Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oliwia

Obudziłam się z dziwnym przeczuciem, że coś było nie tak. Wszystko wyjaśniło się, gdy kilka sekund później otworzyłam oczy. Ciemne zasłony nie wpuszczały do środka słonecznego światła, ale mimo wszystko w sypialni było dużo jaśniej niż wczoraj wieczorem. Ale nie to było najważniejsze. To, co mnie niepokoiło to to, że leżałam przytulona do Theodora, z jedną nogą przerzuconą przez jego nogi, a on obejmował mnie ręką w pasie.

Boże, czułam jak błyskawicznie spłonęłam rumieńcem, gdy w następnej chwili gwałtownie odsunęłam się od mężczyzny, niemal spadając z łóżka.

- Wszystko w porządku? - zachrypnięty głos mężczyzny, który rozbrzmiał zaraz potem sprawił, że poczułam się jeszcze głupiej.

- Długo nie śpisz? - odpowiedziałam mu pytaniem.

- Nie, właściwie obudziłem się chwilkę przed tobą. - uśmiechał się, gdy odważyłam się na niego spojrzeć.

Miał na sobie satynową koszulę i spodnie prawdopodobnie też, ale i tak czułam się głupio, że tak na nim spałam. Wieczorem sama mówiłam o nie przekraczaniu granic i nie pospieszaniu naszych relacji, a co sama robiłam? Boże, mogłam się domyślać, że tak to może się skończyć.

- Wybacz. - spuściłam wzrok na swoje ręce, siadając na łóżku.

- Nic się nie stało. - Theo naśladował mój gest i ciepłą dłonią czule objął mój policzek. - Było przyjemnie. - puścił mi oczko, wywołując u mnie jeszcze większe rumieńce.

Pokręciłam głową na jego słowa, uśmiechając się lekko, a on złożył delikatny pocałunek na mym czole. Nie rozumiałam, jakim cudem potrafił tak szybko sprawić, że od razu czułam się lepiej, a kwestie, które chwilę wcześniej zaplątały mi głowę przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Co on ze mną robił?

- Dzień dobry, słońce. - uśmiechnął się czule, budząc stado uśpionych motyli w moim brzuchu.

- Dzień dobry. - odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech.

- Przygotuję śniadanie, bo na Deidrę i Vernona bym nie liczył. - ostrożnie pstryknął mnie palcem w nos, na co skrzywiłam się lekko, a on wstał z łóżka i nie odwracając się już w moją stronę wyszedł z sypialni.

Opadłam zrezygnowana na poduszki, z zażenowania ukrywając twarz w dłoniach. Czułam, jak coraz mocniej moje serce rwało się ku Theodorowi. Traciłam zdrowy rozsądek, a zwyciężało pragnienie bycia kochaną. A Theo? Był mężczyzną idealnym. Naprawdę się starał i dbał o mnie, dlaczego więc wciąż się bałam? Boże, czułam że z nim mogłabym być naprawdę szczęśliwa, ale jeszcze wciąż w odmętach mojego umysłu tkwiło ostrzeżenie. Bałam się drugi raz komuś tak mocno zaufać i pozwolić, by złamał mi serce. Nie potrafiłam o tym tak po prostu zapomnieć, choć i tak ten mały głosik rozsądku był już coraz cichszy.

Odepchnęłam dręczące mnie myśli i wstałam z łóżka. Przebrałam się z pidżamy, a następnie dołączyłam do reszty w kuchni. Ranek minął naprawdę przyjemnie, a zaraz po śniadaniu zaczęły się przygotowania do wesela. Theo nie wspomniał więcej o nietypowym poranku, a Vernon żartami rozluźniał atmosferę. Po śniadaniu pozwoliłam, by Deidra upięła moje włosy. Nawzajem pomalowałyśmy sobie paznokcie naprawdę dobrze się przy tym bawiąc, a panowie zajęli się w tym czasie sobą. Już o czternastej wszyscy byliśmy gotowi i wspólnie opuściliśmy domek. Okazało się, że Theo został wybrany na kierowcę dzisiejszego wieczoru, więc zajęłam miejsce pasażera, a Deidra i Vernon usadzili się z tyłu.

Zaledwie po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Villenc zaparkował na ogromnym placu już wypełnionym niemal po brzegi przeróżnymi samochodami. Razem ruszyliśmy wzdłuż kamiennej ścieżki w głąb lasu, którego drzewa przy dróżce ozdobione były złotymi lampkami. To wszystko wyglądało naprawdę cudownie. Od razu było widać, że ktoś włożył w te przygotowania swoje serce.

Chwilę później ponownie westchnęłam zachwycona, spoglądając na ogromny ogród, w którym dzisiaj, nad brzegiem jeziora rozłożonych było pięć wielkich, białych namiotów, a przed nimi, nieco z boku coś na styl ołtarza na niewielkim podwyższeniu, ozdobionego białymi kwiatami i setki białych krzeseł. Całość wyglądała, jak scena wyjęta prosto z bajki. Czułam się, jakbym trafiła do innego świata. To było niesamowite!

Skierowaliśmy się w stronę przygotowanych miejsc, przed którymi miała się odbyć pierwsza część uroczystej ceremonii. Na szczęście Deidra i Vernon wyprzedzili nas nieco, pogrążeni we własnych rozmowach, więc zyskaliśmy trochę czasu dla siebie.

- Na czyim weselu tak właściwie jesteśmy? - wyszeptałam, nachylając się lekko w stronę Theodora.

- Córki jednego z moich podwładnych. - odpowiedział Villenc, krzywiąc się na widok setek wystrojonych ludzi. - Wspominałem, że mam coś na kształt firmy?

- Jak dotąd nie zdradziłeś czym się dokładniej zajmujesz. - przypomniałam, uśmiechając się lekko.

Miałam nadzieję, że w końcu dowiem się, co robi taki mężczyzna jakim był Theodor. Chyba nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo tak pewnego siebie i swoich czynów, a jednocześnie będącego tak szarmanckim i inteligentnym człowiekiem. Miał w sobie coś, co sprawiało, że gdy tylko się pojawiał, całą swoją osobą przykuwał uwagę zebranych, a prócz tego samą postawą budził respekt. Tak było i tym razem. Miałam wrażenie, że wszyscy, których mijaliśmy po drodze patrzyli właśnie na nas, co wydawało mi się dość nietypowe. Przecież to nie Theo był Panem Młodym.

- Wszystko w swoim czasie. - Theo spojrzał na mnie z tym swoim flirciarskim uśmieszkiem.

- Więc... - zrezygnowałam. - Czemu twój pracownik zaprosił cię na wesele swojej córki?

- Patrick, bo właśnie tak się nazywa, niegdyś próbował swatać mnie ze swą córką, Tanicą, dzisiejszą Panną Młodą. - na wzmiankę o mężczyźnie przewrócił oczami.

- Zaprosił cię na wesele, żeby pokazać ci co straciłeś? - parsknęłam cichym śmiechem, szturchając mężczyznę lekko w bok. - Dziecinne zachowanie.

- Bodajże. - Theo zgodził się ze mną, odwzajemniając lekki uśmiech. - Na całe szczęście Tanica nie była jedną z tych dziewczyn, które pragnęły sławy czy bogactwa, by rzucać się na dużo starszych mężczyzn, więc...

- Zabrzmiało tak, jakbym miała być jedną z nich. – nie potrafiłam powstrzymać swoich myśli, nim te wypłynęły na wierzch, a na mojej twarzy pojawił się lekki grymas.

- Wybacz, nie o to mi chodziło. - Villenc zatrzymał się, stając naprzeciw mnie. - Wiem, że dzieli nas dość duża różnica wiekowa, ale w naszym przypadku to raczej ja się na ciebie rzuciłem.

- Właśnie, a ja wciąż praktycznie nic o tobie nie wiem. - zauważyłam, sprawiając że na twarzy mężczyzny pojawił się dziwny grymas.

- Obiecuję, że to się zmieni. Ja również chcę cię poznać jeszcze lepiej, ale przecież mamy na to dużo czasu. - wyciągnął w moją stronę dłoń.

Logiczne było, że skoro poznaliśmy się tydzień temu, nie było aż tak wiele czasu, by wszystkiego się o sobie dowiedzieć. Prócz tego, Theo był tajemniczy i zdystansowany, choć sam wypytywał mnie o najgłupsze rzeczy. Tymczasem o sobie mało co zdradzał. Nie wiedziałam, co było tego przyczyną, ale naprawdę coraz mocniej chciałam go poznać.

- Jasne. - westchnęłam, podając mu dłoń, którą ułożył na zgięciu swojego ramienia, wznawiając nasz marsz. - Czyli ta Tanica nie jest jedną z twoich wielbicielek? - spytałam, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.

- Nie. Jest bardzo sympatyczna. - zapewnił.

- Dlaczego w ogóle przyszedłeś na wesele kogoś, kto w gruncie rzeczy w jakimś stopniu zalicza się pod twoją byłą? I to w dodatku przyszedłeś tutaj ze mną? Nie lepiej było odpuścić?

- Zadajesz mnóstwo pytań. - Theodore uśmiechnął się lekko, spoglądając na mnie jak na dziecko i nie zdążył dodać nic więcej, bo właśnie wtedy na naszej drodze stanął starszy mężczyzna.

Choć nie wiem, czy określenie starszy było właściwie. Na moje oko mógł mieć nie więcej niż czterdzieści parę lat. Był niższy od Theodora, ale wyższy ode mnie. Zapewne w młodości dużo ćwiczył, bo jego ciało ubrane w granatowy garnitur i białą koszulę wciąż godnie się reprezentowało. Wśród brązowych włosów było zaledwie kilka siwych pasm, ale na twarzy mocno widoczne było wyraźne zmęczenie i pojedyncza zmarszczka na czole. Mimo to jego oczy tryskały energią i pełną ikrą.

- Cieszy mnie pana widok, panie Villenc. - nieznajomy wyciągnął rękę w stronę Theodora, a ten bez wahania ją uścisnął. Mówił po angielsku, choć mocno wyczuwalny w jego głosie był niemiecki akcent.

- Nie mógłbym odmówić pańskiej córce w tym jakże ważnym dla niej dniu. – Theo odpowiedział uprzejmie w tym samym języku. - Chciałbym przedstawić moją partnerkę, Oliwię. - czułym gestem objął mnie w pasie. - Oliwio, poznaj proszę Patricka Bootha, ojca Pani Młodej.

- Bardzo mi miło. - uśmiechnęłam się do mężczyzny, wyciągając do niego dłoń.

- Mnie również. - obdarzył mnie nieszczerym uśmiechem i zignorował wyciągniętą do przywitania dłoń. - Przekażę Tanice, że się pan zjawił. - dodał, i odwróciwszy się do nas plecami, zniknął w tłumie.

Opuściłam dłoń, zdziwiona jego niechęcią do mnie i spojrzałam z niezrozumieniem na Theodora. Wiedziałam, że niektórzy ludzie są wredni, nie myślałam tylko, że znów na takich natrafię.

- Widzisz, o ile z Tanicą mam dobre stosunki, tak z jej ojcem mniej. - wyjaśnił tylko, prowadząc nas do jednego z wielu rzędów krzeseł, gdzie siedzieli jego przyjaciele.

- Patric to stara zrzęda. Nie przejmuj się nim. Jest wredny dla wszystkich. – wyznała cicho Deidra, nachylając się w moją stronę przez siedzącego między nami Theodora. – Ale przyjęcia robi bardzo wystawne.

W dalszym ciągu nie mogłam się nadziwić, jak piękna była Deidra. Wyglądała cudownie w butelkowozielonej aksamitnej sukni na cienkich ramiączkach, która mocno opinała jej ciało. Wysokie rozcięcie ukazywało jej zgrabne nogi zakończone złotymi sandałkami. Smukłą szyję zdobił złoty łańcuszek przedstawiający kruka, a kolczyki z podobnym wzorem wieńczyły jej uszy. Długie brązowe włosy spięła w eleganckiego, lecz luźnego koka, pozwalając aby pojedyncze pasma opadały na jej czoło. Na ramiona zarzuciła ozdobną złotą chustę, a w smukłych palcach trzymała tego samego koloru kopertówkę. Deidra wyróżniała się nie tylko kolorem skóry, ale naprawdę wyglądała jakby uciekła z jakiegoś magazynu modowego.

Theodore i Vernon również robili wrażenie w idealnie dopasowanych czarnych garniturach i białych koszulach. Oboje pozostawili swoje czarne włosy w lekkim nieładzie, który sprawiał, że wydawali się być jeszcze bardziej przystojni. Do tego biła od nich duma i stanowczość, które mogły przyćmić blask innych obecnych tutaj osób.

Nie dość, że czułam się przy nich jak dziecko, to dodatkowo miałam wrażenie, że w porównaniu z nimi wyglądałam jak sierota. A miałam na sobie srebrną sukienkę na jedno ramię, która sięgała mi do kostek. Była naprawdę śliczna i wygodna. Postawiłam na czarne sandałki na niewielkim obcasie i tego samego koloru żakiet. Deidra lekko spięła kilka pasm moich włosów, aby te nie leciały mi do oczu. Wychodząc z domu naprawdę czułam, że wyglądam dobrze, ale oni wyglądali niesamowicie.

- Wystrój robi wrażenie. – przyznałam dziewczynie rację, wyrywając się z odmętów własnego umysłu.

- Poczekaj, aż podadzą alkohol. – dziewczyna poruszyła znacząco brwiami, uśmiechając się przy tym szeroko. – Zobaczysz dopiero, jakie on zrobi na tobie wrażenie.

- Nie lepsze niż ja. – wtrącił z cwaniackim uśmieszkiem Theo, wywołując śmiech Vernona.

- Nawet sobie nie żartuj, staruchu. – śmiał się z niego przyjaciel.

Z zaskoczeniem odkryłam, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Dawno nie czułam się tak dobrze w czyimś towarzystwie. A ci ludzie? Byli uprzejmi, weseli i widać było, jak mocno się przyjaźnili. To było coś niesamowitego. Miło było przebywać w tak dobrze zgranym, pogodnym towarzystwie.

Docinki przyjaciół i wszelkie inne rozmowy ucichły dopiero, gdy głos prowadzącego ceremonię poprosił o spokój, zapowiadając rozpoczęcie uroczystości. Wszyscy już po chwili mogliśmy podziwiać piękną szatynkę w błyszczącej białej sukni, którą Patric prowadził do ołtarza.

Nie chciałam rozmyślać o tym, dlaczego Theo nie wybrał dziewczyny. Przecież teraz to on mógł czekać na nią przed ołtarzem, zamiast tego długowłosego blondyna. Nie chciałam się tym zadręczać. Wierzyłam, że Theo jest ze mną szczery i jeśli nie mówi mi teraz wszystkiego to kiedyś oboje całkowicie się przed sobą otworzymy.

Teraz byłam jego osobą towarzyszącą, miałam więc dotrzymywać mu towarzystwa i zapewnić dobrą zabawę. Odrzuciłam więc wszelkie głupie myśli i skupiłam się na pięknej ceremonii w tak urokliwym miejscu.

Wtedy zrobiło mi się smutno, bo zdałam sobie sprawę, jak bardzo Patric kochał Tanicę, że zorganizował jej tak piękne wesele. Uświadomiłam sobie, że ja nigdy tego nie doświadczę, bo nie miałam ojca, a Ewa nigdy nie pozwoli, abym dowiedziała się, kto nim jest.

Cieszyłam się więc szczęściem i miłością innych, wiedząc, że nie mam prawa im tego zazdrościć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro