Rozdział 52

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Nick pomyślał, że chciałbyś to mieć. - odezwał się blondyn.

Od tygodnia ze mną mieszkał. Strasznie mnie irytował swoją obecnością. Ale lepsze to niż własna rodzina. Nie wytrzymałbym, gdybym musiał słuchać ich słów pocieszenia. Bo co ci to da, jeśli usłyszysz po raz setny ,,Wszystko będzie dobrze''?  Kłamstwa! Wszyscy kłamią! Próbują cię oszukać. Ale ja nie jestem głupi, nie dam się omamić. Nic nie jest i nie będzie dobrze!

Spojrzałem teraz na przyjaciela. Wczoraj na niego nakrzyczałem. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem. Przelałem na niego całą złość i żal. Sprawiłem, że się popłakał. Byłem beznadziejnym przyjacielem. Nie zasługiwałem na nikogo. Powinni wszyscy w końcu zostawić mnie samego.

- Ta rzecz należała do... Louis'a - dodał cicho, ledwo słyszalnie. - Może chciałbyś to zachować.

Odłożył jakiś notatnik na szafeczkę nocną i wyszedł z pokoju. Zamknął za sobą drzwi. Nie chciał mnie denerwować. Widziałem, że trochę się mnie boi. Byłem beznadziejny...

Sięgnąłem ręką po przedmiot. Przyjrzałem się okładce. ,,Louis Tomlinson''. Przy każdym ,,o'' zrobiona była uśmiechnięta buźka. Cały Louis. Zawsze potrafił poprawić ci humor. Nieważne, jak gówniany miałeś dzień.

Otworzyłem pierwszą stronę i od razu zauważyłem, że nie był to notes, a dziennik. To  tu spisywał każdy swój dzień. Całe pięćdziesiąt cztery dni. Przekartkowałem zapisane strony. Czasami pojawiało się tylko jedno zdanie, a czasami opisywał dzień tak dokładnie, że ledwo wyrobił się na trzech kartkach. Nie czytałem tego teraz, nie byłem gotowy. Zauważyłem, że kartki były brudne od ziemi i czegoś, co wyglądało na zaschniętą krew. I była to krew. Zmieniła swój kolor, ale jednak.

Poczułem znów łzy w oczach. Zacisnąłem zęby, aby nie szlochać. Zamknąłem dziennik i rzuciłem go przed siebie. Uderzył w ścianę z głośnym plaśnięciem i spadł na ziemię. Otworzył się na jakiejś stronie, ale mnie to teraz nie obchodziło. Zwinąłem się w mały kłębek i pozwoliłem łzom płynąć. Kiedyś nazwałbym Lou małą krewetką. Często spał w takiej pozycji, gdy poszedł wcześniej spać ode mnie i nie miał do kogo się przytulić. Był uroczy.

Dlaczego to musiało teraz tak boleć?! Dlaczego ja nie mogłem umrzeć? Dlaczego Louis...

Tak minęły cztery dni. Piątego w końcu zmusiłem się do podjęcia dziennika. Oparłem się plecami o ścianę i zsunąłem na podłogę. Podciągnąłem kolana pod brodę i zacząłem czytać.


07.04

Dziś dotarliśmy do głównej bazy. Panuje tu niezłe zamieszanie. Nikt nie wie co ma robić. Dzielą nas na oddziały. Trafiłem na okropnego gbura. Założę się, że Harry obiłby mu twarz za słowa jakie do mnie kieruje. Jest nieprzyjemny i wszystkich poniża, ale może to takie jego zadanie? Nawet dupek Nick nie był takim dupkiem, jak ten dupek.

Napisał a ja mimowolnie się zaśmiałem. Tylko niebieskooki potrafił tak podsumować człowieka. Przekartkowałem dziennik dalej. Zatrzymałem się na dniu jedenastym.

18.04

Zabili Toby'ego. Odkryli naszą kryjówkę. Rozpoczęła się strzelanina. Nikt nie wiedział gdzie celować. Strzelali do nas zewsząd. My odpowiedzieliśmy na ogień. Dzień był gorący i trudno było rozpoznać jakiś ruch. Byliśmy ustawieni pod słońce. Znaleźliśmy się w najgorszym położeniu. Ale skoro to piszę, to żyję prawda?

Przerwałem na chwile, przełykając ciężko ślinę. Minęły długie sekundy, potem minuty, aż w końcu kontynuowałem czytanie do końca.

Dziś również i ja strzelałem. Raz zaciął mi się karabin. Nigdy przedtem z takiego nie strzelałem! Zabiłem człowieka... To nie był dobry dzień. Charlie cały czas się trzęsie. Nie może pogodzić się ze śmiercią brata. Zabili go, gdy ten stał tuż przy nim. Nikt nic nie mógł zrobić. Nie było z nami ratownika czy lekarza. Zastrzelili go nam już pierwszego dnia w tym mieście.  Chłopaki zabrali dawki morfiny. Po niej nie czuje się bólu. On szybko przechodzi. Gdy Ben umierał - tak to ten brat, który już nie żyje, poprosił, aby go dobić. Ale jak można zabić jednego ze swoich? Swojego brata, przyjaciela? Dostał morfinę, ale zanim ona przestała działać, chłopak umarł. Był bardzo młody, młodszy nawet ode mnie. I to śni mi się po nocach. Każdy budzi się z krzykiem. To jest męczące...

Przewróciłem kolejną kartkę, a potem jeszcze kilka. Ta strona była bardzo rozmazana. Nosiła spore ślady krwi lub ziemi. Nie mogłem tego rozpoznać. Róg kartki był oderwany. Pismo Louis'a nie było proste. Chłopak pisał szybko, niestarannie. Gdzieś się spieszył. Literki były koślawe, ale nie to było najważniejsze. Liczył się przekaz. Historię jaką skrywa ta kartka.


09.05

Piekło. Tak można opisać te wszystkie dni. Codziennie ktoś umiera. Jest nas coraz mniej. Wczoraj zostaliśmy otoczeni. Udało nam się odeprzeć atak kosztem trzech ludzi. Z jednej strony pragnę, aby był ze mną Harry. Chciałbym, aby ktoś mnie przytulił i obiecał, że będzie dobrze. Strasznie się boję. Z drugiej jednak oddałbym wszystko, aby nigdy się tu nie znalazł. Nikomu nie życzę być świadkiem tych okropnych wydarzeń. Śpimy bardzo mało. Ktoś musi zostać na warcie. Gdy w końcu udaje nam się usnąć, budzimy się z krzykiem. Matt krzyczy najgłośniej. Jest to normalne zachowanie. Nikt nikogo nie ocenia. Tak po prostu jest i nic tego nie zmieni. Eric zaczął mówić sam do siebie. Potrafi godzinami mruczeć coś pod nosem, sprowadza napiętą atmosferę. Dziś zostałem trafiony, ale miałem szczęście. Ktoś przestrzelił mi dłoń. Nie mogę jej zginać, bo bardzo boli. Niestety nie mam wyboru, chwytam za broń i strzelam. Zaciskam mocno zęby i błagam w myślach, aby ten dzień się skończył. I skoczył się. Dwa trupy i ośmiu rannych.


13.05

Nigdy nie wierzyłem w piątki trzynastego. Pech niestety prześladował nas od samego rana. Mieliśmy osłaniać transport, ale jak zwykle musiało coś pójść nie tak. Wysadzili dwa samochody, ostrzelali je. Próbowaliśmy odeprzeć ich atak, ale na marne. Nikt z samochodów nie przeżył. Zostaliśmy zapędzeni z powrotem do budynku. Tęsknię za domem. Chcę już wrócić, do domu do swojego Harry'ego. Dałbym wszystko, abym mógł się do niego przytulić, spojrzeć w te intensywne zielone tęczówki. Sean zapytał mnie dziś co chciałbym przekazać swojej rodzinie, gdybym zginął. Długo się nad tym zastanawiałem. Chłopak sam napisał list do swojej siostry i żony. Poprosił, abym go schował w dzienniku. Ten list znajduje się na końcu. A co ja bym powiedział swoim bliskim? Poprosiłbym siostry, aby mnie nie opłakiwały. Są przecież młode, mają tyle życia przed sobą. Niestety nie przypadnie mi przywilej sprawdzenia ich przyszłych mężów, dlatego poprosiłbym o to Zayn'a. On zna się na ludziach. Ojcu nic bym nie powiedział, nie zostawiłbym dla niego żadnej wiadomości. A Harry'emu? Ten list na pewno byłby długi. Większa część byłaby podziękowaniami za te wszystkie dni spędzone razem. Za te wspaniałe chwile, kiedy przy mnie był, że wytrzymał z moim ciężkim charakterem. Na koniec prosiłbym, aby ułożył sobie życie. Jest zbyt dobrym człowiekiem, by zamknął się w sobie, zamknął na cały świat. Zasługuje na wszystko co najlepsze. Chciałbym, aby był szczęśliwy.

Uroniłem kolejne łzy. Nie mogłem tego powstrzymać, chociaż starałem się ze wszystkich sił. Przez te dni bardzo płakałem. Wpadałem w prawdziwą histerię. Zniszczyłem cały komplet talerzy, porcelanową zastawę, by w minimalnym stopniu ulżyć sobie w cierpieniu. Nie pomogło.

Przekartkowałem teraz dziennik na ostatni wpis. Nie było to pismo Louis'a. Tego byłem pewien na sto procent. Tę kartkę zapisał ktoś inny. Nie było nawet daty.


Nigdy nie spotkałem bardziej dzielnego i walecznego człowieka. - tak brzmiał wstęp. - Louis często opowiadał mi o swoich przyjaciołach, o swoim mężu. Był dla mnie jak brat. Gdyby nie on, to dawno postradałbym rozum, tak jak Eric. Pewnego dnia po prostu wziął broń i strzelił sobie w głowę. To wstrząsnęło nami wszystkimi. Nazywam się Dean Forbes. Louis dał mi ten dziennik w dniu swojej śmierci. To tak jakby przeczuwał, że nie dożyje jutra. Brzmi irracjonalnie, czyż nie? Dał mi ten zeszyt na przechowanie. Ja chciałbym zwrócić go właścicielowi, ale gdy jest to niemożliwe, pragnę przekazać go właścicielowi zielonych tęczówek o którym tak dużo mówił chłopak. Jest to dla mnie trudne... Pisać o śmierci szatyna, ale wiem, że chciałbyś poznać jej okoliczności, Harry.

Tego dnia bardzo się spieszyliśmy. To była jedyna szansa na opuszczenie starych magazynów z bronią. To tam zostaliśmy zagnani przez wroga. Zabraliśmy ze sobą tylko broń. Zostawiliśmy plecaki, żywność i wodę. Gdyby udało nam się uciec, te rzeczy nie były konieczne do przetrwania. Biegliśmy przez ulicę miasta. Wszędzie był piesek i prażyło słońce. Byliśmy już prawie u celu, gdy zostaliśmy rozproszeni na dwie grupki. Zostałem z tyłu, strzelając do snajpera.  Jeden z naszych natrafił na minę. Zack, nasz najlepszy i zarazem jedyny saper ruszył mu na pomoc. Niestety wróg był szybszy. Zabił Kevin'a, tego chłopaka, który stał na minie. Wylecieli w powietrze. Może dziwnie to zabrzmi, ale to była nasza szansa. Ruszyliśmy ulicą, biegnąc tuż obok budynków, tuż obok ściany. Louis nas prowadził. Zanim jeszcze po wybuchu piasek zdążył opaść, Lou się zatrzymał. Patrzył na nas wystraszony. Spojrzał pod nogi, a potem przeniósł spojrzenie na mnie. Wiedziałem o co chodzi. Kazał wszystkim uciekać. Odsunęliśmy się stamtąd. Do teraz mam wyrzuty sumienia, jak mogłem go tam zostawić. Greg mówił, że zginąłbym razem z nim, że nikt nie mógłby mu pomóc. Ale mogłem tam zostać. Dlaczego go tam zostawiłem? Byłem pewien, że Lou wcale nie postąpiłby tak samo jak ja. Nie on. Ostatnie co powiedział, a raczej wykrzyczał w naszą stronę to to, abyśmy uciekali. Wskazał na mur, gdzie snajper szykował się do strzału. Byłem szybszy. Zestrzeliłem go, nim pociągnął za spust. Nie wierzę, że to piszę, ale dla Louis'a byłoby lepiej zginąć od pocisku niż zostać rozerwanym na kawałki. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? Dlaczego byłem takim egoistą i myślałem tylko o sobie? Ale ostatnie słowa jakie wypowiedział nie były do nas. Jestem pewien, że nie. Szeptał coś pod nosem i mógłbym przysiąc, że widziałem samotną łzę spływającą po jego policzku. Nie mogłem przyjrzeć się temu dokładnie, bo po chwili był huk. Louis'a już nie było. Nie błagał o pomoc, nie chciał, abyśmy go ratowali. Ja bym tak nie potrafił.

Musisz wiedzieć drogi Harry, że Louis ani na chwilę nie porzucał nadziei. Wierzył, że wróci. Wróci do ciebie i zaczniecie wspólne życie. Nic nie zwróci Louis'a. Nic nie jest w stanie złagodzić bólu po jego stracie. Ale nie załamuj się, Harry. Żyj dalej. Nie pozwól twojej duszy umrzeć. Tego by dla ciebie Lou nie chciał. Pragnąłby twojego szczęścia.

Pod spodem znalazł się rysunek, a raczej portret Louis'a. Był pobrudzony, ale to był on. Uśmiechał się i patrzył gdzieś na bok. Zacisnąłem dłonie w pięści i odłożyłem dziennik, zamykając go. Moim ciałem znów wstrząsnął szloch. Dlaczego musiało to tak bardzo boleć?

- Harry... Harry?! - usłyszałem głos który stawał się coraz bardziej natarczywy. - Harry!

To Niall. Muszę go przeprosić za to wszystko. Tak nie zachowuje się przyjaciel. Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem leżałem już na łóżku. Musiałem zasnąć czytając ten dziennik. Spojrzałem w niebieskie tęczówki przyjaciela. Były zmartwione. Wpatrywał się w mnie, jakby szukając w nich wytłumaczenia.


⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕⁕

Witajcie ponownie, kadeci!

Przeszła wam ta okropna złość na mnie? A może jeszcze nie po tym rozdziale? XD

W zasadzie jest już po północy, więc wstawiłam wam kolejny rozdział ^.^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze (te nienawistne również)!

Pamiętacie jak wybieraliście sposób w jaki zakończy się ,,Yes, sir!''? Więc jakie będzie zakończenie? o.O

Za takie wulgarne słowa i groźby zabicia biednej osóbki porucznika Sieg'a czeka was TEST, kadeci!

Wszyscy kadeci muszą stawić się na poranną zbiórkę o godzinie szóstej!

A teraz w ,,nagrodę'' 200 i 40 (mam nadzieję, że nie trzeba tego tłumaczyć!). I radzę wam się nie pokazywać porucznikowi, jeśli nie wykonacie tego rozkazu!

~Wasz zawiedziony i rozczarowany porucznik Sieg

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro