszedłem poza teren szpitala. Musiałem naprawdę szybko wykombinować jakąś kryjówkę, bo jakby nie patrzeć, mój strój dość mocno rzucał się w oczy. Tak swoją drogą, ciekaw byłem, jaka jest teraz pora roku. Nie widziałem nigdzie śniegu, choć dalej było chłodno. Nie było liści na ziemi, ani na drzewach. Po chwili udało mi się dojrzeć parę pączków na pobliskim krzaku. ,,Wygląda na wiosnę.", pomyślałem. Jeśli uda mi się znaleźć jakiś las, to będę naprawdę wygrany. Zadowoliłbym się nawet parkiem. Niektóre kaczki jedzą ludziom z ręki, więc wykorzystałbym to i złapał sobie takiego ptaszka na przekąskę. Wiedziałem, że nie najem się jedną, małą kaczką, ale zawsze miło zapełnić żołądek, gdy dosłownie zdychasz z głodu.

Wykorzystałem moment, gdy nie widziałem żadnych samochodów i przeszedłem przez ulicę. W oczy rzucił mi się kontener. Było tam mnóstwo ubrań. Znalazłem ciemne, zielone spodnie, czarną koszulkę i jakąś brązowo-zieloną kurtkę. Przebrałem się szybko, po czym wziąłem szpitalne ciuchy i wepchnąłem je w kieszeń kurtki. Muszę się ich jakoś pozbyć. Rozejrzałem się jeszcze po kontenerze i znalazłem parę ciemnych rękawiczek plus jakieś buty. Opatuliłem się grubym materiałem i naciągnąłem kaptur na głowę. Już miałem odchodzić, gdy w oczy rzuciła mi się czarna bluza z kapturem. Złapałem ją w rękę, po czym ruszyłem przed siebie szybkim krokiem. Nie mogę stać sobie tak blisko szpitala i wybierać ubranek, bo prędzej czy później zauważą, że zniknąłem. 

Szedłem sobie ulicą, z rękami wepchanymi w kieszenie, gdy nagle usłyszałem syrenę. Zobaczyłem niebieskawy blask i rzuciłem się w najbliższą uliczkę. Przykleiłem się do ściany, czując jak serce podchodzi mi do gardła, po czym zerknąłem na drogę i zobaczyłem samochód policyjny przejeżdżający obok. Nie zatrzymali się. Odetchnąłem z ulgą. ,,A co jeśli jadą do szpitala, bo Ernestv2 wreszcie zorientował się, że cię nie ma? Policja będzie cię szukać! Założą ci taką bransoletkę jak w pierdlu, że nie będziesz mógł wyjść, bo albo będzie w niej gps albo będzie nadawała sygnał ilekroć wyjdziesz z sali. Chcesz tego?", pomyślałem przerażony. Nie, nie chcę tego i jestem pewien, że moje serce też tego nie chce, bo dość mocno mnie o tym przekonuje. 
Rozejrzałem się wokół. Znajdowałem się pomiędzy trzema wysokimi budynkami. Jeden miał jakieś 6 pięter, drugi może 9, a trzeci jakieś 5. Najlepsze było to, że ten najniższy był dość bogato zdobiony z zewnątrz. A to dawało mi naprawdę niezliczoną ilość miejsc do wspinaczki. 
Wdrapałem się na kontener stojący przy ścianie, a po kilkunastu minutach byłem na górze. 

Nie miałem w sumie żadnego celu w tym, żeby się wspinać, poza sprawdzeniem okolicy. Nawet nie macie pojęcia, jak wściekły byłem, gdy zobaczyłem, że wszędzie wokół mnie jest miasto. Podszedłem do najwyższego budynku i zacząłem na niego wchodzić. 

Po wdrapaniu się na szczyt i dokładnym zlustrowaniu otoczenia wzrokiem zauważyłem, jakby miasto się przerzedzało. Domy zaczęły zastępować bloki, a ogrody robiły się coraz większe. ,,Bingo.", przemknęło mi przez myśl, gdy schodziłem po ceglanej ścianie na ziemię.

Zeskoczyłem z ostatniego parapetu i ruszyłem w stronę domostw. Mam szczerą nadzieję, że to są przedmieścia, a dalej absolutny brak ludzi. Nawet polami uprawnymi się zadowolę. Zawsze trafi się tam jakiś jeleń, sarna albo dzik, więc z głodu nie padnę. Najlepsze jest to, że wreszcie będę mógł zjeść coś ciepłego, bo zakładam, że ludzie robią tam ogniska i pikniki, więc nikt się nie zdziwi, gdy zobaczy dym.
Westchnąłem, przechodząc obok kontenera, a później obok szpitala. Mimowolnie spojrzałem w jego stronę.

Nie przeżyję kolejnej walki o wolność...

Mam dość...

Chcę odpocząć...  

***

Rozdział jest tak wcześnie, bo w zeszłym tygodniu wenie coś odwaliło i napisałam 3 rozdziały ^^

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro