Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~*Cynthia*~
Powoli zaczęłam się budzić. Słońce delikatnie przebijało moje powieki, fale uderzające w statek wprawiały go w lekkie huśtanie wprost zachęcając do ponownego zanurzenia się w krainie snów. Mało brakowało, a bym to zrobiła, ale zaciekawiła mnie rozmowa, którą wyłapałam jednym uchem.
- Przy tej prędkości za trzy dni będziemy w Araluenie.- powiedział chyba Hal.
- Nie jestem pewien, czy to dobrze.- zabrał głos Edwin.- Jeśli jej się nie polepszy?
- Na pewno wyzdrowieje. Jest silna.- odezwał się Thorn.
- A ktoś w to wątpił?- postanowiłam zainterweniować i podniosłam się do siadu.- Z resztą miło mi słyszeć, że się o mnie troszczycie, ale jestem absolutnie zdrowa.- na udowodnienie moich słów, podniosłam się i podeszłam do nich pewnym
krokiem.- Teraz panowie niech któryś mi powie, ile spałam?
- Nie wiele, od kiedy zemdlałaś do dzisiejszego ranka. Kilkanaście godzin. Powiedz, jak się czujesz?- odpowiedział Edwin i przyłożył mi zewnętrzną część dłoni do czoła, chcąc sprawdzić, czy mam gorączkę.
- Czuje się wprost fenomenalnie.- odpowiedziałam uśmiechając się do nich promiennie.
- To dobrze.- rzucił Thorn.- Wiesz? Coś mi się widzi, że pora obudzić resztę, nie sądzisz?- zapytał posyłając mi znaczące spojrzenie. Podłapałam o co mu chodzi. Uśmiechnęłam się do niego zawadiacko i przechodząc przez pokład, tupiąc do rytmu nogami niemiłosiernie, śpiewałam:

*Hej miśki, czas wstać!
Jak można tak spać?!
Ten sen już całe wieki trwa!
No wstawać mi! Raz dwa!

Po kilku minutach wszyscy obudzeni popijali gorącą kawę, którą zaparzył nam Edwin. Oczywiście tym razem nie omieszkałam dodać miodu, by podkreślić wyrazisty smak smolistego napoju.
Stałam spokojnie oparta o maszt i popijałam kawę. Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, nie mogłam uwierzyć oczom. Przede mną stał Will! I się do mnie uśmiechał! Przetarłam oczy nie dowierzając, ale jak znów spojrzałam dalej tam stał. Przytuliłam go z całej siły i zaczełam z nim rozmawiać.
- Strasznie się cieszę, że Cię widzę!- krzyknęłam uradowana. Jednak mimo uśmiechu brązowowłosego, jego oczy w kolorze czekolady patrzyły na mnie z obojętnością. Nie było w nich tej iskry, którą zawsze w sobie nosił. Ani grama radości. Nagle uśmiech zniknął z jego twarzy, a zastąpiła go poważna mina godna samego króla Duncana.
- Willu, coś się stało?- zapytałam nie rozumiejąc jego reakcji.
- Nie powinnaś była tu wracać.- w końcu się odezwał.
- Jak to? Myślałam, że się ucieszysz. W końcu może być jak dawniej. Mogę skończyć termin zwiadowczy i razem gdzieś pojedziemy. Pamiętasz, jak obiecałeś mi, że zobaczę lenno Seacliff? Ja wciąż czekam i liczę, że słowa dotrzymasz.- powiedziałam dalej się do niego uśmiechając, ale było zero reakcji. Moja mina zmieniła się diametralnie. Popatrzyłam na niego ze złością.
- Nie jesteś Willem.- powiedziałam po dłuższej chwili przypatrywania się.
- Owszem.- potwierdził.- Nie wracaj do Araluenu. Ostrzegam cię, inaczej sporo za to zapłacisz.- powiedział z jadem i zniknął, a mnie przeszył ogromny ból i, nie kontrolując mojego ciała, upadłam ledwo oddychając na pokład statku.

~*Edwin*~

Tłumaczyłem właśnie Jesperowi dlaczego nie powinien używać moich drutów jako wytrychów, gdy usłyszałem jak Cynthia gada z kimś rozmawia. Spojrzałem w tamtą stronę i nie wyobrażacie sobie jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy ujrzałem iż tę konwersację prowadzi z powietrzem. Niestety nie usłyszałem zbyt wiele. Wyłapałem tylko pojedyńcze słowa.
Strasznie...Cieszę! Willu... To?... Ucieszysz... Jak dawniej... Zwiadowczy... Pojedziemy... Lenno Seacliff... Słowa... Nie jesteś Willem...
Potem upadła nie przytomna na pokład. Nie zważając dłużej na Jespera, podbiegłem do niej. Ledwo oddychała i znowu była nie przytomna. Przyłożyłem dłoń do jej czoła, ale szybko ją cofnąłem. Miała bardzo wysoką gorączkę. Zaniosłem ją spowrotem na jej posłanie i zacząłem robić jej chłodne okłady. Muszę jak najszybciej zbić tę gorączkę. Zostawiłem przy blondynce jej brata i zabrałem księgę lekarską. Zacząłem w pośpiechu wertować strony poszukując czegoś co mogłoby pomóc. Jakiś wywar... okład... Cokolwiek! Nic nie było! Znowu podszedłem. Odchyliłem jej głowę do tyłu udrożniając jej drogi oddechowe, by mogła brać głębsze wdechy. Chociaż to pomogło. Pilnowałem jej cały dzień. W końcu pod wieczór dziewczynie gorączka opadła i wybudziła się.
- Co się stało?- zapytała zachrypniętym głosem.
- Gadałaś z powietrzem, a potem zemdlałaś.- odpowiedziałem na jej pytanie.
- Za ile pełnia?
- Za kilka godzin.- odparłem zdziwiony. Czyżby pełnia coś do tego miała? Osobiście wątpię.- Chcerz wody?- zapytałem sięgając po bukłak z wodą. Pokiwała głową na tak. Usiadła powoli krzywiąc się przy tym nieznacznie, ale i tak to zauważyłem. Odkręciłem korek i podałem Cynthii. Przyłożyła go sobie do ust i zaczeła pić małymi łykami. Po chwili oddała go mnie i zaczeła chwiejnie wstawać.
- O nie!- zaprotestowałem.- Jesteś jeszcze osłabiona. Powiedz co mam ci przynieść?
- W moich sakwach konnych jest pusty zwój pergaminu obwiązany rzemykiem. Przynieś mi go proszę.- powiedziała. Jak poprosiła, tak zrobiłem. Podeszłem do toreb konnych tuż obok posłania i po chwili grzebania tam wyciągnołem to o co poprosiła. Wróciłem do dziewczyny i podałem jej zwój pergaminu.
- Jeśli mama mówiła prawdę, teraz się otworzy.- szepneła tak cicho, że ledwie ją usłyszałem. Chyba mówiła do siebie. Rozwineła pergamin i zaczeła czytać. Patrzyłem cały czas na jej twarz. W kącikach oczu zbierały jej się łzy. Co to za pergamin?

~*Cynthia*~

Trzymałam w rękach ten zwój i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Tu był LIST, ale nie byle jaki. Od mojej mamy.

Moja kochana Córeczko.

Jeśli teraz to czytasz, to znaczy, że mnie już na świecie nie ma, a dziś jest pełnia twych urodziń i kończysz dzisiaj dwadzieścia jeden lat.

Znaczy to również, że czas, by opowiedzieć Ci moją ostatnią tajemnicę.

Gdy miałaś trzy lata, bardzo zachorowałaś. Nikt nie znał tej choroby i nie mógł Ci pomóc. Byłam załamana i zdesperowana. Nie wiedziałam jak Ci pomóc i dobijało mnie to. Mało spałam i zawsze byłam zamyślona. Usiłowałam znaleźć jakieś wyjście. Modliłam się długo i dużo błagając, by nie odbierali mi Ciebie, by pomogli mi Ciebie uratować.
Pewnego wieczoru siedziałam przy tobie, miałaś wysoką gorączkę i ledwo oddychałaś. Chłodziłam Cię okładami, ale to nic nie dało.

Przestałaś oddychać.

Łkając wziełam Ciebie w moje ramiona i tuliłam mocno do piersi błagając, by ktoś mi pomógł. Pewnie nie wiesz jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy moje modlitwy zostały wysłuchane.
Rozbłysneło przede mną tak jasne światło, że musiałam zamknąć oczy. Gdy je otworzyłam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Przede mną stała starożytna bogini łowów i księżyca. Potężna Artemida.
Wiem, że możesz teraz mi nie wierzyć, ale to prawda. Uleczyła Ciebie z tej choroby, jednak, by to zrobić, musiała oddać Ci część swojej krwi i razem z tym przeszła na Ciebie część jej umiejętności. Nie liczyło się to dla mnie wtedy.
Ty żyłaś
i tylko to się dla mnie liczyło.

Córeczko, tej pełni zyskasz niesamowite umiejętności. Niech Twe serce i rozum działają razem prowadząć Cię drogą ku lepszej przyszłości. Naucz się z nich kożystać i kożystaj z nich mądrze.
Wiedz, że choć mnie nie widzisz, to wciąż jestem przy Tobie i czówam nad Tobą. Jestem z tego dumna, że jesteś moją córką.

Twoja kochająca matka,
Melody.

W miarę ,jak czytałam ten list w moich oczach zbierały się łzy. Tyle czasu nic. Tyle kłamstw. Tyle ran, bólu. Tyle tajemnic. Po prostu za dużo, ale muszę to zrozumieć. Chciała dobrze. Kochała mnie i zadbała o moje bezpieczeństwo. Zaczełam szybko mrugać, by odgonić łzy. Muszę być silna, dla niej. Spojrzałam w kierunku księżyca.

Już prawie pełnia.

Wstałam mimo protestów Edwina i spokojnym krokiem skierowałam się w stronę dziobu statku. Przeszłam pewnym krokiem między śpiącymi załogantami i podśpiewywałam pod nosem pewną melodię. Co to były za słowa i melodia? Nie wiem, ale rozbrzmiewały mi w głowie i tyle. Stanęłam na dziobie i wyśpiewałam w odchłań nocy.

Zrodzona z wiatru,
Córka lasu i mórz,
Wychowana w wojnie,
Że bez broni ani rusz.

Dziś po prawdę przyszła,
Mimo strachu, bólu i łez,
Godna jest twej mocy
I ty księżycu to wiesz.

Niech światło znów rozbłyśnie,
Przepędzając mrok,
Kto teraz na to patrzy,
Niech lepiej odwróci wzrok.

Prawda dziś swym blaskiem,
Oświeci mrok twych snów,
Unicestwi wszystkie koszmary,
Ponieważ twój dom jest właśnie tu.

Ponieważ mój dom jest właśnie tu.

Pełnia księżyca rozbłysła, a ja poczułam, jak wypełnia mnie siła i energia. Przez chwilę bałam się, ale potem do mnie dotarło

To część mnie i razem tworzymy
Jedność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro