Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mówił ci ktoś, przyjacielu, że masz niebywałą zdolność do rzucania niepokojących do głębi zdań? - odezwał się Ronul, usłyszawszy wyjaśnienie Firmila dotyczące tego, od czego zależy umiejętność rzucania prawdziwych, związanych z demonami klątw.

Syn Nocy aż pojaśniał w odpowiedzi - na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech, a zielono-żółte oczy błyszczały.

- To dlatego, że jestem ciemny. Powinienem być dla was, jasnych, jak najbardziej niepokojący.

Ronul poważnie się nad tym zastanowił. Zaraz jednak pokręcił głową, uznawszy, że nie, to nie w tym leży sęk sprawy.

- Hmm... nie, sądzę, że to tylko ty. Te miłe ciemne kapłanki, z którymi rozmawiałem, zdecydowanie nie przejawiały podobnych skłonności.

- Może po prostu staram się spełniać oczekiwania, które wy mi narzucacie - ogłosił Firmil kpiąco. - Wiesz, te wszystkie dotyczące tego, jaki powinien być Król Elionu, przerażający, okrutny i odrażający Władca Mroku, który pławi się w cierpieniu ludu, bla, bla, bla.

Krasnolud oparł się wygodniej o krzesło i przyjrzał się przyjacielowi uważnie w świetle świecy. Rzeczywiście, z takim założeniem wszyscy wyruszyli na wyprawę - chociaż Ronul ogłosił, że nawet z królem Elionu mógłby grać w karty, wątpił, by rzeczywiście odważyłby się na coś takiego, gdyby na ich drodze stanął monarcha, którego obraz wymalowały w jego wyobraźni przekazywane bojaźliwym tonem historie. Wiedział, co prawda, że w opowieściach ludzi trudno czasem było odnaleźć nawet ziarno prawdy, jednak nie zmniejszało to jego strachu.

Firmil jednak ani trochę nie przystawał do wyobrażenia, które miał krasnolud, gdy wyruszał w drogę. Owszem, miał skrzydła i, przynajmniej częściowo, białe włosy. Jednakże na tym nawet fizyczne wyobrażenia do wymyślonego obrazu się kończyły, bo potężny, wiekowy mag o zdeformowanej licznymi okrucieństwami twarzy okazał się smukłym nastolatkiem wzrostu nieco poniżej ludzkiej przeciętnej, o miłym licu i szerokim, dobrotliwie złośliwym uśmieszku.

Rzeczywiście, pozostawał magiem, doskonale walczył, a gdy musiał zmierzyć się z zagrożeniem, okazywał się bezwzględny i przerażająco pomysłowy - Ronul nadal miał w pamięci jego skok wprost na barki przeciwnika - jednak atakował nie tylko wtedy, gdy to jemu bezpośrednio groziło niebezpieczeństwo, ale również w przypadku, gdy kłopoty miał ktoś z jego towarzyszy, a nawet obcy. Bronił ich i choć sam rozlew krwi nigdy nie wywoływał w Ronulu żadnych pozytywnych uczuć, myśl, że w ich drużynie zebrały się osoby gotowe zrobić wszystko, by zapewnić reszcie bezpieczeństwo, sprawiał, że robiło mu się cieplej na sercu.

Poza tym krasnolud doskonale pamiętał, jak często Firmil rzucał się do pomocy swym poddanym. Chociaż można pomyśleć, że jako król miał taki obowiązek, wcale nie musiał się angażować, nie tak osobiście. Nie wtedy, gdy ratowanie cudzego życia mogło pochłonąć jego własne. Już same te gesty, całkowicie bezinteresowne, sprawiały, że ani trochę nie wpisywał się w obraz, który przez lat utworzyli w swych opowieściach jaśni.

Ale tym, co Ronula najbardziej utwierdzało w przekonaniu, że Syn Nocy nie zdołałby dopasować się do postawionych przez inne ludy ram, były drobne gesty. Te, które czynił bez zastanowienia, gdy przebywali tylko w otoczeniu swej grupy. To, że starał się zawsze jak najlepiej doradzić Arwarowi, braterska czułość, którą otoczył młodszą od siebie Tarię, sposób, w jaki patrzył na Darelię. Miękkość ruchów przy opatrywaniu ich ran. Szczere oburzenie, gdy zarzucono mu, że jest odpowiedzialny za chorobę irwańskiej królowej. Uprzejmość, z którą odpowiadał na pytania Mira oraz samego Ronula, brak prawdziwej złośliwości w jego docinkach, gdy krasnolud przegrał w karty. Nawet gniew, który mag okazywał, gdy wpadali w kłopoty lub robili po prostu coś nieprzemyślanego - Firmil nie wściekał się o to, że ignorowano jego słowa, ale o to, że drużyna narażała się na niebezpieczeństwo.

- Obawiam się, że nigdy nie mógłbyś spełnić tych oczekiwań - powiedział poważnie, choć delikatnie.

Eliończyk przekrzywił odrobinę głowę i zmarszczył brwi. Odsunął książki na bok, by nie zawadzać o nie ręką.

- Niby dlaczego? - zapytał zaciekawionym tonem i szybko dodał: - Znaczy nie, żebym chciał.

- Bo jesteś dobrym człowiekiem - odparł po prostu krasnolud. Wzruszył ramionami. - Cóż, Synem Nocy.

Fir nie należał do ideałów, co to, to nie, Ronul być może wręcz roześmiałby się, gdyby ktoś mu to zasugerował. Syn Nocy był złośliwy, arogancki, dumny i bezwzględny. Miał skłonności do irytacji, a jego słowa były czasem ostrzejsze niż sztylety.

Ale bogowie jedni wiedzieli, jak wiele wad miał każdy z nich wszystkich. To nie znaczyło, że byli źli.

Znaczyło, że żyli. Że uczyli się, popełniali błędy i czasem, mniej lub bardziej celowo ranili innych. Że, jeśli zaakceptowali istnienie tych przywar, mogli je poprawić, by stać się lepszą wersją siebie.

I dobrzy bogowie, Ronul widział już bardziej niż wyraźnie, że pod całą tą skorupą Firmil był tylko nastolatkiem, który starał się przeżyć i uratować innych. Zbyt wcześnie dojrzałym, skłonnym do chowania się za sarkazmem młodzieńcem, który musiał na szybko złożyć roztrzaskane przez matkę serce i podnieść się mimo przygniatających do ziemi obowiązków oraz oczekiwań, na tyle zdesperowanym, by zaufać nowopoznanym jasnym, że go nie zabiją, gdy wyjdzie na jaw, kim jest.

Nie potworem, którym straszono dzieci, a dzieckiem, które musiało zbyt szybko dorosnąć, by uratować tysiące innych, bezbronnych dzieci przed końcem znacznie gorszym, niż obiecywany w tych wszystkich historiach.

- Dobrym? - Firmil uniósł brwi na te słowa. Wyglądał tak, jakby nie spodziewał się, że ktokolwiek może użyć wobec niego takiego określenia.

Ronul zachichotał miękko.

- Przyzwoitym.

Syn Nocy przechylił głowę zupełnie na bok, jak ptak, który przygląda się niezwykłemu zjawisku. Wydawało się, że zaskakuje go tak prosta odpowiedź.

- I to tyle? - zapytał w końcu, a krasnolud wzruszył ramionami. W słabym świetle świecy jego dwudziestoletnia twarz wyglądała na bardziej dojrzałą, zupełnie tak, jakby widział rzeczy, i znał sekrety, które pozwoliły mu zdobyć doświadczenie większe niż jego rówieśnikom.

- To wystarcza.

- Czasem nawet ci dobrzy potrafią się zmienić nie do poznania, bo ulegną złu - zauważył Firmil całkiem słusznie.

Mało to było przykładów, czy to w legendach, czy nawet księgach religijnych, gdy jakiś prawy człek zbaczał na ścieżkę niegodziwości, czy to stopniowo, czy nagle, po jakimś wydarzeniu, które wstrząsnęło całym jego jestestwem?

Ronul jednak nie tylko przeczytał setki takich historii, ale i innych, w których bohaterowie nie dawali się opętać złu, choć było blisko.

- Od tego mają bliskich, żeby ich powstrzymali - rzekł bez wahania.

Wiedział, że Firmil ma dookoła siebie wystarczająco osób, które się o niego troszczą, by w trudnych chwilach znaleźć oparcie i siłę do trzymania się na ścieżce dobra. Już same kobiety w jego otoczeniu wydawały się gotowe nie tylko rzucić na każdego, kto zagroziłby chłopakowi, ale i walnąć jego samego, gdyby to miało go powstrzymać przed zrobieniem czegoś, czego naprawdę by żałował.

- Mówił ci ktoś, że twa wiara w siłę dobra i miłości jest wręcz naiwnie silna? - zapytał Firmil, jednak sympatia w jego głosie sprawiała, że słowa te wyszły delikatniej, niż zapewne miały.

Ronul uśmiechnął się lekko i spojrzał na rozpraszający mrok płomień świecy.

- Ktoś w naszej grupie musi naprawdę wierzyć. Czymże byłby świat bez wiary?

- Szczerze? - rzucił Fir. - Nie mam pojęcia. Nie jestem zbyt dobry w filozoficznych rozważaniach. - Machnął ręką. Przejrzał leżące przed sobą notatki o magii, po czym starannie je złożył na jeden stosik.

- Nie powiedziałbym. Przynajmniej nie kazałeś mi się jeszcze zamknąć - zażartował krasnolud. - Zważ jednak, że wiara jest fundamentem...

- Ronulu, przyjacielu, wiesz, co? - wtrącił mag, zanim Ronul zaczął na dobre swój wywód.

- Tak?

Syn Nocy uśmiechnął się szeroko.

- Zamknij się.

Dzień był piękny, mimo że lato przemieniało się już w jesień, a pierwsze liście pokryły się złotem. Słońce ożółciło lekko niektóre obłoki, które powoli sunęły po intensywnie błękitnym niebie. Ciepło w powietrzu sprawiało wrażenie wręcz namacalnego.

Tak samo jak i napięcie unoszące się w sali jadalnej.

Na śniadanie zebrali się praktycznie wszyscy członkowie rodziny królewskiej, a także cała drużyna. I chociaż do tej pory posiłek przebiegał stabilnie, a ciszę przerywał jedynie szczęk sztućców oraz szuranie przesuwanych przedmiotów, niemal każdy z niepokojem wyczekiwał, aż bańka spokoju rozpryśnie się, trącona czyimś ostrym słowem. Szczególnie ostrożnie spoglądano w stronę księżniczki Urli, która pojawiła się na posiłku po raz pierwszy od kilku dni. I chociaż zazwyczaj przynajmniej król ucieszyłby się widokiem ciotki, tymczasem nie mógł odrobinę nie żałować, że zdecydowała się przerwać samotniczy żywot, który wiodła w swych komnatach przez większość czasu.

- Jak podoba ci się Irwania, kuzynie? - Książę Jarnis zdecydował się być tym odważnym, który przerwie ciszę. Zwrócił się do Firmila, który siedział naprzeciwko niego, obok królowej Aithne, a Syn Nocy uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.

- Bardzo urokliwy kraj, choć nieco gorący - odparł spokojnym tonem i upił łyk herbaty. Mimo ciągłej obserwacji sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego. Tylko jego przyjaciele zdawali sobie sprawę, że mimo tego zwodniczego spokoju, gdyby ktoś mu zagroził, w ułamku sekund upadłby pod wpływem mrocznego zaklęcia lub celnego rzutu nożem.

- A jacy ludzie mili - dodała Darelia z niegodziwym uśmiechem na twarzy. Jej różowe oczy aż świeciły humorem. - Szczególnie rozbójnicy.

Arwar westchnął, a większość zebranej w zamku rodziny posłała mu zdziwione spojrzenia. Księżniczka Varvinia zdawała się chcieć zapytać młodszego brata o szczegóły historii, która kryła się za tą rozmową, jednak siedziała zbyt daleko, by zrobić to dyskretnie. W takim momencie oficjalne usadzenie zebranych naprawdę przeszkadzało - zresztą sama ilość osób również nie upraszczała sprawy, bo w zamku przebywała niemal połowa rodziny, a do tego kilku szlachciców oraz spora gromadka dam towarzyszących. I chociaż oczywiście nie wszyscy jedli śniadanie z królem, a tylko ci najważniejsi członkowie dworu, zebrało się sporo osób. Dołączył nawet Jares, młodszy bliźniak Jarnisa, który zazwyczaj przebywał w świątyni Jalii, gdzie pełnił funkcję kapłana.

Firmil pokiwał głową na słowa elfki.

- Rzeczywiście, byli bardzo uprzejmi, dając się tak łatwo zabić - odparł lekko, a Mir i Taria dyskretnie zachichotali. Nawet Ronul uśmiechnął się lekko na to stwierdzenie. - W większości.

- Trochę żałuję, że nie wzięłam sobie tego maga - kontynuowała Darelia. Nic nie robiła sobie ze zdezorientowanych, a momentami wręcz nieufnych oraz oburzonych spojrzeń niektórych zebranych. - Postawiłabym go jako ozdobę na dziedzińcu.

- Weźmiemy w drodze powrotnej - stwierdził Firmil, który wręcz rozkoszował się ostrożnymi spojrzeniami ludzi. Zresztą doskonale wiedział, że je dostanie, gdy postanowił przyprawić część z nich o zawał, przybywając na śniadanie z częściowo białymi włosami.

- A cóż stało się z tym magiem, jeśli można zapytać? - zapytała księżniczka Eltie z ciekawością, która wydawała się całkowicie szczera.

- Przybrał postać lodowej rzeźby.

- Proponowałam, aby go roztrzaskać dla bezpieczeństwa - powiedziała delikatnie Taria, a Mir, prychnął.

- Tario, chciałaś go roztrzaskać dla swojej własnej satysfakcji za to, że prawie zranił nam Darelię - zauważył, zdobywając tym samym mroczne spojrzenie dziewczyny.

- Dla mnie jedno i to samo - stwierdziła ta po prostu. - Mniej kłopotów.

Wtem rozległ się zainteresowany krzyk z bardziej oddalonej części stołu, gdzie siedziały dzieci, w domyśle po to, by nie przeszkadzały w rozmowach dorosłym i mogły spędzić milej posiłek we własnym towarzystwie.

- Wujek Firmil zamienił kogoś w lodową rzeźbę?!

Eltie i Jarnis równocześnie skierowali wzrok w miejsce, gdzie siedziała ich pięcioletnia córka. Dziewczynka z zainteresowaniem patrzyła w stronę starszej części rodziny. Najwyraźniej wraz z resztą dzieci postanowiła tego ranka słuchać rozmów, zamiast prowadzić własne.

- Griano! - upomnieli ją w idealnej synchornizacji, ale księżniczka nic sobie z tego nie robiła. Wykrzywiła twarzyczkę w gniewnym grymasie.

- No co? Też chcę uczestniczyć w rozmowie - ogłosiła markotnym tonem, który zwiastował, że zaraz po prostu obrazi się na rodziców, którzy nie potrafili zrozumieć, że w jakże dojrzałym wieku pięciu lat powinna już być traktowana na równi z dorosłymi, rozmawiającymi właśnie, jakby nie patrzeć, o serii zabójstw.

- Przestań się popisywać tym, że znasz długie słowa - syknęła Meita, a starsza kuzynka posłała jej pełne wyższości spojrzenie.

- „Uczestniczyć" nie jest długim słowem - poinformowała.

- Dzieci, proszę o spokój - odezwała się delikatnie królowa. Jej słowa sprawiły, że najmłodsi członkowie rodziny spojrzeli po sobie z pewnym wstydem - najwyraźniej delikatne upomnienie babci odnosiło znacznie większy skutek niż jawna dezaprobata rodziców.

- Zmienienie kogoś w lodową rzeźbę brzmi ciekawiej niż zrzucenie ze schodów - rzuciła jeszcze Griana takim tonem, jakby miała za złe, że nie otrzymała odpowiedzi, których oczekiwała.

Prawdopodobnie planowała już, w jaki sposób tym razem wymknąć się ściśle obserwującej każdy jej ruch straży, by osaczyć gdzieś Syna Nocy i zdobyć od niego informacje. Nie zamierzała tak szybko odpuścić, skoro mogła odrzymać kolejną opowieść od, jak uznała po dłuższej chwili zastanowienia, obecnie ulubionego krewnego. Przynajmniej z tych dorosłych. Pozostawał najciekawszy i zazwyczaj traktował ją praktycznie jak równą, zamiast zbywać śmiechem, bo była małą dziewczynką.

Wymieniła znaczące spojrzenia z resztą rodziny, a jej starszy brat prawdopodobnie powstrzymał zrozpaczony jęk tylko dlatego, że przebywał w towarzystwie dużej ilości krewnych oraz najbliższych doradców dziadka.

- Zostajecie więc na czas święta Jalii? - zmienił dość zgrabnie temat lord Dralen, ojciec Mira i zarazem starszy brat Fergala, owoc jednego z licznych romansów króla Toriera. Mężczyzna pracował na co dzień w królewskiej bibliotece i rzadko kiedy decydował się zjeść posiłki z rodziną, jednak tym razem zrobił wyjątek. Z tego samego powodu jego drugi syn, Soren, również zjawił się na śniadaniu i siedział wraz z resztą młodszej części zebranych, jednak nieco na uboczu, jakby nie umiał znaleźć z nimi wspólnego języka. Jedynie matka młodzieńców, Elonia, zwierzołaczka już od wczesnej młodości określana mianem kruchej, musiała zrezygnować z opuszczenia swej komnaty, gdyż absolutnie nie pozwalał jej na to stan zdrowia. Szeptano, że biedna kobieta ledwo mogła wstać z łóżka, nie było mowy o tym, by pokonała tyle schodów, nawet z pomocą męża lub starszego syna.

- Oczywiście, wuju, nie moglibyśmy przegapić takiego święta - odparł bez najmniejszego wahania Arwar, a reszta drużyny jedynie pokiwała głowami w wyrazie zgody. Większość z nich prawdopodobnie nie miałaby nic przeciwko wymknięciu się z uroczystości, ale zdawali sobie sprawę, że spora część dworu mogłaby to odebrać za nietakt, a może wręcz obrazę. W końcu święto Jalii było najważniejszym w całej Irwanii - świadczył o tym nawet sam fakt, że jego oficjalne obchody trwały dwa dni, a śpiewy i trzask płonących wieczorem ognisk dało się słyszeć przez resztę tygodnia.

- Są zresztą wśród nas osoby, które jeszcze nigdy nie uczestniczyły w obchodach święta Jalii, na pewno z chęcią zobaczyłyby, jak ono wygląda - dodał Mir lekkim tonem. Oparł się wygodniej o krzesło, na którym siedział tego dnia, ustawionym pomiędzy miejscem zdradzającej oznaki zainteresowania zwierzołakiem damą towarzyszącą księżniczki Eltie, a znacznie mniej zadowoloną z tego towarzystwa Varvinią.

I chociaż cała drużyna mogła się założyć, że Firmil wcale nie płakałby, gdyby ominęły go obchody dnia młodszej ze Stworzycielek, Eliończyk zachował podczas tej wymiany zdań całkowicie neutralny wyraz twarzy. Udało mu się to nawet wtedy, gdy padły na niego niezbyt subtelne spojrzenia części dworu.

- Och, rzeczywiście - odezwała się księżniczka Kial, dotychczas cicho słuchająca rozmów. - Cóż świętuje się w Elionie? - zwróciła się bezpośrednio do maga, a ten lekko wzruszył ramionami.

- Dni Olfartich.

- Domyślam się, że tak... - jeden z lordów zamilkł, wyraźnie szukając jakiegoś neutralnego słowa - wojowniczy lud ma swe nietypowe tradycje? - Doskonale dało się wyczytać z jego tonu oraz miny, że miał już na ten temat wyrobione własne zdanie, niekoniecznie pozytywne. Prawdopodobnie widział już oczyma wyobraźni, jak Dzieci Nocy tańczą w nocy w kręgu, spryskane krwią i owinięte w skóry dzikich zwierząt, machając przy tym dzidami.

Po minie Firmila dało się poznać, że on również nie pozostał nieświadomy.

Król Fergal drgnął tak, jakby chciał zabrać głos, zanim dojdzie do awantury, jednak młodzieniec ubiegł go. Przyjrzał się lordowi, który zadał pytanie, i odparł z całkowicie obojętną miną:

- Oczywiście. Każdego święta Olfartich biegamy owinięci wokół pasa w skóry morgatii, wyjąc do chóru z wilkami, które specjalnie na tę jedną noc schodzą z gór - mówił równym tonem, a jego twarz nawet nie drgnęła. Nic nie robił sobie z parsknięć reszty drużyny. - Oblewamy się sokiem z trzymanych specjalnie na tę okazję przez miesiąc i trzy dni gruszek, a potem lecimy na zaczarowanych drewnianych balach na najwyższy klif nad morzem i tam składamy w ofierze ośmiu jasnych, zabiwszy ich poprzez ciągłe łaskotki. A potem skaczemy z tego klifu do wody i ten, kto rozwali sobie głowę o kamienie, musi w kolejnym roku prowadzić ośmiogodzinne modły, podczas których wszyscy rzucamy w niego nożami do ryb.

- Firmilu! - wydusił Arwar tonem, który teoretycznie miał być pełen nagany, ale wyszedł raczej rozbawiony. Zresztą większość zebranych zdawała się z trudem powstrzymywać śmiech. Może i w innym gronie nieoczekiwanie dużo osób uwierzyłoby w tak oczywiste kłamstwa, jednak sporą część obecnych przy śniadaniu stanowiła rodzina królewska, która przez kilka ostatnich dni miała do czynienia z młodym Eliończykiem i niezbyt ufała prawdziwości tego absurdalnego wręcz opisu. Szczególnie po ostatnim zdaniu.

- No co? - zapytał mag z niewinną miną. - Na tak głupie pytanie nie dało się odpowiedzieć w inny sposób.

Jedna z dam towarzyszących, ta siedząca obok Mira, dotychczas patrząca na ciemnego z istnym przerażeniem, odezwała się cicho:

- Czyli... nie ma ofiar z naszych ludzi?

- Gratuluję domyślności - rzuciła księżniczka Varvinia, nie przerywając zabawy widelczykiem do ciasta. Jedną ręką odgarnęła pasmo kasztanowych włosów, by nie leżało na stole i nie wpadało do posiłku. Dziewczyna nic nie robiła sobie z morderczego spojrzenia, które posłała jej szlachcianka.

- Oczywiście, że nie! - parsknął Syn Nocy i spojrzał na nią tak, jakby nie spodziewał się, że ktokolwiek weźmie tak bzdurne słowa na poważnie. - Plotłem, co mi ślina na język przyniosła! W rzeczywistości jest dużo modłów w świątyni bez ofiar, chyba że liczymy wypalone świece i kadzidła - dodał znacznie poważniej i bardzo rzeczowo. - Pełno kwiatów i kolorowych wstążek. Wszyscy śpiewają najpierw hymn ku Olfartich, a potem kilka pieśni dla pomniejszych bóstw, robi się jedno wielkie ognisko od samego ranka, a na drugi dzień władca wydaje bal maskowy i jeden dzień w roku część zamku jest otwarta dla wszystkich przybyszy. Najbardziej nietypowe jest symboliczne odesłanie demona z naszego świata w formie kukły, którą wysyła się w łodzi na morze i tam spala. Jak słyszycie, żadnych krwawych ofiar, wybaczcie, że was zawiodłem.

- Brzmi naprawdę ciekawie - odezwał się Jares z zainteresowaniem typowym chyba dla większości kapłanów. Zresztą nie tylko on, ale również i Ronul wydawał się wyjątkowo uważnie słuchać słów przyjaciela. - Byłbym niewysłownienie wdzięczny, gdybym mógł kiedyś wziąć udział w tym święcie.

- Zapraszam w przyszłym roku; będzie nam bardzo miło móc gościć krewnego - odparł Firmil z uprzejmym uśmiechem idealnego wręcz gospodarza. Co prawda, ani on, ani nikt z drużyny nie wiedział, czy w ogóle dożyją przyszłego roku, ale robienie planów dotyczących przyszłości sprawiało, że wola zwycięstwa i wiara w nie od razu rosły. W końcu łatwiej było walczyć, gdy miało się jak najwięcej powodów do tego. Wszyscy zresztą starali się chwilowo nie przejmować niebezpieczeństwami, które na nich czekały.

- W takim razie koniecznie musisz wziąć mnie ze sobą - stwierdziła królowa tonem, który świadczył o tym, że nie jest to prośba, a wręcz rozkaz.

- Nie jestem pewien, czy to bezpieczne - zaczął lord Dralen ,ale kobieta spiorunowała szwagra wzrokiem.

- Ostatnie miesiące przeleżałam w łóżku; nie będę marnowała reszty życia na spędzenie go w zaciszu swych komnat - ogłosiła dumnym tonem. - A wizyta dyplomatyczna zawsze się przyda - dodała, spojrzawszy na swego męża.

- Niewątpliwie masz rację, najdroższa - odparł ten ugodowo, by nie wywoływać kłótni już na początku dnia. - Liczę na to, że stosunki między naszymi krajami poprawią się zresztą na tyle, że często będziemy gościć u siebie eliońskich ambasadorów - dodał w wyraźnie sugestywny sposób.

Firmil wyjątkowo żwawo pokiwał głową.

- Ze swojej strony dostrzegłem już tu kilka osób, które z kolei za kilkanaście lat z największą przyjemnością ugościłbym przez jakiś czas jako oficjalnych ambasadorów - powiedział, wskazawszy siedzące w pewnym oddaleniu od nich dzieci tak, aby nie dostrzegło tego zbyt wiele osób.

- Jestem pewien, że sojusz przyniesie naszym krajom wiele korzyści.

- Sądzę inaczej. - Księżniczka Urla odezwała się po raz pierwszy od początku śniadania. Choć była tylko kilka lat starsza od swej siostry, dzięki wyrytym przez zmartwienie oraz smutek zmarszczkom i całkowicie białym włosom zdawała się mieć lat o dekadę więcej. Trzymała się też tak, jakby wolała nie zostać zauważona, podczas gdy Almadia nie bała się skupiać na sobie spojrzeń zebranych, a jej obecność zawsze wydawała się wręcz namacalnie wyczuwalna w każdym pomieszczeniu, do którego weszła. Choć obie kobiety miały szare oczy, te Urli zdradzały zmęczenie i gorycz, podczas gdy jej młodsza siostra patrzyła na świat z pewnością siebie i bystro, jakby cały czas analizowała każdą sytuację. Księżniczka nawet ubierała się znacznie skromniej, w bardzo stonowane, proste suknie, które sprawiały, że znikała w tłumie.

- Całe szczęście kiedy ostatnio sprawdzałem, to ja byłem królem, nie ty, ciociu - odparł spokojnie Fergal. Może i dotychczas nie odzywał się zbyt wiele, by pozwolić się poznać wszystkim obecnym i wkroczyć dopiero, gdy sytuacja zacznie przybierać zły obrót, ale nie miał zamiaru znosić zgryźliwego tonu krewnej. Nawet jeśli była to siostra jego ojca. - Zatrzymaj swe opinie dla siebie, przynajmniej na czas posiłku. Życzę sobie zjeść go bez dalszych nieuprzejmych aluzji wobec naszego gościa, którego przybycie oraz nieoceniona pomoc, są dla nas zaszczytem. - Przy tych słowach spojrzał znacząco na wszystkich zebranych.

- Wyglądasz tak samo, jak ten elioński drań. - Chłodny głos księżniczki Urli sprawił, że kilka osób przy stole aż się wzdrygnęło, gdy zamiast zamilknąć, zwróciła się wprost do Firmila. Niektórzy wręcz wstrzymali oddech, oczekując na wybuch gościa.

Ten jednak jedynie uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi, jakby nie uważał tego za zniewagę. Wydawał się też nie przejmować pełnym niechęci spojrzeniem kobiety. Prawdopodobnie jedynie udawał, jednak robił to wręcz doskonale, nie dając się sprowokować tak oczywistej obrazie.

- Dziękuję, zazwyczaj ludzie zauważają tylko moje podobieństwo do babci - powiedział jedynie, a jakaś dama towarzysząca aż się zakrztusiła.

- To przez rude włosy i parszywy charakter - orzekła Darelia i upiła łyk soku ze swego kielicha.

Firmil posłał jej trudne do rozszyfrowania spojrzenie.

- Wypraszam sobie, moja droga, zarówno ja, jak i moja kochana babcia mamy cudowne charaktery - ogłosił, a Taria i Mir aż parsknęli. Nawet Ronul wydawał się gotowy do protestu. Arwar za to prawdopodobnie modlił się o to, by cały posiłek nie skończył się katastrofą.

- Śmiem polemizować - odparła bez wahania elfka.

- Śmiem przypomnieć ci, że gdy za mnie wyjdziesz, będziesz musiała znosić nasze parszywe charaktery każdego dnia. - Syn Nocy uśmiechnął się przesadnie słodko.

- Skoro przeżyłam pierwsze spotkanie z królową Almadią bez żadnych szkód poza poranionymi przez igły do haftu palcami, wierzę, że dam radę - ogłosiła Darelia, która doskonale pamiętała pełną determinacji ucieczkę Mertaniela i zrezygnowaną nieco spanikowaną minę Firmila, gdy babka wezwała go do rozmowy. - Wierzę zresztą, że jeśli spędzimy ze sobą wystarczająco dużo czasu, przyswoisz kilka moich cudownych cech, a wtedy będziesz znacznie bardziej znośny.

- Darelio, nie chcę cię oczywiście martwić, kochana, ale masz jeszcze bardziej parszywy charakter niż ja - rzekł Firmil, po czym zwrócił się do księżniczki Urli. - Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość. Cieszę się, mogąc poznać kobietę, o której moja babcia mówi w samych miłych słowach - zadeklarował, chociaż wszyscy członkowie drużyny wyłapali subtelne drgnięcie jego palców i odrobinkę uciekający wzrok - oznaki kłamstwa, które dla kogoś, kto przebywał z ciemnym mniej czasu, były nie do zauważenia.

- Wredna harpia to najmilsze z nich - mruknął zresztą Arwar, który co nieco wyciągnął z rozmowy, którą przeprowadził z krewną przed wyjazdem.

- Arwarze, dla mojej babci to komplement - syknął Firmil ze zirytowanym spojrzeniem. - Przynajmniej w tym konkretnym przypadku.

- Jeśli żyje, dlaczego nie wróciła? - warknęła wręcz Urla, choć wydawała się o krok od wybuchnięcia płaczem. - Trzymacie ją tam siłą, bydlacy?

Syn Nocy posłał jej spojrzenie skopanego szczeniaka i przyłożył dłoń do piersi.

- Zapewniam, że wręcz przeciwnie! - odparł z przejęciem. - Odnoszę momentami nieodparte wrażenie, że większość dworu odetchnęłaby z ulgą, gdyby babcia zdecydowała się na choć krótkie odwiedziny u was. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego. - Sprawiał wrażenie naprawdę zdezorientowanego odczuciami sporej części szlachty, choć jego przyjaciele doskonale wiedzieli, że to tylko gra.

- Ma parszywy charakter - podpowiedziała Darelia.

- Przyznaję, babcia potrafi być osobą trudną, jednak nie bardziej niż ty.

Elfka przewróciła oczyma.

- Firmilu, kochanie, wasza ostatnia dyskusja, z tego, co powiedział mi Mertaniel, poskutkowała sporymi kałużami na podłodze i śladami przypalenia na meblach. Śmiem też twierdzić, że woda ta powstała z połączenia lodu oraz ognia, którym, jak pamiętam, doskonale włada twoja babcia - zauważyła, a Mir rzucił teatralnym szeptem:

- I oto sekret tego, dlaczego Firmil tak dobrze radzi sobie z Darelią - nabrał wprawy, mieszkając u babci.

- Byłam pewna, że to przez podobieństwo ich parszywych charakterów - odszeptała mu Taria, a Arwar nawet nie próbował powstrzymać chichotu.

- Nasze charaktery są cudowne. Po prostu wasze ograniczone mózgi nie są w stanie pojąć ich wspaniałości - odciął się Firmil, nie odrywając przy tym wzroku od księżniczki Urli, która zdawała się z kolei gotowa wbić mu widelec w oko. Całe szczęście siedzieli daleko od siebie, przez co zrobienie tego byłoby znacznie trudniejsze.

- W każdym razie zapewniam, kochana ciociu, że ciocia Almadia ma się naprawdę doskonale, a z jej słów jasno wynika, że przebywa w Elionie z własnej, nieprzymuszonej woli - zabrał głos Arwar i z trudem powstrzymał wzdrygnięcie pod badawczym spojrzeniem kobiety. - Była wściekła, gdy zasugerowałem, że nasza rodzina uważa inaczej.

- Nie sądzę, by denerwowała się, gdyby nie została dlatego, że sama tego pragnęła - dodał delikatnie król, świadomy, że jego ciotkę bardzo bolała strata młodszej siostry, najbliższej jej osoby i jedynej powierniczki.

Przez dekady myślała, że druga księżniczka została uprowadzona i być może nawet zabita. Dowiedzenie się, że nie tylko żyła, ale i opuściła Irwanię z własnej woli, a z nimi całkowicie zerwała jakiekolwiek więzy, musiało być dla niej szokiem. Cały światopogląd kobiety rozpadł się niczym domek z kart. Opłakiwała siostrę, która zdaniem jej brata niemal na pewno zmarła męczeńską wręcz śmiercią, zamordowana przez bestialskich ciemnych, a tymczasem Almadia żyła życiem, którego nigdy nie zaznałaby w ciasnej klatce zbudowanej przez setki irwańskich pokoleń. Doskonale dało się zrozumieć, że Urli trudno przychodziło uwierzenie w to i zapewne nigdy nie wyzbędzie się niepokoju o dobro najmłodszej z rodzeństwa, jeśli nie ujrzy jej na własne oczy oraz nie zamieni z nią kilku słów.

- Mogła przynajmniej wysłać list - wydusiła w końcu, kręcąc głową. Wszyscy patrzyli na nią ze współczuciem, kilka dam towarzyszących nawet uroniło dyskretnie łzę. Nikt nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jakim cierpieniem musiała być dla niej świadomość tego, że najpewniej już nigdy nie ujrzy siostry... A teraz także tego, że ta sama zdecydowała się na odejście i milczenie przez tyle lat, choć mogłaby nie tylko ukoić zrozpaczone serca bliskich, ale i wpłynąć na zakończenie ciągłych walk.

I chociaż na toczącą się wojnę niewiele mogłaby zdziałać, gdy jeszcze jej brat pozostawał przy władzy, a niedługo po jego śmierci walki ustały, to trudno było pojąć, czemu nie zostawiła chociaż wiadomości.

- Wysłała kilka - odezwał się Firmil dość cicho, z wyjątkowym nawet jak na niego spokojem. Te słowa sprawiły, że księżniczka Urla otworzyła szerzej oczy. - Nigdy nie dostała odpowiedzi, więc uznała, że najwyraźniej albo nie chcecie mieć z nią kontaktu, albo jej brat nie życzył sobie, aby inni znali szczegóły jej wyjazdu - wyjaśnił powody, które podała mu babcia.

- Toż to oszczerstwa! - wybuchnął niespodziewanie jeden z lordów, królewski skarbnik. Poczerwieniał wręcz na twarzy, a jego ręka kurczowo zacisnęła się na łyżce.

Firmil uniósł brwi i uśmiechnął się krzywo.

- W takim razie proszę, niech pan pojedzie i powie to babce w twarz - zasugerował z pełną powagą. - Droga wolna, chętnie popatrzę.

Mężczyzna otworzył już usta, gotowy do kłótni, ale nie zdołał wyrzucić z siebie nawet literki.

- Dość. - Głos króla, choć ten nie krzyknął, rozległ się po całej sali. Wydawał się spokojny, jednak jego ton wskazywał na to, że nawet próba sprzeciwu zakończy się źle dla awanturnika. - Nie życzę sobie tego rodzaju oskarżeń. Chciałbym zjeść śniadanie w spokoju - poinformował zimno, w sposób świadczący o tym, że wyciągnie konsekwencje wobec każdego, kto spróbuje wywołać kolejną kłótnię.

Lord wymamrotał przeprosiny ze wzrokiem wbitym w talerz, a do rumieńca gniewu dołączył wstyd.

- Dziękuję, kochanie - odezwała się miękko królowa, zadowolona z tego, że nie doszło do rękoczynów, jak czasem wtedy, gdy przy stole zasiadali wszyscy jej synowie oraz zięciowie. Wtedy nawet królewski autorytet miał swoje granice i kilka razy między spierających się zmuszona została wkroczyć gwardia.

- Słuszne słowa, bracie - zawtórował jej Dralen. - Jarnisie, mógłbyś podać mi tamto jabłko?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro