Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłem powoli oczy ale i to sprawiło mi dyskomfort. 
- Aron, żyjesz? - Poczułem obcą dłoń na głowie i delikatnie ją podniosłem. 
- L-lucy? - Wymówiłem z trudem i ujrzałem jak twarz dziewczyny rozjaśnia delikatny uśmiech. - C-co się s-stało? - Spróbowałem się podnieść ale rany dały o sobie znać. Wrzasnąłem i wcisnąłem twarz w materac. 
- Ćśśś... Strażnicy cię tu przynieśli. Tak mi przykro... - Powiedziała szeptem i delikatnie dotknęła jednej z ran. Zapiszczałem z bólu i chciałem się odsunąć ale szybko uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie skończę wtedy o wiele gorzej. 
- Z przyjemnością przekrzywię im te facjaty. - Usłyszałem gniewne warknięcie i spojrzałem w tamtą stronę. Luke, czy też raczej Hunter, stał oparty o jedną ze ścian. Ręce miał skrzyżowane na piersi ale jego wzrok mógłby zabijać.
- M-moim zdaniem i tak są już krzywe. - Powiedziałem poważnie, a on parsknął śmiechem.
- Cóż, osobiście wolałbym, żeby były bardziej krzywe. - Dopowiedział i uśmiechnął się. Po chwili milczenia znów spoważniał i spojrzał mi prosto w oczy. - Musimy trzymać się razem. Czuję, że mogę ci zaufać. - Podszedł i kucnął zaraz obok mnie. - Trzeba zrobić porządek z tym burdelem. Piszesz się?
- Oczywiście. - Szepnąłem. On tylko skinął głową. Nagle dotknął mojego ramienia, a ja poczułem, że oczy mi się szklą.
- Ała... - Powiedziałem z zaciśniętym gardłem, a Hunter natychmiast cofnął dłoń. 
- Przepraszam. Lucy, zajęłabyś się nim? - Poprosił, a dziewczyna prędko skinęła głową.

- Zaciśnij zęby, okej? - Powiedziała wkładając mi zwinięty bandaż do ust. Pokiwałem głową i przełknąłem ślinę. Delikatnie zaczęła przemywać mi rany, a potem je bandażować. Już po paru minutach łzy spłynęły mi po twarzy ale starałem się ich nie okazywać. - Już kończę. - Padło po chwili. 

- D-dziękuję... - Powiedziałem, gdy wyciągnąłem bandaż z ust. 
- Nie ma za co. Na pewno wszystko dobrze? - Zapytała.
- Tak, jeszcze raz dziękuję... - Odparłem i na próbę poruszyłem ramionami. Nadal bolały ale dużo mniej niż wcześniej. - Jest o wiele lepiej. - Powiedziałem z ulgą i z wdzięcznością spojrzałem na dziewczynę. 
- Cieszę się. - Wymruczała z uśmiechem i delikatnie mnie objęła. Odwzajemniłem uścisk, a po chwili i sam Hunter dołączył do nas. Staliśmy tak chwilę, gdy usłyszeliśmy dźwięk jakiejś syreny. 
- Co się dzieje? - Zapytałem lekko przestraszony.
- Zbiórka... - Odpowiedziała Lucy na jednym wydechu. Jej brat mocno ją do siebie przytulił. 
- Nie ważne co by się stało, zawsze masz we mnie oparcie, tak? - Spytał.
- We mnie też. - Dodałem i znów ją objąłem. Pomimo moich zapewnień nie wiedziałem o co chodzi. Tylko wyznaczą nam robotę... Prawda?
- Lepiej już chodźmy... Kocham cię, siostrzyczko. - Powiedział Hunter i skierował kroki w stronę drzwi.

Szliśmy dużym, pustym korytarzem, a ja co rusz ukradkiem spoglądałem na Lucy. Była prawie biała i miała zaszklone oczy. Chciałem jakoś ją pocieszyć ale nie miałem pojęcia co mógłbym zrobić. Zamiast tego podszedłem do jej brata.
- Ej, Hunter... - Zacząłem cicho. - Co się dzieje Lucy? - Zapytałem, a on w momencie cały się spiął.
- Opowiem ci jak zostaniemy sami, dobrze? - Spytał, a ja pokiwałem niepewnie głową. 

Ustawiliśmy się według numerów na ogromnym placu pośrodku obozu. W pewniej chwili zgubiłem moich towarzyszy i zgadłem, że mają dużo mniejsze lub większe numery.
- Witam wszystkie koty i psy. - Zaczął pięknie dyrektor. - Cóż, jak zapewne wiecie, raz na parę miesięcy robimy sobie tak zwany "przesiew". - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - Dla niezorientowanych w temacie już śpieszę z wyjaśnieniem. Wcześniej wspomniany przesiew polega na tym, że rozdzielamy was według płci i wieku. - W tym momencie zrozumiałem, czego tak bardzo bała się Lucy. Zacisnąłem gniewnie pięści. - Tak więc... Wszystkie kocice i suki zapraszam tutaj. - Wskazał palcem puste miejsce na placu. - A koty i psy zostają tam, gdzie stoją.

Przez chwilę nic się nie działo, jednak potem dostrzegłem jakiś ruch i zaciekawiony spojrzałem w tamtą stronę. Ujrzałem dziesiątki dziewczyn i kobiet przeciskających się między mężczyznami i chłopakami. Najbardziej wstrząsnął mną chyba widok na oko siedmioletniej dziewczynki. Była skrajnie wychudzona, z licznymi ranami na ciele, a z jej oczu wyzierała panika i istne przerażenie. Po chwili straciłem ją z oczu. Stałem tak i patrzyłem pusto przed siebie, gdy nagle ujrzałem Lucy. Szła niepewnie, ze spuszczoną głową i dałbym sobie rękę uciąć, że stara się nie rozpłakać. Na ten widok i moje oczy wypełniły się łzami ale szybko je przegoniłem. 

- No i to mi się podoba. - Oświadczył Ernest wesołym głosem. - A teraz tak... Wszystkich poniżej piętnastu lat proszę do przodu. - Zażądał wesoło, a ja poczułem smak krwi w ustach. Nie mogę. Nie teraz! Z przerażeniem patrzyłem, jak dziesiątki dzieci wychodzą przed dorosłych, gdzie ustawiają się według swoich numerów. Dostrzegłem tego chłopca, którego zobaczyłem w obozie, na pierwszej zbiórce. Rozejrzałem się powoli ale nigdzie nie mogłem dostrzec jego matki. - Dobrze, teraz strażnicy się wami zajmą, bo nie chce mi się marnować na was czasu. - Zacisnąłem gniewnie pięści i zadrżałem ze złości. Nagle poczułem ciężką, obcą dłoń na ramieniu. Zacisnąłem mocno oczy ale się nie odwróciłem. 
- Pójdziesz ze mną. - Oświadczył donośny, głęboki głos od którego przeszły mnie ciarki. - Dyrektor chce cię widzieć. 

Weszliśmy do gabinetu dyrektora, a ja od razu uklęknąłem na podłodze i spuściłem wzrok. 
- Więc jednak się czegoś nauczyłeś, kundlu. - Oświadczył wesołym głosem. - Mam dla ciebie niespodziankę. Zabieram cię do siebie! - Zakrzyknął wesoło, a ja wręcz zapomniałem jak się oddycha. - Przenosimy obóz do Rosji, a ja wiem, że spróbujesz uciec. Więc wezmę cię "na przechowanie. Może też trochę cię wychowam... Zobaczymy... - Powiedział. - Możesz iść. - Skłoniłem głowę i wstałem. Niemal wypadłem na zewnątrz i rzuciłem się w stronę placu. 

Rozglądałem się w poszukiwaniu znajomej, wysportowanej sylwetki, a gdy tylko ją ujrzałem pędem rzuciłem się w jej stronę.
- Hunter! - Chłopak odwrócił się w moją stronę, a ja zatrzymałem się przed nim. Oparłem ręce na kolanach i chwilę łapałem oddech. - ...Mamy problem... - Wydusiłem.
- Chodź. - Padło tylko. Z lekkim niepokojem poszedłem za nim. 

- O co chodzi? - Zapytał, gdy tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu innych więźniów i strażników.
- Przenoszą obóz. - Powiedziałem na wydechu. 
- Co? Gdzie?! - Krzyknął.
- D-do Rosji... - Odparłem. Jego oczy rozszerzyły się w szoku i przerażeniu. 
- D... Do Rosji? - Dopytał.
- T-tak... - Odpowiedziałem roztrzęsiony. Łzy napłynęły mi do oczu.
- Ej, mały ale spokojnie. - Objął mnie i mocno do siebie przytulił. Wtuliłem się w niego, a parę łez spłynęło mi po twarzy. - Ćśśś... Będziemy trzymać się razem, tak? - Zapytał, a ja zawyłem i mocniej go przytuliłem.
- N-nie bę-dziemy... Ernest bie-rze mnie do swo-jego do-mu... - Wyjąkałem. 
- Co?! - Odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy. - A-ale... 
- Ta-ak! Weźmie m-mnie... - Zapłakałem. 
- Aron... Ja... - Zaczął.
- Ci-cho... Nie mów n-nic... - Znowu się w niego wtuliłem. - Bo-ję się... Ja n-nie chcę...
- Ćśśśś... 
- On m-nie zakatu-je... 
- Ćśś... Nie pozwolę mu. On cię nie dostanie, mały.
- A-ale j-ak?   
- Coś wymyślę... Spokojnie... - Pokiwałem głową. 
- P-przytu-laj mnie je-szcze... - Wyjąkałem bojąc się, że mnie odepchnie. - T-tak stra-sznie się bo-ję...
- Ćśś... Jesteś bezpieczny... 

Trwaliśmy tak w uścisku, gdy do naszych uszu dobiegł cichy głos. Podskoczyłem i natychmiast zerwałem się na równe nogi.
- C-co to? - Zapytałem cicho. 
- Nie wiem... Sprawdźmy to. Trzymaj się za mną, okej? - Zapytał szeptem Hunter. Pokiwałem głową i powoli ruszyliśmy w stronę tajemniczego dźwięku. Z każdym krokiem słowa były coraz bardziej rozpoznawalne.
- Mamusiu, dlaczego nie jesz? - Zapytał cieniutki głosik. Spojrzałem na Huntera, a on na mnie. Wzruszył ramionami i dał znać, że mamy iść dalej. 
Dotarliśmy do jakiegoś zaułka. Zatrzymaliśmy się i przycisnęliśmy do ściany.
- Mamusiu, musisz coś zjeść. - Znów ten cieniutki, dziecięcy głos. - A ty, siostrzyczko? Dlaczego też nic nie jesz? - Spojrzeliśmy zszokowani po sobie. Hunter wyjrzał za róg. Po chwili łzy spłynęły mu po twarzy. Zatkał usta dłonią i pobiegł gdzieś. Zaciekawiony wyjrzałem zza rogu i zamarłem. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, jak to mówią. I do moich oczu napłynęły łzy, a ja poczułem, że mój żołądek zaczyna się buntować. Widok przede mną był... Przerażający... Niczym z horroru. Pod jedną ze ścian siedziała kobieta. A raczej to, co z niej zostało. Zwłoki były w zaawansowanym stopniu rozkładu, a w niektórych miejscach widziałem prześwitujące kości. Wokół ciała latało pełno much, a ich larwy żerowały na martwym ciele. Spojrzałem w bok i ujrzałem coś o wiele gorszego... Mała, na oko czteroletnia dziewczynka leżała wsparta o ciało matki. Też była już martwa. Ją z kolei podgryzały szczury... Przed nimi, w odległości jakichś dwóch metrów siedział mały chłopiec. Ten sam, którego widziałem na początku mojego pobytu w tym piekle. W wyciągniętej dłoni trzymał zwłoki szczura, a na jego kolanach leżała jakaś mała postać. Po chwili dotarło do mnie, że to też jest dziecko. Na szczęście żywe. 
- Mamo... - Zaczął chłopiec. - Proszę, musisz coś zjeść... - Poczułem dłoń na ramieniu i niemal krzyknąłem. Odwróciłem się i ujrzałem Huntera. 
- Chodź... - Powiedział ze ściśniętym gardłem. - Musimy się ruszyć. 
- C-co... Ty... Ty chcesz... Tak po prostu ich tu... zostawić? - Zapytałem nie dowierzając, a więcej łez spłynęło mi po twarzy. 
- Musimy... Oni i tak zginą... - Złapał mnie za rękę i lekko ją pociągnął.
- P-proszę... Nie zostawiajmy ich... Nie mogę! - Zawyłem i padłem na kolana. Chłopak klęknął obok mnie i mocno mnie do siebie przytulił. 
- Nie możemy się nimi zająć... - Odpowiedział.
- D-dlaczego? Dlaczego to się dzieje? - Zawyłem cicho. - P-przecież to jeszcze dzie-ci... Powinni się bawić, oglądać bajki... Przytulać z rodzicami... - Zapłakałem. - Dlaczego to się dzieje?
- Nie wiem... - Łzy spłynęły i po twarzy Huntera. - Po prostu nie wiem...
- Błagam cię, musimy ich wziąć... 
- Mały, naprawdę nie możemy tego zrobić... 
- Proszę... Zrobię wszystko, tylko wyciągnijmy je z tego piekła... 
- Nie możemy... 
- Proszę... Zabierzmy je stąd... - Chłopak przytulił mnie mocno i pogłaskał po głowie.
- Strażnicy nas zabiją, gdy się dowiedzą, że im pomogliśmy.
- A-ale...
- Ten obóz... To "Białe Auschwitz"... To prawdziwe piekło... Gorsze niż głód, gorsze niż wojna, gorsze niż apokalipsa... Gorsze niż sama śmierć. 
- Proszę... - Spróbowałem znowu. - To są tylko dzieci... One przecież nic nie zrobiły... 
- Ta kobieta była żoną dyrektora... To są dzieci Ernesta... 
- Ty chyba kurwa żartujesz! - Wrzasnąłem i zerwałem się na równe nogi. - Nie wierzę! Nawet on nie skrzywdziłby własnej rodziny, do cholery!  
- Ćśś... Nie kłamię... To są jego dzieci...   
- On wygląda jak mój ojciec... - Powiedziałem nagle. - Różni się tylko kolorem włosów i oczu... Za każdym razem, gdy na niego patrzę, widzę swojego ojca... Przypominam sobie wszystko, co razem robiliśmy... - Zrobiłem przerwę. - Kurwa, to jest jakiś pierdolony koszmar! Gdzie my trafiliśmy?! - Zapytałem sam nie wiem kogo i spojrzałem na dzieci. Widocznie usłyszały nas, bo teraz stały wtulone jeden w drugiego i patrzyły na nas przerażonymi, zaszklonymi oczkami.
- Spokojnie, maluchy. - Zaczął mój towarzysz i klęknął naprzeciwko przerażonej dwójki. - Nic wam nie zrobimy. Jestem Hunter. - Chłopak wskazał na siebie, a potem na mnie. - A to Aron. Jak się nazywacie, słonka? - Przed oczami stanął mi Jacek. Zacisnąłem oczy i zmusiłem się by zachować spokój. 
- J-jestem Artur... - Zaczął niepewnie chłopiec. - To moja siostrzyczka, Kamila. A tam leży nasza mama i druga siostrzyczka, Maja. Ale... Od pewnego czasu nie chcą jeść i wstać... - Powiedział smutno chłopiec, a ja prawie się rozpłakałem. Mój Boże... Co to za miejsce...

***

Przepraszam, że tak krótko ale zależy mi, żeby dzisiaj wrzucić kolejny rozdział. Wiem, jest strasznie, strasznie smutny i nie powinien być czytany przez osoby o słabych nerwach...

Poza tym, dziękuję Wam za 600 wejść <3 Jesteście niesamowici.

Do przeczytania, 
- HareHeart.
   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro