Rozdział 31. Przysięga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego dnia zazwyczaj chłodny wiatr był dla odmiany dość ciepły, a także bardzo delikatny, wręcz ledwo wyczuwalny, szczególnie między drzewami. Ich rozłożyste, pełne soczystozielonych liści korony w dużym stopniu osłaniały przed subtelnym fenem. Trawa praktycznie całkowicie wyschła mimo padającego poprzedniego dnia deszczu i porannej rosy. Spomiędzy nielicznych obłoków na jeszcze nieco poszarzałym po nocy niebie wychylały się promienie ostrego, wiosennego słońca. Ogrzewały ziemię na tyle mocno, by w powietrzu unosił się jej charakterystyczny zapach, wciąż połączony z wszechobecną wonią gór. Ognisko już dawno przestało płonąć, tylko gdzieniegdzie w sczerniałych gałęziach dało się dostrzec pomarańczowy żar.

- Jaki cudowny dzień! - rozległ się nagle donośny głos, który sprawił, że siedzące na pobliskich gałęziach ptaki momentalnie ucichły, a niektóre z nich wzbiły się w powietrze i odleciały jak najdalej. Ronul stanął przed namiotami, oparłszy ręce na bokach, i wykrzyczał powitanie z nadzieją, że to wystarczy, by obudzić resztę.

- Jaki beznadziejnie gorący i pełen rażącego słońca dzień! - rzuciła siedząca przy wygasłym ognisku Darelia niezbyt zachwyconym tonem.

Krasnolud przewrócił oczami i obejrzał się na nią przez ramię, unosząc brwi.

- Czy nie możesz wskrzesić w sobie odrobiny optymizmu? - westchnął z rezygnacją, chociaż był niemal pewien, że znał już odpowiedź.

Jego przyjaciółka uśmiechnęła się półgębkiem i zawiązała włosy rzemykiem, by dopiero co zrobiony warkocz nie rozplótł się w ciągu kilku sekund. W skórzanym napierśniku, z mieczem przy pasie zdecydowanie nie wyglądała na księżniczkę stereotypowo delikatnych, pokojowych elfów i Ronul mimo lat znajomości wciąż się dziwił, gdy przypominał sobie, że teoretycznie dziewczyna powinna zostać królową swojego narodu. No, ciekawie wyglądałyby wtedy stosunki dyplomatyczne z innymi państwami... Mielibyśmy stan wojny ze wszystkimi, czy przerażającą resztę kontynentu unię między Denestrem, Elionem i Irwanią?

- Nie - stwierdziła z czymś na kształt samozadowolenia i prawdopodobnie powiedziałaby coś więcej, gdyby w tym momencie nie przerwał im czyiś zirytowany głos dochodzący z wnętrza jednego z namiotów.

- Czy możecie zamilknąć?! - Ze środka wysunęła się otoczona sterczącymi na wszystkie strony płowymi włosami głowa. Arwar miał taką minę, jakby planował zamordować towarzyszy samym wzrokiem.

- Cisza, wstecznicy! - dodał drugi głos, jeszcze bardziej marudny i nieco niewyraźny, najpewniej należący do Mira.

- To chyba nie był komplement - stwierdziła Darelia na tyle głośno, by wszyscy ją usłyszeli, co raczej nie spotkało się z zadowoleniem właśnie obudzonych członków drużyny.

- Nie, nie sądzę - zgodził się z nią Ronul i pokiwał lekko głową. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie coś świsnęło w powietrzu i srebrna smuga mignęła im przed twarzami. Spojrzeli w stronę, w którą leciała i zobaczyli wbity w najbliższe drzewo mały nóż do rzucania.

- No, w końcu jest cicho - skwitował to Firmil. Od niechcenia wiążąc koszulę tak, by nie dało się dostrzec zdobiących jego tors błękitnych znaków, podszedł do broni, sprawnym ruchem wyrwał ją z kory i wsunął nóż na jego miejsce w cholewie buta. Wszyscy mieli niemal całkowitą pewność, że miał tam przymocowaną jakąś pochwę na broń, inaczej noszenie nawet tak małego nożyka byłoby dość niewygodne i pewnie niezbyt bezpieczne.

- I to niby ja jestem niebezpieczna! - Darelia spojrzała na resztę oskarżycielskim wzrokiem, oparłszy ręce o biodra. - Ja nie rzucam w innych nożami! - Wskazała na Syna Nocy z wyraźnym oburzeniem.

- Rzuciłem w drzewo, nie w ciebie - poprawił ją ten bez wahania. - Poza tym ty bijesz ludzi, dziwisz się, że uważają cię za niebezpieczną? Ja nikogo nie biję, jestem grzeczny. - Uśmiechnął się szeroko z wyjątkowo niewinną miną, która przekonałaby niemal każdego poza drużyną. Zbyt dobrze już go poznali, by dać się nabrać na wielkie oczy i twarz niewiniątka.

- Jesteś całkowitym przeciwieństwem grzeczności - skwitował to oświadczenie Mir. Młodzian w końcu wygrzebał się z namiotu, jedną ręką cały czas starając się wyszarpać z włosów grzebień.

- Słyszę, jak twoje włosy krzyczą z bólu - stwierdziła Taria z wyraźną dezaprobatą. - Nie torturuj ich, tylko rozczesz normalnie! - Najada w przeciwieństwie do towarzyszy wyszła na zewnątrz całkowicie gotowa do dalszej podróży.

- Moje już nawet nie mają siły krzyczeć - poinformował resztę ponuro Arwar, spoglądając spode łba na cienkie pasmo, które z pełną niechęci miną wziął w palce. Nie był w mocy walczyć ze swoją fryzurą, by przywrócić ją do porządku. I tak pod koniec dnia znowu przypominałaby jedno wielkie gniazdo. - To co na śniadanie? - dodał znacznie weselszym głosem, sprawiającym, że wszyscy zgodnie westchnęli i pokręcili głowami, z trudem powstrzymując śmiech.

- Suchary - odparła Taria grobowym głosem i rzeczywiście wyciągnęła pieczywo z jednej z toreb, gdzie leżało zawinięte w kawałek materiału. - Na pocieszenie dodam, że z przyprawami.

- Z przyprawami? - powtórzył zdziwiony Ronul, oglądając dokładnie dane mu jedzenie, jakby miało zaraz wyhodować sobie nogi i uciec mu z rąk. Ewentualnie, jakby wyczuł tam jakąś truciznę.

- Na pewno są normalniejsze niż bobry! - krzyknął złośliwie Firmil i dość obojętnie zajął się swoją porcją, jakby fakt istnienia w niej mniej standardowych dodatków nie robił na niego wrażenia. Zresztą to od jego babki je dostali, więc najpewniej właśnie tak było.

- Ty nie zapomnisz tego bobra, prawda? - westchnął Arwar i ostrożnie ugryzł kawałek pieczywa. Uniósł brwi, gdy poza doskonale znanym smakiem poczuł bogatą mieszankę ziół, do tej pory kojarzącą mu się głównie z niektórymi, raczej rzadko robionymi sosami. Wydawało mu się też, że wyczuł tam coś, co przypominało pomidory i paprykę, chociaż nie dałby sobie z to uciąć ręki i nigdy nie spotkał się z inną wersją tych warzyw, niż świeże lub gotowane.

- Nie ma opcji - odparł Fir z wyjątkowym zadowoleniem, jakby sprawiało mu to niezmierną radość. - I nie przejmujcie się, jeśli zaczniecie czuć nudności, to tylko jakaś trucizna, nic, na co i tak mielibyście wpływ - ogłosił lekko, a Mir i Ronul aż się zakrztusili i natychmiast odsunęli jedzenie.

- Firmil... - odezwał się Arwar ostrzegawczym tonem, jednak do rozmowy wtrąciła się Darelia.

- On też to je, więc to nie byłaby jego wina - zauważyła trzeźwo, ani trochę nieprzejęta złośliwym żartem ciemnego. Zbyt dobrze widziała po jego twarzy, że ma ochotę wybuchnąć śmiechem przez przesadną reakcję przyjaciół. - Poza tym, co niby mogliby tu nam dać? Pomidory z tojadem? - zapytała kpiąco, machając sucharem.

- Oczywiście, że nie! - stwierdził natychmiast mag. - Tojad jest bardzo gorzki, wyczulibyście go... Albo nie, bo bylibyście martwi, jeszcze zanim byście to dobrze przełknęli. Przynajmniej nieprzetworzony do jedzenia. - Wzruszył ramionami, a pozostali wytrzeszczyli na niego oczy.

- Chwila, chwila, chwila - zaczął Arwar dość gorączkowo. - Chwila. Czy ty sugerujesz, że tojad można jeść?! - zapytał tak, jakby miał nadzieję, że źle usłyszał, a jednocześnie jednak zastanawiał się, czy chciałby zaryzykować i to sprawdzić.

- Oczywiście. Ale nie polecam. Mówiłem, gorzkie to potwornie. Obrzydliwe, już piołun jest lepszy. Jedyny plus taki, że łatwo to uprawiać, bo nikt nie tknie, a do tego bulwy są sycące a... i miękkie. Ale to dopiero po gotowaniu tak z dziewięć godzin, żeby pozbyć się trucizny. Możesz też wykorzystać go jako lek, ale też po przegotowaniu i w malutkich ilościach, bo inaczej pacjent pożegna się z życiem... a przecież nie o to chodzi, prawda? - Fir uśmiechnął się lekko i wstał, by zająć się składaniem namiotu. - Nie, prędzej użyłbym miłka wiosennego. I, zanim zapytacie, tak, miłek to lekarstwo. Każde lekarstwo może być w odpowiedniej dawce trucizną. Wszystko może być trucizną, jeśli wiesz, jak ją przygotować, nawet powietrze lub woda.

- I ty się naszych bobrów czepiasz! - krzyknął Arwar z niedowierzaniem. - Tario, proszę, zapisz gdzieś, żeby nigdy nie dopuścić go do gotowania! Pod żadnym pozorem! Ja chcę żyć!

- Owszem, bobrem to nawet bym nie chciał nikogo truć, nawet was - mruknął Syn Nocy. - Szkoda zwierzaka. Poza tym spokojnie, ja nie gotuję.

- Ale że woda? - zapytał tymczasem Ronul z wyraźnym zaskoczeniem, jakby nie mógł sobie nawet tego wyobrazić.

- Rozrzedza krew - odpowiedziała zamiast Firmila Taria. Zauważywszy zdziwione spojrzenia towarzyszy, wzruszyła ramionami. - Jestem najadą, wiem praktycznie wszystko o wodzie. To nie tak, że umiem tylko oddychać pod nią, pływać i przy pewnym wysiłku powstrzymać sztorm. W każdym razie, jeśli wypijecie za dużo wody, jesteście martwi, tyle na temat. Kategorycznie nie polecam. A tymczasem kończcie to śniadanie i pomóżcie w sprzątaniu - ogłosiła niczym matka upominająca niegrzeczne dzieci. - A jeśli ktoś się boi, że zostanie otruty, to do obiadu może jechać głodny.

- Jaka stanowczość - odezwała się z pewnym uznaniem Darelia. Dziewczyna już kończyła składać namiot i sprzątała resztki ogniska. - No, ruchy, moi panowie! - dodała kpiąco. - Fir, podasz mi tę torbę? - Wskazała niedużą sakwę, która leżała pod drzewem wraz z innymi bagażami.

Mag w odpowiedzi rzucił przedmiot w stronę elfki, a ten opadł ku niej nieco zbyt wolnym i eleganckim łukiem, jakby jego ruch był całkowicie kontrolowany.

- Dzięki.

✽✽✽

Mimo pośpiechu minęła niemal godzina, nim drużyna w końcu ruszyła w dalszą drogę.

- Na magów patrzy się raczej krzywo, chociaż ludzie jednocześnie się ich obawiają. Po prostu u nas magia nie jest powszechna, a czarownicy nie należą do najsilniejszych - tłumaczył Mir przyciszonym głosem, by nie przeszkadzać pozostałym.

- Tak, słyszałem o tym - przyznał Firmil z pewną niechęcią. Zdecydowanie mu się to nie podobało, jednak wszelkie uwagi postanowił zachować dla siebie.

- Do tego magów uważa się za mniej... męskich - mówił dalej zwierzołak takim tonem, jakim zazwyczaj nauczyciele przemawiają do uczniów. - Tak samo jak łuczników, kuszników, nożowników i tym podobne. Że niby honorowa jest tylko walka twarzą w twarz, z użyciem siły własnych mięśni, umiejętności i jakimś żelastwem. Przynajmniej wśród starszyzny, młodsi mają już nieco inne podejście, bo wpływy z sąsiednich krajów mocniej na nich działają, a powiedzenie elfowi, że jego sposób walki jest niehonorowy, to naprawdę słaby pomysł.

- Wasza starszyzna jest głupia - skwitował to Syn Nocy. - Najważniejszy jest wynik. Dopóki przeciwnik jest martwy, co za różnica, czy go nabijesz na miecz, czy wbijesz sztylet w plecy? Powinni się tego nauczyć na tych wszystkich wojnach.

- Lepiej nie mów tego starszym żołnierzom, zjedzą cię. Chociaż możesz zacząć ich oczywiście pouczać, to już nie mój problem - prychnął Mir na to stwierdzenie. - Dodatkowo pamiętaj, że to nie jest zbyt tolerancyjny kraj i, nawet jeśli młodsze osoby starają się to zmienić, praktycznie na każdym kroku spotkasz się z tym, że dobre jest tylko to, co tradycyjne. Dlatego musisz mieć się na baczności, żeby nie powiedzieć czegoś, co może być twoim zdaniem nieszkodliwe i całkowicie normalne, ale ich dość mocno oburzy.

- Nie mogę szerzyć złych poglądów i wywoływać chaosu? - Fir wydawał się zawiedziony tą informacją. - To będzie nudne! Chciałem zobaczyć miny tych wszystkich oburzonych staruszków!

- Możemy razem szerzyć zło! - zawołała Darelia ze swojego miejsca kilkanaście kroków od nich. - Zacznij jeszcze na głos wyznawać ciemną boginię, a dodatkowo uznają cię za heretyka - dodała i uśmiechnęła się sugestywnie, a Firmilowi aż oczy pojaśniały, jakby oczami wyobraźni widział już wyniki ich wspólnych działań.

- To jest plan... - zaczął, ale natychmiast mu przerwano.

- Nawet nie próbujcie! - krzyknął Arwar z czymś na kształt prawdziwego przerażenia. Irwański książę aż pobladł na myśl o tym, do czego ta dwójka mogłaby doprowadzić.

Firmil zrobił obrażoną minę i nie zaszczycił kuzyna nawet jednym spojrzeniem, zamiast tego znowu zwrócił się w stronę Mira.

- Coś jeszcze muszę koniecznie wiedzieć?

Chociaż chłopak wykazywał dość sporą wiedzę na temat Irwanii, szczególnie jak na kogoś, kto nigdy tam nie był, uznał, że zdecydowanie musi uzupełnić braki, skoro już się tam wybiera. Dlatego poprosił o pomoc zwierzołaka, stwierdziwszy, że ten na pewno udzieli mu kilku przydatnych rad, aby dzięki nim nie wpadł w żadne kłopoty. Im więcej się dowiadywał, tym mniejszą miał ochotę na odwiedziny, ale i Mir, i Taria przekonywali go, że państwo ma też sporo dobrych stron, zdecydowanie wartych odkrycia.

- Możesz trafić na swoją cioteczną babkę - powiedział w końcu zmiennokształtny i potarł w zamyśleniu brodę, na której zdążył pojawić się już kilkudniowy zarost. - Lepiej nie wdawaj się z nią w kłótnie w sprawach rodzinnych, jest bardzo wrażliwa na tym punkcie. - Zauważywszy, że mag już chce coś powiedzieć, dodał: - Tak, wiem, że nie lubisz słuchać kłamstw, ale to nie potrwa długo, góra tydzień. Wytrzymasz. Po prostu staraj się jej unikać.

- I tak go rozpozna - zauważyła Darelia i zwróciła tym samym na siebie uwagę pozostałych. - Ty i Mertaniel macie w sobie sporo z królowej Almadii, a dodatkowo miała rude włosy, czyż nie? Może i ostatni raz widziały się dobry wiek temu i był młodziutkimi dziewczętami, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że dojrzy podobieństwo między wami. Bywa dość bystra.

- Jeśli dobrze pójdzie, w ogóle się nie spotkacie - uspokoił ich Arwar. - Babcia bardzo rzadko opuszcza swoje komnaty. Nigdy nie robiła tego zbyt często, woli samotność, a teraz i zdrowie już nie to samo, co kilkanaście lat temu.

- I tak żyje jakoś wyjątkowo długo - mruknął Mir na tyle cicho, by książę go nie usłyszał. Coś w jego tonie zdradzało, że raczej nie przepadał za kobietą.

- Jak znam życie, to akurat na nasze przybycie je opuści i będziemy ją spotykać na każdym zakręcie - prychnęła elfka z krzywym uśmiechem.

- Weź nie kracz - mruknął zwierzołak i tym razem nie umknęło to dowódcy, który posłał przyjacielowi ostre spojrzenie. Jednak nie powiedział na to nic.

- Czyli po prostu mam się tam nudzić i czekać, aż pozałatwiacie swoje sprawy - podsumował całość Firmil niezbyt podekscytowanym tonem.

- Dokładnie! - Arwar zgodził się z entuzjazmem, jakby do tej pory bał się o to, co jego krewny może nawyprawiać, jeśli dadzą mu wolną rękę. Niby był momentami najdojrzalszy z nich, jednak Irwańczyk odnosił wrażenie, że potrafiłby wywołać prawdziwy chaos z czystych nudów. No i oczywiście to rycerz musiałby go posprzątać, bo coś wątpił, by Fir miał zamiar to zrobić. A jeżeli do tego wszystkiego dołączyłaby Darelia, skutki mogłyby się okazać naprawdę zatrważające. Chociaż gdyby kilku starych generałów i lordów padło na zawał, nikt by w rzeczywistości nie narzekał...

Nie!, skarcił się dowódca w myślach i skupił uwagę na drodze przed nimi. Szersza niż poprzedniego dnia i odrobinę mniej kamienista, co prawdopodobnie oznaczało, że powoli zbliżali się ku końcowi gór. Jeszcze jeden, może dwa dni i wyjechaliby całkowicie z tych okolic, a potem w ciągu doby dotarliby do granicy z Irwanią.

Z jednej strony Arwar czuł radość na myśl o powrocie do ojczyzny, tak odmiennej od eliońskiego chłodu, pełnej słońca i zieleni. Cieszył się na samą myśl o spotkaniu z rodziną, nawet jeśli na zamku spotkałby tylko nieliczną część rodzeństwa i ich dzieci. Jednak nawet tych kilkoro krewnych byłoby niczym miód na jego stęsknione serce, a samo zobaczenie znajomych ulic i budynków podniosłoby go zdecydowanie na duchu. Jednocześnie jednak bał się tego, że jego matula będzie w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej, bez szans na poprawę. Pocieszał się, że przecież słowa jasnej bogini niosły za sobą obietnicę jej przeżycia, jednak jednocześnie bał się, że to tylko złudna nadzieja, a on dodatkowo nie da rady w żaden sposób jej ulżyć.

Nie wiedział, jak, jego ojciec i najstarszy brat zareagują też na wieść, że nie zabił Władcy Mroku. Co prawda, ci zapewne wcale nie wierzyli, że uda mu się to zrobić, ale mimo to nie chciał widzieć na ich twarzach rozżalenia albo, co gorsza, wyrazu zdrady. Wiedział, że postąpił słusznie, ale obawiał się, że rodzina może tego nie zrozumieć, a nie chciał sprawiać im zawodu. Nie teraz, kiedy i tak każdego dnia cierpieli, świadomi, że nie mają mocy, by uratować królową. Arwar miał nadzieję, że matka wyzdrowieje, a jemu uda się wyjaśnić wszystko ojcu i przekonać do zaprzestania planowania wojny z Elionem. Dla bezpieczeństwa jednak planował ukrywać tożsamość kuzyna przynajmniej przez pewien czas.

- Wydajesz się zmartwiony - usłyszał nagle cichy głos Tarii. - Co cię dręczy, najdroższy?

Najada podjechała do niego i położyła drobną dłoń na jego ramieniu w pocieszającym geście. Jej słowa podniosły lekko rycerza na duchu, a określenie, którego użyła, wywołało w jego sercu przyjemne ciepło. Szybko jednak zganił się w myślach. Na pewno nie miała na myśli niczego specjalnego, po prostu byli bliskimi przyjaciółmi. Nie powinien wyobrażać sobie, nie wiadomo czego.

- Po prostu myślę o domu - wyjaśnił krótko, ale dziewczyna wydawała się doskonale rozumieć, co go dręczyło.

- Martwisz się o matkę - stwierdziła delikatnie, z wyraźnym współczuciem.

- Sprowadziliśmy najlepszych lekarzy w królestwie, a nawet spoza niego, ale wszyscy załamywali ręce. A co, jeśli, jednak umrze? Jeśli nie zdążymy pokonać demona albo to nie pomoże? A jeżeli lekarstwo nie istnieje i nikt nie zdoła jej pomóc? - wyrzucił z siebie. Wypowiedzenie tych wątpliwości na głos nieco mu pomogło, ale jednocześnie sprawiło, że poczuł jeszcze bardziej, jak prawdopodobne są.

- Nie myśl, co „jeśli". Przyszłość ma wiele różnych dróg i nie możesz patrzeć tylko na te złe, jeśli chcesz podążyć dobrą - szepnęła Taria swoim kojącym głosem, po czym odezwała się, głośniej: - Firmilu, a ty nie byłbyś w stanie wyleczyć matki Arwara? - zapytała, a to obudziło w dowódcy malutką iskierkę nadziei. A końcu mag uratował już jedną kobietę.

- Nie jestem lekarzem - padła natychmiastowa odpowiedź, która prawie złamała irwańskiemu księciu serce. - Uzdrowiciel ze mnie beznadziejny. Chociaż mam pewne specyfiki, i... a jeżeli to nie choroba, ale klątwa, to powinienem dać radę, to umiem nieco lepiej - przyznał z pewnym wahaniem. - Ale niczego nie obiecuję, nigdy nie próbowałem odczynić uroków demona, chorób tym bardziej - dodał szybko, jakby nie chciał im robić nadziei.

Wojownik prędko pokiwał głową, unikając spojrzenia krewnego. Rozumiał to, chociaż trudno mu było słyszeć te słowa. Nie mógł jednak oczekiwać, że ciemny dokona cudu. Zamrugał gwałtownie, by zapobiec wypłynięciu kilku niechcianych łez, które stanęły w błękitnych oczach.

- Och, pieprzyć to - warknął Syn Nocy.

Niespodziewanie wstrzymał konia. Zeskoczył z siodła i skinął na Arwara, aby zrobił to samo. Najwyraźniej musiał dostrzec coś w twarzy lub zachowaniu kuzyna, skoro tak zareagował, zamiast zignorować go i skupić się na drodze. Może to jego mina, pełna z trudem skrywanego zawodu, a może fakt, że ten patrzył wszędzie, tylko nie na Eliończyka.

Gdy książę również stanął na ziemi, młodszy chłopak gwałtownym ruchem zerwał z dłoni rękawiczkę i wetknął ją za pas. Potem wysunął z pochwy prosty, wąski sztylet i, nim ktokolwiek zdążył zareagować, przejechał nim sobie po wnętrzu dłoni. Nawet nie skrzywił się, gdy odsunął broń od rany, która natychmiast wypełniła się krwią. Posoka cały czas sączyła się z cięcia, znacząc bladą skórę szkarłatem.

Firmil wziął głęboki oddech, po czym odezwał się mocnym, pełnym powagi głosem:

- Ja, Firmil Alegerien Ilpherkir, król Elionu z krwi Olfartich, przysięgam na wszystkie bóstwa tego świata, że podczas najbliższej wizyty w Irwanii uratuję przed śmiercią królową Aithne Flossię Sarinasię Ilmaryjską, nieważne, czy dotknęła ją choroba, czy klątwa. Mało tego, zobowiązuję się pomóc moim towarzyszom w pokonaniu naszego wspólnego wroga, którym jest demon przez legendy nazywany Obrzydliwością. Niech bogowie usłyszą tę przysięgę. - Po raz pierwszy od dawna na jego twarzy nie dało się dostrzec nawet cienia rozbawienia, a jedynie czystą powagę i siłę, która sprawiała, że mimo wieku rzeczywiście przypominał władcę.

Arwar zamrugał kilka razy, zanim drżącą ręką odebrał od niego sztylet i przyłożył sobie do dłoni. Wziął głęboki oddech. Próbował zmusić się do przecięcia skóry, ale myśl o bólu i tym, że, sam to zrobi, nie należała do motywujących.

- Arwar, błagam, pospiesz się, bo mi się zaraz przyszły mąż tutaj wykrwawi. - Doszło do niego warknięcie Darelii.

Zacisnął zęby i, zanim zdążył pomyśleć, co robi, zacisnął dłoń na ostrzu sztyletu na tyle mocno, by to przecięło skórę. Rycerz z trudem powstrzymał syk, gdy poczuł piekący ból i wilgoć brudzącej złocistą cerę krwi. Zmusił się do rozwarcia ręki i szybko wyciągnął ją przed siebie.

- Tak też można - mruknęła elfka.

- Ja, Arwar Ilmaryjski, syn Fergala Lincha Pirana Ilmaryjskiego, najmłodszy książę Irwanii i ludzkiego królestwa Denestru, przysięgam na wszystkie bóstwa tego świata, że pomogę ci odzyskać władzę w twoim królestwie, a także dopilnuję, by nic złego nie spotkało cię podczas pobytu w Irwanii. Zobowiązuję się również do stania u twego boku podczas walki z demonem przez legendy nazywanym Obrzydliwością. Niech bogowie usłyszą tę przysięgę - jego głos, na początku drżący, z każdym słowem robił się coraz pewniejszy, by na końcu zabrzmieć tak, jak u prawdziwego dowódcy, zdecydowanego w swych działaniach.

Młodzieńcy uścisnęli sobie dłonie, brudząc je dodatkowo krwią, a Arwar zamrugał zaskoczony, gdy poczuł nagłe ciepło i dziwne mrowienie, nie tyle nieprzyjemne, ile po prostu nieco niewygodne. Gdy zaś puścili swoje ręce, rycerz zszokowany dostrzegł, że w miejscu rany nie pozostała nawet blizna. Zaczął oglądać skórę z bliska, jednak nic nie świadczyło o tym, że przed zaledwie kilkoma minutami została przecięta.

- Bogowie przyjęli wasze przysięgi - stwierdził Ronul, a jego spokojny, miły ton wyrwał księcia z zaskoczenia.

- No, to teraz na pewno uratuję twoją matkę - skwitował to Firmil i przetarł sztylet kawałkiem szmatki, po czym schował broń do pochwy. Podszedł do Idlil i wsiadł na siodło. - Skoro rozwialiśmy już wszelkie wątpliwości, to możemy jechać dalej. - Dość wolno ruszył w dalszą drogę, by reszta mogła go bez problemu dogonić.

- A co się stanie, jeśli któryś z was nie dotrzyma obietnicy? - zapytał Mir z pewną ostrożnością.

- Umrze - wyjaśnił mag nadzwyczaj spokojnie. - Ale spokojnie, po śmierci nadal będzie musiał pomóc i nie spocznie w spokoju, dopóki mu się to nie uda, bo przysięga go nie wypuści.

- Chwila, czyli nie można tego złamać? - Upewnił się Arwar, a w jego głosie dało się usłyszeć niepokój.

- Nie - padła krótka odpowiedź. - A co, planowałeś coś takiego? - Firmil uśmiechnął się kpiąco.

- Nie! - zaprotestował rycerz natychmiast.

- Można jedynie ją rozwiązać za zgodą obu stron i pod warunkiem, że bogowie się na to zgodzą - wyjaśnił Ronul, najwyraźniej litując się nad przyjacielem. - Jeśli jedna ze stron umrze po wypełnieniu swojej części umowy, ta druga też jest wolna od swojej. Gdyby jedna ze stron obiecywała coś niemożliwego dla niej do wykonania, przysięga nie zostałaby zawarta.

- Ale nie martw się, nie planuję umierać - skwitował Fir ten krótki wykład. - Wręcz przeciwnie. A teraz naprawdę jedźmy już dalej, bo inaczej nigdy nie dotrzemy do Irwanii. - Ścisnął mocniej boki Idlil, która przyspieszyła do galopu. Droga zrobiła się na tyle bezpieczna, by nie groziło to dużym niebezpieczeństwem, więc reszta popędziła jego śladem, żeby nie zgubić się wśród gór.

Ciepły wiatr smagał ich twarze i szarpał włosy, gdy mknęli między skałami i licznymi drzewami, subtelnie opadającą ku podnóżu gór drogą. Przez jakiś czas tętent kopyt i szelest liści były jedynymi słyszalnymi dźwiękami, jednak w po kilku godzinach zaczęły im towarzyszyć coraz bardziej podniesione głosy.

Firmil przewrócił oczami, a Arwar westchnął i uniósł twarz ku niebu, prosząc o cierpliwości.

- Zbyt długo byli spokojni - powiedziała Taria z czymś, co przypominało rezygnację.

- A już miałem nadzieję, że wyrośli z tych kłótni... - wyznał rycerz i aż skrzywił się, gdy do jego uszu dotarł wyjątkowo głośny krzyk Mira.

- Naiwnyś - skwitował Fir i poklepał Idlil uspokajająco po szyi, gdy klacz parsknęła zaniepokojona. - Cii - zamruczał do niej uspokajająco.

- Daj im jeszcze kilka lat, to może się doczekasz - rzucił Ronul i aż jęknął, gdy tym razem w powietrzu rozległ się elficki wrzask.

Arwar otworzył usta, by powiedzieć coś, ale wtedy mag uniósł dłoń w znaku, który jednoznacznie nakazywał mu ciszę. Chłopak uniósł się w strzemionach i przechylił ciało do przodu, jakby czegoś wypatrywał.

- Lepiej natychmiast ich ucisz - syknął przyciszonym głosem, w którym dało się wyczuć napięcie. - Albo rzucę zwierzołaka jako posiłek, gdy będę uciekał.

- Że co? - wydusił z niezrozumieniem dowódca, ale mordercze spojrzenie zielono-żółtych oczu sprawiło, że zaprzestał pytań i zawrócił Rillena, by podjechać do kłócących się przyjaciół.

- Przestańcie - nakazał, ale jedyne, co otrzymał w odpowiedzi, to dwie wściekłe miny. - Powiedziałem, żebyście w końcu zamilkli! - podniósł nieco głos, żeby do nich trafić.

- Czemu... - zaczął buntowniczo Mir, ale wtedy w powietrzu rozległ się przerażający, potężny ryk, zwielokrotniony przez górskie echo. Przenikał aż do kości i powodował, że ziemia zdawała się wibrować pod jego wpływem. Nawet wiatr zanikł.

Rycerz poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. Instynktownie położył dłoń na rękojeści miecza.

Wszyscy natychmiast umilkli i zaczęli rozglądać się z niepokojem.

Firmil odwrócił otoczoną białymi lokami twarz w ich stronę. Jego mina nie świadczyła o niczym dobrym, a pokryte szronem rękawiczki tylko utwierdzały Arwara w złych przeczuciach.

- Właśnie dlatego - wycedził grobowym ton Syn Nocy, a jego głos wydawał się wyjątkowo głośny w zapadłej ciszy. - Spierdalam stąd i radziłbym wam zrobić to samo, chyba że chcecie skończyć jako posiłek - dodał ostro, nieco pospiesznie. Uderzył piętami o boki swej klaczy, a ta bez wahania pomknęła w stronę drzew. Zaraz za nimi popędził jeden z luzaków, kierujący się krok w krok za eliońską klaczą.

Reszta spojrzała krótko po sobie i bez wahania pocwałowała śladem ciemnego.

❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦

Tym razem dość krótki rozdział, ale z jakiegoś powodując jestem z niego zadowolona, szczególnie że w pewnym momencie zupełnie mi nie szło napisanie go, a dodatkowo ostatnie dwa tygodnie były dość zabiegane pod tym względem. Mam nadzieję, że Wam też się podoba!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro