6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Więc tylko tylu zostało was w klubie? – pani Celia była zszokowana tym jak dużo osób zrezygnowało z drużyny.

- Tak – potwierdził kapitan Riccardo beznamiętnym głosem. – tylko dziewięciu i nikt więcej.

Cornelia mimo wcześniejszej złości na chłopaków, którzy odeszli, poczuła w tym momencie smutek. To przykre, że tyle osób które na pewno kochają piłkę nożną, zrezygnowało ze strachu. Przecież sport ma dawać przyjemność, a nie być czynnikiem strachu! Ale przecież nie będzie nikogo zmuszać, w końcu byłoby to nie w porządku. To tylko i wyłącznie ich decyzja.

- Nie dało się ich zatrzymać. – dodał Di Riggo na co dziewczyna poczuła jeszcze większe przygnębienie. 

Wtedy odezwał się czarnowłosy chłopak w goglach.

- Mam wrażenie, że wszyscy nagle zaczęli uciekać jak szczury z tonącego statku, co nie?

Musiała się zgodzić z jego słowami, ponieważ idealnie opisywały wcześniejszą sytuacje. Swoją drogą rudowłosa uważała, że porównanie rozpadu drużyny do tonącego statku jest dość interesujące. Przyjrzała się chłopakowi, który mimo, że się uśmiechał to widać było po oczach, że również mu smutno z takiego obrotu spraw. W końcu był w drużynie dłużej niż ona i na pewno się przywiązał do tych, którzy odeszli.

- To kto w takim razie na tym statku pozostał? – zapytał czarnowłosy chłopak z plastrem na nosie.

- Prawdziwi piłkarze! – zawołał dumnie chłopak z czerwonymi goglami na brodzie.

Arion oraz Cornelia uśmiechnęli się i kiwnęli potwierdzająco głową na słowa fioletowłosego. Widać, że się nie załamał, jak niektórzy, przez całe to zamieszanie i to się ceni. Przecież nie wszystko jeszcze stracone. Rudowłosa chciała się odezwać, jednak przeszkodził jej w tym kapitan Riccardo.

- Zdaję sobie sprawę z naszego położenia, – przyznał zamykając na chwilę swoje oczy. – nie jest dobrze, więc nie będę mieć żalu jeśli odejdziecie. 

Uśmiech zszedł z ust dziewczyny na słowa kapitana. Riccardo już nie widział żadnej nadziei dla klubu piłkarskiego, więc dał wolny wybór tym co zostali. Rudowłosa okropnie mu współczuła, w końcu jest kapitanem i na nim spoczywa bardzo duża odpowiedzialność, jeśli chodzi o drużynę.

- Nie sądziłem, że ty zostaniesz. – piwne oczy Cornelii spojrzały na niebieskowłosego chłopaka, tego samego, który nazwał ją marchewką.

- A ty to co? – zapytał Doug McArthur, chłopak który podczas meczu z Czarnymi Templariuszami musiał zejść z boiska dla Ariona.

- Mnie tutaj całkiem dobrze. – przyznał opierając swoją głowę na jednej z dłoni. 

Doug z uśmiechem lekko pochylił się do kolegi.

- Myślisz, że dobrze będzie wyglądać to na świadectwie? – zapytał na co niebieskowłosy parsknął tylko śmiechem. 

Cornelia poczuła jak gniew gotuje się jej w żyłach. Serio, oni są tutaj tylko po to by dobrze wyglądało świadectwo? Przecież to sensu nie ma! To strata czasu dla nich, jeśli są w klubie tylko i wyłącznie dla tego. Czy im w ogóle zależy na tym sporcie? A może jest tutaj więcej takich, którzy są dla świadectwa w drużynie.

- Ale chłopaki – odezwał się chłopak z goglami na brodzie. – świadectwo nie sprawi, że piłka nożna będzie dobrą zabawą.

i tu dziewczyna miała wielką ochotę podejść i przytulić wielkoluda. Mówił samą prawdę! Piłka nożna ma być przede wszystkim dobrą zabawą, relaksem, odskocznią od całego świata. Cóż, przynajmniej dla niej była to odskocznia od rzeczywistości. Mogła nawet stwierdzić, że piłka uratowała ją w czasie podstawówki gdzie wszyscy ją dręczyli. Dzięki niej się nie poddała, dzięki niej miała siłę by znosić codzienną samotność.

Dzięki niej czuła, że jest na prawdę szczęśliwa.

- A dla ciebie w ostatnim czasie to sama rozrywka, tak? – zapytał Doug krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

Klęknął obok wielkoluda po czym zwrócił głowę w jego stronę.

- Ja nie gram w piłkę dlatego, że uważam ją za rozrywkę, albo coś takiego. – przyznał uważnie przy tym patrząc na swojego kolegę. – Jeśli jest się w nią dobry, to można trafić do świetnego liceum. A ty nie myślisz tak samo?

- No... tak. – odpowiedział mu niepewnie.

- No pięknie, – pomyślała załamana rudowłosa. – już wiem, że z niektórymi na pewno się nie polubię.

Z myśli wyrwał ją głos Riccarda.

- Arionie Sherwind, Cornelio Haggard – odwrócił się do nich przodem. – dzięki za grę rano. Wiem, że zrobiliście dla nas bardzo wiele, ale drużyna jest teraz w rozsypce. 

Arion tylko się uśmiechnął nie zrażony.

- Nic nie szkodzi – powiedział pewnym głosem. – ja i tak chcę do niej dołączyć!

- Ja też chce dołączyć do drużyny! – zawołał mały JP z uśmiechem. – Przydam się wam!

Cornelia również postanowiła dołączyć do kolegów.

- Ja też chcę dołączyć, mimo wszystko! Nie obchodzi mnie, czy drużyna jest w rozsypce czy nie! Zrobię wszystko by tylko wam pomóc!

Niektórzy byli zdziwieni słowami trójki pierwszaków, inni natomiast obojętnie na to zareagowali. Riccardo spytał JP czy również jest z pierwszej klasy, ten szybko potwierdził po czym się przedstawił. Cornelia dalej się zastanawiała, czy faktycznie ma korzenie francuskie czy może to tylko zbieg okoliczności. Chociaż nie codziennie się spotyka w Japonii osobę, z tak oryginalnym imieniem i nazwiskiem.

Chłopak który mówił metaforą statku poderwał się z siedzenia.

- Znaleźli się tacy, którzy chcą wskoczyć na tonący statek! – zawołał szczęśliwy.

- Dokładnie, – potwierdziła rudowłosa z lekkim uśmiechem. – nasza trójka chce wskoczyć na ten tonący statek!

Kapitan przyglądał się im z nie małym zaskoczeniem, ta trójka jest na prawdę zdeterminowana by dołączyć. Ale sam entuzjazm im nie wystarczy, by stać się dobrymi piłkarzami, tutaj jest potrzebna ciężka praca. Ale co z tego, że teraz mają taki zapał, skoro prędzej czy później albo sami odejdą albo zwyczajnie w świecie będzie po nich.

- I tak wkrótce będzie po was. – powiedział twardo, z zmarszczonymi brwiami.

Cornelia nie rozumiała. Jak to będzie po nich? Co to ma oznaczać? Może kapitan to powiedział w formie żartu? Nie, na pewno nie żartuje, ma minę jakby co najmniej ktoś umarł. W głowie rudowłosej nagle wygenerował się obraz Riccarda w długiej czarnej szacie, który trzyma wielką kosę. Próbowała się nie roześmiać na głos, gdy o tym myślała.

W tym momencie odezwała się pani Hills.

- Arionie, Cornelio – zwróciła się bezpośrednio do brązowowłosego i rudowłosej. – dzisiejszy poranek był wyjątkiem. Najpierw musicie przejść wstępne testy.

Cała trójka była zaskoczona.

- Ale myślałem, że już jesteśmy przyjęci do drużyny. – powiedział załamanym głosem Arion.

- Ja się testów nie boje. – rzekł JP ze spuszczoną głową.

Cornelii przyszedł wtedy do głowy pomysł.

- Zorganizujmy te testy teraz!

Pani Celia wystawiła otwartą dłoń przed twarz dziewczyny.

- Chwilka! – zawołała po czym spojrzała na trenera. – Panie trenerze, czy biorąc pod uwagę dzisiejsze wydarzenia, czy to ma sens?

Trener Travis spojrzał uważnie na całą trójkę oraz panią doradczynie. 

- Raczej nie – przyznał mężczyzna po czym dodał. – w takim razie bądźcie tu jutro po szkole.

***

- Czyli pierwszy dzień nowej szkoły był pełen wrażeń, co nie? – Sky szła na przedzie grupy i zagadywała do pozostałej trójki pierwszaków.

- Ta... – mruknął smutny Arion ze spuszczoną głową.

Cornelia oraz JP wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, wiedzieli co gryzie chłopaka.

- Arion, rozchmurz się! – zawołał JP patrząc na przyjaciela. – Już jutro czekają nas testy!

Rudowłosa przez większość drogi się nie odzywała, była zatopiona w swoich myślach. Myślała o wszystkim co dzisiaj się wydarzyło, o jej i Ariona walce przeciwko Victorowi, o starciu pierwszego składu z Czarnymi Templariuszami, o jej pobudce u pielęgniarki i o jej pierwszej prawdziwej konfrontacji z drużyną. Faktycznie, pierwszy dzień szkoły był pełen wrażeń, tych pozytywnych ale i negatywnych.

Pomyślała również o poszczególnych osobach, które tego dnia zdążyła poznać. Arion, Sky oraz JP ją polubili i zaakceptowali mimo tego jaka klątwa nad nią wisi związana z nazwiskiem, ona również ich polubiła mimo krótkiego czasu. O chłopakach z drużyny nie miała jeszcze wyrobionego zdania, niektórzy wydawali się w porządku jak na przykład poznany u pielęgniarki Gabriel albo chłopak który użył metafory tonącego statku. Ale byli też tacy którzy zdążyli już zajść jej za skórę, jak na przykład Doug lub niebieskowłosy chłopak który nazwał ją marchewką.

- Cornelia! – dziewczyna podniosła głowę, odrywając się przy tym od myśli.

- Co się stało? – zapytała nie wiedząc o czym wcześniej pozostała trójka rozmawiała.

- A ty sądzisz, że nadawałabym się na stanowisko menadżerki? – zapytała niebieskooka. 

Rudowłosa uśmiechnęła się ciepło w stronę koleżanki.

- No pewnie, byłabyś na pewno super menadżerką!

- Niepokoi mnie tylko jedna ważna kwestia – zamyślona dziewczyna położyła sobie palec na brodzie. – myślicie, że też będę musiała przejść jakieś testy?

- Nie wydaje mi się – przyznała Cornelia. – jeszcze nigdy nie słyszałam o tym by były testy na menadżera.

***

Cornelia pożegnawszy się z nowymi znajomymi, skręciła w jedną z uliczek która prowadziła do jej domu. Po krótkiej chwili już stała przed wielką bramą, która otaczała całą posiadłość. Właściwie, lepsze określenie na ten budynek to willa. 

Odkąd wprowadziła się do cioci Diany, żyła w dużym luksusie. Ciocia Diana była jedną z najbardziej znanych projektantek mody w Japonii, a jej wizje i projekty ubrań sprzedają się niczym świeże bułeczki w sklepie. Więc nic dziwnego, że mogła sobie pozwolić na kupno tak wielkiego domu, skoro pieniądze za projekty lecą jak woda.

Wchodząc do domu od razu poczuła przepiękny zapach Yakitori, były to grillowane kawałki kurczaka nadziane na patyczki do szaszłyków. Rudowłosa uwielbiała to danie, więc uśmiech na jej twarzy się powiększył.

- O, panienka już wróciła! 

Z kuchni wyłonił się Henry, osobisty kucharz tego domu. Był ubrany w biały fartuch kucharski a na głowie miał wysoką, białą czapkę która zakrywała jego czarne włosy. Był to otyły mężczyzna, dość niski jak na czterdziestolatka, jednak wykwalifikowany w swoim fachu jak mało kto. Skoro pracuje u samej Diany Campbell to znaczy, że jest naprawdę świetnym kucharzem. Osobiście według Cornelii, nikt nie robi tak pysznych potraw jak on, oraz nikt nie potrafi jak on tak dobrze doradzać w niektórych kwestiach.

- Głodna? – zapytał kładąc gotowe już jedzenie na talerz.

- Jeszcze jak – z uśmiechem odebrała od niego talerz po czym skierowała się w stronę schodów. – jeśli mi wybaczysz, zjem dzisiaj u siebie.

Henry tylko ciepło się uśmiechnął.

- Oczywiście. Smacznego!

Podziękowała po czym ruszyła schodami do góry, do swojego pokoju. Idąc długim korytarzem wreszcie doszła do swoich drzwi, otworzyła je i weszła do swojego królestwa. Ściany pokoju były w jasnym odcieniu szarego, po prawej stronie stała duża dębowa szafa, zaś po lewej stronie było dość duże łóżko które bez problemu pomieściłoby dwie osoby. Na przeciwko wejścia do pokoju było duże okno z długim parapetem wyłożonym grafitową poduchą, na której można było się położyć.

Obok szafy stało białe biurko oraz obrotowe krzesło. Nad biurkiem był powieszony regał na książki, zaś na samym biurku walały się różne rzeczy, takie jak długopisy, kartki papieru czy inne przybory potrzebne do szkoły. Stał tam również laptop, lampka oraz zdjęcie oprawione w ramkę. 

Odłożyła talerz na biurko po czym wzięła ramkę w dłonie. Zdjęcie przedstawiało ją gdy miała sześć, może siedem lat oraz kobietę z ognistymi rudymi włosami oraz niebieskimi oczami. Kobieta czule obejmowała córeczkę podczas robienia fotografii, wszystko się działo podczas witania nowego roku. 

- Mamo – zaczęła siadając przy tym na swoim łóżku. – pierwszy dzień szkoły był wypełniony tyloma zdarzeniami, że aż sama się dziwie. Grałam dzisiaj w piłkę przeciwko wysłannikom Piątego Sektora, próbowałam pomóc drużynie Raimon'a.

Zatrzymała się na chwilkę by wziąć głębszy oddech.

- I nie zgadniesz co. – ponownie zaczęła czując jak w kącikach jej oczu zbierają się łzy. – Poznałam przyjaciół, którzy mnie lubią mimo mojego nazwiska. Pierwsze poznałam Ariona, który pomógł mi podczas meczu z wysłannikami Piątego Sektora, potem poznałam JP który też chce dołączyć do tej samej drużyny co ja. Poznałam jeszcze Sky, która chce zostać menadżerką Raimon'a.

W tym momencie łzy zaczęły lecieć jej po policzkach.

- Mam nadzieje, że spoglądasz na mnie z góry. – wierzchem dłoni starła łzy po czym przytuliła do siebie zdjęcie. – Kocham cię, mamo.

Odłożyła ramkę na miejsce, po czym wzięła się za jedzenie. Tak jak myślała, kurczak wyszedł wyśmienicie, właściwie wszystko co przygotuje Henry jest pyszne. Odkładając pusty talerz usłyszała skrzypienie drzwi, w których po chwili stanęła wysoka, szczupła i bardzo piękna brunetka, o oczach jasnych niczym poranne niebo. Uśmiechała się do rudowłosej ciepło.

Ciocia Diana zawsze wyglądała pięknie, szczególnie gdy się uśmiechała.

- Jak pierwszy dzień? – zapytała siadając na łóżku Cornelii.

- Całkiem ciekawie, – przyznała przysiadając się do kobiety. – zgadnij co.

- Nie zgadnę, więc mów od razu o co chodzi.

- Zdobyłam trzech przyjaciół! – zawołała szczęśliwa, na co ciocia ją mocno do siebie przytuliła.

- Jestem taka z ciebie dumna! – przyznała puszczając ją po chwili, po czym spojrzała na wiszący na ścianie zegar. – robi się późno, idź się umyj i odpocznij. Coś czuje, że miałaś ciekawy dzień.

Dziewczyna potwierdziła słowa cioci skinieniem głowy, po czym poszła za jej radą. Zanim jeszcze poszła wziąć prysznic, odniosła talerz do kuchni i jeszcze raz podziękowała za posiłek. Pod prysznicem nie siedziała długo, więc po około dwudziestu minutach wyszła ubrana w długą, fioletową bluzkę z krótkim rękawem oraz w czarne, dresowe spodenki. Nigdy nie lubiła za bardzo spać w piżamach, więc sama sobie skompletowała zestaw do snu. 

Przed położeniem się spać, przeglądała jeszcze social media, a dokładniej instagrama. Dostała nawet zaobserwowana przez Ariona, Sky i JP. Żeby być fair, również ich zaobserwowała po czym odłożyła telefon na małą półeczkę nocą koło jej łóżka.

- Obyśmy jutro zdali te testy. – pomyślała po czym odpłynęła do krainy snów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro