Zamieć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Tego dnia jest pierwsza rocznica śmierci słynnej superbohaterki Paryża, która przez wiele lat z odwagą chroniła to miasto przed złoczyńcami. Niegdyś dwudziestoletnia Biedronka, a raczej Marinette Dupain-Cheng, stawiła czoła wielu wrogom. To wyjątkowa, lecz smutna data. Wszyscy Paryżanie z żalem wspominają tamto okrutne zdarzenie i gromadzą się ze zniczami naprzeciw pomnika zmarłej bohaterki, by oddać jej wyrazy szacunku za wszelką dobroć, jaką ich obdarzyła.

— Skoro pani wspomina już o bohaterstwie, to gdzie podziała się osoba, która najbardziej powinna się tam pojawić?  Gdzie jest Czarny Kot, gdzie jest Adrien Agreste, który był narzeczonym Biedronki?

— Lokalizacja jego nie jest nam obecnie znana. Jak nam wiadomo, to on został ochroniony przez Biedronkę przed pociskiem wystrzelonym przez uciekiniera więziennego. W tej chwili wiemy tylko, iż zaprzestał działalności w branży modelingu. Ostatnim razem widziany był na pogrzebie ukochanej. Dochodzą nas słuchy, iż wyjechał z kraju. Kierując się informacjami światowego projektanta, Gabriela Agreste, były superbohater spełnia się w swojej wymarzonej pracy i zasmakował kompletnie nowego życia, by zapomnieć o tragedii, która wydarzyła się rok temu na jego oczach.

— Miejmy nadzieję, że jest szczęśliwym mężczyzną. Wracając do tematu o Biedronce... Od tamtego czasu, ani widu ani słychu o kolejnych poczynaniach Władcy Ciem. Wielu ludziom daje to powód do niepokoju, albowiem był on niegdyś człowiekiem wykorzystującym uczucia biednych, skrzywdzonych obywateli Paryża. Po zabójstwie Biedronki, zaistniał on jako całkowity przestępca, na którego bezapelacyjnie czeka sroga kara. Aby pomścić naszą drogą obrończynię, prosimy każdego o pogłębienie się w sprawie szukania głównego sprawcy i o wspólne przeżywanie śmierci osoby godnej majestatu każdego istnienia na świecie.

Parsknąłem głośno, po czym wyłączyłem zirytowanie telewizor, nabywając wówczas jeszcze więcej negatywnych myśli, które przychodziły do mojej głowy o każdej porze dnia i nocy.

Co za absurd.

Ten, który krył swoją tożsamość przede mną, ten, który zabił moją ukochaną Marinette i nasze niedoszłe dziecko, ten, co jest tchórzliwym zdrajcą, kłamiąc innym w żywe oczy, że zasmakowałem teraz nowej słodyczy... jest moim ojcem.

Moją... jedyną rodziną na tym świecie.

Od niemal roku sięgam pamięcią po przyjemne, okalane rażącą poświatą wspomnienia. Zakrywam je ciężkim, nie do przebicia płótnem, stoję niczym chwalebny, tudzież dumny rycerz broniący swej lubej przed zbójami, a później drżę, jak szalony, gdy zimno raz kolejny atakuje wszelkie zakamarki mojego ciała.

Bolesne skręcanie od środka zmieniam w rutynę. Nierównomierny oddech uznaję za coś nadto normalnego. Wszystko obieram w żart, trudząc się na następne kłamstwo bez dna.

I tak dalej, dalej siedzę, jak głupiec.
I tak dalej, dalej brnę w to niezdrowe życie, nie zamieniając z nikim choćby jednego, drobnego słówka.
I tak dalej, dalej się obwiniam, albowiem nawet słowa wybaczenia nie zastąpią pustki w moim sercu.

Dalej, dalej, dalej, bez skazy, jakbym utracił już wszelkie powody do istnienia na tym świecie.

Przetarłem niedbale kawałkiem chusty swoją brudną, zmęczoną twarz i postąpiłem ku drzwiom kołyszącymi się krokami. Cisza buczała mi w głowie, była zbyt głośna, abym nie zwrócił uwagi na to, iż w całym tym domu byłem tylko ja. Podłoga zaczęła skrzypieć naciśnięta moją stopą. I nagle dobiegł do mnie czyiś głos. Wzdrygnąłem się na moment.
Po chwili uświadomiłem sobie, iż pod domem musi stać dostawca jedzenia, które zamówiłem dwadzieścia minut temu.

Założyłem szybko czapkę na głowę i ruszyłem ku wyjściu, uprzednio sprawdzając przez szybę, czy moje przypuszczenia były trafne.

I były.

Bo któż by inny tu przychodził, nie wiedząc, że na totalnym odludziu mieszka była ikona mody Adrien Agreste?

— Dostawa jedzenia, należy się sześć euro — zaciął się mężczyzna, lustrując mnie badawczym wzrokiem. — Czy wszystko w porządku?

Wyciągnąłem z kieszeni pieniądze i wcisnąłem je w prawą dłoń zmieszanego dostawcy, kolejno zabierając od niego zapakowany posiłek i zatrzaskując tuż pod jego nosem drzwi.

— Nie jest w porządku — wyszeptałem sam do siebie i ponownie zanurzyłem się w ciemnocie i pustce tego niewielkiego domu.

***

Ostatnie, co pamiętam z tamtego zdarzenia, to tubalny dźwięk syreny dobiegający z ambulansu, który zresztą i tak się spóźnił. A później zgromadzenie Paryżanów, jacy kolejno wydawali z siebie odgłosy lamentu i niedowierzania. Z nieba spadały kryształowe krople deszczu, aż nagle przecięła je rażącym światłem błyskawica. Już po chwili przetoczył się grzmot. Ale nie zadrżałem nawet na moment na usłyszenie tego koszmarnego hałasu. Patrzyłem wtedy w gwiazdy, ale niedługo. Chyba właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że w moich ramionach spoczywało ciało.

Zimne, bezwładne ciało.

***

— Adrien, uspokój się! Zaraz się czymś zranisz! — upominał mnie Plagg. — Wiem, że przeżywasz teraz coś strasznego i bolesnego. Wiem, że twoje serce rozrywa się na tysiąc kawałków. Wiem, że nie chce ci się żyć, ale-

— Skoro jesteś tego wszystkiego taki świadom, to zamilcz wreszcie! — wrzasnąłem, czując jak uchodzi ze mnie powietrze. — Co za ironia losu. Ktoś, kto nigdy czegoś takiego nie doświadczył właśnie mi mówi, że mnie rozumie. Głowa mi od tego pęka.

— Adrien, na własnych oczach widziałem setki umierających superbohaterów. Połowa z nich nie zmarła ze starości, a z ran zdobytych-

— Przestań! — przerwałem mu. W głowie zaczęło mi buczeć i świszczeć. — Przestań, przestań! — wykrzyczałem. —   Śmierć ukochanej osoby nie równa się przyjaznemu uczuciu ku jakiemuś człowiekowi. Ach... racja. Przecież mam oba miracula. Mógłbym cofnąć czas i przywrócić Marinette do życia.

— Opanuj się! Nie jesteś zły! Nie jesteś mordercą! Nie chcesz nim być! — zawył z cicha i wyłupił na mnie oczy, nie wiedząc, do czego zmierzam. — Co... ty robisz?

Powolnym tempem zsuwałem z palca pierścień, który zdołał na mnie zesłać tak wielką tragedię.

— Masz rację. Nie chcę być zdrajcą — przyznałem. — Ale nie chcę być również kimś, kto do siebie przyciąga katastrofę i szereg porażek. Mówią, że miraculum to dar, to twór boski. Tyle że... — warknąłem, wpatrując się w tę przeklętą biżuterię i rzuciłem nią z werwą na ziemię, ukazując swoją nienawiść do niej. — To nieszczęście jest mi niepotrzebne. Gdyby istniał Bóg... to nigdy by nie doprowadził do jej śmierci, nie sądzisz?

Odpowiedziała mi głucha cisza.

Kwami już przy mnie nie było.

***

Byłem słaby, jakby zmęczony, ale nie miałem zamiaru iść spać.

Nie zmrużyłem oka od trzech dni i trzech nocy. Nie potrafiłem spać, wiedząc, że ona leży tam w zimnie, mając na sobie jedynie cienki materiał z jedwabiu. Nie tryskałem niezmierzoną energią, jak niegdyś. Myśli niezaprzeczalnie spędzały mi sen z powiek i szeptały, abym wreszcie wypoczął i pozwolił jej odejść. Moje serce jednak szybko temu zaprzeczało i ignorowało owe propozycje.

Otoczyłem smutnym wzrokiem granitowy nagrobek. Obok niego rozpościerał się szereg pięknych wiązanek ze sztucznymi i świeżymi kwiatami. Wśród nich leżały również obramowane zdjęcia, szmaciane lalki i małe jej podobizny. Wszędzie podziewały się różnego rodzaju znicze i świeczki. Nigdy nie rozumiałem tego, dlaczego ludzie dekorują groby takimi rzeczami. To tak, jakby pogodzili się ze śmiercią bliskiej im osoby.

A ja... nigdy się z tym nie pogodzę.

Za bardzo ją kocham, aby puścić jej dłoń.

Do moich uszu dobiegł odgłos zbliżających się kroków. Zza drzewa wyjawiła się pięcioosobowa rodzina z bukietem białych róż. Naciągnąłem na oczy czapkę, abym nie został zauważony. I wtem poczułem okropny ból w lewej piersi. Przeszło to na bardzo szybkie kołatanie serca i utratę ostrości tego, co przede mną było. Podjąłem próbę skupienia spojrzenia na jej grobie. Ale jedyne co zrobiłem, to poczułem, jak moje nogi zaczynały się kołysać i tracić równowagę.

A później... była już tylko ciemność.

***

Zbyt jasna poświata zaczęła drażnić moje oczy, toteż uniosłem ciężkawe powieki i odwróciłem się. Nie miałem pojęcia gdzie jestem. Nie znajdowałem się w żadnym znanym mi pomieszczeniu, wokół mnie pustka siała zamęt.

— Czarny Kot.

Usłyszałem twardy męski głos, a później słodki damski śmiech.

— Czyż to nie ciekawy zbieg okoliczności?

— Czarny Kot.

— Jego serce krwawi.

— Nieszczęście go dotknęło.

— Następca mego ukochanego.

— Piękna twarz. We łzach i żalu pogrążona.

Panika ogarnęła moje ciało. Niezdolny jednak byłem wstać i kolejno stamtąd uciec. Nie widziałem nic prócz nieznośnego światła, które niepokojąco się do mnie zbliżało.

— Jakaż tragedia. Jego oczy są nią zaślepione i zamknięte na piękno świata. Cóż za tragedia. Cóż za niedola.

Zmrużyłem wzrok i ujrzałem, jak mignął pode mną czerwony błysk. Zadrżałem na moment i uniosłem głowę. Widok, który dano mi zobaczyć był tak zadziwiający, a zarazem cudowny, że nie sposób w niego uwierzyć.

Parę metrów dalej stała grupa ludzi odziana w śliczne czerwone stroje w czarne kropki, obejmujących urodziwą kobietę, która łkała w ich ramiona. Jej ciemne włosy nachodziły na zarumienione poliki, jej karminowe usteczka wydawały z siebie cichy jęk. A z jej błękitnych oczu wylewały się litry słonych łez.

— Mari...nette — wyszeptałem.

— Jakaż tragedia, pani szczęścia pogrążona w nieszczęściu — podsunął mężczyzna, klepiąc ją delikatnie po głowie.

— Marinette! — wykrzyczałem, nie dowierzając.

— W istocie, jest smutna tym, żeś ty jest smutny, Czarny Kocie.

— Marinette — powtórzyłem.

Spojrzała na mnie. Moje serce gwałtownie podskoczyło.

— Kochany — odrzekła, uwalniając się z objęć poprzednich superbohaterów. — Mój kochany Adrienie. — na jej twarzy pojawił się śliczny uśmiech, jakiego tak bardzo mi przez ten rok brakowało. — Mój biedny.

Podeszła do mnie niepewnym krokiem i ukoiła narastający ból w mojej klatce piersiowej poprzez złożenie pocałunku na moich ustach. Następnie przytuliła się do mojego torsu, stanęła na palcach i popatrzyła na mnie ze współczuciem.

— Nie możesz tak żyć... minou — odparła, przejeżdżając palcem po moich rzęsach. — Musisz porzucić to, co tobą zawładnęło po moim odejściu. Inaczej pogrążona będę we łzach po kres twoich dni.

— Ale ciebie tam już nie ma — odrzekłem, na co ta machnęła ręką.

— Jestem, jestem z tobą w każdej chwili — położyła dłoń na mojej lewej piersi. — Jestem tutaj.

Zapragnąłem powrotu z nią do naszego świata, do Paryża, do życia, jakiego nigdy nie doświadczyliśmy. Chciałem z nią zrobić tyle rzeczy, drobnych, takich, z których cieszyłbym się bez powodu. Chciałem stać się jej mężem, mieć z nią dzieci, a później się razem zestarzeć i obrócić w popiół.

A gwiazdy, które były mi bliskie od samych narodzin zaśmiały mi się w twarz i odrzuciły z impetem moje wieloletnie marzenia. Rozprysły się one jak stado dzikich koni. Nie pozostało po nich nic, prócz wstrętnych, bolesnych wspomnień.

Zauważyłem, jak kobieta znika. Znikały wszystkie legendarne postacie Biedronek, które przyglądały mi się z wygórowaną nadzieją na to, że podołam nowym wyzwaniom.

— Zaopiekujemy się nią, superbohaterze... więc i ty, zaopiekuj się sobą i ludnością, nad jaką nie jesteśmy zdolni już sprawować pieczy. Nie odtrącaj tego błogosławieństwa, Adrienie.

— Marinette! — zawołałem za nią, lecz nie mogłem jej nawet złapać. Jej ciało zamieniało się w białą mgiełkę.

— Czas, byś puścił moją dłoń. 

— Ja nie chcę! — jęknąłem.

— Bądź szczęśliwy, Chat... — wydusiła. — Bądź szczęśliwym panem pecha.

I znów błysnęło światłem, ale tak oślepiającym, że zmuszony byłem zamknąć oczy. Słowa jej odbijały się echem i pieszczotliwie zaśpiewały mi do głębokiego snu.

***

Zamrugałem parę razy, aby zrozumieć, że znajduję się w sali szpitalnej. Moje nozdrza drażnił typowy zapach leków i cierpienia. Nade mną czuwała brązowowłosa kobieta, która drgnęła na moment.

— Obudził się pan? Pójdę po lekarza-

Złapałem ją za nadgarstek i popchnąłem ku sobie.

— Ile tutaj leżę? Co się ze mną stało? Kim jesteś?

— Parę godzin. Na wypadek podpięłam kroplówkę, jest pan odwodniony i wyczerpany. Doktor kazał nam cię obserwować przez parę dni. — tłumaczyła. — Co do drugiego pytania, to o ile pamięć mnie nie myli, został pan znaleziony na cmentarzu przez rodzinę. Bardzo mili ludzie tak poza tym.

— Kim jesteś? — ponowiłem pytanie. — Nie znasz... mnie?

— Pielęgniarką, nie na stażu. I to dość oczywiste, że pana znam, proszę pana. To byłoby niegrzeczne z mojej strony nie znać osoby, która uratowała mnie niejeden raz, panie Agreste.

Uniosłem brwi podejrzanie.

— Jak się nazywasz?

— Eveline. Eveline Molière. A teraz proszę się nie ruszać, idę poinformować lekarza o pańskim stanie. Jeśli tego nie zrobię, będę musiała uzupełnić wiele papierów.

Wyszła nie bacząc na to, że byłem zdziwiony, wręcz oszołomiony. Zakryłem swoją twarz dłońmi i parsknąłem śmiechem.

Bądź szczęśliwy, Chat. Bądź szczęśliwym panem pecha.

Gdyby to było takie łatwe...

Zawsze wymagałaś ode mnie niemożliwego, Marinette. Bo niby jak mam się pozbierać po utracie najważniejszej osoby w moim życiu?

Z otwartego okna mogłem dostrzec szeleszczące liście, które tańczyły na drzewach pod wpływem wiosennego wiatru. Nagle dostrzegłem, jak skrawek papieru wleciał do tego pomieszczenia. Urwałem się z miejsca i pociągnąłem za sobą stojak z kroplówką, po czym złapałem świstek i zacząłem go oglądać z obu stron. W chwili, w jakiej ujrzałem na nim drobnym druczkiem napisane zdanie, stanąłem jak wryty.

Jestem tu.

Słowa te zmroziły każdą część mojego ciała, od stóp po głowę. Obserwowałem wycieńczonym wzrokiem, jak na tej drobnej kartce lądowała mała niepozorna biedronka. Uchyliłem usta na sekundę. Z czasem przeobraziły się w coś na kształt wesołego uśmiechu.

I wtedy, po raz pierwszy od roku... z moich oczu wypłynęły gorzkie łzy.

________________________________________________

YEAH, TO KONIEC, NIE MA JUŻ NIC.
JESTEŚMY WOLNI, MOŻEMY IŚĆ.

Witam wszystkich, pewnie mnie już nie pamiętacie, ale się nie dziwię, bo wstawiam na wattpadzie rozdziały raz na ruski rok. Moja umiejętność pisania spadła o pięć poziomów, o ile nie więcej, dlatego rozdział ten jest napisany marnie, niedokładnie.

Ale tak, shot ma już cztery miesiące. I udało mi się wreszcie go skończyć.

Co o nim myślicie? Macie jakieś uwagi? Pewnie, że macie.
Poświęćcie choćby dwie minutki na to, by wyrazić zdanie na temat tego krótkiego fanfika. To była dla mnie naprawdę dobra odskocznia, na jakiej mogłam odbiec od zabawnych, niepoważnych rzeczy.

Zapraszam was do moich innych dzieł i tam się widzimy.

Mam jeszcze jedno drobne pytanko: Czy gra ktoś może w gry otome? Jeśli tak, to dajcie znać w komentarzu! Pilne!

Maiaren

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro