Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy Ink z nudzony przechadzał się po Void'zie. Niedawno zrobił sobie nowy strój. Brązowe rękawiczki do rysowania z paskiem na małym palcu o kolorze jasnego niebieskiego. Na nadgarstkach miał czarne bransolety, które były tak duże i przyległe, że owych nieprzypominały. Brązowa, krótka narzuta ze złotym paskiem na klatce piersowej, biała bluzka, szerokie brązowe spodnie. Na nogach miał coś podobnego do rajstop lecz o materiale jak na skarpety. Były w nich otwory na pięty i palce. Sam w sumie niewiedział co to jest. Jak wymyślił tak i zrobił. Poniżej pasa zwisały mu szelki koloru morskiego. Na sobie pozatym miał pas z kryształowymi fiolkami wypełnionymi farbami i zaczepiony o niego z tyłu duży pędzel.

Po jakimś czasie zobaczył postać. Podbiegł do niej rozradowany, że je jest sam w swojej pustce, lecz gdy tylko się zbliżył zauważył, że owa postać płacze. Powoli podszedł do postaci, która gwałtownie się odwróciła.

Był to szkielet, czarnokostny szkielet. Lekko się zcinał i glitch'ował. Oczodoły czerwone, w lewym oku dwie tęczówki. Jedna zewnętrzna, złota, druga wewnętrzna niebieska, w środku czarna źrenica. Prawe oko przymknięte, bez tęczówki zaś z białą, małą źrenicą. Wyglądało to jakby jedna tęczówka na skutek błędu przeniosła się do drugiego oka.

Ink zaczął z nim rozmowę, a raczej próbował. Przybysz niebył chętny do rozmów, zaraz odwrócił się spowrotem, skulił i wsadził czaszkę między złożone na krzyż, oparte o kolana ręce. Szkielet niepoddawał się. Usiadł koło niego i siedział i siedział. Lecz do najcierpliwszych nienależał, więc dalej siedząc koło niego wziął się za rysowanie. To też po chwili się mu znudziło. Wkońcu wpadł na pomysł. Był strażnikiem i miał pomagać, więc pomoże. Zrobił użytek ze swoich mocy i stworzył motyla, który po chwili wylądował na głowie wciąż skulonego czarnokostengo szkieleta. Ten bez chwili namysłu pacnął się po głowie dłonią, w taki sposób, że zwykłego motyla by zabił. Lecz ten był z atramentu. Mimo iż zmienił się w plamę, zaraz wrócił do dawnego stanu i dalej koło niego latał. Zirytowany szkielet odwrócił się by ponownie go uderzyć, lecz zniemił zdanie i wystawił rękę.

Motyl usiadł mu na dłoń, a ten mu się wpatrywał. Wkońcu oderwał wzrok i spojrzał na artyste. Ink tylko się ciepło uśmiechnął. Siedzieli tak chwilkę po czym Ink się odezwał.
-Jak się nazywasz?
-Niewiem.-odparł.
-Kim jesteś? Myślałem, że znam wszystkich Sans'ów.
-Jakimś głupim błędem.
-Niemów tak! Pierwszy raz widze szkieleta, który jest czarnokostny. Nielicząc NightMare'a, ale to tylko śluz. Więc jesteś wyjątkowy!-
Szkielet na to lekko się zciął. Nie sądził, że usłyszy coś takiego.
-Kto to NightMare?-spytał przybysz.
-Brat Dream'a z DreamTale!-
Mimo to szkielet niewydawał się rozumieć, co Ink do niego mówi.
-Ja jestem, Ink!
-Ja niewiem.
-Okej, Niewiem trzeba ci wymyślić jakieś lepsze imię niż Niewiem.-
Na ten mały żarcik szkielet się lekko zaśmiał. Spojrzał na siebie, potem na Ink'a.
-Error.
-Co?
-Error. Wkońcu jestem błędem tego świata.-
-Do najkreatywniejszych to ty chyba nienależysz.
-Niezaprzecze.
-W taki razie, noś te imię z dumą! Jesteś wyjątkowy!...bo w sumie taki pierwszy. Ale zapamiętaj, nie jesteś błędem.
-Dobra, dobra, zapamiętam...ale skoro ja nim nie jestem, a jestem inny...to znaczy, że to oni nimi są?...a błędy się usówa.
-N-Nie! Ta konwesacja idzie w złym kierunku.

Ink i Error się zaprzyjaźnili. W czasie tego pokazywali sobie nawzajem co umieją. Ink, że potrafi tworzyć. Error jednak nie miał, żadnych zdolności.

Na razie.

******

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#dustink