Dygresja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na samym początku pragnę jeszcze raz podziękować Anpetka za śliczny rysunek Dari, który można zobaczyć w mediach ^^.

Czas nieokreślony

Noc była wyjątkowo nieprzyjazna. Mimo śniegu pokrywającego ziemię i górskie stoki grubą pokrywą wszędzie panowała niemal nieprzenikniona ciemność. Akurat nadszedł nów, gwiazdy zaś skryły się za potężnymi kłębami ciemnych chmur, czasami tylko wychylając się zza nich niczym pełne ciekawości dzieci podglądające nieświadomych mieszkańców Elionu. Nawet Elberia, gwiazda przewodnia ciemnych żeglarzy zniknęła za tą mroczną niebiańską pierzyną, momentami tylko pojawiając się między kolejnymi obłokami, by podzielić się nieco swym zimnym blaskiem z ziemią. W dzień nawet nieprzyjemne, strzeliste górskie szczyty sprawiały jeszcze bardziej niepokojące wrażenie, niby skryte w ciemności, dla niepoznaki pokryte śniegiem olbrzymy i smoki otoczone ostrymi głazami, czające się do ataku na nieświadomą ofiarę. Wiatr wiał mroźny i porywisty, co chwilę wzbijał w górę kłęby śniegu, by upuścić je kilkaset metrów dalej i zastąpić kolejnymi. Choć drzew było w zasięgu wzroku niewiele, dało się dostrzec, jak wichura nieubłaganie szarpie, ich powykręcanymi pokracznie w mroku gałęziami, chcąc powalić rośliny na ziemię. 

— Dlaczego musimy walczyć z jasnymi? — rozległ się cichy dziecięcy głos. Mały, może czteroletni chłopczyk stał przy oknie, opierając się o granitowy parapet i wpatrując w ciemność za oknem. Gdzieś tam, w tej ciemności jego rodzina i wielu znajomych siedziało w rozłożonych na noc namiotach, pewnie nawet nie rozpaliwszy ognia, choć na pole bitwy podróżowały ich całe tysiące. 

W komnacie poza malcem przebywały tylko dwie osoby, skryte między pokrywającymi podłogę poduszkami tworzącymi coś na kształt bezpiecznego, przyjemnego schronienia w tę ponurą noc. W pomieszczeniu panował półmrok, jedynym źródłem światła był płonący w niedużym kominku ogień, sprawiający też, że w pomieszczeniu panowało miłe ciepło. Płomienie rzucały miękkie światło na ściany pokryte ciężkimi regałami pełnymi najróżniejszych ksiąg, w powietrzu unosił się zapach płonącego drewna. Gdzieś z boku, na niskim stoliku stały puste już kubki, niedawno jeszcze pełne gorącej herbaty, mającej rozgrzać zebranych. 

— Ty tak serio? — odezwał się na oko piętnastoletni chłopak, oparty o ścianę z zarzuconym na ramiona grubym kocem pachnącym mieszaniną chroniących przed molami ziół. Dość wysoki i szczupły, był typowym Synem Mroku, w przeciwieństwie do reszty osób w komnacie. Jego białe, sięgające karku włosy kręciły się w lekkim nieładzie, jak u kogoś, kto nie przywiązywał wielkiej wagi do ich wyglądu. 

— Serio — potwierdził chłopczyk, posyłając mu niewinne spojrzenie dużych zielonych oczu, w których dało się dostrzec przebłyski złota. Pociągnął za ciężką, bordową zasłonę, zakrywając okno, przez które i tak niewiele dostrzegał. 

— Głupi jesteś — prychnął w odpowiedzi starszy, poprawiając koc i zakopując się głębiej w poduszkach. — Walczymy, bo nas atakują. 

— A czemu nas atakują? — Malec przechylił pytająco otoczoną rudymi kędziorami głowę, podchodząc do rozmówcy i siadając na jednej z wypełnionych pierzem ozdobnych poduch, zazwyczaj leżących na kanapie w komnacie gościnnej. Tam też zazwyczaj przebywali, jednak tym razem biblioteczka wydawała się im bardziej przyjazna. 

— Emm… — zaciął się białowłosy, szukając rozsądnego wyjaśnienia. Nie miał pojęcia, jak mu to wyjaśnić, bo i sam do końca nie wiedział. Wiązało się to z polityką, która niezmiernie go nużyła i historią, nawet przez nauczycieli już momentami ledwo pamiętaną. — To jaśni! Nie muszą mieć powodu! — stwierdził w końcu pewnym głosem, robiąc dumną minę, pełen zadowolenia, że udało mu się wybrnąć. 

— A gdybyśmy im powiedzieli, że nie chcemy walczyć? — zapytał chłopczyk, miętosząc w palcach złoty frędzel przy swojej poduszce. 

— To by nas wymordowali, naiwniaku — odparł zimno starszy i z trudem uciszył sumienie, gdy w oczach czterolatka pojawiły się łzy. 

— Karion! — rozległ się oburzony krzyk. To trzecia z obecnych w komnacie osób postanowiła włączyć się do rozmowy. Piękna kobieta o również rudych włosach, gdzieniegdzie poprzetykanych siwymi pasmami patrzyła na starszego chłopaka z wyraźną naganą w szarych oczach. Nie była już najmłodsza, jednak określenie jej wieku zdawało się niemal niemożliwe, jakby w pewnym momencie jej ciało przestało się starzeć. — Przestań opowiadać bratu bzdury! — nakazała ostrym, głębokim głosem kogoś nawykłego do rozkazywania. — Alegerien, nie słuchaj go, nikt nie będzie nikogo mordował. 

— Naprawdę? — zapytał chłopczyk z nadzieją, a starszy zrobił obrażoną minę, owijając się przy tym mocniej kocem. 

— Naprawdę — westchnęła kobieta, sadzając sobie malca na kolanach i przytulając go lekko. 

— To czemu jaśni nas atakują? — dociekał dalej Alegerien, patrząc na towarzyszy tak niewinnie, jak tylko dzieci potrafiły. Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko trzaskaniem płonącego drewna w kominku.

— Opowiem wam bajkę, dobrze? — zmieniła temat dama, tarmosząc rude loki dziecka. — Karion, przestań się dąsać, bo ci tak jeszcze zostanie — dodała żartobliwie, a białowłosy skrzywił się na jej słowa jeszcze bardziej. 

— I Rhylis na ciebie nie spojrzy! — dodał Alegerien z wyjątkowo mściwą jak na jego wiek satysfakcją, zadowolony, że może odegrać się na bracie za to, że ten go nastraszył. 

— O co ci chodzi?! — pisnął starszy chłopak z oburzeniem, ale szybko przybrał w swoim mniemaniu nieprzeniknioną minę, pozbawioną jednak jakiejkolwiek zmarszczki. — Nie zależy mi na tym — zaprzeczył odrobinę za szybko, by ktokolwiek mu uwierzył. 

— Oczywiście, że ci nie zależy — stwierdziła ugodowo kobieta, po czym sama oparła się o ścianę i przymknęła na chwilę oczy. — Dawno, dawno temu żyła jasna księżniczka. 

— Dlaczego jasna?! — wtrącił natychmiast Karion, ale brat natychmiast go uciszył dość ostrym, dziecinnym tonem:

— Zamknij się! 

— Ta księżniczka żyła we wspaniałym królestwie, choć nie tak dobrym, jak Elion — mówiła dalej kobieta, jednak znowu jej przerwano.

— To oczywiste — mruknął Karion bez zastanowienia, nie próbując nawet zrozumieć, że ktoś mógłby uważać inaczej. 

— Cii! — pisnął Alegerien, waląc go piąstką w bark z wyraźnym oburzeniem. 

— Dobra, spokojnie, nie bulwersuj się tak! — Piętnastolatek zachichotał i potargał mu włosy. — Już nie przeszkadzam. 

— Księżniczka ta miała też starsze rodzeństwo, siostrę i brata. Żyła z nimi w wielkim zamku i robiła to, co robią wszystkie szlachcianki w jej wieku. Chociaż nie przepadała za balami i flirtami, wolała czytać książki lub jeździć konno. 

— A ile miała lat? — wtrącił tym razem młodszy. 

Kobieta zamilkła, starając się ukryć zmieszanie pytaniem. 

— Hmm — zastanowiła się, jak odpowiedzieć. — Była w podobnym wieku do Kariona — stwierdziła w końcu, po czym wróciła do opowieści. —  I pewnego razu, gdy wymknęła się na samotną przejażdżkę do pobliskiej kniei, spotkała mężczyznę. Był zupełnie inny niż wszyscy, których do tej pory widziała. Wiecie, czemu? Tak, był Synem Nocy. Mimo strachu księżniczka podeszła do niego i zapytała, co robi samotnie w lesie, wyglądał bowiem na dość niepewnego. Ten zawstydzony przyznał, że zgubił się podczas podróży do stolicy, ponieważ oddalił się od towarzyszy, by coś sprawdzić. Okazał się bardzo miłym i kulturalnym mężczyzną, przez co królewna go szybko polubiła. Nie przypominał nikogo ze znanych jej przedstawicieli płci przeciwnej, postanowiła więc mu pomóc i odprowadziła na skraj lasu, by mógł dotrzeć do miasta bez problemów. 

Jak się później okazało, był to sam król ciemnych, taki, jak wasz tata. Przybył on do jasnego królestwa, by przeprowadzić z ich władcą rozmowy pokojowe, wszyscy mieli bowiem dość ciągłego życia w stanie wojny i od dawna ze sobą w praktyce nie walczyli. W międzyczasie też mężczyzna prawdziwie zakochał się w księżniczce, którą zauroczył się już podczas ich pierwszego spotkania. Był jednak cierpliwy i pełen szacunku dla dziewczyny, więc nie narzucał się jej, gotów zaprzestać nieśmiałych wyznań, jeśli ta go odtrąci. Księżniczka jednak, choć na początku nie kochała Syna Nocy i było jej nawet nieco żal go, z czasem także zaczęła odwzajemniać jego uczucia, zaskoczona też miło tym, jak nienachalnie się zachowywał. W przeciwieństwie do innych mężczyzn okazał się bowiem bardzo subtelny, a jego komplementy, gdy już się pojawiały, obejmowały nie tylko jej wygląd, jak to zwykle bywało, ale także charakter, inteligencję, a nawet umiejętności, które innych adoratorów niewiele obchodziły. Sam też król okazał się nie tylko pełen szacunku dla księżniczki, ale także wyjątkowo mądry i pełen cnót, które sprawiły, że królewna stała się mu przychylna. 

Pewnego dnia też doszło do tego, że wyznali sobie w samotności miłość, skryci między krzewami róż w królewskich ogrodach, by nikt ich nie dostrzegł. Ojciec księżniczki nie chciał jednak słyszeć o ślubie mimo najpierw lekkich sugestii, a później już oficjalnych starań mężczyzny. Twierdził, że król ciemnych jest za stary dla jego córki, znalazł też dla niej inną partię. 

— Był za stary? 

— Nie. Nie dzieliło ich aż tyle lat, częste były śluby wśród osób z większą różnicą wieku. Król jednak nie odpuszczał i być może dopiąłby w końcu swego, gdyby nie tragedia w międzyczasie. Brat księżniczki… bardzo skrzywdził jedną ze służących ciemnego władcy, czego ten nie mógł puścić płazem, szanował on bowiem swoją służbę i traktował krzywdę kobiety jak swoją własną. 

— Dlaczego brat księżniczki to zrobił? — odezwał się niepewnie Alegerien, przytulając się mocniej do kobiety i patrząc na nią smutno. Karion objął brata ramieniem, przybliżając się do nich i poprawiając kilka poduszek, żeby mu nie przeszkadzały. Niezauważony do tej pory bury kot przeciągnął się na jednym z regałów i zeskoczył na pokrytą miękkim dywanem podłogę, po czym zaczął łasić się do chłopców. Starszy zaczął go niemal bezwiednie głaskać, czekając na odpowiedź. 

— Bo chciał — padła ta, niezmiernie ich zaskakując. 

— Ale przecież to jest złe! — pisnął młodszy, nie mogąc jeszcze do końca pojąć, jak ktoś mógłby chcieć kogoś skrzywdzić. 

— Był jasny, to dla nich typowe… — mruknął Karion, po czym potrząsnął głową. — Ale ta księżniczka też była jasna, a nie była zła — stwierdził, marszcząc brwi. Nie znał osobiście zbyt wielu jasnych i nie ufał im przez ciągłą wojnę, ale nie był zaślepiony nienawiścią, by przeoczyć ten oczywisty fakt. 

— Zło nie zależy od pochodzenia, a od nas samych — wyjaśniła cicho kobieta. — Wracając do historii, czyn ten bardzo oburzył króla ciemnych, co skończyło się okropną wojną, w której czasie zginął ojciec księżniczki. Stało się tak, ponieważ jaśni odmówili ukarania okrutnego księcia, stwierdziwszy, że miał pełne prawo to zrobić, ponieważ krzywda spotkała kobietę, w dodatku służkę. Jednak Synowi Nocy udało się mimo konfliktu i wkraść do zamku i spotkać z ukochaną, choć wiązało się to z wielkim niebezpieczeństwem. 

— I umarli? — przerwał Karion, patrząc na kobietę z nadzieją. Był typowym żądnym krwawych historii nastolatkiem, choć w głębi duszy nie obraziłby się, gdyby opowieść miała jednak szczęśliwe zakończenie. 

— Nie, nie umarli. Księżniczka wiedziała, że nie będzie umiała żyć już dłużej w swoim królestwie, choć miała tam rodzinę, a przede wszystkim ukochaną siostrę, która jako jedyna ją wspierała. Nie potrafiła bowiem zapomnieć o tym, jak jej bliscy lekceważąco podeszli do cudzej krzywdy, a nie był to przypadek odosobniony. Kochała też króla ciemnych, więc pod osłoną nocy postanowiła wraz z nim uciec z kraju. Szczęśliwie udało im się wymknąć z zamku i dotrzeć do Elionu, a tam wziąć ślub. Koniec. 

— To smutne, że musiała wybierać między ukochanym a rodziną — mruknął zamyślony Alegerien, siadając na poduszkach obok brata i zakopując się w jego kocu tak, że ledwo było widać czubek rudych włosów. 

— Czasem tak trzeba, skarbie. — Uśmiechnęła się kobieta z melancholią, po czym wstała. Otrzepała lekko prostą, elegancką suknię i ruszyła w stronę drzwi. — Poza tym to nie była jej wina, inni ją do tego w pewien sposób zmusili. Pamiętajcie, że wszystkie wasze decyzje mają wpływ na innych. Czasem nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jaki. W historii jest coś takiego jak związek przyczynowo-skutkowy. Nie ma wydarzenia, bez konsekwencji, każda przyczyna ma swoje skutki, zarówno pozytywne, jak i negatywne. — Kot wstał i ruszył jej śladem, przystając przy wyjściu. 

— A czy ta bajka jest prawdziwa? 

— W każdej bajce jest ziarnko prawdy. — Rozległ się cichy śmiech kobiety. — Kiedyś opowiem wam ją jeszcze raz, nieco inaczej. A teraz spać mi, obydwaj! Tylko żebym rano nie zobaczyła lodu na niczym ani żywych cieni paradujących po korytarzu, starczy mi to, co za oknem! 

Ledwo drzwi trzasnęły za nią cicho, rozległ się szept starszego z chłopaków. 

— To co mały, robimy śnieżną fortecę? — Wyszczerzył się szeroko do drugiego, a ten wybuchnął śmiechem. 

— Idź już spać, Mert. Książki by się zniszczyły. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro