Rozdział 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przez ostatnie miesiące dużo się zmieniło. Mieliśmy z Lou swój mały domek z pięknym ogrodem - tak jak chcieliśmy. Uwielbialiśmy spędzać razem  czas na równo przystrzyżonej trawie pośród kwiatów.  Szedłem teraz po ścieżce usypanej z kamyków. Byłem zmęczony po pracy i poszedłem prosto do łóżka. W domu znajdowałem się sam. Nie czekając na nikogo poszedłem spać. Miałem ciężki dzień w pracy.


Nie spałem już od rana. Stałem przy oknie i wpatrywałem się w nasz ogród. Przy samym płocie rosły czerwone róże. Louis je uwielbiał. Były pachnące i często gościły w wazonie w salonie. Odwróciłem teraz wzrok na wspomniany przedmiot. Stał na stole. W środku były ususzone rośliny. Nie wymieniłem ich. Zawsze robił to Lou. Teraz róże były zwiędnięte. Ich płatki już dawno opadły na stół. Z pięknych kwiatów zmieniły się w brzydkie chwasty. Czy tak samo będzie ze mną? Ale nie można myśleć negatywnie. Ludzie wracają, prawda?

Ponownie przeniosłem wzrok na ogród. Pod dużym klonem w niedzielne popołudnia urządzaliśmy sobie piknik. Rozkładałem duży koc. Pewnego razu mrówki wyczuły jedzenie i zrobiły inwazję na nas. Louis wskoczył na mnie na barana i rozkazał je atakować. Ale jak można zabić wszystkie mrówki?

- I co powiesz Nicky? - zwróciłem się teraz do kota.

Duży kocur leżał na kanapie zwinięty w kłębek. Niczym się nie przejmował. Większą cześć dnia po prostu spał. Wraz z Louis'em zabraliśmy go ze schroniska. Dlaczego wybraliśmy tego białego kota? Jak to Lou powiedział? ,,Ma niezadowolony pysk jak Grimshaw'' - tak to podsumował, a potem wybuchnęliśmy śmiechem. Imię również dostał po Nick'u. Nazywał się Nicky i był z nami od dwóch lat. Potrafił obudzić cię w środku nocy tylko dlatego, że jego kuweta jest brudna, a on nie będzie załatwiał się w takich warunkach. Miałeś  zatem wybór. Albo wyczyścisz mu żwirek, albo otworzysz mu drzwi. Był strasznie inteligentnym kotem. Zawsze wracał i szedł spać na drugą połówkę naszego łóżka.

Louis miał rację. Ten sierściuch zajął jego połowę. Ale wcale nam to nie przeszkadzało. Leżeliśmy na jednej połówce, przytuleni do siebie. Szatyn zwijał się wtedy jak krewetka. Było to bardzo urocze.

Teraz kot podniósł łebek, jakby zrozumiał co do niego mówię. Niestety tak nie było. Uniósł również nogę i zaczął  drapać pazurkami pod brodą. Westchnąłem i po raz ostatni rzuciłem wzrokiem na zielony, równo przystrzyżony trawnik. Odkąd zostałem sam, zatrudniłem ogrodnika. Nie odczuwałem już radości w pracy w ogrodzie. Nie, kiedy jego nie było. Nie wiedziałem kiedy wróci, więc chciałem, aby rośliny, które tak kocha były w doskonałym stanie. Pewnie by mi nie darował, gdyby osty zakłóciły wzrost jego ukochanych róż. Przybrałby swoją groźną minę i mnie nakrzyczał. Po wszystkim uśmiechnąłby się i mocno przytulił. Nigdy nie potrafił się na mnie gniewać i odwrotnie.

Skierowałem swoje kroki w stronę kuchni. Wstawiłem wodę w czajniku i zająłem miejsce przy stole. Splotłem swoje dłonie na blacie. Spojrzenie wbiłem w solniczkę i pieprzniczkę  przede mną.

- Nie pieprz tyle Harry! - zawołał kiedyś uśmiechając się jak głupi. - Popsujesz potrawę.

- Masz rację... Pieprzyć się będziemy później, w sypialni. - odparłem, za co dostałem chochlą po głowie.

Ponad rok zajęło Louis'owi odkrycie umiejętności kulinarnych. Był nie najgorszym kucharzem. Już nie przypalał garnków, nie rozsypywał mąki po całej kuchni i najważniejsze... więcej nie wzniecił pożaru!

Woda w czajniku się zagotowała. Podszedłem do szafki i wziąłem kawę. To już trzecia na dzisiaj, ale nic na to nie poradzę. Bez niej zapewne leżałbym w łóżku. Tak było wczoraj... przedwczoraj i może jeszcze kilka dni temu. Zalałem teraz wrzątkiem kubek. Louis zapewne  teraz zabrałby to ,,czarne paskudztwo'' jak on to określał i wylał do zlewu.

Przez długie minuty po prostu wpatrywałem się w parujący kubek. Ocknąłem się w chwili, kiedy mój telefon zadzwonił. Zerknąłem na wyświetlacz. Liam Payne. Ciekawe czego chce.. Nacisnąłem zieloną słuchawkę.

- Liam? - odezwałem się jako pierwszy, gdyż po drugiej stronie była cisza.

Odczekałem trochę, ale znów nikt się nie odezwał. Zaczynałem się nieco denerwować.

* Daj to... - usłyszałem po drugiej stronie. - Harry? Jesteś teraz w domu? *

- A gdzie miałbym być? Po co dzwonicie? Niall? - westchnąłem zmęczony.

* Przyjedziemy do ciebie. - odparł jedynie. - Niedługo będziemy*

- Hm... Okej... - dodałem i po chwili się rozłączyli.

Rzadko kiedy nas odwiedzali. Odkąd Niall awansował, co było zresztą niespodziewane, nie widzieliśmy się ze sobą. Pracował w wojsku, ale nie wiedziałem jako kto. Kiedyś mi wspominał, ale już tego nie pamiętałem.

Dopiłem swoją kawę i odstawiłem kubek do zlewu. W nim znajdowało się jeszcze sześć kubków. Miałem je umyć, ale jakoś nigdy nie miałem czasu. Obiecałem sobie teraz w myślach, że wezmę się za to wieczorem. Teraz przeszedłem do salonu. To tam czekałem na chłopców.

Pojawili się dość szybko, albo tylko mi się tak wydawało. Musiałem chyba przysnąć, bo wzdrygnąłem się na odgłos dzwonka. Wstałem powoli z kanapy i poszedłem otworzyć drzwi. Przede mną stał nieznany mi facet. Był w mundurze wojskowym. Pod ręką miał skórzaną, czarną teczkę. Za nim stali chłopcy. Wpuściłem ich do środka, przepraszając za bałagan. Wcale się nim nie przejęli.

- Panie Styles. - odezwał się spokojnym głosem siwiejący mężczyzna. - Przychodzę do pana z pewną informacją...

- Harry... - odezwał się Niall, zagłuszając słowa mężczyzny.

Uwiesił mi się na szyi, mocno przytulając. Spojrzałem po twarzach pozostałych osób. Wyglądali jak duchy. No może z wyjątkiem tego faceta z teczką. Teraz zaczął ją otwierać i wyjmować jakąś kartkę. Chyba to był list.

- Niall... - westchnąłem zirytowany, widząc jego łzy w oczach.

Przecież nie widzieliśmy się znów jakoś tak dawno. Można za kimś tęsknić, ale bez przesady. Wiedziałem, że Ni jest bardzo uczuciową osobą.

- O co chodzi? Mógłby pan powtórzyć? - spojrzałem na mężczyznę.

Podał mi do ręki wspomnianą kartkę. Zmarszczyłem brwi niebrozumiejąc. Po co mi ona? Jeśli myślą, że ja również wyjadę na jakąś misję jak Loueh, to się grubo mylą. Obiecałem mu to i słowa dotrzymam.

- Z ogromnym żalem pragnę pana powiadomić o ogromnej stracie. Louis Styles był dobrym żołnierzem i wspaniałym człowiekiem. Przysłużył się naszemu krajowi, dzięki niemu ponieśliśmy mniejsze straty na linii wroga. Chciałbym złożyć panu najszczersze wyrazy...

Już nic więcej do mnie nie docierało. Zaczęło szumieć mi w uszach. Przed oczami zrobiło się czarno. Gdyby nie blondyn, na pewno bym upadł. Czułem jak miękną mi nogi. Z pomocą Zayn'a zaprowadzili mnie na kanapę. Opadłem tam niczym szmaciana lalka. To jakiś żart? O czym oni mówili?

Przecież mój Lou obiecał mi. On mi kurwa obiecał! Miał wrócić... Cały i zdrowy. Mieliśmy znów pojechać nad jezioro do naszego domku. Chciał wybrać się na jachty. Planowaliśmy pojechać tam za trzy miesiące. Do tego czasu miał wrócić. Musiał wrócić!

- Harry... - zaczął mulat.

- Nie, Zayn. - odezwałem się, nie rozpoznając w ogóle swojego głosu. - Ja... nie...

- Zostaniemy z nim na noc. - powiedział Liam, ale nie zwracał się do mnie.

Mężczyzna pokiwał głową i wyszedł. Zostaliśmy sami. Chłopcy usiedli na kanapie obok mnie i na fotelu. Chciałem być sam. Nie potrzebowałem towarzystwa. Nie potrzebowałem nikogo, tylko mojego Boo.

- Zostawcie mnie samego... - odezwałem się po raz kolejny.

- Nie zostawimy cię, Harry. Jakoś sobie poradzimy, będzie dobrze...

Będzie dobrze?! Poradzimy sobie?! To chyba kpina. Nic nie będzie dobrze! Nic! Mój świat właśnie się zawalił. Teraz może być tylko gorzej. I będzie, wiem to na pewno.

Poczułem ciepłą dłoń na swoich plecach. Ktoś znów mnie przytulił, ale zupełnie nie zwracałem na to uwagi.

- Chcę być kurwa sam! - wrzasnąłem - SAM!!!

Czułem, że się rozpadam. Nie ma Louis'a. Nie ma mojego kochanego męża. Byliśmy kilka miesięcy po ślubie. Nie minął nawet rok...

Czy ja go już więcej nie zobaczę? Czy ja go już więcej nie przytulę? Nie zobaczę jego uśmiechu? Nie zobaczę delikatnych zmarszczek, gdy  się uśmiechał? Nie zobaczę tych wesołych ogników w jego oczach? Tego ciekawskiego spojrzenia? Nie pocałuję tych malinowych ust? Nigdy więcej nie usłyszę tego jakże charakterystycznego głosu, tylko dla tej jedynej osoby?

Nie zatopię się już w błękicie jego tęczówek... Nie powiem już jak bardzo jestem z niego dumny... Nie powiem jak wspaniale gotuje... Nie pochwalę jego wspaniałych, pachnących róż...

Zerwałem się z kanapy i ruszyłem do frontowych drzwi. Chłopaki byli zdziwieni. Nie wiedzieli co chciałem zrobić. Wołali za mną i nawet Liam za mną poszedł. Nie odzywałem się. Nie mówiłem nic. Łzy spływały po moich policzkach. Usiadłem pod klonem i wpatrywałem się w czerwone róże. Wcześniej nie zauważyłem, że zaczęły usychać. Ukochane kwiaty Louis'a...

I milczałem tak długo. Mijały dni. Zbliżał się pogrzeb mojego ukochanego szatynka. Mojego Boo. Jakim prawem ktoś mi go odebrał tak wcześnie? Dlaczego zginął, choć był młody i pełen zapału, sił? Dlaczego ktoś musiał go zabić? Mojego niegroźnego, słodkiego Louis'a. Wiecznie uśmiechniętego o oczach niebieskich jak niebo.

Stałem teraz przed trumną. Wieko było zamknięte. Nie pozwolili pokazać mi ciała. Błagałem ich o to i prosiłem. Powiedzieli mi, że szatyn nie wygląda jak dawniej. Jego ciało było poszarpane na kawałki. Mówili, że nie rozpoznałbym go. Ledwo znaleźli ciało. Ale jak mógłbym nie rozpoznać własnego męża?

Wpadli na minę. Louis na nią stanął podczas odwrotu. Zanim wybuchła, ostrzegł innych. Krzyczał, by uciekali. Nikt nie mógł mu pomóc. Nikt nie mógł przyjść z ratunkiem. Było pełno wrogów. To Louis był bohaterem. Uratował cały swój oddział. Umarł samotnie.

Od rana padał deszcz. Mój garnitur całkiem przesiąkł. Ludzie stali z parasolami, lecz nie ja. Obok mnie stały siostry Lou. Płakały okropnie. Najmłodsza krzyczała i Zayn poszedł ją uspokoić. Ojciec Louis'a się nie zjawił. Nie przyjechał na pogrzeb własnego syna. A to przecież on niemalże zmusił go, aby wyjechał. Spowodowało to u mnie ogromną złość. Ale po chwili mi przeszło. Nie czułem nic. Nie płakałem, nie krzyczałem. Kompletna pustka, nicość.

Uniosłem głowę, gdy zauważyłem, że ktoś do mnie podszedł. Gruby mężczyzna w stroju wojskowym wręczył mi złożony materiał. Dał mi flagę? Po co mi kawałek jakiejś szmaty? Ja chciałem Louis'a! Wziąłem ją do ręki i zacisnąłem mocno zęby. Miałem ochotę wykrzyczeć głośno co o tym myślę.

Poczułem czyjąś rękę na plecach. To Liam przy mnie stał. Było już po pogrzebie. Dałem zaprowadzić się im do samochodu. I co teraz będzie? Mam wrócić do domu? Mam patrzeć na powolną śmierć czerwonej róży? Codziennie spoglądać na nasze zdjęcie w salonie? Spać w tym samym łóżku wiedząc, że szatyn nie przyjdzie do mnie spać? Tego było za wiele, nawet dla mnie. Wiedziałem, że nie dam sobie rady. Nie potrafię się poskładać, pękłem na tysiące kawałków. To już koniec, chciałbym już nic nie czuć. Chciałem zostać sam.


☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂☂


Witajcie, kadeci!

Dzisiaj jednak rozdział dodałam wcześniej :D

,,Yes, sir!'' zajęło 1 miejsce w fanfiction! Bardzo wam za to dziękuję. Nie udałoby się to bez waszej pomocy. Zatem  spokojnie mogę  przejść na emeryturę pisarską. ^.^

❤ Mam wspaniałych czytelników/kadetów! ❤


Jak wrażenia po tym rozdziale?

Również jutro część będzie z punktu widzenia Harry'ego, ale to chyba oczywiste :)

Miłego dnia, kadeci!

Do jutra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro