Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Will siedział pokornie w łóżku, które stało pod oknem i spoglądała na to, co udało mu się dostrzec przed horyzontem. Czuł jak ponad czołem zaczynają uchodzić strumienie ciepłego powietrza. Przysunął się bliżej do okna, podpierając się łokciami na parapecie.

Z piętra, na którym się obecnie znajdywał, na pewno nie zdołał by uciec. Był jeszcze za słaby. A gdyby skoczył, z pewnością złamał by sobie kark. Z zewnątrz, pod ścianą budynku nie było murów, ani wysokich drzew, po których mógłby bez problemu zeskoczyć.

A może się postaraj? - zapytał w myślach samego siebie. Był naiwna.
Był zmęczony oskarżeniami Zacka o morderstwa. Dodatkowo ukrywał przed przyjaciółmi i samym sobą, że męczyła go jakaś choroba. A Alyss i Halt wyglądali jakby przez cały czas go okłamywali. W dodatku, izba, w której przebywał była ponurym i obcym miejscem.

Gdy zaczynał przypominać sobie koszmary, które mogły być jego utraconą rzeczywistością, jego wspomnieniem, zaczął cierpieć. W porę udało mu się zapanować nad sobą i swoimi doświadczeniami. W ciągu jednej chwili, tam na wieży, jego życie diametralnie się zmieniło. Co miała oznaczać wizja, która pojawiła się po tym, jak dryfował w ciemności?

Nagle opadł jakby bezsilnie. Cofnął się myślą do wydarzenia, w którym ostatni raz widział swojego przyjaciela, Zacka. Pod wpływem negatywnych emocji, które nim zawładnęły, uronił jedną łzę. Spływała powoli, po spierzchniętym policzku. Serce domagało się wyskoczyć z klatki piersiowej, jednak zwiadowca był spokojny, choć usychał z bolesnej tęsknoty.

Sercem chciał się znaleźć przy Horac'em albo Gilanie. To za nimi tęsknił. Rozum nie pozostawiał złudzeń. Tkwił w pustym pokoju. Obojętny wobec promieni wschodzącego słońca, odbijającego się na tle błękitnego nieba, obojętny w stosunku do natury, która go witała.

Nieporuszony nawet przez słowa byłego mentora, które wciąż wpadały  ucha. Nawet obecność ponurego zwiadowcy nie chwyciła by Willa za duszę. Tak dużo się ostatnio działo.

Will spoczywał bezwładnie na posłaniu, gdy do izby wparował Halt z lady Pauline. Kobieta miał nieprzenikniony wyraz twarzy, a zwiadowca wyglądałal jakby miał wiele do powiedzenia. Will udał, że nie zauważył obecności gości. Jego czekoladowe oczy były lekko rozchylone.

Z pół snu wzbudził go czuły głos Pauline.

- Jak się czujesz?

Usiadł, wcale się nie ociągając, ale w tym momencie widok zasłoniły mu dawno nie czesane kosmyki włosów. Odgarnął je niedbale za ucho, a potem ujrzała nad sobą dwie nieprzeniknione twarze. Obydwoje byli w wyjątkowo milczący.

- Wydaje mi się, że jest coraz lepiej - powiedział po stoicku Will do kurierki, która usidła sztywno na krzesło stojące naprzeciw łóżka. Potem Halt położył jej dłoń na ramię. Młody zwiadowca wpatrywał się ślepo w jeden martwy punkt na ścianie.

- Nie pamiętam co się stało, ale Alyss mi opowiadała, co mówią ludzie, że próbowałam uratować Zacka i sam straciłem nad tym kontrolę. - Will zwiesił głowę w przygnębieniu i ściszył głos. Jego ciało drżało z powodu stresu i napięcia. - Halt, co ja robię źle?

- Wystraszyłeś nas wszystkich - odparł siwobrody zwiadowca. Wiedział, o co chodziło Willowi, lecz nie zamierzał odpowiadać na ostatnie pytanie.

- Ale Halt, ratowanie życia mam we krwi.

Starszy zwiadowca spuścił na moment głowę. Will miał rację. Jego rodzice również zginęli, ratując życie nieznanej osobie.

- Zupełnie nic nie pamiętasz? - zagabnął Halt nieco podejrzliwie. - Jak bardzo urwała ci się pamięć?
Młody zwiadowca uniósł wysoko brodę, patrząc wprost na byłego mentora.

- Pamiętam naszą rozmowę, a potem gdzieś zniknąłeś, zostawiając mnie samego. Potem pamiętam tylko ciemność i nic nie znaczące wizję.
Pauline wstała, zbliżyła się do łóżka i usiadła na krawędzi, gładząc pomiętą pościel.

- Jakie wizje, Willu?

Will zawahał się, spuścił głowę ze wstydu i jedną dłonią zaczął pocierać przedramię drugiej ręki.

- To osobista sprawa. Nie wiem, czy jestem w stanie o tym mówić - zadeklarował niepewnie. - Niewykluczone, że nigdy o tym nie powiem.

- W takim razie nie musisz. - Kobieta spojrzała na niego cierpliwie, a potem przeniosła wzrok na swego męża w myśl, że ją poprze. - Wystarcza nam, że wyzdrowiałeś.

- Nie musisz mówić, Chociaż lepiej by było, abyś to z siebie wyrzucił. To lecznica, Willu.

Will zmarszczył czoło. Nastała chwila ciszy.

- Nie lubię w niej przebywać. Nie jestem chory. Mogę dziś pojechać do chaty - powiedział Will. Miał spokojny głos. 

- Zabierzemy cię z tego miejsca. Ale nie będziesz jeszcze pracować. - Halt starał się całą swoją uwagę skupić na byłym uczniu. Trudno mu było zrozumieć co siedzi w głowie jego wychowanka. - Sprawa Zacka, tak? Porozmawiamy o tym później. Najpierw musisz się zrehabilitować.

- Dlaczego nie mogę zobaczyć Zacka?

- Mam zawołać Alyss? - zaproponował bezlitośnie Halt.

- Nie! - odparł nagle niezadowolony młodzieniec. 

- Jeszcze o tym porozmawiamy - rzekł stanowczo Halt. Nadszedł czas, aby wziął sprawy w swoje ręce.

Will nie był pewny, czy chce rozmawiać z mistrzem, lecz przyszłość Zacka była wielką tajemnicą.

Tak samo nie było łatwo stawić czoła spojrzeniom odprowadzającym go do wyjścia. Czuł się jak samodestryrukcyjny potwór. Służący barona oglądali się w ślad za nim, a zaraz potem jego imię znajdowało się na ustach wszystkich służebnych, a wzrok każdego z nich był bardziej krępujące niż jakiekolwiek wystąpienie przed publiką.   

Halt bierze sprawy w swoje ręce. Już sama się boję, co z tego wyniknie. :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro