༊·˚ ♡ | • Ktoś taki, jak ty • | ↷

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Izuku Midoriya nie był zachłannym człowiekiem, niewiele mu do szczęścia trzeba. Zadowoli się wszystkim, nawet niczym, ponieważ nie widzi potrzeby dostania czegoś. Nawet uśmiechu, czy podziękowania.

- Nie chce wiele...- cichy szept, trochę zachrypnięty, jakby nie tak dawno jego właściciel zalewał się własnymi łzami cierpienia, bólu. Oczy miał spuchnięte, a na polikach zaschnięty pokaz słabości. W ciasnym uścisku ściskał pluszową owieczkę, ponownie zatapiając swoją twarz w jej wełnie. 

Znowu słona ciecz chciała wyjść, pokazać się światu, choć nie miała komu tego zrobić.

Pomieszczenie puste, głuche, bez skrawka życia. Gdzie się podziała radość? Odgłosy z kuchni, czy salonu? Gdzie ten słynny zapach bułeczek cynamonowych? Gdzie niegłośne nucenie wesołej kołysanki, którą zna od dziecka? 

Nie wie, zniknęło i już nigdy nie wróci takie samo, jak kiedyś, ponieważ nic nigdy identyczne nie wraca.

Czasem nawet nie skłania się do powrotu, pozostając daleko, poza jego możliwościami. To smuci go zwykle przez chwilę, niedługą, niekiedy i zwykłe ukłucie, bez żadnych innych skutków.

A teraz? Czuje się pusty, jak ten pokój, te mieszkanie, piętro, blok, ulica, miasto, kraj, cała ziemia i galaktyka, ponieważ jej nie ma. 

Jej - małej duszyczki, która niewiele dla świata się liczyła, choć dla niego nim właśnie była.

- Chce...- zaczął drżącym głosem, mocniej ściskając pluszową maskotkę.- usłyszeć, jak pukasz do tych drzwi...- przełknął gulę w swoim gardle, podnosząc wzrok na wspomniane wejście, jakby oczekując cudu, w którym ona wykona jego jedno, niewielkie życzenie.

Są rzeczy, które da się spełnić, jak i te nieosiągalne, mimo wszelakich prób i amatorskich działań. Nic z tym nie zrobisz, trzeba żyć dalej, ponieważ czas nie zatrzyma się dla Ciebie, ma wiele osób, dla których wciąż musi gnać do przodu, popychając niektórych, aby podnieśli się i kroczyli dalej, idąc drogą prosto do zasłużonego szczęścia.

Czemu on tego nie zrobi? Nie wie, nic nie wie. 

Nie potrafi stwierdzić, jak się czuje, ani co będzie robić dalej. Jak się  pozbiera, albo od czego powinien zacząć.

Zdarzyło się coś na co nie był gotowy, a szok i przerażenie wypełniło każdą komórkę w jego ciele, uniemożliwiając mu dalsze działanie.

- Jeśli zobaczę Twoją twarz jeszcze raz...- załkał raz, gdy głos mu się złamał pod koniec, ścierając dłonią łzy zaczynające spływać po jego polikach.- Będę mógł umrzeć, jako szczęśliwy człowiek...- stwierdził, a na jego twarzy pojawił się słaby, smutny uśmiech, który drżał z każdą kolejną chwilą.- Jestem tego pewien...- dodał, ni to dla kogoś, ni to dla siebie. 

Nie rozumiał siebie, swojego organizmu, ani reakcji, ani słów. 

Wszystko traci sens, niektóre rzeczy już tego nie mają. Gdy doszukuje się odpowiedzi, widzi jedynie pustą, białą ścianę, którą chciałby obejść, ale nie ma jak, zostaje walenie głową o nią, ponieważ wysokości jej stwierdzić się nie da, gubiąc ją gdzieś hen hen daleko w chmurach nad nim.

Przeszkoda, której nie chce omijać, nie wie jak, nie ma motywacji i nadziei na sukces.

Ręce trzęsą mu się niemiłosiernie, przez całe jego ciało przechodzą dreszcze, gdy on wylewa swoje bóle i żale w puchatą, uśmiechniętą owieczkę, której smutek nie zagarnął, pozostawiając ją w błogim spokoju na zielonej polanie pod tęczą, chmurką i słoneczkiem, które rozświetla jej dzień i życie.

W tym cichym i pustym pomieszczeniu dało się usłyszeć urywany oddech, gdy przez jego myśl przeszła poranna, całkowicie normalna sytuacja.

- Ja będę już lecieć! Do widzenia, słoneczko!-ostatnie jej słowa, które wypowiedziała w jego stronę, zabolały teraz o stokroć mocniej niż wtedy, gdy poczuł tylko dziwne, nieznane mu dotąd ukłucie w sercu. 

Chciał płakać, ale słona ciecz zaczęła mu się powoli kończyć.

Chciał krzyczeć, ale głos zamierał, nim zdążył otworzyć usta.

Chciał coś uderzyć, ale nie miał sił, na zrobienie jakiegokolwiek ruchu.

Czuł się słaby, wykończony, przemielony przez życie i wystawiony na próbę wstania na nogi, bez pomocy, bez nadziei, bez większego celu.

Pragnął zamknąć oczy, lecz bał się zobaczyć jej twarz.

Pragnął położyć się (chociażby na boku), lecz nie potrafił przechylić się w lewo.

Pragnął zasnąć, lecz pobudzał się od razu, gdy tylko w jego wyobraźni usłyszał jej głos.

Był słaby, za słaby na własną psychikę, która robiła sobie z niego żarty, chcąc wykończyć go jak najbardziej się da, w jak najbliższym czasie.

Noc ciemna, usłana niemal w całości chmurami, które wydawały się czekać na idealną okazję, aby runąć na ziemię obfitym deszczem smutku. Choć zdawało się, że najpierw chcą zobaczyć jak wypłakuje się on, nim oni zrobią to samo, lecz na większą skalę.

Czas płynął powoli, wolniej niż zwykle, o stokroć wolniej, niż gdy ona była tuż obok, niż gdy ona wciąż... 

Gwiazdozbiory nieśpiesznie przesuwały się na nieboskłonie, mimo iż w tej części miasta nie dało się ich uchwycić, to ktoś na pewno zachwycał się ich pięknem gdzieś indziej. 

Upadł nagle na lewy bok, luzując uścisk na pluszowym zwierzęciu, choć wciąż trzymając go w ramionach, jak ostatni płomień nadziei, ostatni promień słońca.

Nie mógł zmusić się, by zamknąć oczy, a łzy już dawno (ponownie) zaschły na jego polikach, nie wylatując już więcej, aby całkowicie nie odwodnić jego organizmu, chcąc widzieć jego powolną śmierć.

Był samotny, tak przeklęcie samotny, ale nie przyszło mu do głowy, aby to zmienić. Nie chwycił za urządzenie, aby kogoś poprosić, aby kogoś wezwać, aby kogoś nawiedzić. 

Teraz nie miał na to sił, zdając sobie sprawę, że żeby je odzyskać musiałby, choć trochę wypić przezroczystej, bezpiecznej cieczy, nawadniając się na nowo. 

Tylko po to, aby ponownie płakać i czuć się gorzej, i gorzej.

- Jeśli mnie kochasz...- głos bardziej zachrypnięty, a przy wymawianiu słów jeszcze mocniej zdarł sobie gardło.- Dlaczego mnie opuściłaś?- zapytał przestrzeni, ponieważ nie było nikogo, kto by znajdował się tutaj, aby go pocieszyć. 

Sam jak palec.

Nagle przed sobą zauważył ciemną postać i od razu, jakby z marszu, poderwawszy się z miękkiego podłoża, wstał do siadu i wyciągnął w jego stronę rękę, chcąc go chwycić, chcąc go przytulić.

Nieważne kim on był, nieważne co tu robił. Potrzebował teraz wsparcia i nic więcej. 

"Weź moje ciało!" powtórzył to dwa razy bezdźwięcznie, ale wyglądał jakby był całkowicie pewien, że tajemnicza osobistość wyczyta to z ruchu jego wark i spełni jego życzenie, rozkaz. 

Chciał się do kogoś przytulić, poczuć czyjeś ciepło, móc ponownie zaznać uczucia bezpieczeństwa obok kogoś - nawet jeśli w tej chwili nie znał postaci przed nim. Nie obchodziło go kto tą rolę będzie pełnił, ponieważ nie ma sił, aby wybrzydzać.

Nigdy też nie wybrzydzał.

Blask księżyca, który nagle wpadł do pokoju, sprawił, że ciemna osoba zniknęła, nie pozostawiając po sobie ni śladu. 

On upadł na posłanie plecami, a jego ręka znalazła się na twarzy, sprytnie ukrywając łzy przed nikim.

- Wszystko czego chce...- głos nagle mu wrócił, choć coraz bardziej zachrypnięty. Każde słowo wychodziło z wielkim bólem, jakby tego kto je wymawiał powoli przybijano do krzyża, stosując najróżniejsze tortury, na jakie kogokolwiek było stać.- Wszystko czego potrzebuje...- dodał po dłuższej chwili, w której potrzebował wziąć wdech, aby móc czymś mówić.- To znalezienie kogokolwiek...- powtórzył to zdanie dwa razy, jakby nie będąc pewien, czy aby na pewno je wypowiedział, czy aby na pewno dotarło do tego, do kogo je kierował, chociaż nikt nie był adresatem.- Takiego jak ty...- ponownie zalał się nowo znalezioną słoną cieczą, a ręka nie dała rady skryć niewielkich strumyczków mknących w dół twarzy.

Takiego jak ty

Odbiło się od ścian pomieszczenia utulając go do snu pełnego złych myśli, zdarzeń, horrorów, słów. Wszystkiego  co najgorsze z myślą o jego wyniszczeniu. 

Samodestrukcji.

Księżyc ponownie skrył się za chmurami, a ciemna postać powróciła i wyglądała, jakby przypatrywała się osobistości na posłaniu.

Takiego jak ty

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro