Rozdział 33.2. Zdrajcy wśród nas

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I wtedy Erwen zamknął oczy i wziął głęboki oddech, a gdy ponownie się odezwał, głos jego, dotychczas drżący, stał się całkowicie spokojny: — Jeśli kto widzi, że przyjaciel jego błądzi i chce go przed złem uchronić, winien jest zrobić to w miarę swych możliwości za wszelką cenę, jeśli nie ma innych nad nim zobowiązań i ma jeszcze szansę powstrzymać swego brata przed błędem. Wtedy i zdrada jego zaufania jest dopuszczona, ponieważ chronić bliskich powinno się za wszelką cenę, a czasem innego wyjścia nie ma. Jeśli jednak kto swego przyjaciela zdradza i tym samym świadomie mu źle czyni, niech przeklęty będzie na wieki. Zaufanie i lojalność to jedne z podstaw przyjaźni, a kto potrafi je zdeptać i wodzić przyjaciela za nos, jednocześnie przeciw niemu czyniąc, nie jest godzien niczyjego szacunku i zasługuje na karę.

I wszyscy bogowie go poparli.

Przemowa Erwena, pana roślin podczas trzeciego spotkania bogów

Rozdział 12 Boskich Twierdzeń

— Nie spieszyło ci się — usłyszała znajomy, niski i przyjemnie miękki głos, tym razem pełen wyrzutu. — Minął niemal miesiąc.

Uśmiechnęła się lekko i podeszła do młodego mężczyzny. Musnęła wypielęgnowanymi palcami pokryty kilkudniowym zarostem policzek, a jej twarz przybrała wyraz skruchy zmieszanej z odrobiną tęsknoty. Chciała skończyć już tę niepotrzebną dyskusję, by znaleźć się w silnych, ciepłych ramionach i znów poczuć zapach skóry, piżma oraz pergaminu, tak charakterystyczny dla jej towarzysza.

— Wybacz, skarbie, ale miałam na głowie tak wiele spraw! — odparła z przejęciem i oparła wierzch dłoni na czole w dość teatralnym geście. — Każdego dnia tęskniłam ku tobie i naszym małym spotkaniom, ale cały świat się zwrócił przeciwko nim i zmuszał mnie do zajęcia się innymi powinnościami! — poskarżyła się i opadła na trawę z szelestem białej sukni. Normalnie nigdy by się tego nie dopuściła, zbyt zmartwiona samą możliwością zniszczenia ubioru i bliskością wszelkiego grasującego wśród źdźbeł robactwa, jednak to nie było prawdziwe. Tylko miraż, senna fantazja dzielona przez dwie dusze. — Musiałam zrobić wszystko, by nikt nie przeszkodził naszemu planowi! — Granatowe oczy zaszkliły się, a łzy groziły spłynięciem po zarumienionych lekko policzkach. Nie byłyby one szczere, jednak liczył się efekt. Chciała odpocząć, zapomnieć o codzienności, zabawić się tak, jak mieli w zwyczaju od tak dawna. Planowała osiągnąć to za wszelką cenę, wykorzystując w tym celu każdy atut swej niezwykłej urody. Na sam początek wystarczyła smutna mina, przy której niemal każdy mięknął.

Jednak jej kochanek z jakiegoś powodu nie zwrócił na to uwagi, zajęty myślami.

— Nie, żeby ci to wyszło — mruknął na jej słowa, zdecydowanie do siebie, ale i tak go dosłyszała.

— Słucham? — Klękając, wyciągnęła dłoń i chwyciła go za rękę, szorstką od ćwiczonej szermierki i tak gorącą, że wydawała się wręcz rzeczywista i prawie parzyła. Nie mogła się doczekać, aż spotkają się w realnym świecie i poczuje te zwinne, ciepłe palce na swojej naturalnie zimnej, wrażliwej skórze. — Cóż takiego masz na myśli, najdroższy? — zapytała z pewnym przestrachem. Nie mogła pozwolić, by całe lata intryg poszły na marne przez jeden głupi błąd. Nawet jej mistrz niczego nie wyczuwał i aprobował każde podjęte działanie. Powiedziałby, gdyby coś zrobiła źle, rozgniewałby się na tyle mocno, że odczułaby to wyjątkowo boleśnie i szybko zrozumiała, gdzie popełniła pomyłkę.

Jednak skoro mężczyzna twierdził, że coś przeoczyła, musiała dowiedzieć się, co też ma on na myśli i czy rzeczywiście jest to na tyle ważne, by się temu przyjrzeć. Możliwe, że zdołał odkryć coś, o czym wcześniej nie mieli pojęcia, w końcu jego pole manewru było zdecydowanie większe i podróżował po wielu krajach, zamiast trzymać się zamku, jak ona. Cieszyła się z takiego wspólnika, ponieważ nawet jej mistrz zdawał się czasem osłabiony. Nigdy nie wyraziła tych wątpliwości na głos, nie chcąc ponieść konsekwencji, jednak cały czas czaiły się one z tyłu głowy. Pocieszała się, że i tak nie istniała istota potężniejsza od niego i gdy nadejdzie pora i on zdobędzie to, czego pragnie, wynagrodzi ją za lojalną służbę.

Towarzysz przyjrzał jej się uważnie ciemnymi oczyma pełnymi emocji, uśmiechnął i wyraźnie rozkoszował się chwilę napiętą ciszą, nim z pełną satysfakcją rzucił bombę:

— Twój pasierb żyje.

Granatowe oczy otworzyły się szeroko, a dłoń wyślizgnęła się z uścisku, gdy kobieta z powrotem usiadła ciężko na ziemi. Otumaniona niespodziewaną wiadomością wpatrywała się w kochanka, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Czuła się, jakby uderzył ją ciężki wór. Całe ciało objął lodowaty chłód, krew zamarzła w żyłach. Z twarzy momentalnie odpłynął cały kolor, przez co rozchylone leciutko usta wydawały się krwawą plamą wśród morza bieli. Zaczęła drżeć, z trudem łapiąc oddech, a granatowe oczy wydawały się wręcz puste, jakby coś w jej skażonej grzechem duszy roztrzaskało się na odłamki zbyt drobne, by je poskładać.

— Jak? — wydostało się jedynie ciche pytanie, a wraz z nim bolesne westchnienie.

— Zapytaj swojego mistrza.

✽✽✽

Zza okna dochodził szum deszczu. Pojedyncze krople rozbijały się o szybę i spływały po niej, zostawiając strugi, przez które z trudem dało się dojrzeć to, co działo się za oknem. Zresztą już dawno zapadła noc, a w tej okolicy nawet latarnie nie działały, niewiele więc było do oglądania.

Pojedyncze odgłosy grzmotów roznosiły się co jakiś czas w powietrzu, a uderzające w oddali błyskawice rozjaśniały na chwilę atramentowe niebo, tworząc na nim świetliste cięcia, znikające w przeciągu ułamków sekund.

Mimo późnej godziny jakaś mikstura wciąż bulgotała w kotle, na jej powierzchni co rusz pojawiały się purpurowe bąble, pękające szybko i ustępujące tym samym miejsca kolejnym. W powietrzu unosiła się słodkawa woń, połączona z zapachem sosnowego dymu wydobywającego się z kominka przy jednej ze ścian. Czasem nawet przez wszystkie odgłosy w pomieszczeniu przebijał się trzask płonącego drewna. Płomienie rzucały ciepłe światło na wysokie regały pełne obitych w skórę ksiąg i stojące za kociołkiem półki wypełnione słojami oraz butelkami, w których przechowywano różnorodne substancje. W niektórych miejscach z mebli i ścian zwisały pęki suszących się ziół, wciąż pachnących na swój charakterystyczny, kojący sposób.

W tymże przytulnym, choć niezwykłym pomieszczeniu w wygodnym fotelu siedziała kobieta. Z jej ramion zwisał brązowy koc, w dłoniach trzymała stary wolumin, który najwyraźniej próbowała studiować. Jednak co chwilę odrywała wzrok od liter i spoglądała na drzwi, jakby czekała. Zazwyczaj nie odczuwała zmartwienia, jednak o tej porze, w taką pogodę i, przede wszystkim, w tych czasach miała pełne prawo do nerwowości. Wcześniej jeszcze mogła zająć się robieniem specyfików, ale zrobiła już wszystkie, których zapasy musiała uzupełnić i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Próbowała czytać, jednakże zżerający ją stres uniemożliwiał nawet tę z pozoru prostą czynność.

Dochodziła druga w nocy. Godzina, o której zdecydowana większość miasta spała i tylko straż przemierzała od czasu do czasu ulice w poszukiwaniu czegokolwiek odstępującego od normy. Czasem jeszcze jakiś kot przebiegał między domami albo wśród mokrych od deszczu ulic przemykała niczym cień samotna postać, przez nikogo niezauważona, zazwyczaj z wytrychem w jednej kieszeni i nożem w drugiej.

Nagle rozległ się doskonale znany dźwięk srebrnych dzwoneczków, gdy ktoś otworzył główne drzwi prowadzące do apteki. Zupełnie inny od pozostałych odgłosów sprawił, że właścicielka domu drgnęła gwałtownie, wyrwana z zamyślenia.

Kobieta zmarszczyła brwi. Jej lokatorka nigdy nie korzystała z tego wejścia. Z drugiej strony, klucz miała tylko ona oraz sama zielarka, a ciężkie wrota zdecydowanie zostały zamknięte jeszcze przed zmrokiem, gdy aptekarka zakończyła dzień pracy.

Instynktownie chwyciła nóż służący głównie do krojenia roślin i mocniej owinęła się kocem, gdy wstała, by sprawdzić, kto przybył. Miała szczerą nadzieję, że to rzeczywiście jej towarzyszka z jakiegoś powodu skorzystała z tych drzwi, a nie jakiś nieznajomy złodziej lub, co gorsze, gwardia. Zatrzymał ją jednak doskonale znany głos kolejnego i zarazem ostatniego mieszkańca domu:

— Zdejmij buty, bo będziesz szorować tę podłogę, jędzo!

Czyli to jednak ona. Inaczej nie odzywałby się w ten sposób, pomyślała zielarka z ulgą. Rzeczywiście, gdyby przybył ktoś obcy, najpewniej Fidelius zrobiłby natychmiastowy raban albo w ogóle milczał, pozostając niezauważonym i, co za tym idzie, bezpiecznym. W końcu nikt nie zwracał uwagi na zwykłego, czarnego kota przemykającego między meblami. Co innego, jeśli tenże kocur zaczynał gadać, w dodatku w taki sposób.

— A wyszoruję, żebyś się nie zdziwił! Twoim futrem, parszywy pchlarzu! — warknęła w odpowiedzi przybyła z czystą irytacją, świadczącą o tym, że coś musiało się wcześniej stać. Co prawda, jej kłótnie ze zwierzakiem nie należały do nowości, ale zazwyczaj były zwyczajnym przyjacielskim dogryzaniem, bez prawdziwej złości, takiej jak w tym stwierdzeniu. Zaraz jednak lokatorka aptekarki dodała znacznie ciszej oraz nieco nerwowo, jakby sobie o czymś przypomniała: — Śpi?

— Nie. Masz przejebane za szlajanie się po nocach. — Fidelius brzmiał na nadzwyczaj usatysfakcjonowanego, jakby podobała mu się myśl, że znajoma wpadła w kłopoty. Zresztą, jak przekonała się zielarka, gdy stanęła w progu, jego mina również wydawała się niesamowicie szczęśliwa tym, że mógł jeszcze bardziej zniszczyć humor młodej kobiecie, która przyszła o tak późnej porze do mieszkania.

— Zamknij pysk — padła jakże elokwentna odpowiedź, a zaraz za nią z ust panny wydostało się zmęczone westchnienie. Ze swojej pozycji przy drzwiach aptekarka nie widziała jej twarzy, ale od razu dostrzegła napięte mięśnie i drżące ręce zaciśnięte na kurtce oraz zwisającej z ramienia torbie.

— Niech lepiej zdejmie tę kurtkę, bo się przeziębi... Poza tym kapie na podłogę — odezwała się nagle właścicielka domu, a przybyła aż podskoczyła. Jednak rzeczywiście, pod nogami dziewczęcia zdążyła zebrać się już mała kałuża, a kolejne krople skapywały z kurtki i krótkich, przyklejonych do szyi i czoła włosów.

— O, Wissa! Nie powinnaś już spać? — zapytała prędko, odwracając się i witając starszą kobietę ze zdecydowanie sztucznym uśmiechem na pełnych, jasnych ustach. Zdjęła przemoczone ubranie oraz ubłocone buty, zostając w samej koszuli i zakurzonych spodniach, podkreślających smukłą, wysportowaną sylwetkę, wynik lat ćwiczeń i wybranej pracy.

— Nie powinna już dawno wrócić? — Wissa uniosła brew i oparła dłoń na biodrze, wpatrując się w towarzyszkę przenikliwym wzrokiem. Długa spódnica falowała przy każdym ruchu, koc zsunął się do łokci, odsłaniając haftowaną w czarną plecionkę rękawy bluzki.

— Punkt dla ciebie. — Młodsza z kobiet odgarnęła z twarzy kilka wilgotnych pasm, zazwyczaj zasłaniających jedno z ciemnożółtych oczu. Wytarła dłoń o spodnie, jednak niewiele to pomogło, bo te również były całe wilgotne od podróży w deszczu.

— Sor... — mruknął Fidelius, świdrując przybyłą intensywnie zielonymi oczami, niemal świecącymi w półmroku.

Sore przewróciła oczami i rozwiązała kilka górnych pętli przy koszuli, odsłaniając tym samym wyraźne obojczyki, zawsze sprawiające, że Wissa odczuwała przemożną potrzebę usadzenia jej przy stole i nakarmienia czymś wyjątkowo sytym, by nie przypominała tak istnego patyka. Oczywiście zielarka wiedziała, że młodsza kobieta to okaz zdrowia, a między skórą i widocznymi kośćmi kryją się jeszcze doskonale wyćwiczone mięśnie, ale instynktowi nie dało się tak prosto tego wyjaśnić; miał własne zdanie i uparcie się go trzymał.

— Straż się wszędzie kręci, pełno ich jak mrówek — wyjaśniła w końcu i rozluźniła się nieco, gdy aptekarka rzuciła jej koc. — Dobre pół godziny czekałam, żeby mnie nie zauważyli i nie miałam możliwości wejść tylnym wejściem, bo tam akurat patrolowali. Nigdy ich tylu nie widziałam, z dnia na dzień coraz gorzej, porządnie pracować nie można... — skarżyła się, otulając kocem i zaczęła szukać po szafkach ręczników, by, chociaż odrobinę, wytrzeć włosy.

— Przecież ty nie masz porządnej pracy — stwierdził kot wyjątkowo jak na niego kulturalnie. Najwyraźniej wyspał się wystarczająco, by nie obrażać każdego, kogo napotkał. Cóż, szkoda, że taki grzeczny przy ich najważniejszym kliencie nie był, Wissa potem cały dzień myślała, jak by go nie udusić i tylko to, że Sore nie wiedziała o ich gościu, powstrzymało ją przed zrobieniem Fideliusowi kilkugodzinnego wykładu po zamknięciu apteki. W sumie czego ona się po nim spodziewała... Na pewno niczego dobrego, cud, że jeszcze nikt go nie próbował zamordować.

— Milcz, sierściuchu — wycedziła młodsza z kobiet, owijając włosy ręcznikiem. — Egzekwuję prawo magów — ogłosiła dumnie, jednak widać po niej było, że kłamała; nie starała się nawet tego ukrywać. Nie lubiła swojej pracy, ale to najlepsza, jaką mogła zdobyć, szczególnie ze swoją barwną kartoteką i raczej jednoznacznymi umiejętnościami. Poza tym wolała nie rzucać się w oczy, więc zaciskała zęby i robiła to, co do niej należało, a potem odbierała za to całkiem sowitą zapłatę, przynajmniej jej zdaniem.

— Chciałaś powiedzieć, że kradniesz — poprawił ją złośliwie Fidelius i szybko uchylił się przed mokrą rękawiczką, która poleciała w jego stronę. Skórzana, odsłaniająca częściowo palce, służyła jedynie jako ochrona przed otarciami podczas wspinaczek i sprawiała, że trzymanie noża stawało się jeszcze wygodniejsze.

— To również — przyznała bez skrępowania i przeszła do pracowni Wissy. Powiesiła ręcznik na oparciu fotela obok kominka, by szybciej wyschnął. — Ich wina, że nie oddają po dobroci tych przedmiotów. Ktoś musi je zabrać, jeśli są naprawdę niebezpieczne, a lepiej zrobić to po cichu, zamiast męczyć się z władzą. Rok by się czekało i i tak nic by z tego nie wyszło. — Prychnęła wzgardliwie na samo wspomnienie tego, jak działało sądownictwo w kraju, szczególnie w przypadku spraw na tyle ważnych, że musiano je zgłosić bezpośrednio do barona lub, co gorsza, samego króla... a raczej królowej.

Zielarka potrząsnęła głową z pewnym rozczuleniem. Czasem się czuła, jakby opiekowała się dwójką wyjątkowo problematycznych dzieci.

— Niech idzie już spać, zanim padnie na miejscu albo się przeziębi przez to ubranie, ja leczyć nie będę — nakazała i zignorowała rozbawione parsknięcie Sor, doskonale wiedzącej, że nie zdążyłaby nawet kichnąć, a już zostałaby nakarmiona kilkunastoma specyfikami przeciwko chorobom. Mimo to młodsza kobieta uśmiechnęła się jedynie do Wissy i bez żadnych sprzeciwów pobiegła na piętro, pokonując po dwa schodki naraz.

Tymczasem aptekarka zebrała z podłogi rękawiczkę i z powrotem zajęła swoje miejsce w fotelu. Tym razem darowała sobie sięganie po książkę, a jedynie wpatrywała się w płomienie strzelające w kominku. Między złotymi i pomarańczowymi językami migały obrazy, niektóre tak wyraźne, jakby patrzyła przez niewypełnione niczym okno w środku dnia, inne rozmazane, spowite w sosnowym dymie. A może to w jej umyśle się pojawiały, czekały tylko na moment spokoju, by wyjść i zająć myśli? Nie zagłębiała się w to. Najważniejsze, że były. Jak zawsze od niemal osiemdziesięciu lat.

Nie zmrużyła oka przez resztę nocy.

✽✽✽

Gdy nastał ranek, siedziała obok łóżka śpiącej spokojnie Sore i wpatrywała się w młodą kobietę. Na jej twarzy malowała się troska, gdy po raz ostatni rozważyła wszystkie rozwiązania i doszła do wniosku, że nie istniało inne wyjście, aby to wszystko zakończyć. Nie chciała zrzucać na nią tego brzemienia, ale nie miała innego wyboru. Tylko Sor można było na tyle zaufać, by powierzyć jej to kluczowe zadanie. Poza tym Córka Nocy posiadała umiejętności, które sprawiały, że jako jedyna potrafiła podołać niecodziennej misji. Chociaż zielarce ani trochę się to nie podobało, wiedziała, że nie istnieje lepsza opcja... ani jakakolwiek inna. No, może poza śmiercią ich wszystkich, ale to nie wchodziło w grę. Nie pozwoliłaby sobie pójść na drugi świat przed Fideliusem. Jeszcze poszedłby męczyć kolejną biedną, naiwną i zbyt dobrą duszę.

Dziewczyna mruknęła coś pod nosem przekręciła się i, mrugając, otworzyła powoli żółte oczy. Przeciągnęła się, przetarła klejące od snu powieki i uśmiechnęła do Wissy.

— Idie kata. — Zaraz jednak zmarszczyła brwi, widząc zmartwienie na twarzy zielarki. — Co się stało? — zapytała, dotykając otulonego jedwabiem ramienia.

Starsza kobieta wzięła głęboki oddech, zanim odpowiedziała:

— Muszę ją o coś poprosić. — Gdy Sore dała jej znać, aby kontynuowała, wyjaśniła: — Miałam wizję... Potrzebuję kogoś pewnego, kto przekaże wiadomość mojemu znajomemu. Nikomu nie ufam bardziej niż jej, a w tej sprawie nie mogę pozwolić na najmniejsze zaniedbanie — mówiła szybko, z dłońmi zaciśniętymi na miękkim materiale czarnej spódnicy. — On ma kłopoty, a informacja może okazać się kluczowa dla wszystkich. — Pokazała kopertę, którą trzymała wcześniej w kieszeni. Położyła ją na stoliku. — Potrzebuję kogoś, kto da radę do niego dotrzeć i dopilnować, by wszystko poszło tak, jak powinno. — Jej głos zrobił się rzeczowy, w przeciwieństwie do wręcz błagalnego wzroku skierowanego na dziewczynę. — W nich cała nadzieja, a nie uda się na pewno, jeśli się nie dowiedzą. Musi im przekazać informację jak najszybciej.

— Dobrze, niech będzie. — Sore pokiwała głową, wyplątując się z kołdry. Prośba rzeczywiście brzmiała nietypowo, ale Córa Nocy nie takie rzeczy już robiła, bywało zdecydowanie gorzej. Wiadomość łatwiej przekazać niż coś ukraść. — To gdzie znajdę tego twojego znajomego?

— Właśnie w tym tkwi szkopuł i dlatego tylko ona może jechać — powiedziała Wissa tak poważnie, że młodsza kobieta aż zamarła w połowie ruchu i całkowicie się na niej skupiła. — Musi jak najszybciej wyruszyć do Irwanii.

❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦❦

To kto zgadnie oba znaczenia imienia Sore? W przypadku pierwszego wystarczy tak naprawdę znać angielski lub użyć tłumacza, a w drugim życzę miłego prościutkiego przestawienia literek XD

I jak podobał się ten rodział? Był dość trudny do napisania, szczególnie pierwsza część, dlatego mam nadzieję, że podzielicie się swoją opinią na jego temat. Naprawdę momentami musiałam odejść i odetchnąć, bo pisanie z perspektywy kogoś, za kim się nie przepada, potrafi daść w kość, szczególnie przy scenach niby romantycznych. Może jakieś podejrzenia, kto tam wystąpił? O, w ogóle nikt mi nie napisał, jak wypadł poprzedni rozdział, a w sumie ciekawi mnie to, bo pierwszy raz pisałam tam scenę, w której ktoś zwyczajnie się załamuje, zamiast z szerokim uśmiechem jechać dalej. Kocham emocjonalne sceny, ale nie umiem ich zbytnio pisać, wolę czytać. Wyszło to tam w ogóle?

Szczęśliwego Nowego Roku! Starajmy się zrobić wszystko, żeby nie był beznadziejny!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro