2. Ja i Diana nie pijemy herbaty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Gdyby ktoś chciał w tamtym momencie opisać Jerry'ego jednym słowem, wystarczyłby mu rzeczownik "szok". Baynard stanął przed ogołoconą wiśnią i prawie zakrztusił się spadającym z nieba śniegiem. Wybałuszył oczy to na drzewo, to na Shirley i przełknął ślinę. 

     — Jesteś pewna, że to bezpieczne? — zapytał, mierzwiąc sobie włosy i wytrzepując z nich śnieg.

     — Jestem pewna, że twoje pytanie było zbędne. — Dziewczyna zdawała się ignorować jego wahanie; patrzyła się na wiśnię rozanielonym wzrokiem i uśmiechała się sama do siebie. W jej głowie już tworzył się przepiękny obraz. Zanim wyrwała Jerry'ego ze stodoły, zdążyła spędzić prawie godzinę nad wycinaniem malutkich kwiatów wiśni, które zamierzała przymocować wstążkami do gałęzi. — Po prostu mi pomóż, proszę, Jerry! — Podskoczyła i wylądowała w śniegu. Jej fartuszek był już mokry i ubłocony. Zapamiętała, by wyprać go zanim dorwie się do niego Maryla.  — Te gałązki i tak zetnie Mateusz, bo uderzają o szyby, a ja muszę je mieć, muszę zachować moją wiśnię.

     — Co będę z tego miał? — Oparł się o pień drzewa i popatrzył w górę. — Oprócz ubawu z ciebie i tego, jak spadniesz — dodał.

     — Pozwolę ci przyjść na herbatę do mnie, kiedy zaproszę Dianę. — Ania uniosła dumnie głowę, wiedząc, że trafiła w niego tym zdaniem. — O ile wcześniej wyczeszesz siano z włosów i będziesz zachowywał się jak dżentelmen. 

     — Wybacz, nie jestem Gilbertem — odparł Baynard, zerkając w górę. Rudowłosa wypuściła ze świstem powietrze. 

     — Nie wspominaj o Blythe'cie — wydusiła po chwili. — A teraz podsadź mnie, błagam, potrzebuję tej gałązki do mojego Zielonego Wzgórza! — Wyciągnęła ręce do drzewa.

     Chłopak przewrócił oczyma i westchnął ciężko, splatając dłonie w koszyczek, by Ania mogła wejść na drzewo. Ukucnął i skinął na nią, czekając, aż stanie mu na rękach. Shirley pisnęła z emocji i żwawo znalazła się na górze. Jerry podniósł ją na tyle, ile tylko mógł, po czym patrzył, jak niedawna sierotka siada na grubym konarze. Ania przerzuciła prawą nogę ponad gałęzią i usiadła okrakiem na grubej żerdzi, chwytając się dłońmi kory. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, gdy dotknęła zimnej powłoki drzewa. Było w tym coś mrożącego krew w żyłach i jednocześnie fascynującego — takie obserwowanie wszystkiego z góry, niczym chmura przepływająca nad Wyspą Księcia Edwarda. 

     Rozłożyła ręce na boki i zamknęła oczy, wciągając w płuca zimowe powietrze. Wyobraziła sobie, że jest płatkiem śniegu, że wiatr porwał ją daleko, daleko, może aż za Wyspę, by mogła zobaczyć piękne kraje. W swojej wyobraźni unosiła się nad Zatoką Świętego Wawrzyńca, widziała całe hrabstwo Quuens i sąsiadujące z nim hrabstwa Kings i Prince. Z Kanady wędrowała nad Europę i zahaczała o paryskie chmury, o obłoczki znad Wielkiej Brytanii i ramiona wschodniego wiatru. Czuła zapach śniadania w orphelinacie, na jej policzkach osiadł pył rosyjskich ulic, słyszała delikatny głos pasterki na podhalańskich łąkach. To wszystko, choć znane tylko z książek, wydawało się tak znajome i bliskie. Dla płatków śniegu przecież wszystko jest tak niesamowite, bo są jak cisi obserwatorzy, którzy zwiedzają cały świat zabierając z niego okruchy. Z okruchów świata Ania Shirley upiekła chleb swojej wyobraźni.

     — Mogłabyś się pospieszyć? Zaraz muszę sprawdzić co u kur i dać pani Cuthbert jajka dla Gillisów. — Jerry przerzucał w dłoniach śniegową kulkę. Ania przewróciła oczyma, niepocieszona, że musiała wrócić ze swej podróży. 

     — Mogę sama zanieść jajka Ruby i jej rodzinie — powiedziała, łamiąc gałązki i zbierając je w sztywny bukiet. 

     — Pani Cuthbert zakazała cię wpuszczać do kurnika. Mówi, że narobisz więcej szkód niż lis. — Baynard spojrzał na nią w oczekiwaniu, aż zejdzie. — Schodzisz? Nie mam całego dnia, czy jak to tam mówiłaś. — Uśmiechnął się zawadiacko. 

     Ania przytrzymała się pnia i rzuciła w śnieg swoje zdobycze, by po chwili zsunąć się po drzewie, prawie rozrywając przy tym sukienkę. Wpadła w małą zaspę przy korzeniach i przez chwilę zdawało się jej, że wiśnia pochyla się nad nią niczym Maryla, grożąc gałęziami i szumiąc, że też Mateusz przesadza z rozpieszczaniem tego dziecka. Roześmiała się więc i wstała, otrzepując fartuszek, po czym podniosła swoje gałązki. 

     — Dziękuję, Jerry! — Strąciła śnieg z brązowych patyków. — Podołałeś. — Poklepała go po ramieniu i skierowała się w stronę Zielonego Wzgórza. 

     — To jak z tą herbatą z Dianą? — zawołał francuski chłopak, zakładając czapkę na krucze włosy.

     — Ach, tak, zapomniałam! Ja i Diana już nie pijamy herbaty od czasu feralnego soku, który nim nie był, pamiętasz? — Roześmiała się i pobiegła do kurnika. 

•♡•

JESTEM ZBYT WKRĘCONA W TO FF, ŻEBY CZEKAĆ DO JUTRA, YOU KNOW

Opisywałam teraz Ruby i kocham ją mocno, to taka buba

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro