Rozdział 34. Granica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mogło minąć równie dobrze kilka godzin, jak i zaledwie dziesięć minut, zanim ostatnie łzy przestały płynąć, a drżący oddech Firmila wrócił do normy, przynajmniej częściowo. Darelia jednak nie puściła go, a zamiast tego cierpliwie czekała, trzymając młodzieńca w ramionach. Coś ją zakuło w piersi, gdy instynktownie przyciągnęła do siebie załamanego chłopaka i z trudem przełknęła ślinę, czując, jak materiał tuniki w pobliżu ramienia robił się wilgotny. Dręczyło ją nieprzyjemne uczucie, którego nie potrafiła zidentyfikować. Wiedziała jednak, że niczego nie pragnęła bardziej niż spokoju od tego wszystkiego, jakiejś możliwości skrycia się z magiem z dala od problemów, owinięcia go kocem i wciśnięcia mu kubka gorącej herbaty, tak jak z nią samą robiła to ciocia.

Zamiast tego klęczała na wilgotnej jeszcze trochę po wiosennej nocy trawie i mruczała uspokajająco, od czasu do czasu szepcząc coś nieskładnie, nieświadoma nawet, co tak naprawdę mówiła. Gładziła dłonią plecy ciemnego, momentami muskając dłońmi niezwykle miękkie pióra częściowo ukrytych skrzydeł.

Głupio nie spodziewała się, że to Firmil się załamie. Podejrzewałaby o to Tarię, Ronula, a nawet siebie lub Arwara, który miał po drodze kilka gorszych dni, ale nie Eliończyka. Syn Nocy i Mir pozostawali poza przypuszczeniami, chociaż każdy z zupełnie innego powodu. Zwierzołak zawsze wydawał jej się raczej beztroską osobą, która prędzej bez większego wahania uciekłaby od tego wszystkiego, niż dała się przytłoczyć. Z kolei ciemny sprawiał wrażenie najodporniejszego z nich wszystkich ze swoim wiecznie pozytywnym nastawieniem, złośliwymi żartami i pomysłami, które sprawiały, że wychodzili z najgorszych opresji. To dlatego książę Irwanii zawsze chętnie prosił go o radę, gdy nie miał pewności, jak postąpić w danej sytuacji. Darelia durnie pozwoliła sobie zapomnieć, że młodzieniec jest tylko nieco starszy od podróżującej z nimi najady, a dodatkowo w ciągu ostatniego miesiąca zawalił się cały jego świat. Chociaż dotychczas zachowywał się tak, jakby nic wielkiego się nie stało, obecna sytuacja była tylko kwestią czasu. I tak wytrzymał wyjątkowo długo. Ona sama na jego miejscu prawdopodobnie dawno by pękła.

Już teraz momentami bywało jej trudno, gdy przypominała sobie o tym, co musi zrobić i jak łatwo może przy tym zginąć. Umrzeć. Tak po prostu. W jednej chwili. Bała się na samo wyobrażenie walki z Obrzydliwością, która na swój sposób zniszczyła część jej życia i próbowała to samo zrobić jej przyjaciołom. Nie chciała nawet myśleć, co czuł Firmil, najbardziej z nich wszystkich zaangażowany w całość emocjonalnie. Demon, jakby nie patrzeć, był jego przodkiem, a do tego współpracował z krewną chłopaka. Jego rodzoną matką. Tą samą, która próbowała go zamordować. Już samo to przyprawiało Darelię o mdłości i niczego nie pragnęła tak bardzo, jak śmierci nieznanej dziewczynie jeszcze kobiety, która próbowała pozbawić życia jej Fira. Najlepiej w taki sposób, by ta suka cierpiała jak najdłużej, nim w końcu wyzionie ducha i tym samym skończy swoje nieczyste gierki. W przeciwieństwie do reszty drużyny, młodzieniec musiał zmierzyć się z własną rodziną, w dodatku tylko po to, by przyjąć na siebie brzemię władzy, o którym wiedziała, że wcale mu się nie podobało. Nawet matka Arwara była jego ciotką, a to na nim spoczął obowiązek uzdrowienia jej i tym samym oczyszczenia swojego imienia.

I pomyśleć, że na początku elfka planowała po prostu go zabić, nieświadoma, kim w rzeczywistości jest obecny Władca Mroku. Kozioł ofiarny, na którego jaśni zrzucali winę za wszystkie nieszczęścia, niewiedzący w najmniejszym stopniu, co działo się nawet w jego własnym kraju. Zamiast stanąć oko w oko z okrutną bestią w ciele podobnym do ludzkiego, poznała jedną z najwspanialszych istot, jakie przyszło jej spotkać w całym życiu. W ciągu zaledwie miesiąca odkryła, że świat wcale nie jest aż taki denerwujący i potrafiła nawet puścić mimo uszu głupie stwierdzenia przyjaciół. Najczęściej tylko po to, by zobaczyć, jak mag z szerokim uśmiechem sam odpowiada im w bystry i cięty sposób. Zazwyczaj robił na tyle mile, by nikogo nie urazić. Nie potrafiła w żaden sposób powstrzymać ciepła w okolicy serca, nawet jeśli momentami ją ono przerażało tym, że nie umiała go zrozumieć.

— Przepraszam. — Doszedł do niej w pewnym momencie ledwo słyszalny szept, tak, jakby jego właściciel z trudem mógł mówić.

Spojrzała zmartwiona na Firmila, który odsunął się od niej na tyle, by mogli na siebie bez problemu patrzeć. Miała niejasną świadomość kucających obok Arwara i Tarii, zaniepokojonych stanem przyjaciela, jednak nie zwracała na nich większej uwagi. Oczy maga, uparcie wpatrujące się w ziemię, były zaczerwienione, a policzki zaróżowione i wilgotne od wysychających powoli łez. Szybko otarł twarz, jakby chciał się pozbyć dowodów nieistniejącej słabości. Przygryzł lekko wargę, ale wciąż trzymał się elfki drżącymi rękoma, jakby od tego zależało jego życie.

— Co? — wydusiła zaskoczona dziewczyna, spoglądając na Syna Nocy z troską. Nie miała pojęcia, o czym mówił chłopak, który przecież nie zrobił niczego złego, by musieć za to przepraszać. Każdemu zdarzały się takie chwile; sama elfka miała momentami ochotę wyć, szczególnie nocami, gdy nie mogła się niczym zająć i myśli na temat wyjątkowo niepewnej przyszłości pojawiały się same. Tak wiele mogło pójść jeszcze źle...

Nie, nie powinnam tak myśleć, zganiła się szybko. Wszystko będzie dobrze. Musi być. Poza tym nie to jest teraz ważne.

— Przepraszam, nie powinienem się tak dziecinnie zachowywać — wydusił młodzieniec, wciąż uciekając wzrokiem gdzie indziej. Wydawało się, że sytuacja ani trochę mu się nie podobała, a wypowiadane wyrazy parzyły język.

— Nawet tak nie mów, głupcze! — oburzyła się Darelia na to stwierdzenie, zdecydowanie niezadowolona z usłyszenia go. Naszła ją przemożna ochota, by potrząsnąć jej ciemnym na tyle mocno, żeby się ogarnął i przestał pleść takie głupstwa. Powstrzymała się jednak z pewnym trudem, doszedłszy do wniosku, że na nic się to nie zda i musi spróbować innej metody. Może i nie należała do osób dobrych w mówieniu, szczególnie słów pokrzepienia, jednak postanowiła sobie, że jeśli zajdzie taka potrzeba, wyzna wszystkie swoje myśli na temat maga, nawet jeśli wyjdą one nieskładnie i niezręcznie, a Mir zdobędzie dzięki temu temat do dokuczania jej przez najbliższą dekadę. Chciała, tylko by Fir miał świadomość tego, jak wspaniały był w jej oczach.

— Och, nie martw się, drugi raz mi to przez gardło nie przejdzie — prychnął celowo lekko, jakby chciał, aby zmienili temat. Jego oczy wciąż wydawały się posępne, a twarz zmęczona i wypełniona częściowo sztucznym entuzjazmem. — Wierz mi, nie istnieje słowo, które trudniej byłoby mi powiedzieć — przyznał tylko częściowo żartobliwie.

— Nie? — zapytała szybko, na pozór łapiąc się na tę sztuczkę. Skoro chciał nieco zdystansować się do tego wszystkiego i uspokoić, zanim przejdą do poważnej rozmowy, postanowiła mu na to pozwolić. Co się odwlecze, to nie uciecze, a elfka nie miała zamiaru odpuścić dla jego własnego dobra.

Wymieniła z Arwarem spojrzenia, a rycerz skinął lekko głową, pozwalając jej dalej prowadzić rozmowę. Nie zamierzał się wtrącać, dopóki nie zaszłaby taka potrzeba. Taria również cierpliwie słuchała i usiadła na trawie, a Ronul i Mir stali nieco z boku, by nie przeszkadzać. Krasnolud wydawał się zmartwiony, ale nie pisnął ani słowa; z twarzy zwierzołaka, co dziwne, niewiele dało się odczytać. Darelia nie myślała jednak o tym zbytnio, skupiona na ważniejszych sprawach, takich jak jej drogi mag.

— Nie, podobny problem mam może tylko z „proszę" — przyznał Fir z pewnym zażenowaniem, chociaż wyraźnie podobało mu się to bardziej niż mówienie o własnych uczuciach. — We wspólnym jeszcze przejdzie, ale po eliońsku prędzej wyrecytuję treść ksiąg religijnych, których, nawiasem, nigdy nie czytałem, niż wyduszę z siebie któreś z tych słów. No, może gdybyś mi przyłożyła miecz do szyi... chociaż to też nie — wyjaśniał prędko, wyraźnie zadowolony z tego, że reszta postanowiła nie komentować jego załamania. Tak, jakby oczekiwał, że będą je potępiać lub śmiać się z jego słabości.

Darelię zastanawiało, ile w tym doświadczenia zebranego wśród Dzieci Nocy i wniosków wyciągniętych o jasnych na podstawie gadaniny Mira, a ile zwyczajnego strachu, niepewności oraz w pewnym stopniu nieufności do nich, poznanych tak naprawdę na tyle niedawno, by nie znać ich reakcji w różnych sytuacjach.

Elfka sama prawdopodobnie wstydziłaby się wylanych łez i chwili zwątpienia, chociaż wiedziała, że nie ma w nich nic złego. Domyślała się, że Firmil mógł myśleć podobnie, szczególnie z jego momentami nadmierną dumą i wiecznym spokojem lub co najwyżej złością w przypadku każdego niebezpieczeństwa. Prawdopodobnie marzył tylko o tym, by zniknąć jak najdalej lub wymazać ich wspomnienia z tego ranka. Jego spojrzenie, nadal ostrożne i unikające reszty drużyny, świadczyło o tym jasno.

Kochany głupiec...

Wzięła głęboki oddech i ostrożnie położyła dłonie na twarzy maga. Czuła pod palcami miękką i chłodną, wciąż nieco wilgotną skórę. Nie umknęło jej, że chłopak drgnął w relacji na dotyk, jakby nie wiedział, jak zareagować. Nie dała mu jednak czasu na zastanowienie się i delikatnie nacisnęła kciukami na brodę, nalegając, by uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.

W końcu Firmil niechętnie skierował wzrok na elfkę. Głęboko zielone tęczówki z dużymi pierścieniami złota wokół rozszerzonych źrenic przywodziły na myśl wiosenny ranek, gdy promienie słońca prześlizgiwały się między młodymi liśćmi budzących się do życia drzew. Tak piękne, przypominające dom, i tlące się od emocji, które mag na próżno próbował ukryć.

Cholera, mogłabym tonąć w tych oczach i nawet bym nie zdawała sobie z tego sprawy, aż stałoby się za późno, by wypłynąć, pomyślała mimowolnie Darelia, wpatrując się w młodzieńca.

— Wiem, że nie chcesz o tym mówić, ale to nie jest dobry pomysł — szepnęła, gładząc policzki ciemnego dość niezręcznymi ruchami. Nigdy wcześniej nie musiała starać się o delikatność, zazwyczaj problemy rozwiązywała kilkoma celnymi ciosami lub ostrymi słowami, jasno wyjaśniającymi, że nie ma zamiaru się tym zajmować. — Co cię martwi?

— Nic takiego — westchnął Firmil, powoli odprężając się pod wpływem jej dotyku.

— Moja tunika twierdzi inaczej — zażartowała Darelia, zaraz jednak spoważniała. — To nie jest nic takiego. Proszę, nie uciekaj od tego. Możesz mi powiedzieć. Jestem tu dla ciebie — obiecała z pełną powagą, na tyle troskliwie, jak dalece potrafiła. Chciała, żeby Syn Nocy jej uwierzył. Co prawda, nie miała pojęcia, jak pomóc, ale doszła do wniosku, że tym będzie się przejmować później.

— Nie spodziewałem się, że usłyszę to od ciebie — odparł z pewnym ponurym rozbawieniem. — Ja... Po prostu... — przerwał, pokręcił lekko głową i spojrzał w szarawe, pokryte pierzastymi chmurami niebo. — Spokojnie, będzie dobrze. Tylko — wziął głęboki oddech — taka głupia chwila słabości. Dotarło do mnie, w co dokładnie się wpakowałem. Nie prosiłem się o to — mruknął niemal bezgłośnie, tak, że elfka mimo wyostrzonych zmysłów z trudem go usłyszała. — Nie, żeby ktokolwiek się o to prosił — dodał szybko, jakby bał się, że uznają to uskarżanie się za samolubne. — Trzeba być szalonym, żeby z własnej woli się na to pisać.

— No to na pewno. Mój drogi, gdy już to zakończymy, przypomnij mi, żebym nigdy nie odwiedzała świątyni jakże kochanej Jalii — syknęła Darelia i przeniosła jedną z dłoni na głowę chłopaka. Zaczęła przeczesywać palcami miękkie pukle, mimowolnie zachwycając się tym, jak jedwabiste były.

— Nie ma opcji — prychnął Firmil, a z jego gardła wydobył się cichy, trudny do zidentyfikowania odgłos. — Mam dosyć — szepnął. — Już teraz mam dosyć. Tak po prostu — wyznał w końcu z wyraźnym trudem. — Wiem, że to głupie. Dość... słabe.

— Och, zamknij się jednak, jeśli masz gadać takie głupoty — warknęła elfka, nie kryjąc oburzenia tą bezsensowną gadaniną. Szybko jednak się opanowała. — Firmilu, jesteś najsilniejszym i najodważniejszym młodzieńcem, jakiego znam — szepnęła, łącząc ich dłonie. — To wszystko jest po prostu chore, a ty wyjątkowo dobrze się trzymasz. Na twoim miejscu pewnie dawno bym oszalała. — Gdy chłopak posłał jej pełne wątpliwości spojrzenie, dodała: — Posłuchaj, ja... W sumie to nie mam pojęcia, jak to powiedzieć, żeby wyszło zrozumiale, ale chodzi mi o to, że... — zaplątała się i odetchnęła, próbując zebrać myśli. Posłała przyjaciołom szybkie, nerwowe spojrzenie.

— Że może i wszyscy uczestniczyć będziemy w tych samych wydarzeniach, ale nie jesteśmy z tym aż tak związani emocjonalnie — podpowiedziała Taria, najwyraźniej uznawszy, że inaczej będą siedzieć tak do wieczora, a Darelia nadal nie złoży sensownej wypowiedzi. Cóż, elfka uznała, że jej przyjaciółka prawdopodobnie miała rację, jeśli rzeczywiście to nią kierowało. — No i wiesz, nadal to o twój kraj chodzi, to nie tak, że ktokolwiek z nas też zasiądzie na tronie i nosi na sobie ciężar uratowania całego swojego ludu. Poza tym każdy ma prawo do chwili zwątpienia, wiesz, ile chusteczek musiałam prać Arwarowi przez pierwszy miesiąc? — Uśmiechnęła się do Syna Nocy, a rycerz spojrzał na nią z przesadnie zranioną miną.

— To pomówienia! — ogłosił szybko, z pewnym oburzeniem, jednak praktycznie wszyscy skierowali w jego stronę powątpiewający wzrok. Uśmiechnął się niewinnie, wzruszając ramionami.

— Nie, płakałeś jak malutkie dziecko. Zresztą Ronul chyba też raz miał taki incydent — powiedziała najada jakby do siebie, jednak na tyle głośno, aby wszyscy ją usłyszeli.

— Z radości, gdy w końcu po tygodniu wydostaliśmy się z tych cholernych eliońskich bagien — prychnęła Darelia w odpowiedzi, sprawiając tym samym, że ktoś, chyba Mir, zachichotał.

— My nie mamy w pobliżu traktów do Irwanii bagien — zauważył Firmil z pewną dezorientacją. Zmarszczył brwi, spoglądając po kolei na każdego członka drużyny.

— Skarbie, Arwar prowadził — odparła elfka tonem, który jasno świadczył o tym, co sądzi o zdolnościach kartograficznych przywódcy. — Bogowie jedni wiedzą, gdzie nas wywiózł. Albo nawet i nie.

— Przecież ostrzegałem, że nie rozumiem map! — poskarżył się rycerz. Wstał, przeciągnął się i jęknął cicho, pocierając plecy. — Bogini, te siodła to jakieś narzędzia tortur — szepnął, gwałtownie poruszając łopatkami, by przegonić kłujący ból.

— Nie zaprzeczę — przyznał Ronul i zrobił kilka kroków, by rozruszać nogi. — Nie mogę się doczekać dnia, w którym będę mógł zsiąść z Efika i dotrze do mnie, że to już koniec podróży. Ucałuję ziemię i pójdę wychwalać wszystkie bóstwa, jeśli tego doczekam — powiedział gorąco, uśmiechając się z rozmarzeniem na samo wyobrażenie tego.

— Ja tam sobie bogów odpuszczę — stwierdził Arwar. Podszedł do Rillena i pogłaskał go po splątanej nieco grzywie, postanawiając, że rozczesze ją, gdy zatrzymają się na nocleg.

— Przynajmniej Jalię — dodała prędko Darelia, pewna, że nie chce dłużej składać modłów istocie, która za nic miała śmiertelne życie. Cała rodzina mogłaby się jej wyrzec, a ona zdania by nie zmieniła. Podobno Olfartich była milsza, a do tego istniał szereg pomniejszych bożków, którzy wystarczyliby jej niezbyt religijnej osobie.

— Żeś się tej Jalii uczepiła — parsknął Mir. Gdy elfka spojrzała na niego z lekką irytacją, uniósł jedynie brew i uśmiechnął się półgębkiem, wyraźnie zadowolony z siebie.

— Zignoruj go — szepnął Firmil niemal niesłyszalnie wprost do ucha dziewczyny, gdy ta zacisnęła dłonie na materiale tuniki.

Wzięła kilka głębokich oddechów, zamknąwszy na chwilę oczy. Szukała spokoju w cichym szumie liści, odgłosach koni, dotykającym jej skóry wietrzyku, zapachu cytrusów i cynamonu zmieszanych z trudnym do jednoznacznego opisania aromatem zimy.

Wypuściła powietrze z niegłośnym świstem i spojrzała na ciemnego.

— Dobra, chyba go nie zabiję — powiedziała równie cicho, co mag. Odgarnęła do tyłu włosy i wygładziła materiał w miejscu, w którym palce zacisnęły się na tunice.

Fir pokiwał głową i podniósł się z gracją. Podał elfce dłoń z lekkim, zachęcającym uśmiechem. Zazwyczaj odrzucała wszelkie formy pomocy, dumna ze swojej samowystarczalności, ale tym razem złapała za rękę i dała się podciągnąć, by stanąć obok chłopaka.

— Dziękuję — rzekł, spoglądając na wszystkich po kolei. Darelia odniosła silne wrażenie, że nie miał na myśli jedynie ich pomocy tego ranka.

— Z tym słowem już nie masz problemów? — zażartowała, gdy pozostali popatrzyli nieco bezradnie, a Arwar i Taria zarumienili się, najwyraźniej nie wiedząc, co odpowiedzieć na te dość niespodziewane podziękowania.

— Mam — odparł Syn Nocy z rozbawieniem, doceniwszy dowcip — ale są takie chwile, w których wstydem byłoby go nie użyć, i... a świadomość, że tego nie zrobiłem, bolałaby bardziej niż samo wymówienie tych kilku sylab. — Wzruszył ramionami i rozłożył dłonie, po czym rozejrzał się po obozowisku. — Dobra, posprzątajmy tu resztę i ruszajmy, dość czasu już zmarnowaliśmy — stwierdził z krzywym uśmiechem, najwyraźniej wciąż niezadowolony ze swojego wybuchu.

— Przydałoby się. — Arwar zgodził się z nim bez żadnego wahania i szybko przystąpił do ogarniania tego, co jeszcze zostało.

Reszta drużyny prędko poszła za jego przykładem i już po chwili jedyną pozostałością po ich nocnej obecności pozostały czarne resztki ogniska. Darelia pomogła Ronulowi przymocować juki do jednego z luzaków, a Firmil wraz z kuzynem skończyli, rozdzielając Rillena i Idlil, która wyraźnie pałała rządzą mordu. Nikt nie wiedział, co zrobił ogier tym razem, by rozwścieczyć ciemną klacz, lecz faktem pozostawało, że mag i rycerz musieli się z całej siły zaprzeć o skalistą ziemię, by konie nie pobiegły w swoją stronę, jeden z naiwnym uwielbieniem, drugi z gorącą nienawiścią.

Darelia pokręciła z rozbawieniem głową na ten widok i podeszła ze swoim wierzchowcem do Tarii.

— Jak myślisz, długo im to jeszcze potrwa? — rzuciła, stanąwszy obok przyjaciółki ze splecionymi na piersiach rękoma. Uniosła lekko brwi, obserwując mocujących się ze swoimi zwierzętami chłopaków, którym jakoś nikt nie spieszył do pomocy. Sama wierzyła, że szybko to ogarną bez niej, zresztą nie miała pojęcia, jak uspokoić tak temperamentne rumaki.

— Mam nadzieję, że nie kilka godzin — odparła młodsza dziewczyna ze śmiechem, głaszcząc własnego konia. — Inaczej nigdy stąd nie wyruszymy, a powinniśmy jak najszybciej dotrzeć do Irwanii. — Poprawiła płaszcz i spojrzała w górę, na szare niebo, na którym słońce toczyło ciągłą walkę z chmurami o to, kto przejmie władzę nad pogodą tego dnia.

— Taa... — mruknęła elfka i z pewnym znudzeniem zaczęła przyglądać się okolicy. — Cieszysz się? — zapytała nagle. Sama miała mieszane uczucia; z jednej strony cieszył ją powrót do miejsca, w którym spędziła dobre kilka lat, ale silny patriarchat i wszechobecne ograniczenia, często dotykające jej mimo należenia do innej rasy, sprawiały, że dusiła się w tym kraju. Chciała dowiedzieć się, co myślała o tym wszystkim Taria.

— Z czego? — Najada skierowała na nią pytający wzrok. Z pewnym znudzeniem zaczęła bawić się końcówką warkocza.

— Że zobaczysz dom.

— Nie mam domu — odparła bez wahania nastolatka. — Irwania to państwo jakich wiele, nie robi mi wielkiej różnicy to, gdzie mieszkam, chociaż wolałabym mieć więcej praw. A od zakonu wolę się trzymać z daleka. Gdybym postanowiła je odwiedzić, jeszcze by mnie zmusiły do pozostania tam; sama wiesz, jakie są — zauważyła, a Darelia aż jęknęła na wspomnienie upartych akolitek, sióstr i kapłanek, dla których nie liczyło się praktycznie nic poza modlitwami. Całe swe życie oddały Jalii, a Taria raczej nie miała zamiaru robić tego samego. Nie po tym, jak udało jej się wydostać, poza tym powrót do dawnego stylu życia przekreśliłby całkowicie jej szanse na ślub.

— Ta, zauważyłam — przyznała z pewnym niezadowoleniem. — Jeszcze by cię zamknęły, żebyś nie dała rady uciec.

To akurat było całkiem możliwe. Dziewczęta wymieniły spojrzenia, bez słów obiecując sobie, że wszelkie jasne zakony i świątynie na terenie królestwa ominą z daleka, niech chłopacy sami się tam fatygują, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ronul i tak planował wiązać przyszłość z kapłaństwem, jeśli nie wyjdzie mu ogrodnictwo.

— Przypomnij mi, żeby następnym razem ustawić je po przeciwnych stronach obozowiska! — warknął nagle Arwar, szarpiąc wodzami. Na jego czole pojawiły się krople potu, twarz wykrzywiła się w wyrazie zmęczenia. — Gdzie leziesz, głupcze?!

— Karst! — krzyknął niemal w tym samym czasie Firmil, spoglądając na Idlil z wyraźną złością. Ta w końcu ustąpiła, chociaż nadal posyłała siwkowi mordercze wręcz spojrzenia. Mag westchnął z ulgą i poklepał bułaną sierść, po czym podszedł do irwańskiego księcia i pomógł mu uspokoić podekscytowanego ogiera.

— Mirosławie, pamiętaj, żeby nigdy nie brać z nich przykładu — odezwała się od niechcenia Darelia do swojego konia i zachichotała, gdy młodzieńcy posłali jej zirytowane spojrzenia. — No co? Wolałabym, żeby trzymał się z dala od tych wiecznych kłótni! — zawołała ze śmiechem, po czym zasiadła w siodle, gotowa do drogi.

— Ja bym wolał, żeby do tych kłótni w ogólne nie dochodziło — mruknął Fir i również wskoczył na grzbiet swej klaczy, a za nim podążyła reszta grupy. Wziął mapę od Arwara, ku uldze Darelii, po czym zaczął się jej przyglądać. W końcu pokazał jakiś punkt rycerzowi i odezwał się zbyt cicho, by elfka mogła rozróżnić słowa. Starszy młodzieniec pokiwał w odpowiedzi głową i wyjechał na trakt, a pozostali powoli zrobili to samo.

Ruszyli w drogę.

✽✽✽

Góry powoli zanikały, ustępując miejsca niższym pagórkom, pokrytym oceanem zieleni, gdzieniegdzie przerwanym tylko przez barwy wychylających się spomiędzy źdźbeł trawy kwiatów. Gdzieś w oddali kolory te ustępowały głębokiemu brązowi niedawno spulchnionej ziemi, teraz, po ustąpieniu mrozów, przygotowanej do przyjęcia nasion. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu wznoszącego się z każdym końskim krokiem, osiadającego na ubraniach podróżnych, pokrywając je warstewką szarości. Słońce z trudem przebijało się przez chmury, a jego promienie karmiły spragnione światła liście nielicznych, samotnych drzew, które jakiś czas temu zastąpiły pozostałe w tyle górskie lasy. Widok ten, choć wciąż pełen wzniesień, to pozbawiony już strzelistych szczytów, oznaczał, że drużyna nieuchronnie zbliżała się do granicy z Irwanią.

Częściowo sprawiało to, że Ronul miał ochotę odetchnąć z ulgą, z drugiej strony jednak pewien niepokój nie pozwalał mu się całkowicie cieszyć powrotem do kraju, w którym spędził większą część życia. Nie wiedział, co ich czeka, i właśnie to najbardziej go martwiło. To nie był zwyczajny powrót do domu z jakiejś krótkiej wyprawy i po prawdzie, obawiał się nieco reakcji rodziny królewskiej oraz najbliższych im dworzan, którym w żadnej mierze nie ufał. Co prawda, nie znał się na tamtejszym życiu i intrygach, ale nasłuchał się wystarczająco od przyjaciół, a na dodatek nie mógł zapomnieć o tym, że Irwańczycy czasem wręcz dla zasady nienawidzili Dzieci Nocy. Och, oczywiście niektórzy mieli ku temu swoje powody, jednak większość uwierzyła wszechobecnym stereotypom, a sami ciemni od lat nie robili nic, by to zmienić, szczerze niezainteresowani jakimikolwiek stosunkami z sąsiadami, szczególnie pozytywnymi.

To wszystko sprawiało, że Ronul szczerze modlił się o to, aby nie doszło do żadnego większego spięcia z ich eliońskim towarzyszem w samym jego centrum. Niestety wątpił w to, że bogowie wysłuchają jego próśb; ich plany były wyjątkowo pokrętne i często szły w sprzeczności z nadziejami śmiertelników.

Doskonałym tego przykładem było wrobienie ich w ratowanie świata.

Ronul z pewnością nie planował zostać bohaterem. Po prawdzie, w ogóle nie brał takiej możliwości pod uwagę i nawet w dzieciństwie nie marzył o tym, w przeciwieństwie do wielu rówieśników. Nie, zdecydowanie wolał doglądać swojego ogrodu, spędzać czas z trzymanymi domu roślinami i całe godziny spędzać w świątyni lub gdzieś między kwiatami z jedną z dotyczących religii ksiąg, na które, ku przerażeniu ojca, często wydawał ostatnie oszczędności. A jednak bogini zdecydowała, że powinien być jedną z osób ratujących ten świat, jak patetycznie by to nie brzmiało. Niezbyt mu się to podobało, o wiele bardziej od męczących przygód cenił sobie spokój i bezpieczeństwo, ale Stworzycielka rzekła, więc nie miał wielkiego wyboru. Powinien zresztą domyślić się o wiele wcześniej, że nic nie pójdzie zgodnie z planem.

Tak naprawdę nie wiedział nawet, jak w to wszystko wpadł. Oczywiście, Mir był jego bliskim przyjacielem od dobrych kilku lat i prawie tak samo długo znał dzięki temu Arwara, ale w przeciwieństwie do nich ani nie miał w tej misji osobistego interesu, ani nie zależało mu na chwale. To nie tak, że był jedynym krasnoludem posługującym się toporem. Populacja jego rodaków w Irwanii od kilkudziesięciu lat ciągle rosła i większość znała się na broni lepiej niż Ronul, którego umiejętności leżały raczej w innych, bardziej pokojowych dziedzinach. Znał się na religii, roślinach i grze w karty – nie miał pojęcia, jak cokolwiek z tej krótkiej listy mogłoby się przydać w czasie wędrówki.

To zwierzołak uparł się, że potrzebują zaufanego eksperta od bogów, a Arwar szybko podłapał pomysł. W końcu mieli podążyć do starej jasnej świątyni, a plotki głosiły, że sama bogini ukazywała się tam przybyszom.

Co prawda, krasnolud za nic zawodowcem by się nie nazwał, ale młodzieńcy męczyli go długo i nad wyraz wytrwale, a on nie potrafił im odmówić. Zbyt dobrze widział skrywaną rozpacz w oczach najmłodszego księcia, by odprawić go z kwitkiem. Sumienie nie dałoby mu spokoju, gdyby to zrobił. Poza tym, jak uparcie sobie powtarzał, ktoś musiał ich wszystkich pilnować i zachowywać się jak spokojny dorosły. No i jego ojciec ogromnie się ucieszył, gdy o wszystkim usłyszał. Zaczął od razu gadać o tym, że Ronul w końcu się gdzieś wyrwie i będzie kimś, a nie kolejnym nieznaczącym kapłanem... Nawet jeśli tak wyglądało marzenie młodzieńca i niezbyt widział siebie w roli herosa. Co prawda, wiele eposów wspominało i tym, że z rycerzami i magami zawsze podróżował co najmniej jeden sługa bogów, ale krasnoludowi nie zależało na dołączeniu do tego grona.

Jednak wiedział, że nie może zawieść ojca, skoro ten aż tak się podekscytował. Zresztą co w tym trudnego, pojechać, porozmawiać z boginią i stać z tyłu, gdy reszta zajmie się walką?

Jak się okazało, wszystko, ale gdy Ronul podejmował decyzję o wyjeździe, jeszcze o tym nie wiedział, nawet jeśli powinien. Prawdopodobnie i tak zgodziłby się na podróż, żeby nie prześladowały go smutne, błagalne oczy przyjaciela. Nigdy nie żałował tego wyboru, nawet jeśli momentami nie chciał niczego więcej, niż spokojnego odpoczynku we własnym łóżku, minięcia dotkliwego bólu mięśni wywołanego całodniową jazdą i nocy przespanej bez świadomości tego, że być może zaraz zostanie się obudzonym na wartę.

Poza tym czasem czuł się zmęczony zachowaniem niektórych towarzyszy, nawet jeśli nie powiedział tego na głos. Ku jego zaskoczeniu, Mir i Darelia okazali się mieszanką wybuchową – w tym złym znaczeniu. Podobno kolegowali się od dzieciństwa i oboje należeli do grona najbliższych przyjaciół Arwara, a jednak czasem zdawało się, że nie mają dla siebie niemal żadnych ciepłych uczuć. Co prawda, najczęściej dało się wyczuć, że kłócą się dla żartu, jednak momentami granica zostawała przekroczona i chyba cudem tylko się jeszcze nie poranili. Złośliwego i wybuchowego charakteru elfki Ronul był oczywiście świadomy. Sam nie znał jej przed podróżą wyjątkowo dobrze, ale słyszał wystarczająco. Jednak zwierzołak zawsze wydawał mu się spokojnym i racjonalnym, nawet jeśli czasem zdawał się nikim więcej niż kpiącym z cudzej niewiedzy kobieciarzem.

Zresztą od jakiegoś czasu Mir w ogóle zachowywał się czasem jakoś dziwnie... Zawsze potrafił dopiec, jednak przez kilka ostatnich dni potrafił wydziwiać o byle błahostkę i prowokował kłótnie częściej niż Darelia. Nawet Arwar zdołał ucierpieć od humorków zmiennokształtnego, a przecież każdy wiedział, że byli najlepszymi przyjaciółmi i zwierzołak patrzył na braki w umiejętnościach przyjaciela z przymrużeniem oka. Jednak dało się odnosić wrażenie, że młodzieńcy nieświadomie zaczęli się od siebie oddalać.

Może to właśnie to tak denerwuje Mira?, zastanowił się Ronul. Ale jeśli tak, to czemu nic z tym nie robi? Przecież Arwar go nie unika, mogą porozmawiać w każdym momencie. Może jest zazdrosny o innych? Nigdy nie przebywaliśmy tak długo w takiej grupie... Potrząsnął niemal niezauważalnie głową. Cokolwiek wpływało na zachowanie Mira, nie wydawało się dobre.

Spojrzał kątem oka na przyjaciela. Zwierzołak miał nieco podkrążone oczy, jakby nie przespał zbyt dobrze nocy, jego włosy były potargane bardziej niż zwykle, a zarost, dotychczas dodający zawadiackości, robił się niechlujny. Na jego miejscu krasnolud dawno by go zgolił. Wiedział jednak, że młodzieniec przywiązał się do włosów na twarzy aż przesadnie, a to oznaczało, że lepiej milczeć, bo i tak nic by z propozycji nie wyszło. Co najwyżej Ronul stałby się kolejną ofiarą zgryźliwego szlachcica, a na to nie miał najmniejszej ochoty.

Rozejrzał się po okolicy i doszedł do wniosku, że będzie musiał odwiedzić po tym wszystkim Elion jeszcze raz, choćby po to, by zdobyć kilka nasion i sadzonek charakterystycznych dla państwa roślin. Słyszał kiedyś o tym, że w królewskich ogrodach rosły granatowe i fioletowe róże, swoisty symbol państwa i element kilku ciemnych herbów. Plotka głosiła, że każda panna młoda pochodząca lub dołączająca do rodu Ilpherkir miała na głowie wieniec z tych kwiatów, jedyny w swoim rodzaju. Ronula bardzo ciekawiło, ile prawdy kryło się w tych opowieściach i miał nadzieję, że zdoła to sprawdzić. Oczywiście, mógłby po prostu zapytać Firmila albo poczekać do ślubu młodzieńca i Darelii, by się o tym przekonać, ale zrezygnował z tego. Po pierwsze, pragnął najpierw zobaczyć rośliny na własne oczy, zanim zapyta o nie maga, a po drugie, nie miał pojęcia, czy dobrze zrozumiał relację łączącą upadłego króla oraz elfkę i czy rzeczywiście doczeka ich małżeństwa. Całkiem możliwe, że po prostu ich przyjaźń należała do specyficznych, krasnolud nigdy nie był dobry w rozpoznawaniu cudzych relacji i to, co wydawało mu się romansem, często okazywało się czystym koleżeństwem.

Uśmiechnął się lekko, gdy wiatr rozwiał jego ciemne loki i musnął twarz chłodnawym, lecz przyjemnym dotykiem. Spojrzał na jadących przed nim przyjaciół. Większość poruszała się w ciszy, tylko dziewczyny cicho rozmawiały, a Arwar czasem szepnął jakieś pojedyncze zdanie lub słowo do Firmila, na które zazwyczaj nie otrzymywał odpowiedzi od zamyślonego nastolatka. Mimo że zapewnił ich swoimi słowami i zachowaniem, że już wszystko w porządku, wciąż sprawiał wrażenie przybitego, a rycerz wyraźnie się tym martwił, nawet jeśli starał się uszanować prywatność kuzyna i nie wypytywał zbytnio.

Nagle dowódca wstrzymał konia.

Mir i Darelia z trudem zdążyli zrobić to samo. Taria raczej łatwo zatrzymała swego wierzchowca, a klacz Fira stanęła w ciągu sekundy. Efik parsknął coś cicho, wyraźnie niezadowolony, ale zbliżył się trochę do reszty i również przystanął, niemal natychmiast przechodząc do skubania rosnącej obok trawy.

Rycerz zeskoczył na ziemię i poczekał, aż pozostali zrobią to samo, po czym odwrócił się na moment od nich.

— Spójrzcie, przyjaciele! — odezwał się Arwar podniesionym głosem, wskazując wzgórza jakieś pół mili przed nimi. Zachęcająco zieleniły się w słońcu, które w końcu zdołało przebić się przez chmury, jednak poza tym nic ich nie wyróżniało spośród reszty krajobrazu. Ponownie stanął twarzą do reszty drużyny. — Tam, za tymi wzgórzami znajduje się granica z naszą piękną Irwanią! Nie, żeby Elion nie był piękny — zreflektował się, spojrzawszy na Firmila — a w przyszłości wierzę, że zdołam przyjechać tu bez strachu i zwiedzić więcej tej niezwykłej krainy, jednak dom jest domem i cieszy mnie powrót, nawet chwilowy — mówił, a Ronul zamrugał kilka razy i spojrzał po przyjaciołach. Oni jednak również wydawali się zaskoczeni tą nagłą przemową. — Coraz bliżej jest też do wypełnienia kolejnych części naszej niezwykłej misji, której podołamy już niedługo, moi drodzy! Już teraz jednak dziękuję wam za pomoc i wyrozumiałość, choć cel diametralnie się zmienił. Mimo wszystko trwaliście przy mnie, chociaż nie byłem idealnym dowódcą...

— Co cię wzięło na przemowy? — wydusiła szczerze zdziwiona Darelia, wymawiając tym samym na głos myśli Ronula.

— Nie wiem, czy później będę miał czas — wyznał irwański książę i spojrzał na każdego z członków drużyny. Krasnolud zauważył, że jego oczy błyszczą czymś nieoczekiwanie podobnym do dumy, a na twarzy maluje się wyraźna wdzięczność. — Chcę, tylko abyście wiedzieli, że mimo lepszych i gorszych chwil, podróż i walka z wami to dla mnie wielki zaszczyt. Mam nadzieję, że w Irwanii nie spotka nas zbyt wiele nieprzyjemnych niespodzianek i dotrzemy do stolicy bez komplikacji. — Skinął głową każdemu po kolei w geście podziękowania i wziął kilka głębokich oddechów.

Do Ronula dotarło, że i on musiał czuć się nieco niezręcznie przez tę improwizowaną przemowę, a dodatkowo stresował się reakcją towarzyszy. Dlatego krasnolud prędko zaczął klaskać, szczerze wzruszony tą szczerą mową. Reszta dołączyła do niego mniej lub bardziej entuzjastycznie, a Taria uśmiechnęła się pięknie, ocierając łzy z kącików oczu.

Nagle podbiegła do Arwara i, nim ktokolwiek zdążył zrozumieć, co się dzieje, musnęła jego wargi w delikatnym, trwającym zaledwie ułamek sekundy pocałunku.

❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦

Trochę to trwało, ale w końcu jest kolejny rozdział i, przy okazji, jeden z ostatnich w tej części!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro