Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oliwia

"Przepraszam, musiałem wracać do Stanów."

Od kilkunastu minut wpatrywałam się w telefon, nie rozumiejąc sensu tej wiadomości. Nie bardzo docierało do mnie znaczenie czytanych słów. Wyjechał? Tak po prostu?

Boże, ależ byłam głupia. Nie chciałam myśleć, że wszystko, czego się o nim dowiedziałam przez ten tydzień było kłamstwem. Chciałam wierzyć, że to, co nas połączyło było prawdziwe, dlatego nie chciałam wysnuwać pochopnych wniosków i tworzyć niestworzonych historii, choć zmęczony umysł wymyślał różne scenariusze. Na pewno coś się stało, że tak nagle musiał wracać. Może miał jakieś problemy w tej swojej firmie?

Zerknęłam na nauczycielkę, ale ta wciąż rozwiązywała jakieś kosmiczne zadanie, choć do końca lekcji zostały dwie minuty. Po cichu spakowałam piórnik i zeszyt do plecaka, aby następnie wystukać krótką wiadomość.

"Co się stało?"

Jako pierwsza opuściłam klasę, gdy tylko dzwonek oznajmił koniec lekcji.

🩸🩸🩸

Sześć godzin w szkole było dzisiaj jeszcze większą męczarnią niż zazwyczaj. Okres tylko dolewał oliwy do ognia po nieprzespanej weekendowej nocy. Z przyjemnością więc zajęłam jedno z tylnych miejsc w autobusie. Założyłam słuchawki na uszy i włączyłam kolejny odcinek "The Originals". Theodore nie odpisał, więc pewnie był już w trasie do Stanów. Na szczęście zawsze mogłam liczyć na Klausa i Elijaha. Obejrzałam cały odcinek zanim dojechałam do mojej miejscowości. Było już po czternastej, ale Kłopy wciąż tętniły życiem. Spacer do domu zajął mi dwadzieścia pięć minut. Zawsze po szkole szłam nieco wolniej, niż rankiem na autobus. Wtedy nie miałam czasu, by korzystać ze spaceru i świeżego powietrza, bez smogu, który czuć było w całym Nowym Sączu.

W domu była tylko Ewa, ale jak zawsze siedziała zamknięta w swoim pokoju. Przygotowałam więc obiad, na który składał się rosół z makaronem i ziemniaki z kotletem schabowym. Zjadłam sama i jak zawsze zostawiłam dziadkom na kuchence do odgrzania. W godzinę uporałam się z zadaniami domowymi i gdy usłyszałam, że przyjechali babcia z dziadkiem zeszłam na dół, zastając ich w kuchni. Wczoraj zasnęłam nim przyszli, więc nawet się z nimi nie widziałam.

- Kwiatuszku, jak się masz? - przywitał mnie z uśmiechem dziadek, gdy weszłam do jasnego pomieszczenia.

- Świetnie. - zapewniłam, odwzajemniając uśmiech.

- I jak było na weselu? Opowiadaj. - ponaglała babcia, podgrzewając obiad.

- Pięknie. - wyznałam. - Theodore cudownie tańczy.

Opowiedziałam o przyjaciołach Villenca, pomijając przykre sytuacje z nimi związane. Ze szczegółami opisałam babci wygląd wesela nad jeziorem i wychwalałam szarmancki charakter Theodora. Pominęłam kwestię tego, jak dużo wypiłam, a wspomniałam jedynie o tym, że był alkohol. Nie chciałam, by dziadkowie się o mnie za bardzo martwili. Doceniałam to, jak mocno mi ufali. Było to dla mnie ważne, dlatego zazwyczaj mówiłam im niemal wszystko. Z tymi małymi wyjątkami.

- Kiedy go poznamy? - spytała nagle babcia, gdy zbierałam brudne talerze ze stołu z zamiarem umycia ich.

- Co? - zaskoczona spojrzałam na opiekunkę.

- No kiedy przedstawisz nam Theodora? - starsza kobieta posłała mi czuły uśmiech.

- Nie chcę zapeszać. Przecież to jeszcze nic pewnego. Sami się dobrze nie znamy. - zauważyłam, wkładając naczynia do zlewu. - Poza tym Theo musiał wrócić do Stanów. Nie wiem, kiedy wróci. - wyznałam, myjąc talerze.

- Tak nagle? Coś się stało? - zdziwił się dziadek.

- Nie wiem. Jeszcze nie odpisał. - westchnęłam.

Łudziłam się, że naprawdę nie miał gdzieś tam innej kobiety i gromadki dzieci. Przecież powinnam mu ufać, skoro chciałam coś z nim budować, ale mózg podsyłał mi irracjonalne scenariusze. Theodore napisał tylko jedno zdanie, bez żadnych wytłumaczeń. Martwiłam się, że naprawdę mogło stać się coś złego, ale także bałam się, że przez cały ten czas mężczyzna po prostu kłamał i chciał się mną tylko zabawić. Nie wiem, czy wtedy byłabym w stanie ponownie komuś zaufać.

- Bądź dobrej myśli, kochanie. - radziła babcia. - Na pewno odpisze.

- Albo już zapomniał. - do kuchni nagle weszła Ewa, sprawiając, że trzy pary oczu wylądowały na niej. - No co? Taka prawda. Mężczyźni są zwykłymi chujami.

- Ewo! - skarcił ją dziadek.

- Może ty jesteś wyjątkiem. - przewróciła oczami, podchodząc do kuchenki.

W ciszy układałam talerze na przeznaczonej do tego suszarce, analizując w głowie zachowanie i słowa matki. Skąd wiedziała, o czym rozmawiamy? Podsłuchiwała? Jak dużo słyszała? Po co to robiła? Wytarłam ręce w żółtą ściereczkę i spojrzałam na kobietę, która nakładała sobie na talerz rosół. Zawsze się tak zachowywała, zupełnie jakby to, że mnie unikała było całkiem normalne i tak powinno być. Czasami traktowała mnie jak zwykłą służącą, która posprząta i ugotuje. Kiedyś próbowałam z tym walczyć, chciałam aby traktowała mnie jak zwykłego człowieka, równego sobie. Potem przestałam, nie widząc w tym sensu.

- Nie każdy facet jest jak mój ojciec. - odezwałam się w końcu, sprawiając, że Ewa zastygła w bezruchu, spoglądając na mnie obojętnie. - Istnieją jeszcze tacy, którzy potrafią dochować wierności i wziąć na siebie odpowiedzialność, a nie uciekają jak pieprzeni tchórze, gdy pojawią się komplikacje.

- Nie znałaś go. - zauważyła szorstko moja matka. - Nie był taki.

- Więc jaki był? - rozłożyłam bezradnie ręce, choć złość gotowała się we mnie. - Gdzie jest, skoro był taki idealny, co?! Dlaczego nie powiesz mi, kim był i co się z nim stało?

Widziałam, jak wściekłość coraz mocniej maluje się na twarzy Ewy. Mocno zacisnęła usta, a palce zwinęła w pięści, mierząc mnie poważnym, pełnym złości spojrzeniem. Nie wytrzymała długo, bo kilka sekund później odwróciła się na pięcie, zostawiając jedzenie, a zaraz potem po domu rozszedł się trzask zamykanych drzwi wejściowych. Za każdym razem, gdy sytuacja wymykała się jej spod kontroli wolała uciec niż stawić jej czoła. Ona, tak jak i mój ojciec, była zwykłym tchórzem.

Pokręciłam głową, odganiając od siebie te wszystkie złe emocje. Już dawno przestałam rozpaczać nad brakiem rodziców. Dawniej często marzyłam o poznaniu ojca. Wyobrażałam go sobie jako przystojnego, opiekuńczego mężczyznę, który kochałby mnie całym sercem. Byłabym dla niego księżniczką. Uczyłby mnie jeździć na rowerze, chodziłby ze mną na spacery, a może i nawet bawił się lalkami. To on miał być tym, który jako pierwszy poznałby mojego pierwszego chłopaka i zagroził mu, że jak mnie skrzywdzi to go popamięta. Miał zabraniać mi chodzić na imprezy i pić alkohol, a także chodziłby na wywiadówki do szkoły. Chciałam ojca, z którym mogłabym oglądać mecze, gotować obiad, czy wypłakać się w koszulę po bolesnym rozstaniu.

Ale to były tylko marzenia, bo nie miałam ojca. Nigdy go nie było, nie ma i nie będzie. Ewa bardzo dokładnie o to zadbała.

- Pójdę do siebie. - posłałam dziadkom delikatny uśmiech, a oni odpowiedzieli mi tym samym.

Żadne z nas nie wiedziało, jak skomentować to, co właśnie tutaj zaszło. Ewa nigdy nie opowiadała o człowieku, który mnie spłodził. W taki sposób ten obcy mi mężczyzna stał się dla mnie jedynie dawcą plemnika. Zawdzięczałam mu życie i to by było na tyle. I tak byłam zaskoczona, że usłyszałam dzisiaj jedno niepełne zdanie o nim. Z biegiem lat przestałam się łudzić, że czegokolwiek się o nim dowiem. Nawet dziadkowie nie wiedzieli kto tak właściwie był moim biologicznym ojcem. Podobno Ewa nigdy nie przyprowadziła żadnego chłopaka do domu i choć wiedzieli, że się z kimś spotykała te osiemnaście lat temu, nigdy go nie poznali. Jak więc ja miałabym się czegokolwiek o nim dowiedzieć, skoro im się to nie udało?

Nie miałam ochoty na naukę, ale nie chciałam schodzić na dół, bo to wiązało się ze spotkaniem Ewy, nie ważne, kiedy wróciłaby do domu. Wzięłam więc laptopa i ułożyłam się wygodnie na łóżku, włączając kolejny odcinek słynnego serialu o wampirach. Czasem miło było posłuchać o problemach innych, zapominając, że samemu się je ma.

Odcinek za odcinkiem i tak mi zleciał czas do dwudziestej drugiej. Wyłączyłam laptop, który odłożyłam na biurko i wzięłam szybki prysznic, a gdy wróciłam do pokoju, ekran mojego telefonu mrugał, powiadamiając mnie o wiadomościach. Serce zabiło mi mocniej, gdy wśród powiadomień widniało imię mojego chłopaka.

"Mam kłopoty w firmie. Nie radzili sobie beze mnie. Vernon zadzwonił. Musiałem się tam stawić osobiście. Jeszcze raz przepraszam." - czytałam zdanie za zdaniem i po chwili zastanowienia postanowiłam odpisać.

"Mam nadzieję, że szybko uporasz się z problemem i wrócisz do Polski. Powodzenia."

"Też mam taką nadzieję." - odpowiedź przyszła niemal natychmiast, a zaraz za nią kolejna wiadomość. - "Nie widziałem cię kilka godzin, a już tęsknię."

Wbrew moim silnym postanowieniom przez moją głowę przemknęła myśl, czy każdej tak pisał. Jednak jak szybko się pojawiła, tak szybko wyparłam ją z głowy. Ufałam mu. Chciałam to robić, skoro oboje chcieliśmy spróbować stworzyć coś trwałego. Musieliśmy być ze sobą szczerzy i wierzyć sobie nawzajem. Tego się trzymałam.

"Nie wiedziałam, że Vernon pracuje w twojej firmie." - wystukałam po chwili.

"Jest moją prawą ręką. Uwierz mi, nikt nie nadawałby się do tej pracy lepiej niż on."

"Co tak właściwie robi? Czym zajmuje się twoja firma?" – spytałam, kolejny raz próbując się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat.

"Vernon pomaga mi zarządzać ludźmi. Przejmuje sprawy, które nie są tak ważne, abym ja musiał się nimi zajmować." - kilka minut później przyszła odpowiedź.

"A twoja firma?" - dopytywałam.

Zgasiłam światła w pokoju i położyłam się na łóżku, gdy odpowiedź nie nadchodziła. Byłam zmęczona tym dniem i szkołą, a dopiero zaczynał się październik. Ja już wyczekiwałam świąt.

"Tak jakby zajmujemy się bezpieczeństwem innych." - podniosłam telefon z poduszki, gdy Theo odpisał po dłuższej chwili milczenia.

"Tak jakby?" - powtórzyłam, nie rozumiejąc. Jaki miał problem, by wyjaśnić mi, czym zajmuje się jego firma, czy na czym polega jego praca? Czy to było coś złego? Dlaczego nie powinnam wiedzieć, co robi zawodowo? - "Co w takiej firmie może pójść nie tak?" - wysłałam kolejne pytanie.

"To nic takiego. Nie przejmuj się. Jak najszybciej rozwiąże problem i wrócę do ciebie." - wysłał, omijając moje pytanie. Często to robił.

Zawiesiłam palec nad białą słuchawką w zawahaniu, ale ostatecznie nacisnęłam ją, wyłączając kamerkę. Wsłuchałam się w krótki sygnał, czekając aż Theodore odbierze połączenie. Łatwo było wysyłać wiadomości, ale słysząc swój głos trudniej było kłamać.

- Liv... - przywitał mnie męski głos po drugiej stronie.

- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, czym się zajmujesz? - spytałam prosto z mostu, trzymając telefon koło ucha. Wolałam nie włączać rozmowy na tryb głośnomówiący, bo babcia z dziadkiem mogli już spać, a nawet jeśli nie, to nie chciałam, aby ktoś przypadkiem podsłuchał naszą rozmowę, przechodząc korytarzem. - Od początku ignorujesz moje pytania o swoją pracę, jakbyś był co najmniej dilerem narkotyków. Co złego jest w tym, co robisz, że to taka wielka tajemnica? - pytałam głośnym szeptem. - I co się stało, że tak nagle musiałeś wyjechać?

- U ciebie jest już późno, prawda? - spytał, zapewne zauważając ton mojego głosu

- Theo! - skarciłam go zła.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Mogłam sobie jedynie wyobrazić poważny wyraz twarzy mężczyzny i niepewność, jak zastanawiał się w jaki sposób przekazać mi nowe informacje. Nie rozumiałam, dlaczego tak mało o sobie mówił. Nie chciał zdradzać zbyt wiele, jakby bał się, że to co ukrywa zbyt szybko wyjdzie na jaw.

- Spalono dom naszego klienta i zabito służbę. - westchnął głośno po dłużącej się chwili ciszy.

- O matko... - westchnęłam zaskoczona, a wszystkie dziwne, dręczące mnie myśli przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. - To... to straszne.

- Raczej nie zdarzają się takie wypadki, więc Vernon nie bardzo wiedział, co robić. - tłumaczył spokojnie Theo. - Musimy odnaleźć sprawców i wymierzyć im sprawiedliwą karę.

- Wy im chcecie wymierzać karę? - dopytałam, nie rozumiejąc.

- Doprowadzić ich pod sąd, oczywiście i dopilnować, by resztę życia spędzili w więzieniu. - wyjaśnił, uspokajając mnie tym.

- Przecież to trudne. - zauważyłam głupio. - I na pewno niebezpieczne. Proszę, bądź ostrożny.

- Dziękuję, ale naprawdę nie musisz się martwić. Poradzimy sobie. - zapewnił, a ja mogłam sobie wyobrazić, jak się uśmiecha. - Jest już późno. Nie będę ci przeszkadzał. Napiszę jutro.

- Dobrze. - zgodziłam się po chwili. - Powodzenia i uważaj na siebie.

- Obiecuję. - przed oczami stanął mi jego piękny uśmiech. - Dobranoc, kochanie.

- Dobranoc, Theo. - rozłączyłam się.

Musiało minąć kilka minut zanim przestałam gapić się w czarny ekran smartfona i odłożyłam go na szafkę nocną. Ułożyłam się wygodnie w łóżku i przykryłam kołdrą po szyję, starając się nie rozmyślać o Theodorze i niebezpieczeństwie, jakie być może mu groziło.

Miałam nadzieję, że wszystko co mówił, było prawdą i że za niedługo do mnie wróci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro