Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Theodore

Naprawdę nie spodziewałem się przyjazdu Deidry i Vernona. Każde wcześniejsze wyjazdy na tego typu spotkania spędzaliśmy razem, ale tym razem uprzedziłem ich, że wezmę ze sobą Oliwię. Może to była moja wina. Najwidoczniej nie wyraziłem się zrozumiale. Mimo wszystko nie miałem nic przeciwko wizycie przyjaciół. Ostatni raz widzieliśmy się ponad dwa miesiące temu. Obawiałem się tylko reakcji Liv. Chciałem, żeby czuła się przy mnie komfortowo, w końcu mieliśmy spędzić niemal trzy dni tylko w swoim towarzystwie. Jak zwykle Vernon i Deidra popsuli moje plany, ale może to nawet lepiej?

Nie zdążyłem ostrzec Oliwii przed specyficznymi charakterami tej dwójki. O ile Deidra wiedziała jak się zachowywać w danej sytuacji, tak Vernon nie był już aż tak obeznany. Nie mogłem go nie uciszyć, gdy zaczął pleść takie głupoty. Naprawdę zależało mi, żeby wszyscy się dogadywali, ale wymiana zdań między Liv a Vernim uświadomiła mi, że to może nie być takie łatwe. Oboje byli nadzwyczaj bezpośredni. Pomimo, że widziałem, iż na blondynce nie robiły wrażenia zaloty Vernona, czy jego nieraz sprośny język to bałem się, że tak mogło mi się tylko wydawać. Przekonałem się, że Liv starała się być silna, ale wszystko mocno analizowała i wydawać by się mogło, że głupie sprawy mogły ją zranić. Przecież nie chciałem sprawiać jej przykrości, a uczynić szczęśliwą. Choć musiałem przyznać, że była naprawdę odważna stając do słownych szranek z mężczyzną, który wiele razy udowodnił mi, jak dziką bestią jest naprawdę.

- Nie martw się. - uśmiechnięta Deidra szepnęła mi na ucho, podczas gdy Liv dalej toczyła niemą wojnę na spojrzenia z Vernonem. - Przecież nie odgryzą sobie głów we śnie.

- Miejmy nadzieję. - westchnąłem cicho, przenosząc wzrok na przyjaciółkę. - To znaczy, że zostajecie na noc? Tutaj?

- Wiesz... - kobieta spojrzała na mnie wzrokiem, który znałem aż za dobrze i doskonale wiedziałem, że nie zwiastował niczego dobrego. - Miałam trochę spraw na głowie i uznałam, że Vernon jest na tyle dorosły, by być w stanie ogarnąć nam hotel.

- Przeliczyłaś się. - zgadłem, na co szatynka skinęła głową z lekkim przepraszającym uśmiechem.

Oboje zbyt długo znaliśmy już Vernona. Od wieków wiadome było, że ten mężczyzna ma w głowie jedynie zabawę i kobiety. Jasne, był świetnym przyjacielem, zawsze mogłem z nim porozmawiać, czy pobalować. Jeśli natomiast chodziło o zadania, dużo lepiej radził sobie w walce i zarządzaniu ludźmi niż utrzymywaniu porządku wokół siebie, ugotowaniu jedzenia, czy takich prostych sprawach, jak zabukowanie pokoju na kilka nocy.

- Tak, a dopiero w drodze tutaj dowiedziałam się, że nie mamy gdzie spać. - dodała z westchnięciem. - Możemy przenocować na kanapie, jeśli dobrze pamiętam jest rozkładana. Nie będziemy wam przeszkadzać. - poruszyła znacząco brwiami, łapiąc moją dłoń w geście prośby.

- Wybij sobie dziwne pomysły z tej szalonej głowy i nawet nie próbuj rzucać jakichś niestworzonych zaklęć. - pstryknąłem kobietę w czoło. - Porozmawiam z Oliwią.

Deidra podążyła za moim wzrokiem i również spojrzała na Liv, która mierzyła Vernona groźnym spojrzeniem. Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił, a wręcz był bliski wybuchnięcia śmiechem. Cały on.

- Jest ładna. - przyznała Deidra. - I wydaje się mądra. - dodała. - Bije od niej dobra aura. Czuję ją.

- Czyli mamy twoje błogosławieństwo? - uniosłem kpiąco brwi, a cwaniacki uśmieszek ozdobił moją twarz, gdy spojrzałem na przyjaciółkę, która uderzyła mnie w ramię z nieco oburzonym wyrazem twarzy.

- Nie znam jej, ale w porównaniu do wszystkich kobiet, z którymi spędzałeś noce w ciągu ostatnich wieków, Liv jest jak anioł.

- Zwiastuje upadek? - uniosłem brwi, przyglądając się jej sarkastycznie.

- Być może. - Deidra wzruszyła ramionami. - O ile ty pierwszy nie sprowadzisz jej do Piekieł.

Uśmiech zniknął z mojej twarzy, a Deidra uśmiechnęła się lekko, łapiąc moją dłoń. Wiedziałem, że chciała dodać mi tym otuchy. Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę, jak niebezpieczne były związki istot nam podobnych ze śmiertelnikami. Nie chodziło nawet o to, że byli naszymi słabościami, a o to, że gdy wciągaliśmy ich do naszego świata, zupełnie niczego nieświadomych, stawialiśmy ich w obliczu zagrożenia. Jeśli Liv po wszystkim zdecyduje się przy mnie zostać, jej życie już nigdy nie będzie wyglądało jak wcześniej. Dlatego tak bardzo ociągałem się z wyznaniem jej prawdy. Mogła zareagować na nią w niewiadomy mi sposób, a nie znosiłem sytuacji, których nie mogłem przewidzieć. Musiałem więc ją chronić. Nie tylko przed innymi, ale również przed sobą.

- Wiesz jakie to trudne. - zauważyłem szeptem. - Wybierać między miłością, a jej bezpieczeństwem.

- Wiem. - Deidra uścisnęła nieco mocniej moją dłoń. - Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć, Xan. - przypomniała łagodnie, by zaraz uśmiechnąć się szerzej. - Zajmę się Vernonem, a ty porozmawiaj z Oliwią. Nie chcę, aby przez nas źle się tutaj czuła. - puściła mi oczko, kierując się w stronę pozostałej dwójki.

Westchnąłem, przyglądając się przyjaciółce, która z szerokim uśmiechem zarzuciła rękę na ramię Vernona. Podziwiałem ją za ten wieczny spokój. Zawsze podchodziła do wszystkiego z zimną krwią. Nigdy nie widziałem w jej oczach paniki. To Vernon robił szum, a ja stałem gdzieś pośrodku.

- Nie naprzykrza ci się za bardzo? - Deidra zwróciła się do Liv. - To kretyn. Doskonale wiem, jak czasami ciężko wytrzymać w jego obecności. - zaśmiała się, a blondynka jej zawtórowała, widząc oburzony grymas na twarzy chłopaka.

- Możesz narzekać na mnie, ile wlezie. Ja i tak wiem, że mnie kochasz, mała wiedźmo. - brunet z cwaniackim uśmieszkiem złożył szybki pocałunek na policzku przyjaciółki, obejmując ją ramieniem w pasie.

Przewróciłem oczami na ich dziecinne zachowanie, zatrzymując się obok Liv. Dziewczyna spojrzała na mnie, a delikatny uśmiech ozdobił jej twarz. Czułem, że nie było jej źle w towarzystwie tej dwójki, ale i tak chciałem z nią o tym porozmawiać. Korzystając z okazji, gdy Deidra odciągnęła Vernona od Oliwi, złapałem dziewczynę za dłoń i pociągnąłem w stronę sypialni. Gdy tylko przekroczyliśmy jej próg, zamknąłem za nami drzwi, choć doskonale wiedziałem, że one nie powstrzymają ciekawych uszu nadprzyrodzonych.

- Coś się stało? - zapytała od razu blondynka, przyglądając mi się z niezrozumieniem.

- Vernon i Deidra chcą zostać tutaj na noc. - wyznałem od razu.

- To twój dom, więc...

- Ale przede wszystkim zależy mi na tym, byś dobrze się tutaj czuła. Z nami. - złapałem jej dłonie w swoje, patrząc na nią łagodnie. - Ze mną. - dodałem, wywołując rumieńce na jej jasnej twarzy. - A jeśli zostaną, zajmą kanapę, a my będziemy...

- Nie mam nic przeciwko spaniu w jednym łóżku. - przerwała mi Liv, a jej policzki przybrały jeszcze czerwieńszy odcień. - O ile to wszystko nie posunie się za daleko. - dodała, patrząc mi pewnie w oczy. - Dalej uważam, że nie znamy się dość dobrze, ale to tylko dwie noce. - wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem. - A Deidra i Vernon wydają się być całkiem sympatyczni.

- Cieszę się. - czułem, jakby jakiś ciężar został zabrany z moich ramion.

- Dlaczego Vernon nazwał cię Xan? - spytała nagle Liv, obserwując mnie uważnie.

Byłem pewien, że to usłyszała. Liczyłem się z tym, że będzie o to pytać, więc nie byłem zaskoczony. Poza tym, imię nie było przecież żadną wielką tajemnicą.

- Nazywam się Xanthos Theodore Villenc. - wyznałem z lekkim uśmiechem. - Ale nie lubię swojego pierwszego imienia, więc rzadko go używam.

- Jest piękne. - stwierdziła Oliwia, odwzajemniając mój uśmiech. - Wyjątkowe.

- To tylko imię. - wzruszyłem ramionami i złożyłem lekki pocałunek na czole dziewczyny. - Lepiej do nich wracajmy. Vernon i Deidra słyną z wymyślania farmazonów. - ostrzegłem, wywołując śmiech blondynki.

Razem spędziliśmy w salonie jeszcze kilkanaście minut, a potem Oliwia jako pierwsza zajęła łazienkę. Widziałem, że była zmęczona. Musiała, jak zresztą codziennie, wcześnie wstać do szkoły, spędzić w niej kilka godzin, a potem wytrzymać ze mną sześć godzin w samochodzie. Nie posiadała tego co ja, Deidra, czy Vernon. Była tylko człowiekiem i potrzebowała snu, aby regenerować siły.

- Co ty tak właściwie w niej widzisz? – spytał nagle Vern, rozkładając skórzaną kanapę w salonie, gdy cała nasza trójka usłyszała szum wody dobiegający z łazienki. Nie było szans, aby Liv nas słyszała.

- Jest wyjątkowa. - wyznałem, wywołując lekki uśmiech na twarzy przyjaciółki i grymas niezadowolenia na twarzy wilkołaka.

- Brednie. Jest całkowicie przeciętna. - zauważył Vernon, ale puściłem to mimo uszu.

Night i ja od zawsze mieliśmy całkiem odmienne gusta i nie zgadzaliśmy się z wyborami partnerek tego drugiego. Mimo to tym razem naprawdę mocno musiałem powstrzymywać się przed uderzeniem przyjaciela. Być może on nie dostrzegał wspomnianej przeze mnie wyjątkowości Liv, jednak nie miałem zamiaru się tym przejmować. Ważne co ja do niej czułem, nie on. Poza tym dla Vernona cenniejszy był wygląd zewnętrzny i rozumiałem, że Oliwia mogła nie być w jego guście. Ja jednak już trochę ją znałem i wiedziałem, że miała piękne wnętrze.

- Wytrzymuje z Xanthosem. - wtrąciła rozbawiona Deidra. - Już samo to czyni ją wyjątkową.

- Ciągle zapominam, dlaczego się z wami zadaję. - przewróciłem oczami z lekkim uśmiechem, który cały czas tkwił na mej twarzy.

- Bo nie da się nas nie kochać. - zauważył Vernon, obejmując przyjaciółkę ramieniem z szerokim uśmiechem na twarzy.

W tym jednym miał rację. Nie wyobrażałem sobie życia bez tej dziwacznej dwójki. Byli jedynymi bliskimi mi osobami, moją jedyną rodziną, choć nie łączyły nas żadne więzy krwi. Kochałem ich i wiedziałem, że oni również odwzajemniają to uczucie.

Gdy Liv opuściła łazienkę, ta niemal natychmiast została zajęta przez drugą kobietę, a blondynka dołączyła do mnie i Vernona. W dalszym ciągu nie mogłem przestać jej podziwiać. Podobała mi się taka - bez makijażu, w falujących rozpuszczonych włosach i ubrana w dresowe czarne szorty oraz za duży szary podkoszulek. Wyglądała jeszcze młodziej niż zazwyczaj, a delikatny uśmiech na jej twarzy tylko dodawał jej uroku i promienności, choć widziałem, że była zmęczona po całym dzisiejszym dniu.

- Co ty masz z tymi dresami i za dużymi ubraniami? - Vernon z grymasem obrzydzenia skomentował jej strój.

- Co ty masz z tym zrzędzeniem i czepianiem się innych? - odgryzła się Liv. - Są wygodne. - dodała zaraz potem, wzruszając ramionami.

Zaśmiałem się cicho na widok miny przyjaciela, który zaraz obdarzył mnie złym spojrzeniem. Natomiast z twarzy nastolatki nie zszedł lekki uśmiech. Naprawdę się cieszyłem, że dogadywała się z moimi przyjaciółmi.

- Położę się już. - blondynka przeniosła wzrok na mnie. - To był naprawdę długi dzień.

- Oczywiście. - wstałem z fotela, aby odprowadzić dziewczynę do sypialni, gdzie po chwili weszliśmy oboje. - Jeślibyś czegoś potrzebowała to...

- Poradzę sobie. Dziękuję. - Liv stanęła na palcach, by złożyć pocałunek na mym policzku.

Odsunęła się ode mnie z lekkim uśmiechem, a ja mogłem zauważyć, jak rumieńce wypływają na jej policzki. Odwzajemniłem więc uśmiech dziewczyny i pocałowałem ją w czoło.

- Dobrej nocy. - życzyłem.

- Dobranoc. - odpowiedziała Liv.

Wtedy opuściłem sypialnię, a gdy wróciłem do niej pół godziny później, po prysznicu, Liv już spała. Przyglądałem się jej przez kilka minut, zazdroszcząc jej spokoju, który ogarniał ją w nocy. Poprawiłem kołdrę, przykrywając nią odkryte ciało nastolatki, zgasiłem lampkę nocną i położyłem się na drugiej, pustej połowie łóżka. Zamknąłem oczy, z całych sił powstrzymując się przed przybliżeniem do dziewczyny.

Nienazwana siła pchała mnie ku niej, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie chciałem jej spłoszyć. Obiecałem przecież, że nie będziemy się spieszyć.

Ojcze, ta noc będzie koszmarem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro