15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucy zadrżała, czując na swojej skórze delikatny chłodny powiew powietrza. Uchyliła lekko powieki by zaraz je zamknąć, oślepiona blaskiem wschodzącego słońca. Powiodła dłonią po zimnym kamieniu na którym leżała, po czym gwałtownie poderwała się do góry. Rozejrzała się po otoczeniu, przypominając sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Była na półce skalnej gdzieś na skalistej górze, a więc z pewnością niczego sobie nie wymyśliła. Jednak otaczającego ją ciepłem Dragneela nigdzie nie było. Z rosnącą paniką zerwała się na nogi spoglądając w dal, a w kącikach jej oczu pojawiły się zalążki łez. Znowu jej to zrobił? Zostawił ją? Jej serce zaczęło się rozpadać na milion małych kawałków, których już nie zdołałaby ze sobą posklejać w jedną sensowną całość. Nabrała powietrza w płuca i z całych sił krzyknęła:

- NATSUUUU!!!

- Nie musisz tak krzyczeć Lucy. Mam bardzo dobry słuch - usłyszała w głowie jego jęknięcie i zadarła głowę do góry, by zobaczyć wielkie cielsko czerwonego smoka, które leżało tuż nad nią na brzegu skarpy.

Heartfilia przełknęła gulę która pojawiła się w jej gardle i odetchnęła z ulgą. Nieopisana radość rozeszła się po całym jej ciele, kiedy go zobaczyła. Nie powinna była w niego wątpić i wiedziała, że już nigdy tego nie zrobi.

- Przyniosłem dla ciebie rybę na śniadanie - zakomunikował dumny z siebie, pokazując jej okazałą sztukę zawisłą między szponami jego wielkiej łapy. Wtedy brzuch Lucy odezwał się głośnym burczeniem, które echem rozniosło się po okolicy. 

- Chcesz średnio czy dobrze wypieczone? - spytał jakby był kelnerem w jakiejś drogiej restauracji. Lucy w zastanowieniu stuknęła kilka razy paznokciem po podbródku.

- Dobrze wypieczone poproszę - powiedziała wreszcie, czując wdzięczność, że o niej pomyślał. Miała wrażenie, że jej żołądek z głodu zaraz zje sam siebie, bo od zeszłego popołudnia nie miała nic w ustach. Natsu napiął mięsnie po czym zionął ogniem prosto na trzymaną przez siebie rybę. Lucy automatycznie zasłoniła się rękami przed jego żarem, a gdy ponowne spojrzała na swój posiłek wrzasnęła:

- Zwęgliłeś ją!!!

- Przepraszam Luce - mruknął zakłopotany - jeszcze nad tym nie panuję - dodał przepraszającym głosem, podając jej rybę. Lucy spojrzała na nią krytycznym wzrokiem, jakby próbowała ustalić czy nie znajdzie jakiegokolwiek w miarę zdatnego do zjedzenia kawałka. Wtedy powiał delikatny wietrzyk, a ryba rozsypała się w drobny mak. Heartfilia zgromiła smoka wzrokiem, a po chwili jej brzuch zaburczał conajmniej na równi z rykiem niedźwiedzia.

- Powinnam była jednak zrobić to w tradycyjny sposób - mruknęła niezadowolona. Natsu wyciągnął ku niej swoją łapę i bez ostrzeżenia zamknął ją w swoich szponach. Uniósł ku górze i usadowił na swoich piecach.

- W takim razie podrzucę cię do najbliższej wsi lub miasta - powiedział, po czym poderwał się do góry. Lucy mimowolnie najpierw zesztywniała i kurczowo uczepiła się jego ciała. Gdy znaleźli się wysoko na nieboskłonie i Natsu ustabilizował lot, pozwoliła sobie na rozluźnienie. Rzadko miała okazję oglądać świat z wysoka. Z tej perspektyw wydawał się o wiele piękniejszy i bardziej tajemniczy. Po kilku minutach Natsu wylądował na polanie i pomógł Lucy zejść.

- niedaleko jest miasteczko w którym na pewno znajdziesz coś do jedzenia, a ja zaczekam tutaj do twojego powrotu - zakomunikował.

- może pójdziesz że mną? - zapytała. Natsu spojrzał na nią sceptycznie zanim się odezwał.

- W tym stroju? - Spytał retoryczne stając na tylnych łapach - raczej mnie nie wpuszczą bo brakuje mi krawata - dodał uznając jej słowa za żart. Heartfilia mimowolnie zachichotała przykładając dłoń do ust.

- Natsu ja nie żartuje - powiedziała wreszcie - pójdziesz że mną?

- Lucy... Wiesz, że bardzo bym tego chciał ale nie mogę... - powiedział z żalem w głosie.

Lucy spojrzała na niego zaciskając dłoń na znajdującej się w kieszeni fiolce z magiczną wodą. Jeżeli dobrze zrozumiała działanie źródła...

- Być może jest sposób który sprawi, że będziesz mógł ze mną pójść... - zaczęła ostrożnie a widząc, że jego cała uwaga skupiła się teraz na niej, wyjęła z kieszeni fiolkę z kryształową wodą - To woda ze Smoczego Źródła. Nie wiem jaki będzie efekt i na jak długo, ale może jeśli ją wypijesz... - Zawiesiła głos dając mu czas na przetworzenie nowych informacji.

Natsu spoglądał na nią nie wierząc w to co słyszy. Nawet dotąd milczący END zainteresował się tematem.

- Ja bym spróbował - powiedział Demon nie pytany - w końcu co ci szkodzi spróbować.

- co mi szkodzi? Ty mi szkodzisz... - mruknął Dragneel.

- och RANISZ moje serce - odparł teatralne END.

- to ty masz jakieś serce? - spytał drwiąco Natsu.

- zero do jednego dla ciebie - mruknął END - tak czy siak spróbuj.

- po to żebyś znowu przejął kontrolę? Nie ma mowy! - warknął Dragneel.

- nie zależy mi. Nie chcesz to nie bierz - rzucił jakby od niechcenia. Po chwili milczenia ze strony Natsu, dodał - Twój świat nie jest taki zabawny jak myślałem. Mogę sobie tutaj stworzyć własny i lepszy, bo nie będzie w nim Ciebie - burknął co rozbawiło Natsu. Oboje dobrze wiedzieli, że niezależnie od zdania Demona, Dragneel i tak zaryzykuję. Spojrzał na pełną nadziei twarz Lucy i kiwnął swoim wielkim łbem na zgodę. Otworzył dobrze Uzębioną paszczę i...

- o Boże Natsu kiedy ostatnio myłeś zęby?! - wykrzyknęła Lucy zakrywając dłonią usta i nos. Otworzyła fiolkę, która w porównaniu z nim była koszmarnie malutka i wylała całą zawartość na jego język. Z perspektywy Natsu, było to zaledwie kilka kropel które natychmiast wchłonęły się w język, zanim w ogóle zdążył je przełknąć. spojrzał na nią zmartwiony i już miał zamiar powiedzieć, że to raczej nie pomoże, kiedy poczuł znajomy ostry ból jaki przetoczył się przez jego ciało. Magiczna woda zadziałała wręcz błyskawicznie, czego absolutnie się nie spodziewał. Zawył targany potwornym bólem, na co Lucy w przestrachu odskoczyła na znaczną odległość. Smok na jej oczach zaczął się zapadać w sobie, kurczyć, aż po chwili mogła wyodrębnić zarys ludzkiej sylwetki spoczywającej na kolanach. Wśród wydobywających się z postaci kłębów pary, mogła dostrzec znajomy kolor różowej czupryny. Natsu podniósł się z klęczek stając prosto na nogach, a na jego twarzy widać było oznaki zmęczenia. Spojrzał na nią po czym zapytał:

- Jak wyglądam Lucy?

Lucy uśmiechnęła się przez napływające do jej oczu łzy, przypominając sobie gdy ostatnim razem zadał jej to pytanie. Dla niej od tamtego, czasu nic się nie zmieniło i wiedziała, że wtedy nie pytał tylko o wygląd. Tamtego dnia, po ciężkiej walce jaką stoczył w Królestwie Stelli... Po tym, jak z jego punktu widzenia przemienił się w bestię by pokonać przeciwnika, jakaś jego cześć bała się odtrącenia. Musiał zapytać, musiał wiedzieć kogo widziała. Jeszcze jego? Czy już może Potwora? Jednak w ciągu minionych miesięcy już nieraz udowodniła, jak bardzo dla niej nie ma znaczenia jego wygląd ani czająca się w środku bestia, bo dla niej zawsze był...

- Jak Natsu oczywiście - odparła i rzuciła mu się w ramiona. Objął ją, mocniej przyciągając do siebie, a Lucy wtuliła twarz w jego ramię i zaniosła się płaczem, który niósł w sobie ulgę i wielką radość. Natsu zanurzał nos w blond kosmykach zaciągając się jej zapachem. Wreszcie mógł zrobić to, czego od tak dawna pragnął. Wreszcie miał w ramionach cały swój świat, jakim dla niego była. Lata temu w Hargeonie, gdy spotkał ją po raz pierwszy, nawet do głowy mu nie przyszło, że będzie dla niego aż tak ważna. Musiał jednak szczerze przyznać przed samym sobą, że od początku coś między nimi było. Swego rodzaju zrozumienie, którego pojawienie się było tak naturalne jak oddychanie. Sprawiło to, że przez długi czas nie zdawał sobie sprawy ze swoich własnych uczuć. Delikatnie odsunął od siebie Lucy, by spojrzeć w jej piękne orzechowy oczy, teraz wilgotne ze wzruszenia i z uczuciem pocałował ją w czoło. Lucy wspięła się na palce i złączyła ich usta w pocałunku. Natsu tyle razy wyobrażał sobie ten moment, marząc o jej słodkich ustach i pięknym ciele które znów było jego, lecz teraz gdy już była tuż obok i w jego objęciach, chciał by tego dnia było jak dawniej. Ich więź nie opierała się przecież jedynie na pożądaniu, lecz na czymś innym, czymś głębszym czego nie chciał w tej chwili zaburzać. Choć jego ciało zapłonęło musiał nad sobą zapanować. Oddał jej pocałunek, delikatnie zanurzając swoją dłoń w jej złotych włosach, po czym spojrzał na nią z czułością. Po chwili jednak na jego ustach pojawił się szeroki łobuzerski uśmiech, który zupełnie zbił Lucy z tropu. Dragneel złapał ją za rękę i jednym mocnym szarpnięciem pociągnął za sobą w kierunku miasta.

- Natsu co ty wyprawiasz! - wrzasnęła. 

- Od wieków nie miałem nic normalnego w ustach! Musze to nadrobić! - wykrzyknął - Poza tym miło będzie znowu zjeść wspólny posiłek - dodał już spokojniej, puszczając jej oczko. Lucy przytknęła skinieniem głowy i ruszyła za nim w dół zbocza. 

------------------------------------------------------------------

Miasto przywitało ich feerią barw, bijącą z każdego zakątka i budynku. Heartfilia jeszcze nigdy w życiu nie widziała tylu kolorów naraz, w jednym miejscu. Ulice ozdobione były kolorowymi papierowymi łańcuchami i ogromnymi kulami, zawieszonymi na każdej z przydrożnych latarni. Z okien w budynkach zwisały wielobarwne transparenty w kwieciste wzory, a na rynnach zauważyła wijące się sznury lampek, które prawdopodobnie świeciły gdy zapadał zmrok. Na chodnikach i ulicach, leżało mnóstwo konfetti jakby dopiero co przeszła tędy jakaś parada. Lucy spoglądała na to nie kryjąc swojego zachwytu.

- Chodź, widzę jakąś restaurację - zakomunikował Dragneel i poprowadził ją w tamtym kierunku. Gdy tylko przekroczyli jej próg, do nozdrzy Lucy dotarły smakowite zapachy, od których ponownie zaburczało jej w brzuchu. Usiedli przy jednym ze stolików znajdujących się tuż przy oknie i złożyli zamówienie. Szczęściem dla Lucy, nie musieli zbyt długo czekać aż kelnerka przyniosła jedzenie, na które Blondynka rzuciła się niemal tak, jak miał to w zwyczaju Natsu. W zdumieniu zaczęła spoglądać na rosnącą górę jedzenia na ich stoliku, jaką powiększały kolejne przynoszone przez kelnerki półmiski.

- Ile ty tego zamówiłeś? - spytała spokojnie między kolejnymi kęsami.

- To już ostatnie danie - odparł odbierając miskę z zupą - gdybyś przez kilka miesięcy nie miała nic normalnego w ustach, też chciałabyś wszystkiego spróbować - wzruszył ramionami.

- Skąd ty masz na to tyle pieniędzy? - zapytała spoglądając na niego z czystą ciekawością.

- Lucy.... smoki nie noszą przy sobie pieniędzy... - powiedział powoli Natsu. Gdy do Lucy dotarł sens jego słów prawie zakrztusiła się kęsem swojego jedzenia.

- Cooooooo!!!!!!???? - Wrzasnęła na całe gardło - Ja mam za to wszystko zapłacić??? - dodała wściekła. Nawet nie była pewna czy będzie miała tyle klejnotów, by uregulować ich z pewnością pokaźny rachunek.

- Spokojnie Lucy. Najwyżej odpracujemy - rzucił z szerokim uśmiechem.

- My?? o nie! Ty! Ty odpracujesz. Mnie do tego nie mieszaj - burknęła nadymając policzki. Nie zdołała jednak ukryć drgania kącika ust, który ewidentnie kierował się ku górze. Czyż to nie była właśnie kwintesencja tych dni za którymi tak bardzo tęskniła?  Kelnerka podała jej do ręki koszyczek zawierający długi rachunek i odeszła. Lucy przebiegła wzrokiem po nim, dłużej zatrzymując się na sumie końcowej. Jej twarz poczerwieniała z wściekłości na moment przed tym, nim wrzasnęła:

- Dwa tysiące klejnotów! Natsu!!!

-----------------------------------------------------------------------

Zora siedział przy jednym z barów i powoli sączył whisky, jakie zaserwował mu barman. Z uwagą przyglądał się otoczeniu, zwracając uwagę na każdy szczegół. Od tygodnia, w podziemiach można było wyczuć niemałe poruszenie wśród jego mieszkańców. Za ten stan były odpowiedzialne plotki, które dotarły także i do jego uszu za sprawą Humberta. Szeptano po kątach, że wreszcie nadejdą wielkie zmiany, bo szykuje się bitwa z powierzchnią. Najlepiej doinformowany w tym względzie był oczywiście Władca zamtuza. Jego dziewczyny miały kontakt ze sporą ilością pijanych mężczyzn, nierzadko podlegających bezpośrednio pod człowieka, który trzymał całe Podziemie w garści. Ideale nawet nie miał pojęcia kim jest mężczyzna rządzący tym miejscem, bo ilekroć próbował zdobyć konkretne informacje, ludzie nabierali wody w usta. Kimkolwiek był, wzbudzał niemały strach wśród swoich.

- Coś się szykuje - powiedział Humbert z hukiem stawiając kufel pełen wina, na blacie tuż obok Zory. Klapnął ociężale na barowym krześle, które skrzypnęło pod jego ciężarem - Jeden z klientów mówi, że szykują się do prawdziwej wojny - mruknął i pociągnął spory łyk wina.

- Kiedy? - spytał Zora spoglądając na niego znudzonym wzrokiem, choć tak naprawdę czuł, że sytuacja robi się napięta a jego obecność tutaj będzie bardziej ryzykowna.

- Być może w przyszłym tygodniu... Puki co zbierają ludzi zdolnych do walki. "Góra" pewnie chce mieć spore zaplecze. W końcu nie walczy przeciw byle komu - zauważył Władca zamtuza.

- Cały czas mówisz tylko o "Górze". Pytałem wielu, ale nikt nic nie chce powiedzieć. Kto w końcu rządzi tym miastem? - zapytał Ideale. Po komorze poniósł się ogłuszający dźwięk dzwonków a ludzie tak jak stali zaczęli padać na kolana się śmiąc nawet unieść głowy do góry.

- Wydaje mi się, że właśnie masz okazję go poznać - powiedział i z głośnym sapnięciem zeskoczył z krzesła, po czym ukląkł na jedno kolano - radzę zrobić ci to samo - mruknął. Zora prychną i niezadowolony również uklęknął, jednak nie pochylił głowy. Nawet przed Ignia nigdy się nie ukorzył, choć smoczy syn miał nad nim ewidentną przewagę. Taka już była jego natura, jednak ty razem musiał schować dumę do kieszeni bo chodziło przecież nie o niego, a ludzi którzy mu zaufali. U wlotu do  komory pojawił się niewielki pochód, składający się z ludzi przeraźliwe hałasujących srebrnymi dzwonkami, a tuż za nimi pojawili się umięśnieni mężczyźni pokroju Elfmana, którzy nieśli lektykę. Lektykę, czy też raczej tron na którym z dumnie uniesioną głową spoczywał mężczyzna rosły i umięśniony jak góra. Krzaczasta biała broda z wąsami i włosy, sterczały we wszystkich kierunkach, a czarne oczy rzucały gromy na każdego kto choćby szepnął. Jego znakami charakterystycznymi były zdecydowanie szpiczaste elfie uszy i fioletowa perła umieszczona na środku jego czoła. 

- Jiemma - wyszeptał Zora, czując jak po jego plecach przebiegają nieprzyjemne ciarki. Kiedyś, lata temu spotkał tego człowieka, który werbował najsilniejszych ludzi do swojej nowo powstałej Gildii. Jej niezaprzeczalną wizytówką były Bliźniacze Smoki. Ideale jednak nie skorzystał z propozycji dołączenia bo coś mu mówiło, że nie chce mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. Teraz będąc prawdziwym Demonem, był jeszcze bardziej przerażający niż wtedy.

- Tak. Jiemma Orland we własnej osobie - potwierdził Baron - Były Mistrz Sabertooth.

- Myślałem, że zginął w jednej z bitew - powiedział Zora nadal z niedowierzaniem spoglądając na postać Jiemmy.

- Nie ty jeden. Tym czasem Orland postanowił zejść do podziemia i własnymi rękami stworzył to miejsce od podstaw. Jego głównym motywem było stworzenie Gildii posiadającej status najsilniejszej. Teraz gdy już osiągnął to co ma, pragnie pokazać swą siłę światu - odparł niemal szeptem.

- Cholera! - zaklął Ideale - Zostało mi mało czasu. 

-------------------------------------------------------------------------------

Lucy z niezadowoleniem spojrzała do wnętrza swojego portfela, gdzie ubyło sporo klejnotów po ich wizycie w restauracji. W normalnych okolicznościach pewnie nie martwiła by się tak bardzo i wzięła kolejną dobrze płatną misję. Teraz jednak sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej. Znajdowali się w obcym mieście, setki jak nie tysiące kilometrów od Gildii i bez widoków na łatwą pracę. Jeszcze dwa dni takiego jedzenia i zostaną bez grosza przy duszy, pomyślała naburmuszona, kiedy poczuła dłoń Natsu na swoim ramieniu. 

- Chyba mam pomysł - powiedział szczerząc się i pokazał palcem na wysoki oświetlony budynek z dużym napisem Kasyno. Heartfilia spojrzała na niego oniemiała.

- Chyba żartujesz, nie powiesz mi, że umiesz grać w gry hazardowe?

- Ja nie, ale Ty tak. Zawsze ze mną wygrywasz - wyszeptał konspiracyjnie pochylając się ku niej. W zasadzie gdy o tym pomyślała to faktycznie tak było. Jakiejkolwiek gdy nie wzięłaby do ręki, zawsze wygrywała. Jednak czy była na tyle zdolna by wygrać gdy chodziło o sporą ilość pieniędzy?

- Raz się żyje! Prowadź - powiedziała pełna determinacji i ruszyła zaraz za Dragneelem. Ochroniarz zmierzył ich pogardliwym wzrokiem i wpuścił do środka. Wnętrze wypełniał tłum ludzi oblegających jakieś automaty i zajmujących miejsca przy stołach. Byli już kiedyś w podobnym miejscu na misji i Lucy poczuła jak się rumieni na samo wspomnienie tego dnia. Ubrana w strój tancerki była przynętą. Wtedy jeszcze nie rozumiała niezadowolenia Natsu na wiadomość o tym pomyśle. Ruszyła ku kasie i kupiła za niewielką kwotę kilka żetonów. Mimo wszystko wolała mieć coś w zapasie bojąc się, że mogłaby stracić wszystkie swoje pieniądze. Rozejrzała się po pomieszczeniu szukając jakiegoś wolnego miejsca przy kartach. To było coś na czym w miarę się znała. Ktoś własnie odszedł od stolika przy którym grano w Wista, grę która królowała na przyjęciach wydawanych przez bogaczy. To była jedna z tych umiejętności, którą mogła zawdzięczać swojemu wychowaniu. Natsu zobaczył jakiś automat do gry i wybłagał u Lucy kilka żetonów, po czym zniknął w tłumie ludzi. Heartfilia westchnęła i zasiadła do gry. Stawka początkowo była niska, lecz z czasem rozgrywka stawała się coraz bardziej ryzykowna, aż wreszcie Lucy odpuściła. Wygrała kilka żetonów jednak nie była zadowolona ze swojej zdobyczy. Ruszyła na poszukiwania różowej czupryny i zobaczyła spore skupisko osób, kotłujące się wokół jednego z automatów. Podeszła bliżej i zobaczyła pomiędzy nimi Natsu, który miał kieszenie po brzegi wypchane żetonami. Spojrzała na niego nie wierząc własnym oczom.

- Rozbiłem bank - pochwalił się ukazując swoje białe zęby w szerokim uśmiechu. Ruszył w jej kierunku, gdy tuż przed jego nosem przemknęła jakaś para a zaraz potem, wielki osiłek z impetem zepchnął go na bok jak intruza stojącego mu na drodze. Żetony z furkotem wypadły z jego kieszeni i potoczyły się po dywanie kasyna, a oszalały tłum rzucił się za nimi na podłogę. Natsu zapłonął gniewem i z wrzaskiem rzucił się za osiłkiem, a Lucy próbowała pozbierać jak najwięcej żetonów które zgubił. Nie miała zamiaru toczyć bójek, które właśnie zaczynały toczyć się po między niektórymi desperatami i z żetonami w garści rzuciła się za Dragneelem. W drzwiach została zatrzymana przez ochroniarza, który nie chciał jej wypuścić z żetonami po za budynek. Heartfilia wysypała swoją zdobycz w kasie, błagając w myślach by Natsu w tym czasie nie zdemolował pół miasta. Kasjerka zaczęła wreszcie wręczać Lucy sporą ilość klejnotów, gdy do jej uszu dobiegły kolejne huki z zewnątrz. Blondynka zgarnęła całą sumę prosto do torebki i wypadła na zalaną słońcem ulicę. Zobaczyła krater szeroki na całą ulicę, a w jego wnętrzu leżał nieprzytomny mężczyzna z kasyna. Nad nim stał Natsu z zakłopotaniem przeczesując swoje włosy, a tuż obok niego jakiś chłopak trzymający za rękę śliczną dziewczynę. Heartfilia pobiegła w ich kierunku licząc w myślach ile będzie musiała zapłacić za wyrządzone szkody. 

- Zanim cokolwiek powiesz Lucy - zaczął - pomogłem tym dwoje - wyjaśnił wskazując na stojącą obok siebie parę. Heartfilia ani trochę w to nie uwierzyła. Nie dlatego, że Natsu nigdy nikomu by nie pomógł, bo wiedziała iż akurat on zawsze był chętny, zwłaszcza jeśli trzeba było się bić. Po prostu znała jego temperament a poza tym miała oczy.

- Tylko jak my za to zapłacimy? - jęknęła, oczami wyobraźni spoglądając do swojej pustej torebki i portfela.

- Zapisze to na rachunek Dziadka - Odparł beztrosko Dragneel, a Lucy jedynie wzniosła oczy ku niebu.

- Jesteś jego partnerką prawda? - zapytała nieznajoma - bardzo chcemy wam podziękować za pomoc. Bez was Tajin i ja, nie zdołalibyśmy uciec - powiedziała.

- Dokładnie. Ojciec Suri nie bardzo był zadowolony, że poprosiłem o jej rękę i wysłał za nami swojego ochroniarza - wyjaśnił chłopak.

- Och jakie to urocze - stwierdziła Lucy spoglądając na nich maślanymi oczami - Romantyczna ucieczka zakochanych. Coś pięknego prawda Natsu? - spytała sprzedając mu kuksańca w bok.

- Na pewno nie bardziej, niż lot na własnym smoku w promieniach zachodzącego słońca - burknął urażony. 

- Suri wpadła na pomysł i w ramach podziękowania chcielibyśmy, żebyście zostali świadkami na naszym ślubie - oznajmił niespodziewanie Tajin.

- No nie wiem - Lucy zawahała się na moment - nie wiem jak długo tutaj zostaniemy - dodała niepewnie zaskoczona nagłą propozycją. 

- Och nie, to potrwa tylko chwilę naprawdę - zapewniła Suri - to jak? zgodzicie się? - Spytała pełna nadziei.

- Czemu nie? będzie nam bardzo miło prawda Lucy? - rzekł Natsu z szelmowskim uśmiechem na ustach i Lucy już wiedziała, że ten dzień ani trochę nie będzie normalny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro