Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


      Adrian dotarłszy na miejsce, obserwował trwającą wojnę. Cały ten widok wielkiej rozpaczy ekscytował go na tyle, że uważał to wszystko po prostu za dzieła sztuki. Piękne dekoracje, zwane ludźmi, ozdabiały pobliskie pola bitwy, zabarwiając je w kompletnym szkarłacie, upiększając ten cały wielki bałagan, który powstał z głupoty ludzkiej, oznaczonych wolną wolą, używaną przez ludzkość do popełniania najgorszych grzechów, jakie można tylko sobie wyobrazić. Tak, uznawał istotę ludzką za naprawdę nędzną i jednocześnie doprawdy fascynujacą. Żyją tak krótko, ale mają czas na zabijanie i zadawanie sobie nawzajem ran, żyjąc w tak zwanej ułudzie, myśląc, że postępują słusznie, że słyszeli głos Boga, wołający ich do mordowania braci i sióstr, choć w rzeczywistości to oni sami wmawiali sobie to wszystko tylko po to, by nie obwiniać się o poczynione zło, jakie wyrządzili Anglii.
- Tyle krwi. Tyle cierpienia. Tyle śmierci. To bardzo, ale to bardzo interesujące. Przynamniej ja mam z tego ubaw. I to nieziemski - roześmiał się i wszedł w pole bitwy. Jakież to ciekawe uczucie patrzeć na to wszystko obojętnie. Jeszcze chwilę temu jako człowiek przeżywałby śmierć wojowników i użalałby się nad niektórymi, teraz jako żniwiarz patrzył na oblicze śmierci z radością, każdy ludzki odruch zniknął, jakby za pomocą magicznej różdżki. Pustka, wypełniająca go od środka, dawała mu ogromną ulgę. Nareszcie nadszedł koniec z cierpieniem, zaczął się nowy rozdział. I tym razem to on tworzył do niego przygody, próbując ubarwić je po swojemu. Ale narazie musiał zająć się czekającymi na niego obowiązkami. - Czas zacząć taniec śmierci .
Młody Crevan zaczął wypróbowywać nowo nabytą moc jak i kosę śmierci. Gdy to robił, to teraz naprawdę czuł, że żyje, robiąc rzeź. Jego szaleńczy śmiech roznosił wiatr, powodując, że słyszał to każdy, kto miał niedługo umrzeć. Za każdym razem, kiedy zabierał się do cięcia ciała, odczuwał coś dziwnego, ekscytację połączoną z podnieceniem. Nie zniknęła wogóle, aż do samego końca pracy. Gdy skończył, żołnierze leżeli martwi a on oglądał ich życia.
- Cinematic Records. Bardzo ciekawa nazwa. Oglądać czyiś film z życia, jakie miał, przeżywał. Niektóre nudne, niektóre interesujące. Niestety żadne nie jest na tyle warte, bym poświęcił na nie większej uwagi. Zupełnie jakby... każde życie nie miało żadnego znaczenia. Ale to nic. I tak wszyscy są traktowani tak samo. Nikt nie jest wyjątkowy dla shinigami. Ktokolwiek ginie, nie zostanie ożywiony. Nie ma po co zwracać życia tym bezsensownym istotom. To ich kara za nędzne funkcjonowanie Ziemią oraz bycie półgłówkami. Ja też taki byłem? Żałosne... Lavena mnie ocaliła... z tej całej nędzy i brudu, nigdy o niej nie zapomnę. Będzie moją mentorką po wsze czasy.Adrian oparł się o kosę śmierci.
- Jedni trafią do nieba, inni do piekła. Może rodziny będą ich opłakiwać, jeśli wojna ich nie pochłonęła. Jakie to smutne... - zrobił udawaną smutną minę, ale nie wytrzymał i zarechotał, a jego intensywne zielone oczy zapłonęly z niezwykłą satysfakcją. - Mam nadzieję, że pognijecie sobie tam parę stuleci, jak nie wieczność. Nie będę was żałował. Zasłużyliście sobie na to. Powoli słońce chowało się za horyzontem. Zaczynało zmierzchać. Chciał już opuścić ten wielki plac zabaw i udać się przed siebie, lecz coś nie pozwoliło mu na to. Na początku nie potrafił domyśleć się, o co mogło chodzić, lecz z czasem zrozumiał. Właśnie, gdy jego nie było w domu, umierała jego matka, leżąca na łożu śmierci i szepcząca do niego. Tak, nawet z tak ogromnej odległości był w stanie słyszeć jej ostatnie słowa, dzięki zdolności najpotężniejszej śmierci, telepatii, a każde kolejne doprowadzały go do głębokiego smutku i łez. " Przepraszam, Adrianie. Miałam być z tobą, dopóki nie zajdzie słońce, u twojego boku... - Jej głos znacznie ucichł, przez co ciężko było zrozumieć dalszy ciąg. - Zawiodłam jako matka. Przepraszam. Kocham cię. Kocham, synku... " Crevan nie usłyszał już nic więcej. Zdał sobie sprawę, że od tego momentu został sam. Bez nikogo, na kim mógłby polegać. Teraz musiał polegać wyłącznie na siebie, swojej beznadziejnej osobie, niezdarnej i żałosnej, nienawidzącej zarówno praw tego świata, jak i siebie samego.Natychmiast teleportował się do własnego domu, by następnie pobiec do łoża matki, które zamiast posiadać ciepłą, kochającą osobę, zostawiło zimne, puste ciało, zaczynające już powoli proces rozkładu. W jego dotychczasowych zimnych oczach, kochających ból i cierpienie, pojawiły się gorące łzy, uniemożliwiające mu zobaczenie cokolwiek. Klękając nad swą rodzicielką, która jako jedyna obdarzyła go uczuciem, zwanym miłością, trzymał ją za rękę, błagając ją o wybaczenie za bycie złym synem. Nie uratował jej, chociaż z pewnością był w stanie to zrobić.

 I ten jeden męczący go grzech zmusił go do zostania tym, kim musiał być.

 Mordercą.

Ciąg dalszy nastąpi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro