Rozdział 25. Almadia Ilpherkir

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

—  Czyli mówicie mi, że pradawny demon próbuje zaszkodzić naszemu światu i musicie go powstrzymać? — upewniła się królowa babka, wysłuchawszy w końcu całej historii, którą z powodu ilości zdarzeń nieco nieskładnie, momentami przerywając sobie nawzajem, opowiedzieli jej wnukowie.

Ci spojrzeli po sobie i pokiwali jedynie zgodnie głowami, jakby nie mieli już nic do dodania. Kobieta z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami na ten widok. Pod tym względem dwaj młodzieńcy przed nią ani trochę się nie zmienili. W pierwszym momencie uznała, że obydwu przydałaby się powtórka z tego, jak powinno się relacjonować wydarzenia, ale natychmiast zdała sobie sprawę, że nie ma na to ani czasu, ani, co ważniejsze, siły. Wystarczyło jej już, że jeszcze przed południem dosadnie wyjaśniła Karionowi, że następnym razem, jeśli postanowi w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia wykorzystać swoje dobre stosunki z boginią, jego przeklętym obowiązkiem jest poinformować o tym rodzinę. Nie omieszkała oczywiście wspomnieć o tym, że jeżeli taka sytuacja się powtórzy i znowu będzie udawał przed krewnymi martwego, sama Olfartich go nie uratuje.

Później za to odbyła długą rozmowę z młodszym ze swoich wnuków, która skończyła się, jakże by inaczej, sporą kałużą na podłodze, będącą doskonałym pokazem nawet nie tyle magii, ile paskudnych wręcz charakterów i braku cierpliwości obojga. Co prawda, Almadia była przyjemnie zaskoczona tym, że chłopak w końcu zaczął myśleć, nawet jeśli w żaden sposób tego nie okazała. Wcześniej też oczywiście to robił, ale wydawał się typem marzyciela, skrytym między starymi zakurzonymi tomami w zamkowej bibliotece lub ćwiczącym magię, by opanować ją do perfekcji. Alegerien zdecydowanie nie nadawał się do zawiłości dworskiego życia, nie jako władca. Nie, żeby musiał się tym przejmować, skoro miał starszego brata, niemal idealnie przygotowanego do tej roli, a jego zadaniem było po prostu uśmiechanie się na uroczystościach i branie udziału w turniejach.

Królowa Babka tylko czekała, aż coś się posypie i, jak się szybko okazało, nie potrwało to długo. Niemniej niezwykle zaskoczyło ją to, że minęło tak niewiele czasu, by dostała list od wyraźnie wściekłego, rozżalonego nastolatka, powoli przejawiającego umiejętności samodzielnego planowania, których tak próżno było wcześniej u niego szukać, jeśli nie chodziło o jakąś psotę lub eksperyment. Nie zmieniało to jednak faktu, że dobre pół godziny zeszło na prawieniu mu kazania na temat tego, co zrobił źle. Co prawda, po tym, jak oznajmił, że wie, że jest bezmyślnym idiotą i naiwnym imbecylem, ledwo zatrzasnęły się za nim drzwi, kobieta nieco zmieniła swoją przemowę i skróciła ją, jednak samego kazania nie odpuściła. W końcu, jak stwierdziła, uświadomienie sobie własnej głupoty nie miało znaczenia bez rozpoczęcia pracy nad zmianą tej przywary.

— I z tymże demonem sprzymierzyła się moja druga synowa, jeśli dobrze rozumiem? — odezwała się w końcu, ledwo powstrzymując uśmieszek samozadowolenia, który cisnął się jej na wąskie, naturalnie ciemne usta. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie podobało jej się to, co usłyszała, jednak nie mogła nie pomyśleć o tym, że miała rację, nie ufając Idiahii. Jakże ona tej dziewuchy nie znosiła...

— Tak — westchnął Alegerien, który, mimo najszczerszych prób zamaskowania zmęczenia, wyglądał, jakby miał zaraz uderzyć głową o blat biurka i już się nie podnieść. Almadia wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić do jego białych włosów i zdecydowanie ciemniejszych tęczówek. Miała nadzieję, że nie potrwa to długo i albo jej stary mózg przystosuje się do zmian, albo chłopakowi uda się je odwrócić. Na pewno byłoby teraz trudniej wypatrzyć go w tłumie, co może i miało swoje plusy, ale Królową Babkę przede wszystkim irytowało. Wystarczyło jej, że starszego wnuka musiała czasem szukać wśród innych Dzieci Nocy dobre kilka minut,  tym bardziej, jeśli ten próbował na wszelkie sposoby pozostać niezauważonym.

— Doskonale. Możecie już odejść. — Machnęła dłonią w stronę drzwi. — I tak zaraz zaśniecie. Kolacja jest o ósmej, wyślę po was służbę — ogłosiła krótko, ale subtelny uśmiech na ostrej, pomarszczonej od upływu lat twarzy i troska w oczach sprawiły, że zabrzmiało to jakoś łagodniej. — Po posiłku życzę sobie, żebyście znów przyszli do gabinetu — dodała jeszcze, a bracia aż zatrzymali się w drzwiach. Ku jej zaskoczeniu Alegerien jedynie grzecznie pokiwał głową i skłonił się lekko, najwyraźniej nie mając ochoty na słowne utarczki. Jednak Karion w żadnym razie jej nie zawiódł.

— Znowu będzie królowa babcia na mnie krzyczeć, czy już przekazała mi dosadnie, że jestem zdradzieckim imbecylem, a szybkość mego myślenia dorównuje prędkości śpiącego ślimaka? Bo jeśli nie, to pozwoli Wasza Łaskawość, że dołączę do rozmowy, dopiero gdy postanowicie z mym bratem królem przejść do ważniejszych spraw — oświadczył nad wyraz uprzejmie, z ociekającym kłamliwą słodyczą uśmiechem, którego nie powstydziliby się najlepsi dyplomaci.

— Jeśli mnie zostawisz, to ciebie koronujemy na króla — odezwał się młodszy z braci, zanim Almadia zdołała odciąć się wnukowi, a na jego ustach zagościł równie cukierkowy grymas. — Albo ożenię cię z moją panią matką — ogłosił spokojnie, choć nie bez pewnego zmęczenia. Nawet się nie skrzywił, wspomniawszy o swej matce, co pozwoliło Królowej Babce wnioskować, że pogodził się z jej zdradą i wszelkie inne uczucia zastąpiła obojętność.

— Nawet się nie waż, chłopcze! — Zareagował gwałtownie Karion, po czym skinął im głową i ruszył do drzwi. — Wybaczcie teraz, ale mam do nadrobienia trzy lata, a mój syn koniecznie chce pochwalić się wszystkim, co przez ten czas zrobił — ogłosił, kładąc przy tym nacisk na niektóre słowa, a jego ciężki ton jasno kończył dyskusję, przynajmniej jego zdaniem. Almadia również postanowiła odpuścić, uznawszy, że wszystkim przyda się chwila spokoju. Kochała swych wnuków, jednak bywali utrapieniem, jakich mało.

Ledwo młodzieńcy zamknęli za sobą drzwi, z jej ust wyrwało się ciężkie westchnienie. Potarła skronie, gdy poczuła narastający ból głowy. Z żalem zrezygnowała z wina i zamknęła oczy. Musiała odpocząć, jeśli wieczorem miała jeszcze przystąpić do omawiania planów.

✽✽✽

Darelia z zainteresowaniem przyjrzała się księżniczce Inris, choć starała się nie robić tego zbyt ostentacyjnie. Musiała zaś przyznać, że samo spojrzenie dużo o ciemnej damie zdradziło.

Przede wszystkim każdy jej, nawet najdrobniejszy gest cechowała stanowczość i gracja, której w żaden sposób nie dało się wyuczyć. Na twarzy utrzymywała neutralny, chociaż uprzejmy wyraz, wargi nie wydawały się zbyt często wyginać w uśmiechu, chyba że Dzieci Nocy odkryły, jak redukować zmarszczki powstające od wesołości, tak często tworzące się w pobliżu ust i oczu. Jeśli tak, Darelia z chęcią zainwestowałaby w przyszłości w takowy specyfik, wolała jednak trzymać się pierwszej teorii. Ciotka Firmila nie była brzydka, jednak nie należała również do piękności. Zamiast tego wyróżniała się elegancją i smakiem, który sprawiał, że mimo prostej sukni oraz fryzury prezentowała się lepiej niż niejedna bogato wystrojona szlachcianka. Prowadziła drużynę korytarzami i nawiązała niezobowiązującą rozmowę z Arwarem, jako ich przywódcą. W końcu zaś odprowadziła gości do komnat i poinformowała ich, że niedługo służba się nimi zajmie.

Elfka zamknęła drzwi i uważnie rozejrzała się po przydzielonych jej kwaterach. Coś na wzór niewielkiego saloniku, ze stolikiem z ciemnego drewna, zakrytym częściowo lnianym, haftowanym kunsztownie obrusem, obitymi granatowym materiałem krzesłami i regałem pełnym książek, których tytułów dziewczyna nie potrafiła rozszyfrować. Zaczęła powoli żałować, że nie znała języka ciemnych, ciekawiło ją bowiem, co kryły w sobie obite skórą, często inkrustowane złotem lub srebrem tomy. Ściany miały neutralny odcień zimowego nieba, przy suficie pokryte drobnymi, roślinnymi ornamentami, na tyle delikatnymi, by całość w żaden sposób nie przytłaczała. Dywan pokrywający podłogę okazał się wyjątkowo miękki pod stopami, co Darelia odkryła w chwili, gdy zdjęła buty, by pozwolić stopom odpocząć. W końcu miała kilka godzin odpoczynku, słońce dopiero niedawno rozpoczęło wędrówkę ku zachodowi.

Elfka westchnęła cicho i skierowała kroki ku sypialni, również niezbyt dużej, choć nie nazwałaby tego minusem. Usiadła na stojącym przy oknie, pokrytym futrami łożu i odłożyła torbę na stojący obok nocny stolik. Poza tym szybko dostrzegła szafę oraz toaletkę z lustrem otoczonym prostą, rzeźbioną w jasnym drewnie ramą. Podeszła do niej i przesunęła dłonią po geometrycznych wypukłościach, tak innych od ozdób w poprzednim pomieszczeniu. Domyślała się, że właścicielom bardziej zależało na funkcjonalności niż wyglądzie, a w komnatach, które były zamieszkane, wszystko do siebie już pasowało. Nie przeszkadzało to jednak elfce, musiała bowiem przyznać, że przydzielone jej pokoje miały swego rodzaju urok i nie sprawiały, że czuła się obco, jak bywało często nawet w jej własnym domu.

Świadoma, że wizyta w zamku potrwa kilka dni, postanowiła rozpakować swoje bagaże. Przede wszystkim jednak odpięła od pasa pochwę z mieczem i zrzuciła kożuch, a także wełnianą tunikę, którą miała pod spodem, by zostać tylko w koszuli i miękkich bryczesach, na pewno niebędących odpowiednim strojem dla przebywającej na dworze księżniczki. Nie, żeby ją to obchodziło.

Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła wyjmować przedmioty z torby. Większość miejsca zajmowały ubrania, chociaż nie było ich zbyt wiele. Kilka koszul i spodni, dwie sukienki, tyle samo tunik, podniszczona wstążka do włosów. Grzebień, który dostała od ciotki, nieco biżuterii. Przyjrzała się dokładniej złotej kolii i zachichotała, gdy przypomniała sobie grymaszącego Firmila wciśniętego w sukienkę Tarii. Co prawda, jego przebranie praktycznie uratowało im wszystkim życie, jednak nie sprawiało to, że było mniej zabawne, a szczera niechęć i uraza ciemnego sprawiały, że całość była jeszcze bardziej komiczna.

Dziewczyna postanowiła odłożyć przedmiot na toaletkę, stwierdziwszy, że musi koniecznie założyć ją w najbliższym czasie. Najlepiej jeszcze tego wieczoru, skoro mieli zasiąść przy kolacji z samą babką braci Ilpherkir. Darelia nie słyszała o niej zbyt wiele, jednak strzępy informacji, które uzyskała, przedstawiały ją jako silną i zimną kobietę, która u boku męża trzymała państwo twardą ręką i zaczęła wyprowadzać je z wojennej ruiny, dopóki nie została zmuszona do wycofania się w góry. Na równi kochana przez swój lud, co znienawidzona przez Irwańczyków, nieświadomych tego, że owiana sławą władczyni Elionu była tą samą kobietą, co Almadia Ilmaryjska, zmarła tragicznie, mająca niecałe piętnaście lat dziewczyna, dla jasnych święta i praktycznie męczenniczka, postać wręcz legendarna, głównie przez to, że nikt nie znał prawdy o jej zaginięciu.

Darelia dokończyła chowanie nielicznych rzeczy i odgarnęła z czoła czarne pasma. Spojrzała jeszcze w stronę okna, za którym widać było tylko niebo i niekończące się grzbiety gór, ledwo dostrzegalne przez sypiący gęsto śnieg. Pogoda rzeczywiście nie sprzyjała wędrówce i groziła zgubieniem się wśród wszechobecnej bieli każdemu, kto tylko wyściubiłby nos za drzwi. Dziewczyna cieszyła się, że zdołali dojechać do zamku, nim na dobre się rozsypało, inaczej wątpiła, by dali radę dotrzeć na miejsce, a górski las nie wydawał się odpowiednim miejscem na nocleg w taką pogodę.

W pewnej chwili elfkę wyrwał z zamyślenia odgłos pukania. Szybko zerwała się z łóżka i podbiegła do drzwi. Wzięła głęboki oddech i otworzyła je zamaszystym ruchem. W pierwszej sekundzie aż zamarła, gdy zobaczyła nieznajomą ciemną kobietę, kilka lat starszą od niej, jednak po jej prostym stroju i warkoczach szybko uświadomiła sobie, że ma zapewne do czynienia ze służącą. Odsunęła się od wejścia i skinęła jej głową na powitanie, niepewna, czy służka zna w ogóle wspólną mowę.

Jak się szybko okazało, znała, nie mówiła zbyt płynnie i trzymała się prostych fraz, a jej mocny akcent sprawiał, że chwilami musiała kilka razy coś powtórzyć, żeby Darelia dobrze ją zrozumiała. Na szczęście nie wydawała się mieć nic przeciwko temu, co najwyżej patrzyła na dziewczynę z niezbyt dobrze ukrytym wyrozumiałym uśmiechem, którego ta prędzej oczekiwałaby od nauczycielki lub opiekunki niż pokojówki. Służąca krytycznym okiem oceniła ubrania elfki i stwierdziła, że będą musiały pożyczyć na wieczór jeden ze starych, nienoszonych już strojów królowej. Co prawda, Darelia zauważyła, że może być na nie za wysoka, ale szybko została uspokojona, że nie musi się tym martwić. Cóż, skoro tak mówiono, to wzruszyła jedynie ramionami i postanowiła poczekać na rezultat.

Zadowolona ze współpracy służąca wysłała dwie pomocnice, by przygotowały dziewczynie kąpiel, sama zaś wyszła, żeby zająć się przygotowaniem odpowiedniego stroju. Księżniczka miała ochotę jęczeć z rozpaczy, gdy zaczęło do niej dochodzić, że w najbliższym czasie będzie zmuszona udawać ułożoną panienkę. To oznaczało udawanie zainteresowania wszystkimi nudnymi, oficjalnymi sprawami, powtarzanie wyuczonych na pamięć, nic nieznaczących frazesów i powstrzymywanie się przed dosadnym okazaniem, co o tym wszystkim sądzi.

Dobrze, że to nie potrwa długo, pomyślała ponuro, gdy siedziała przed lustrem i szarpała pasma włosów w próbach rozplecenia warkocza. Zmarszczone brwi i mroczne spojrzenie nadawały jej twarzy posępny wygląd, uszy drgały lekko, wyłapując dźwięk nalewanej wody i ciche głosy rozmawiających po eliońsku służek.

Kap, kap, plusk, kap, chlap, kap... niezrozumiały szept. Znowu kapanie. Trzask, kap.

Ostatnie krople głucho uderzyły o taflę wody. Szelest sukien, stukot i lekkie szuranie pokojówek. Nieodzowne pytanie, czy pomóc w kąpieli, choć Darelia z trudem utrzymała nieodgadniony wyraz twarzy, gdy żywo gestykulując i przerywając sobie nawzajem, próbowały wyjaśnić, co miały na myśli za pomocą mieszanki ciemnego i wspólnego języka. Odpowiedź jednak pozostała tak samo odmowna, jak zawsze. Elfka potrafiła sama poradzić sobie z czymś tak prostym.

Z rozpuszczonymi już włosami weszła do łazienki i zamknęła na chwilę oczy, by mocniej odczuć woń mydeł wymieszanych ze słodkim aromatem płonącego w rogu kadzidła, osiadającą na skórze i czarnych pasmach wilgoć pary wodnej unoszącej się w pomieszczeniu, dotyk wyjątkowo gładkich desek, na których spoczywały jej stopy. Przeszła ostatnie kilka kroków, siłując się z upartymi wiązaniami koszuli, po czym dotknęła powierzchni wody opuszkiem palca. Mocno podgrzana, choć nie na tyle, by spowodować poparzenia, prawdopodobnie wystarczyłaby chwila, żeby się przyzwyczaić. Zaledwie kilka minut, by rozluźnić napięte mięśnie i zrelaksować się wśród ciepła i odurzającego zapachu pachnideł.

Dwie godziny później siedziała przed toaletką, wpatrzona w lustro. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co, a raczej kto spoglądał na nią ze szklanej tafli tak znanymi magentowymi oczami, podkreślonymi teraz subtelnie zielonkawym cieniem, którego próżno było szukać w jej rodzinnym Denestrze, przynajmniej w elfickich osadach. Usta w odcieniu wina doskonale komponowały się z muśniętą przez promienie słońca cerą, włosy spięte zostały w kilku miejscach złotymi spinkami, w kilku warkoczach błyszczały drobne ozdoby. Darelia nie mogła napatrzeć się na wynik odpowiedniej ilości czasu i magicznych wręcz dłoni służącej, wciąż nie do końca dowierzając, że młoda kobieta w lustrze to naprawdę ona. Ostatni raz, gdy musiała pozwolić zrobić z siebie damę, miał miejsce, gdy skończyła piętnaście lat, zdążyła już zapomnieć, jak to było, a i od tego czasu zmieniła się znacząco. Wstała i wygładziła głęboko zielony, niemal czarny materiał sukni, której wyszyty delikatnie złotem jedwab ciasno opinał piersi talię, by później przejść w okrytą warstwą tiulu, jednobarwną spódnicę, bardzo szeroką dzięki śmiesznie dużej ilości halek pod spodem. W uszach pojawiły się kolczyki, na szyi spoczęła kolia, która sama w sobie sprawiała, że elfka miała ochotę się śmiać. Nie sądziła, że ktokolwiek dokona takiego cudu z jej wyglądem, ale obawiała się efektu, gdyby była to nie kolacja, a bal na całe królestwo.

To teraz pozostaje tylko docinać innym w miarę subtelnie, pomyślała sobie, bo nie planowała całkowicie zrezygnować ze złośliwości. Nie, jeśli miała spędzić wieczór z Arwarem i Mirem.

✽✽✽

Sala jadalna okazała się dużym i wysokim, ciemnym pomieszczeniem, z którego boku stały trzy stoły. Jeden z nich, naprzeciw wejścia, stojący na lekkim podwyższeniu, został ustawiony z myślą o właścicielach zamku i goszczącej u nich szlachcie, przy pozostałych dwóch zasiadała już gwardia i służba, również uczestnicząca w kolacji. Darelia spostrzegła wśród nich dziewczynę, z którą rozmawiał Firmil. Wydawała się typową psotnicą i zawadiaką, wciąż nieco dziecinną, mimo wysokiego już dość stanowiska. Elfka ledwo powstrzymała prychnięcie i szybko skupiła się na głównym stole, również częściowo zajętym. Dojrzała już siedzącą przy nim Królową Babkę, której srebrne włosy w prostym, niskim koku zdobiła cienka, srebrna korona. Stalowe oczy uważnie obserwowały każdego z jasnych, jakby szukały w nich ukrytego zagrożenia. Gdy spoczęły na wojowniczce, nie odwróciła wzroku, a jedynie odwzajemniła spojrzenie z chłodem i determinacją. Ku jej konsternacji, po chwili królowa uśmiechnęła się półgębkiem i skinęła leciutko głową.

Arwar zestresowany szarpnął palcami materiał koszuli przy nadgarstku. Jego włosy, dotychczas w wiecznym nieładzie, w końcu doczekały się porządnego czesania, a znoszona podróżna tunika ustąpiła miejsca szkarłatnemu dubletowi, pasującemu do Irwańczyka. Obok niego Taria z lekkim rumieńcem wbiła wzrok w podłogę, jakby chciała dokładnie obejrzeć krawędź zwiewnej, błękitnej sukni, której materiał poruszał się delikatnie w rytm jej ruchów, przywodząc na myśl malutkie fale na spokojnym jeziorze. Ronul potarł świeżo ogolony podbródek, a Mir mimowolnie upewnił się, że ma dobrze ułożony kołnierz i zawiązane wszystkie sznurówki przy stroju. Powstrzymywał się nawet od spoglądania na służące, najwyraźniej uznawszy, że lepiej nie ryzykować gniewu ciemnych, szczególnie królowej.

Obok byłej władczyni miejsce zajął wysoki, barczysty mężczyzna o krótkich włosach i oczach w barwie czystego indygo. Miał ciemniejszą cerę niż większość ciemnych, a na jego twarzy gościł miły wyraz. Zapewne mąż księżniczki, która spoczywała przy nim. Półmrok rozpraszany przez światło świec podkreślał jej ostre rysy i nadał obliczu zmęczenia odpowiedniego dla kogoś, kto wiele przeszedł.

Służący zaprowadzili grupę do stołu i, ku szczerej niechęci Darelii, przedstawili każdego z nich tak oficjalnie, jak tylko się dało. Dlatego elfka postanowiła tymczasowo oddać całkowite dowództwo Arwarowi, a sama jedynie dygała lub kiwała głową w odpowiednich momentach, zainteresowana bardziej zdobiącymi krzyżowo-żebrowe sklepienie ornamentami z motywem bluszczu. Objęła wzrokiem ciągnącą się do połowy ścian boazerię z równie roślinnymi motywami, wysokie, zwieńczone ostrymi łukami okna, dwubarwną posadzkę sali. W rogu dostrzegła miejsce dla muzyków, w którego kącie przysiadło kilka osób, cierpliwie czekających na swoją kolej, by uprzyjemnić posiłek. Dziewczyna wraz z pozostałymi zajęła wskazane im miejsca i w ciszy oczekiwała, aż zjawi się reszta mieszkańców zamku, a także Firmil, którego obecności zaczynało jej brakować w tym nudnym miejscu.

— A ci znowu przyjdą ostatni — stwierdził półgłosem mąż księżniczki, jak dowiedziała się z wyłapanych strzępów rozmowy Darelia, lord Berim. Wydawał się rozbawiony jednak, a nie zagniewany, jak większość szlachciców na jego miejscu. Entuzjastycznie powitał też Rhylisa, gdy dowódca gwardii szybkim krokiem przybył do sali i został zaproszony do głównego stołu.

— Babciu, babciu! Tata obiecał mi pokazać, jak dobrze strzelać z łuku! — doszedł ich nagle piskliwy nieco, dziecięcy głos. W drzwiach do sali stał książę Mertaniel. Na rękach trzymał wysokiego dość chłopca, na oko może siedmioletniego, który przylgnął do jego torsu z całej siły. Ciemne skrzydła zatrzepotały, gdy dziecko spojrzało na zebranych z ekscytacją wyraźną na całej twarzy.

— Cudownie, skarbie — westchnęła królowa Almadia z dobrotliwym uśmiechem, zarezerwowanym prawdopodobnie tylko dla chłopca. — A czemuż to, mój drogi, nie idziesz na własnych nogach? Przecież masz już siedem lat, jesteś wystarczająco duży, by samemu iść.

— Bo..bo... — Malec mocniej owinął nogi wokół mężczyzny, a w jego wielkich oczach stanęły łzy.  — Ja nie chcę, żeby tata znowu zniknął! — krzyknął płaczliwie, a Mertaniel mocniej go przytulił. Gest ten wydawał się niemal desperacki, jakby również się tego obawiał.

— Nie zniknie, Zari. Przywiązałem go zaklęciem — rozległ się nowy głos, pełen spokoju, ale i pocieszenia.

Malec od razu się rozjaśnił, gdy spojrzał na Firmila. Młodzieniec stanął właśnie obok krewnych i mogłoby się wydawać, że już kilka godzin w zamku dodało mu sił.

— Naprawdę, wujku? — zapytał chłopiec z nadzieją, a Darelia przypomniała sobie, że miał na imię Zarelien. Musiała przyznać, że sposób, w jaki Fir się z nim obchodził, sprawił, że robiło jej się cieplej na sercu. Musiał wyjątkowo kochać i dbać o bratanka.

— Oczywiście, skarbie — potwierdził mag, nieświadomy, że dokładnie te same słowa wypowiedziała jego babka zaledwie minutę wcześniej. — Obiecuję.

Nawet jeśli nie użył magii, chłopczyk nie musiał o tym wiedzieć. Ważne, że go to uspokoiło i powoli ześlizgnął się z ramion ojca, tylko po to, by energicznie pociągnąć go w stronę stołu. Mertaniel zachichotał cicho, ale dał się poprowadzić ku krzesłom.

Firmil pokręcił lekko głową i znacznie spokojniej ruszył ich śladem. Jego krok wydawał się wyjątkowo pewny, a postawa dumna, jak u prawdziwego szlachcica. Włosy opadały mu na barki w delikatnych falach, przytrzymywane nad czołem prostym, złotym okręgiem. Nie była to iście królewska korona, ale w połączeniu z resztą sprawiała, że zdaniem elfki młodzieniec przypominał władcę bardziej niż niektórzy monarchowie w paradnych szatach. Prosty, choć dobrej jakości, granatowy dublet i szara koszula doskonale pasowały do chłopaka, a opanowany wyraz twarzy niszczyły tylko pełne ciepłych, radosnych iskier oczy. Do Darelii zaczynało powoli docierać, że Syn Nocy rzeczywiście był królem, nawet jeśli chwilowo nie miał prawdziwej władzy. Nie pamiętała, czy na początku ich znajomości też tak było, ale szczerze wątpiła, gdy przypominała sobie, jak bardzo ją momentami irytował, choć dyskusje z nim zawsze należały do ciekawych.

Chłopak szybko, choć również w dość oficjalny sposób przywitał się ze wszystkimi i zajął miejsce obok swych krewnych. Zauważywszy to, służba kuchenna zaczęła wnosić dania, a kilku młodzieńców stanęło obok dzbanów z napojami, by w razie konieczności napełnić nimi kielichy gospodarzy oraz ich gości.

Posiłek mijał w ciszy, przerywanej tylko od czasu do czasu niezobowiązującymi uwagami. Darelia wciąż czuła na sobie wzrok pracowników zamku, jednak mimo palącej chęci rzucenia w ich stronę jakiejś kąśliwej uwagi starała się to ignorować i skupić na jedzeniu. Chciała w pełni docenić kunszt kulinarny zamkowych kucharzy, którzy z powodu gości wzbili się podobno na sam szczyt swych umiejętności. Przygotowana przez nich pieczeń wręcz rozpływała się w ustach, delikatny sos pieścił podniebienie, liczne przekąski należały do najlepszych, jakie elfka kiedykolwiek jadła.

Nie tylko ona tak zresztą uważała, Arwar bowiem wyraźnie powstrzymywał się przed spałaszowaniem wszystkich, a Mir dla odmiany wyraźnie rozkoszował się wodą z dodatkiem mięty, miło orzeźwiającej i stanowiącą ciekawą alternatywę dla wina. W powietrzu zaczęły unosić się ciche, wolne dźwięki muzyki, słyszalne, lecz na tyle subtelne, by nie przeszkadzać nikomu w rozmowie. Gdy wszyscy zaspokoili początkowy głód, dało się słyszeć pierwsze rozmowy. Firmil wyraźnie dyskutował o czymś przyciszonym głosem z bratem, a kapitan Rhylis wraz z lordem Berimem wdali się w ożywioną debatę na temat jeździectwa.

— Jeśli można wiedzieć, Wasza Wysokość, czemu używacie wobec swoich wnuków innych imion niż reszta? — zapytał z ciekawością królową Mir, na tyle głośno, by cały stół go usłyszał. Wszystkie rozmowy natychmiast ucichły, a jaśni zaintrygowani skierowali wzrok na byłą władczynię.

— To proste. Nie mam zamiaru używać tych samych mian, co Idiahia  — wyjaśniła, krzywiąc się na wspomnienie o drugiej synowej. Wyraźnie było widać, że nie darzyła jej najmniejszą dozą sympatii. — Poza tym Karion ma za długie pierwsze imię i przynajmniej wie, kto go woła — dodała neutralnie, a Arwar i Mir spojrzeli po sobie, niepewni, czy mówiła prawdę, czy jedynie żartowała.

— Od razu mam świadomość, że to wołanie kata — stwierdził równie poważnie Mertaniel, a jego wujostwo uśmiechnęło się z rozbawieniem.

— Wcale nie jest za długie — zaoponował Firmil i upił łyk wody. — Babcia lubi po prostu dramatyczne gesty i wyróżnianie się w tłumie — ogłosił z nutą złośliwości i zaraz skrzywił się, gdy kobieta trzepnęła go w głowę.

— A ty za jej wstawiennictwem co tydzień modły wznosiłeś — wyszeptała do Ronula Darelia, upewniwszy się jednak, że wszyscy ją usłyszą. Jaśni i Berim roześmiali się na te słowa, nawet na twarzach królowej i jej córki pojawiło się rozbawienie, a krasnolud spłonął szkarłatnym rumieńcem. Zaraz jednak, ośmielony trafnym pytaniem byłej władczyni, wdał się z królową w teologiczną debatę, która sprawiła, że jej wnukowie zgodnie wznieśli oczy ku sufitowi. Mertaniel zaczął szeptać coś do syna, a reszta wróciła do rozmów. Elfka niemal zaśmiała się, gdy Arwar postanowił włączyć się do dyskusji o wierzchowcach, tylko po to, by dowiedzieć się, jak uchronić swe zwierzę przed klaczą Fira.

Taria pozwoliła wciągnąć się w śmiertelnie nudną konwersację o hafcie, która sprawiła, że jej przyjaciółka westchnęła i wywróciła oczyma. Nienawidziła haftować, uważała tę czynność za najgorszą możliwą torturę.

Kątem oka zauważyła, że Firmil siada obok niej, najwyraźniej równie znudzony rozmowami dookoła. Jego twarz miała nieodgadniony wyraz, który niezbyt spodobał się dziewczynie, mimo że pasował do niego. Nie znosiła, gdy nie mogła odczytać czyichś emocji.

— Wyglądasz... niezwykle — powiedział w końcu, a elfka zmrużyła subtelnie różowe oczy i zacisnęła mocniej dłonie na materiale sukni.

— Niezwykle? — zapytała uprzejmie, z nadzieją, że Syn Nocy nie spróbuje jej w żaden sposób sprowokować. Nie wzięła ze sobą miecza, a noże, których używano przy stole, sprawiały wrażenie zbyt tępych, by zrobić krzywdę. Oczywiście mogłaby wylać bezczelnemu młodzieńcowi wino wprost na tę białą czuprynę, ale byłoby jej szkoda dobrego trunku, który podano wraz z deserami.

— Cóż — Eliończyk zamilkł na chwilę i uśmiechnął się lekko, nieco złośliwie — wydaje mi się, że mogłem powiedzieć „pięknie" lub „jak prawdziwa księżniczka", jednak i jedno, i drugie nie do końca oddaje to, co miałem na myśli — stwierdził, a Darelia niemal przewróciła oczami. Zaczął mówić, zagadkami, cudownie.

— A cóż takiego miałeś na myśli?

— Owszem, dzisiejszego wieczoru wyglądasz pięknie, jednak nie mniej lub bardziej niż każdego innego dnia. Rzekłbym nawet, jeśli moje zdanie cokolwiek znaczy, że wolałem twój wygląd z czasu podróży.

— Masz na myśli skwaszoną minę i wiecznie rozpadający się warkocz, czy może ten moment, gdy byłam cała przepocona, umorusana ziemią i pokryta krwią? — zapytała z niedowierzaniem.

Firmil roześmiał się szczerze na te słowa, ale potrząsnął głową.

— Skwaszona mina się nie liczy. Nie mam też na myśli kurzu i roztarganych włosów, choć ta fryzura w połączeniu z nieco dziką resztą prezentowała się zaskakująco atrakcyjnie. — Uderzyła go lekko w ramię, a w odpowiedzi zachichotał, zanim znowu spoważniał. — Miałem na myśli tylko to, że dziś wyglądasz jak elegancka dama, skryta za śliczną i naprawdę pasującą ci suknią, z idealną fryzurą i manierami, które tworzą uprzejmą maskę. Trudno zgadnąć, kto się pod nią kryje, inteligentna, charakterna dziewczyna, czy może kolejna panienka myśląca tylko o plotkach i wyglądzie, który nie ma nawet znaczenia? Spotkałem w swym młodym życiu już wiele pięknych kobiet i niemal żadna nie zapadła mi na dłużej w pamięć, bo zawsze słyszałem od nich te same puste frazy, po prostu wypowiedziane różnymi głosami. Dlatego twoja bezczelność, chęć uduszenia nas i odwaga to miła odmiana. Pamiętaj, Darelia Verrante to coś więcej niż piękna suknia i misterna fryzura. Chociaż nie ukrywam, że ciekawie nie widzieć od tego ptasiego gniazda, które masz na głowie zazwyczaj.

— Hah, jakiś ty dowcipny — sarknęła i odwróciła twarz, by ukryć lekki rumieniec, który wkradł się na policzki, mimo że wcale tego nie chciała. Zrobiło jej się cieplej na sercu i nie zdołała powstrzymać delikatnego uśmiechu. — Czy mogłabym liczyć na taniec z Waszą Wysokością? Z chęcią udowodnię, że nie tylko maniery mam nienaganne — powiedziała z figlarnym uśmiechem, zauważywszy kręcące się do muzyki pary.

— Nie jestem wybitnym tancerzem i prawdopodobnie podepczę ci palce, jednak nie wypada mi teraz odmówić takiej propozycji. Szczególnie że Arwar w końcu odważył się poprosić o taniec Tarię, a nie możemy być od nich gorsi. — Firmil spojrzał na środek sali, gdzie irwański książę prowadził najadę w lekkim, pełnym gracji walcu.

— Nasze nieistniejące wnuki byłyby zawiedzione.

— Zdecydowanie, moja pani — zgodził się Firmil, po czym z ukłonem podał elfce rękę. Ta złapała ją delikatnie i już po chwili prowadzona była w stronę miejsca dla tańczących. — Nawiasem, czy ja znam tę kolię? — zapytał z błyskiem w oku, kładąc jednocześnie dłoń na jej talii.

— Och, jestem pewna, że znasz ją doskonale — potwierdziła ze złośliwym uśmieszkiem, który sprawił, że chłopak pokręcił głową. Wbrew swoim słowom nie był najgorszym tancerzem, prowadził ją pewnie i ani razu nie pomylił kroków, co sprawiło, że, dziewczyna rozluźniła się i pozwoliła ponieść muzyce. Sama nie była wybitna w tańcu, ale liczyła się dobra zabawa.

— Wyglądają jak dwa niedźwiedzie po walce o terytorium łowieckie. — Dało się usłyszeć w pewnym momencie pełen krytyki głos, który sprawił, że Firmil przewrócił oczami z rozbawieniem i wymruczał coś pod nosem, robiąc przy tym przedrzeźniający grymas.

— Babciu! — syknął ze swojego miejsca Mertaniel, zajęty dotychczas cichą rozmową z siedzącym mu na kolanach Zarelienem. — Skarbie, nie powinieneś jeść tyle ciasta — upomniał syna, jednak bez większej irytacji.

— Dari, czy ty tańczysz? — zapytał Arwar, zbliżywszy się do nich z Tarią. Wydawał się zaskoczony widokiem przyjaciół.

— Nie, próbuję przywołać burzę — sarknęła elfka i pozwoliła obrócić się przy nieodłącznym szeleście sukni. Mimo wrodzonej gracji nie zrobiła tego tak lekko, jak jej przyjaciółka, jednak postanowiła zrzucić winę na brak praktyki. Minęło kilka lat, od kiedy ostatni raz dała się zaprosić do walca. Cóż, gwoli ścisłości, to ona zaproponowała Firmilowi taniec, ale nie miało to większego znaczenia.

— Kuzynie, radziłbym skupić się na krokach, bo zaraz podepczesz Tarii stopy, a uwierz mi, nie chcesz tego — zauważył na pozór beztrosko Syn Nocy, a Arwar mimowolnie spłonął rumieńcem, po czym szybko zrobił pół kroku w tył, by nie narazić partnerki na to niebezpieczeństwo.

Darelia zachichotała cicho, po czym ponownie skupiła się na tym, żeby samej nie pomylić kroków. Dobrze znana, przyjemna dla uszu melodia, dłoń na jej talii, wyjątkowo bez żadnej rękawiczki, splecione palce i niemal niewidoczny uśmiech na twarzy Firmila sprawiały, że chciała jak najszybciej powtórzyć to doświadczenie, choć taniec jeszcze się nie skończył.

Może te uroczyste kolacje wcale nie były takie złe.

❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦

Tym razem dość lekki rozdział, którego szczerze nie umiałam napisać, mimo kilku fragmentów, które mi się podobały. W następnych za to dalsze realia zamkowe, poważne planowanie i chwilowy powrót do stolicy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro