" Błagam, powiedz prawdę..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kliknęłam parę razy w ekran telefonu, wybierając numer bruneta i z wielkim wahaniem przystawiłam urządzenie do ucha.

W oddali, w parku, gdzie właśnie tam znajdował się mój chłopak z tą dziewczyną w ciąży zobaczyłam, jak Shawn mówi coś do blondynki, po czym odchodzi w odległości kilku kroków.

- Halo? Hej, skarbie. Co tam?- usłyszałam jego radosny głos po drugiej stronie.

- Hej. Chciałam się tylko spytać, gdzie jesteś, może byśmy się spotkali? Jeśli masz czas, oczywiście.- starałam się, aby mój głos ani trochę nie zadrżał.

- Skarbie, niestety, ale teraz nie mogę.- powiedział nieco smutniejszym tonem.

- Oh, dlaczego?

Błagam, powiedz prawdę.

- Jesteś właśnie u Austina. No przepraszam Ver, ale nie wiedziałem, że aż tak się stęskniłaś.- powiedział, a ja poczułam nieprzyjemny uścisk w żołądku.

- Ah tak? To chyba troszeczkę mijasz się z prawdą, bo Austin siedzi u mnie na kanapie i oglądamy razem film.

Spojrzałam na punkt przede mną i zauważyłam, jak Shawn niecierpliwie chodzi w tą i z powrotem. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, że się jeszcze nie zdradziłam, choć w głębi serca chciało mi się płakać.

- Yyy no bo...kurde to miała być niespodzianka. Właśnie szukam prezentu dla ciebie.- widać było, że wymyślił to na poczekaniu.

- Aha no trudno w takim razie przez moją ciekawość nie będę miała niespodzianki. Udanych zakupów. Pa.- nie czekałam nawet na jego odpowiedź, tylko od razu się rozłączyłam.

Najbardziej bałam się tego, że jednak będę miała niespodziankę i że tak niespodzianka spadnie na mnie jak bomba z ogromną siłą.

- I co? Miałam rację, prawda? To jego jakaś znajoma?- spytała Ash z widocznym wahaniem.

- Wiem tylko, że na sto procent to nie jest tylko i wyłącznie jego znajoma. A jeśli już to jest to bardzo dobra znajoma.

****

Szybkim krokiem szłam do domu Reed'ów, aby dowiedzieć się czegoś od cioci Cloe. Ona na pewno musi coś wiedzieć, a ja mam wielką nadzieję, że blondynka jest spokrewniona z Shawnem. Otworzyłam furtkę, a zamykając ją trzasnęłam żelazem z całej siły. Po chwili znalazłam się pod drzwiami, dlatego zapukałam do nich, czując pieczenie na kostkach.

- O cześć, Ver. Wchodź, właśnie upiekłam twoje urodzinowe ulubione czekoladowe brownie.- kobieta zatrzepotała długimi rzęsami i wypuściła mnie do środka.

Poszłam za nią do kuchni, gdzie panował wielki chaos i bałagan, a w powietrzu unosił się zapach czekoladowego ciasta. Ale ja niestety nie miałam najmniejszej ochoty żeby cokolwiek przełknąć.

- Ciociu, zapytam prosto z mostu, czy macie aktualnie w rodzinie jakąś młodą dziewczynę w ciąży?- zapytałam, czując lekkie zażenowanie, że w ogóle pytam o takie rzeczy.

- Nie, raczej nie. A dlaczego pytasz?- dociekała, wyjmując brownie z piekarnika.

- Nic tak po prostu, nieważne. Ale jesteś w stu procentach pewna, że nikogo takiego w rodzinie nie macie?-dopytywałam, czując ból w klatce piersiowej.

- Tak, wydaje mi się, że jestem pewna. Nie wiem, opisz mi tą dziewczynę bardziej to wtedy może ją skojarzę. Jeśli to jakaś daleka rodzina to możliwe, że jeszcze nic mi niewiadomo.- uśmiechnęła się, pomagając mnie ręką.

- Średniego wzrostu, może trochę wyższa ode mnie.- zaczęłam przypominać sobie postać dziewczyny.- Blondynka, długie włosy, nie ma w sobie jakichś charakterystycznych znaków. Oprócz dużego tatuażu na ramieniu.- w ostatniej chwili przypomniałam sobie rysunek na skórze jasnowłosej.

- Róże ciągnące się od ramienia do nadgarstka?

- Tak.

- Jezu Chryste.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro