Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zakapturzona postać rzuciła okiem na niewyraźne światło, które tliło się na skraju lasu. Obaj młodzieńcy zapewne już spali. Tak właśnie miało być, ponieważ Will i Horacy byli nad wyraz zmęczeni.
Horacy trzymając wartę, właściwie już spał.

Na szczęście Will nie spał, zupełnie nieświadomy tego, co wkrótce miało się stać. Nie spał, choć powieki miał zamknięte. Sen mimo tego nie nadchodził. Zupełnie jakby coś mu szeptało o zbliżającym się zagrożeniu.

Usiadł więc, chcąc przejąć wartę. Wtedy właśnie zobaczył zakapturzoną postać, która przykucała na w obszarze, gdzie światło stawało się zbyt słabe, aby cokolwiek dostrzec w nocnej ciemności. Nieznajomy czychał na jego życie.

Will krzyknął coś niewyraźnie w desperacji i zerwał się na równe nogi, chwytając za nóż. Lecz wróg był już pędził w stronę gęstej ciemności.

Wtedy zwiadowca rzucił się na śpiącego przyjaciela, szarpiąc go i próbując obudzić. Jednak mimo to, wręcz obsesyjnie wpatrywał się w miejsce, w którym wcześniej dostrzegł zakapturzoną postać.

- Horacy! Horacy, obudź się! - mówił gorączkowo Will, szarpiąc rycerza. - Tam ktoś jest! Ukrył się w ciemności!

- Ktoś chciał nas zabić kiedy spałeś! - wrzasnął do ucha przyjaciela z urazem w głosie.

Horacy słysząc to, skoczył na nogi i uderzył się w głowę przez wychyloną gałąź. Przez chwilę czuł się zdezorientowany, a potem stał, masując sobie głowę.

- No dobra. Gdzie ten twój niedoszły zabójca? - zapytał powoli. Jednak Willa już nie było.

***

Will usłyszał krzyk i zobaczył jak cień powłóczyście przenika przez ciemność. Postać była blisko brodu rzeki, gdy już ją prawie dopadł. Oczywiście nieznajomy zerkał od święta, czy młodzieniec dotrzymuje mu kroku.

Brnąc dalej w płytkie dno rzeki, usłyszał jęk, niemalże niedosłyszalny i dźwięk łamanych gałęzi pod nogami. Był przekonany, że to jego wyobraźnia, kuszona przez zmęczone zmysły, płata mu figle. Po chwili jednak znów dobiegł do niego nieznany dźwięk, z zupełnie nieznanego kierunku. Niepewny tego, czym był, brnął dalej.

- Willu, czy ty również słyszałeś ten dźwięk? - zapytał Horacy, który niespodziewanie wyłonił się z mroku.

- Słyszałem, ale nie wiem czym może być - odparł Will, zły na przyjaciela. I rycerz doskonale o tym wiedział, słysząc z jakim wyrzutem zwiadowca do niego przemówił. - Był tak cichy, że z ledwością przyznałem, że nie pochodzi z mojej głowy.

Później razem ruszyli dalej, choć napełnieni byli niepokojem, który ich dręczył.

- Jesteś zmęczony? - zapytał Horacy. Starał się być wyrozumiały.

- Trochę - przyznał łagodnym tonem Will.

Rycerz był pewny, że zwiadowca z przyjemnością padłby by z nóg, gdyby mu pozwolono.

- Znów to usłyszałem. - Słowa Willa brzmiały jak oskarżenie, rzucone w stronę Horace'a.

- Naprawdę?

Nadszedł długi czas niepewności. Bo gdy w końcu zwiadowca postawił skupić się i wyostrzyć zmysły, zobaczył pobliską okolicę jakby w nikłym świetle.

Przykazał towarzyszowi bezruch. Horacy nie protestował. Will zrobił kilkanaście kroków w przód, w dalszym ciągu pozostawając niezdecydowanym.
Rycerz nie ruszył za przyjacielem. Cierpliwie czekał.

Zwiadowca zatrzymał się, gdy spostrzegł kilka metrów dalej przy brzegu rzeki martwego człowieka, który okazał się być niedoszłym zabójcą Willa i Horace'a.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro