By ocalić czyjeś życie
Nad miastem zapadła noc. Gwiazdy rozświetlały niebo, jednak zdawałoby się, że miasto świeci jaśniej. Światła i banery na wierzowcach świeciły się oświetlając ulice, po których, mimo późnej pory, dalej jeździły samochody.
Obserwował je z góry, stojąc na krawędzi, gdy wiatr rozwiewał mu włosy. Nikt go tam nie widział, choć tak na prawdę, nie było żadnej różnicy, bo nawet w ciągu dnia, nikt nie próbował go zauważyć. Z myśli obudziły go słowa wypowiadane za nim.
- Hej młody.- Słysząc głos blondyn odwrócił się, przez co zachwiał się na krawędzi.
- Co ty robisz?! Chcesz bym spadł?!- zapytał zdenerwowany.
- Ja? No co ty. To ty chciałeś skoczyć.- odparła szarooka podchodząc bliżej do krawędzi, po czym zamachała papierową torbą przed nosem żółto okiego.- Chcesz pączka?
Nastolatek spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Pączka? Po to tu przyszłaś? Nie chcesz mnie powstrzymać?- zapytał nie rozumiejąc motywów kobiety.
- Nie. To twoje życie.- odparła po czym włożyła sobie jednego z pączków do buzi, wyciągając torbę w stronę młodszego chłopaka.- Ale jeśli wolno mi zapytać, dlaczego chcesz skoczyć?
- Fiesz czo? Tfo pszef tfo, sze mikf mie nie wifi!- zaczął mówić z pełną buzią, po czym przełknął.- Staram się jak mogę, by innym zaimponować! Jestem zabawny! Flirtuję! A oni mają mnie tylko za głupa...- nażekał, a potem wziął do ust kolejny kawałek pączka.- Fosumiem, sze mosze szam tfoszę szobie tafą opifię, ale bez przesady! Zawsze noszę uśmiech i śmieję się z innymi, chociaż często nie jest mi do śmiechu. Ne fcę bych omietem ich zartuf!
- Rozumiem cię. Zastanawiałeś się kiedyś, by powiedzieć swoim przyjaciołom, jak się czujesz?- zagadnęła go Eden siadając obok nastolatka na krawędzi.
- Nie... Nie zrozumieli by...- powiedział wąchając się przez chwilę przy drugim twierdzeniu.
- Skąd wiesz? Może jedyne czego im trzeba, by cię zrozumieli, to podzielić się z nimi twoimi myślami.- ciągnęła dalej, argumentując to, że może się mylić.
- Wzięliby to pewnie za kolejny żart.- odparł.
- Jesteś pewny?- znów zapytała.
- Teraz już nic nie wiem!- krzyknął kładąc się na dachu, jego nogi od kolan w dół dalej zwisały. Jego oczy skupiły się na gwiazdach.- Chciałem być jak te gwiazdy. Wolny, jasny. Chciałem oświetlać innych, wskazywać im drogę przez mrok.
- To brzmi jak świetny powód, by iść dalej. Dlaczego więc się poddawać?- zapytała kładąc się obok, skupiając swój wzrok na młodszym od siebie chłopaku.
- Niebo, na którym próbowałem zawisnąć jest przykryte chmurami. Jak wtedy oświetlać miasto? A nawet wtedy, gdy chmur nocą nie ma, by widzieć gwiazdę musi świecić mocno. Bez względu na to jak bardzo się staram, inni świecą jaśniej, a mnie nie widać.- mówił kręcąc przy tym głową. W jego żółtych oczach zebrały się łzy.- Bez względu na wszystko, nigdy nie będę wystarczająco dobry.
Kobieta obserwowała, jak łzy zaczęły spływać po jego policzkach, opadając na brudną powierzchnię dachu.
- To brzmiało mądrze, poetycko. Dlaczego udajesz przed innymi kogoś, kim nie jesteś? Chcesz, by widzieli ciebie, dlaczego więc ukrywasz się za maską? - zapytała ocierając łzy z policzków nastolatka.
- Ja nie wiem! Nie wiem dlaczego! Boję się tego, co by o mnie myśleli...- wyznał sfrustrowany swoją bezsilnością. Nie potrafi nawet zebrać w sobie odwagi, żeby skoczyć z budynku.
- To nie wiesz, czy się boisz?- zagadnęła go opierając się na łokciu i kładąc głowę na zaciśniętej pięści.
- Boję się. Boję się tego życia, które wybrałem. Jeśli mam zostać bohaterem, to powinienem być pewny siebie, a tym czasem nie mam nawet dość siły woli by skoczyć z budynku!- Kaminari uderzył pięścią o dach budynku, a między jego włosami błysnęły błyskawice.
- Nie masz powodów, by uważać to za słabość. Niepewność to oznaka inteligencji. Jesteś ostrożny, to dobra cecha dla bohatera.- wyjaśniła mu i pogładził a go po włosach, ale szybko zabrała rękę przez ładunek elektryczny, który uderzył w jej palec.- Ałć. A pewnośc siebie, to rzecz nabyta. Przychodzi z doświadczeniem. Nie możesz oczekiwać od siebie zbyt wiele, skoro jesteś dopiero na starcie. Nie w jeden dzień Rzym zbudowano. Daj sobie czas.
Blondyn delikatnie rozszerzył oczy w realizacji. Może ta kobieta faktycznie miała rację? Może był wcześniej zbyt niesprawiedliwy wobec siebie?
- Chyba... Chyba masz rację wiesz?- powiedział podnosząc się do siadu i otarł resztki łez, które zostały na policzkach.
- Chyba mam.- zaśmiała się- To jak? Dalej chcesz skoczyć?- zapytała też podnosząc się do siadu.
- Chyba jednak wrócę na dół.- zaśmiał się nerwowo drapiąc po plecach i sięgnął po swoje buty, by je z powrotem założyć na stopy.- Moja mama pewnie się denerwuje, że nie ma mnie w domu.- z realizacją wydał z siebie gardłowy odgłos umierania.- Będę miał szlaban jak nic!
Na jego słowa blondynka zaśmiała się lekko i też wstała. Patrzyła na panoramę sięgając granic horyzontu. Widok był piękny. Nocne miasto, tętniące życiem. Jasne, jakby dalej trwał dzień.
Dębki zatrzymał się przy drzwiach od wejścia na dach i odwrócił się w stronę kobiety, która odwróciła go od śmierci i pokazała mu to, czego sam nie zauważył.
- Nie znam twojego imienia, a pomogłaś mi wrócić na prostą. Jestem Kaminari Denki, a ty?
- Mów mi Eden. Zapamiętaj to imię.- powiedziała uśmiechając się łobuzersko w stronę nastolatka.
- Nie śmiał bym zapomnieć.- i z uśmiechem na ustach zniknął za drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro