'' Na zawsze...''

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa dni później...

To dziś mam zamiar powiedzieć William'owi o wszystkim. O dziecku i o tym, co do niego czuję. Kocham go. I nie wstydzę się tego. Może nie powinnam go kochać. Może robię źle. Ale nie jestem w stanie pozwolić mu wyjechać bez pożegnania. Tyle lat, przez które go 'nienawidziłam', uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiedziałam co oznacza prawdziwe uczucie. Nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale na pewno nie byliśmy wrogami. Rani mnie tylko jeden fakt...Że nie chciał się starać...Nawet nie próbował. Ale czy on faktycznie coś do mnie czuje czy to tylko kolejny pretekst żeby mnie upokorzyć? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jedno jest pewne. Kocham go, pomimo jego wad. Pomimo, że zranił mnie, zakładając się. Pomimo, że nie mam stuprocentowej pewności, co czuje.

William wyjeżdża dzisiaj na lotnisko o ósmej, a samolot ma na dziewiątą. Z tego, co powiedział mi Josh wiem tylko tyle, że muszę się spieszyć. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu, aby sprawdzić godzinę. Z przerażenia zasłoniłam usta ręką. 8.48. Kurwa. Wstałam z łóżka i popędziłam do mojego samochodu, nie zważając na to, iż jestem w pidżamie i kapciach. Odpaliłam auto i z prędkością światła wyjechałam z podjazdu w stronę lotniska.

Jechałam ponad sto dwadzieścia na godzinę. Cudem, że mnie jeszcze policja nie złapała. Jednak pomyliłam się, gdy spoglądnęłam na wsteczne lusterko. Niebiesko-czerwone światła i ten charakterystyczny dźwięk. Jestem w dupie. Zaparkowałam na najbliższym poboczu i z niecierpliwością czekałam na to, aż ten stary dziad łaskawie się pośpieszy. Odsunęłam szybę.

- Czy do jasnej cholery może pan się pospieszyć?!-wrzasnęłam.
-Widzę, że panienka się śpieszy.- zagwizdał z kpiącym uśmiechem.
- Nie, kurwa, tak bez powodu jechałam sto dwadzieścia na liczniku.- sarknęłam, coraz bardziej zdenerwowana, że mam mniej czasu.
- Proszę grzeczniej.- upomniał.
- Proszę szybciej.
- Takie są procedury. Muszę panią dokła....- przerwałam mu.
- Posłuchaj mnie, ty stary imbecylu. Śpieszy mi się i nie mam zamiaru wysłuchiwać tych twoich nudnych, zajebanych gadek, okej? Więc wypisz mi teraz ten mandat bez zbędnego pierdolenia.- warknęłam.
- Czy wie pani, że za obrazę funkcjonariusza na służbie przysługuje kolejna kara?
- Czy wie pan, że za niewykonywanie swojej pracy również przysługuje kara, a co gorsza potrącą panu z pensji?- uśmiechnęłam się słodko.
- Proszę podać swój dowód osobisty i prawo jazdy.- burknął. Zanim zdążył zadać mi kolejne pytanie, wyprzedziłam go.
- Tak, mandat przesłać pocztą razem z dowodem, bo nie mam czasu.- nie czekając na jego próby przywołania mnie do porządku, odjechałam z piskiem opon. Żeby teraz policja mnie nie złapała. Bo nie mam już prawa jazdy i dowodu, no chyba, że przekupię ich moimi przeuroczymi kapciami jednorożcami. Ale nie sądzę, że mają taki sam rozmiar buta jak ja.

Za jakieś pięć minut byłam już na miejscu. Z pośpiechem wybiegłam z auta i popędziłam w stronę budynku. Wszyscy patrzyli na mnie z krzywym minami. No, ale co się dziwić, jak jakaś wariatka biega po lotnisku i szuka osoby, której kocha. Jednak zaprzestałam tych poszukiwań, gdy w moich uszach rozbrzmiał głos z głośników.
- Pasażerom udającym się do Paryża, życzymy udanego lotu.

Potem słyszałam tylko odgłos silnika odlatującego samolotu i własny szloch.

Straciłam cię na zawsze, Collins...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro