Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przewróciłam się na drugi bok wciskając policzek w poduszkę. Nie mogłam zasnąć po wydarzeniach tego dnia.Kupili go. Mam konia. Fuks. 

Od czasów Fuksji nie myślałam tak o żadnym koniu. Nadal, w głębi umysłu czułam się winna, że podjęłam tą decyzję. Fuksja była zawszy przy mnie, nigdy mnie nie zawiodła. Czy kupno kolejnego konia nie będzie czymś w rodzaju braku szacunku dla niej? Bo teraz ktoś zajął jej miejsce, w moim umyśle i moim sercu.

I nagle, leżąc na plecach we własnym łóżku wreszcie zrozumiałam. Fuks nie zajął jej miejsca, on zajął swoje.Miejsce, które było dla niego przygotowane już wiele lat temu. Nadal byłam zszokowana jak to szybko poszło, pieniądze i papiery przeszły z ręki do ręki, a jutro, w niedzielę wałach miał na mnie czekać w pobliskiej stajni. 

Jednak w mojej głowie nadal brzmiały pytania, a jeśli... Jeśli to nie był dobry wybór? Jeśli nadal nie jestem gotowa? Jeśli nie dam sobie z nim rady? Jeśli zapomniałam jak to jest mieć konia? 

Wrzuciłam te myśli do tartaru mojego umysłu. Nie chciałam zawieść po raz drugi. NIE MOGŁAM! Tego bym już nie wytrzymała. Obciążenie by mnie przygniotło. Zabiło. 

Mój wzrok błądził po deskach sufitu. Bezwiednie liczyłam szpary, ciemniejsze miejsca i przetarcia. Przy czterdziestej dziewiątej oczy zaczęły mi się przymykać. Jedna z plam dziwnie przypominała pysk konia...

Szczekanie psa. Biegłam w stronę nieruchomego ciała Fuksji, leżącego na placu. Ratownik coś do mnie wrzeszczał, ale ja biegłam. Dopadłam jej i uklęknęłam przy niej. Gorące łzy spływały mi po twarzy. Włosy wymknęły się z pod gumki i opadły mi na twarz. Wyciągnęłam rękę by dotknąć jej szyi. 

Nagle, zanim jej dotknęłam zaczęła się zmieniać. Urosła, wydłużył jej się pysk i nogi. Piękna kasztanowata sierść stała się szaro - czarno - brązowa. Przede mną zamiast Fuksji leżał Fuks. Martwy Fuks. Sztywny i stygnący. Nie dający znaku życia. Tak podobny do Fuksji...

-NIEEEE!!!

Usiadłam gwałtownie na łóżku. A więc tylko sen. Jeden z tych z Fuksją, tylko że bez Fuksji. Z Fuksem. Moim nowym koniem. Spojrzałam na zegarek. Piąta rano. Wstałam wiedząc że już nie zasnę. Od czasu TYCH zawodów bardzo często miałam koszmary. Najczęściej albo znowu na niej jechałam i byłam świadkiem śmierci kasztanki, lub jeszcze raz oglądałam to w klasie.

 Cicho, tak by nie zbudzić rodziców zeszłam po schodach na dół, do kuchni. Gładka, drewniana i zimna podłoga chłodziła mi bose stopy. Drżałam lekko, raczej z emocji niż z zimna. 

Przy drzwiach do kuchni wisiało małe lustro. Przejrzałam się w nim. Jak zawsze zobaczyłam chudą i piegowatą twarz ze skołtunionymi jeszcze od snu włosami, tylko że miałam spuchnięte i czerwone powieki, zaczerwienione oczy i mokre policzki. Płakałam. Łzy jedna po drugiej skapywały z brody na podłogę. Martwy Fuks. Sztywny i...  

Potrząsnęłam głową, jakbym chciała przestraszyć jakąś natrętną muchę. Czułam się tak jakbym właśnie zeszła ze statku po ostrym sztormie i teraz cały świat kiwał mi się przed oczami, i pod stopami. Zamknęłam oczy próbując odegnać to uczucie. Nieruchome oczy Fuksji... Gwałtowny szloch wstrząsnął moim ciałem. 

Usiadłam na podłodze i przycisnęłam plecy do ściany. Za każdym razem gdy próbowałam głębiej odetchnąć, chciało mi się wyć z rozpaczy. I pomyśleć, że tuż nade mną śpią, nic nie wiedzący rodzice...

 Próbowałam wstać, ale zakręciło mi się w głowie. Prawie się czołgając, na czworakach dopełzłam do kuchennego krzesła i wspięłam się na nie. Wzrok miałam zamglony od łez. Czułam się jak dzień po wypadku. Jakbym znowu to przeszła. Jakbym znów tam była. Tylko że teraz z Fuksem... A jeśli, on też...? Nie! Uniosłam gwałtownie głowę. Nie pozwolę na to. Będę go kochać. Będę go chronić. Będę chronić Fuksa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro