Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się w pełni sił i z dobrym humorem. Czułam się jak nowo narodzona. Dodatkowo rozweselała mnie myśl, że już za niedługo będę znów w Araluenie.

Jednak, gdy otworzyłam oczy, poraziło mnie okropne słońce. Do moich uszu dochodziły chyba miliony wyraźnych dźwięków, a moim oczom nie był wstanie umknąc nawet najmniejszy szczegół. Trochę skołowana tym, z powrotem zamknęłam oczy i skrzywiłam się nieznacznie przez hałas spowodowany kakofonią wielu odgłosów. Wyciszyłam się i uspokoiłam oddech, dzięki czemu to dziwne uczucie szybko mnie opuściło.

Wstałam pełna energii z posłania i uśmiechnęłam się na widok, jaki zastałam za burtą. Spokojnie z pokładu można było zobaczyć z każdą minutą zbliżające się wybrzeże Araluenu. Mimo ogarniającej mnie euforii uznałam, że jest to odrobinę dziwne. W końcu jeszcze wczoraj pływaliśmy po morzu, a o zobaczeniu lądu można było pomarzyć.

Spokojnym krokiem podeszłam do Stiga i zapytałam:
- Hej braciszku, ile spałam?- na jego zaskoczoną minę, uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Cynthia! Chwała Odynowi! Wiesz, jak ja się martwiłem?! Spałaś przez ostatnie trzy dni!- wykrzyczał przytulając mnie mocno. No tak, to wyjaśnia bliską odległość od Aralueńskiego brzegu. Pomyślałam i też mocno go przytuliłam.
- Coś ciekawego się działo, gdy spałam?- spytałam, kiedy odsunęliśmy się od siebie.
- W sumie to nie. Było spokojnie.- odpowiedział, po czym zaczął ze zdziwieniem przyglądać się moim oczom.- Cynthia, mam pytanie. Od kiedy twoje źrenice zwężają się tylko pionowo?- spytał mnie zaskoczony. Zmarszczyłam w zamyśleniu brwi.

Przecież nigdy nie miałam takich źrenic. Niedowierzając słowom chłopaka, podeszłam do mojego plecaka i wyjęłam małe zawiniątko. Gdy odwinęłam materiał ukazał mi się kawałek stłuczonego lustra. Wzięłam je ostrożnie do ręki, by się nie skaleczyć i uniosłam je na wysokość moich oczu. Gdy zobaczyłam odbicie, wstrzymałam oddech. Stig miał rację, moje źrenice faktycznie zwężały się pionowo. Wygląda na to, że będę teraz widziała trochę lepiej.

Powolnym krokiem przeszłam przez pokład do mojego posłania i zaczęłam je składać. Zgodnie z moimi obliczeniami, nawet jeśli siła wiatru zmaleje, to powinnimy dzisiaj ok. godziny siedemnastej dobić do brzegu. Potem będę miała jeszcze trzy godziny do zmierzch, więc będę mogła od raz ruszyć w drogę do lenna Meric. Przy dobrej prędkoci przemieszczania się, powinnam dotrzeć tam w niecałe trzy dni. Zostanę na noc, a potem razem pojedziemy pomóc Willowi. We dwójkę mamy większe szanse na pokonanie bardziej liczebnego wroga i uznałam to za stosowne, by to najpierw Gilan dowiedział się, że wróciłam, skoro to on był moim nauczycielem i szkolił mnie na zwiadowcę.

Tak bardzo się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, że ktoś do mnie podszedł. Zaklęłam w mylach nie zadowolona z braku mojej czujnoci i wczeniej tego nie zauważyłam. Powoli podniosłam głowę na tamtą osobę [nawet nie czuje, kiedy rymuje =D]. Był to Thorn. W sumie, to nie miałam zielonego pojęcia czego mógłby chcieć ode mnie, ale najwyraniej miał jakąś sprawę, bo nie przychodziłby do mnie bez powodu, prawda? Dobra, koniec takiego rozwodzenia się w mylach o byle temat. Wstałam z klęczków by nie musieć ciągle zadzierać głowy do góry.

- O co chodzi Thorn? Co się stało, czy brak Ci towarzystwa i szukasz kogoś do rozmowy?- spytałam pół śmiechem.

- W sumie, to i jedno i drugie. Pierwsza sprawa to, chciałem cię poinformować o tym, że za kilka godzin będziemy na miejscu. A druga, to po prostu mi się nudzi i zastanawiałem się jakimi brońmi umiesz władać, poza łukiem, saksą i nożem do rzucania.- odparł.

- Umiem walczyć mieczem i tyle. Nigdy nie potrzebowałam niczego więcej.- powiedziałam zaspokajając ciekawość skandyjskiego wojownika.
Wróciłam w kucki i skończyłam zwijać koc, po czym ułożyłam wszystko w plecaku. Byłam gotowa. Teraz pozostaje najtrudniejsza część, czekać.

Jak się później okazało, nie musiałam wcale długo czekać. Znaleźliśmy się na brzegu już cztery godziny przed zmierzchem. Szybko pożegnałam się z drużyną "Czapli" i osiodłałam Strzałę. Gdy tylko pomachałam im odjeżdżając, nasunełam kaptur na głowę i przyspieszyłam do galopu znikając na leśniej drodze.

Jechałam tak mniej więcej do momentu, w którym księżyc stanął w zenicie i wtedy zatrzymałam się, by przespać te pół nocy. Obudziłam się następnego dnia o świcie. Z powrotem założyłam zdjęte wczoraj siodło i zacisnęłam popręgi. Wskoczyłam znów na siodło i popędziłam dalej.
Co jakiś czas robiłam przerwy na popas, by dać klaczy wytchnienie i samej coś zjeść. Tak minęły mi dni w drodze, aż w końcu jechałam powoli leśną dróżką, która wiła się między drzewami. Zza drzew prześwitywały promienie zachodzącego słońca i widok polany na której stała mała, niepozorna chatka z dobudówką, którą była niewielka stajnia z tyłu domu.

Gdy wyjechałyśmy na polanę ze stajni wydobyło się przyjazne rżenie drugiej klaczy. Podjechałyśmy bliżej chatki i zsiadłam z konia. Pogładziłam Strzałę po pysku i szepnęłam jej by czekała na mnie w stajni. Podeszłam do drzwi stając na ganku i zapukałam cicho. Usłyszałam szuranie krzesła o podłogę i ledwo słyszalne kroki w stronę drzwi.

Po chwili drewniane drzwi stanęły przede mną otworem i dobiegły ciepłe promienie światła pochodzące z kominka w środku. W drzwiach stał niezbyt wysoki, ale wciąż wyższy ode mnie, prawie trzydziestolatek o dość krępej budowie, wysportowanej sylwetce, blond włosach i zawsze opalonej skórze. Na jego twarzy znajdował się ledwo widoczny zarost, przez który było widoczne to, że nie golił twarzy od kilku dni.

Mężczyzna z początku miał znudzoną i zmęczoną minę.
- O co znowu chodzi? Mówiłem przecież, że znikającymi kurami zajmę się jutro...- zaczął nażekać. Jednak natychmiast przestał, gdy tylko uniósł głowę. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i szczęściem. Na jego twarzy wymalował się szeroki uśmiech. Zaledwie chwilkę potem byłam zamknięta w niedźwiedzim uścisku mojego przyjaciela Gilana.

- Dawno żeśmy się nie widzieli Blondi.

[ Tak, wiem. Rozdział był krótki. I wiem, że zrobiłam sobie sporą przerwę. Macie pełne prawo się na mnie obrazić, ale najpierw dajcie mi się wytłumaczyć. 30 Czerwca pojechałam na obóz na trzy tygodnie nad śniardwy i nie miałam prądu, ani internetu, by móc aktualizować moje opowiadanie. Mam dla was pocieszenie, bo od tej pory zacznie się prawdziwa akcja. Jednak uprzedzam, że rozdziały nie będą pojawiać się regularnie. Będę pisała, gdy będę miała czas i wenę. Tak to po prostu jeden rozdział lub dwa na miesiąc. Jak już mówiłam, to zależy od weny, a ona nie zawsze chce współpracować. Chce wam jeszcze szybko podziękować za 93 gwiazdki i 1,4k oczek. Jesteście niesamowici!
To tyle na dziś. Do następnego! :* ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro