Rozdział XXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Było to miejsce, które gdzieś, kiedyś, choć niezbyt często, odwiedzałem. Byli tam mężczyźni w ciemnych, długich aż do kostek szatach. Mieli na sobie maski. Zapytali mnie kim jestem, odpowiedziałem. I to było wszystko na co mogłem sobie pozwolić. Oni mnie znali. Chcieli pozbawić mnie życia, ale niektórzy sprawiali wrażenie niepewnych. Odszedłem, a oni nie mogli mnie odnaleźć. Ktoś nasłał na mnie zabójców. Ale jak narazie nic nie przychodzi mi na myśl.

- Rozmawiałem z nimi.

Horacy poruszył się niespokojnie.

- Jednakże w tamtej chwili jakby stracili zainteresowanie tobą. Niby chcieli, abym cię wywiódł z zamku, aby osobiście mogli cię zabić, lecz to wyglądało tak jakby ich cel był zupełnie inny. Wiesz, złapali mnie, Alyss i Malcolma. Po krótkim ta dwójka odjechała, a ja zostałem z nimi i przez jakiś czas próbowałem uspokoić. Zadawali mi pytania, a od moich odpowiedzi miało zależeć to, czy mnie wypuszczą, czy zabiją.

- Może po prostu powinieneś skoncentrować się na wyznaczonym celu? - podsunął żartobliwie Horacy.

Will machnął ręką.

- Przestań. Przecież nie wystawimy cię tym psom na pożarcie. Nie mam pojęcia co planują. I dlaczego kręcą się w lesie wokoło zamku Araluen. Może chodziło im o to, aby na przykład mnie spotkać. Sądzisz, że to był przypadek?

- Myślę, że na początek różnie można to pojmować.

- Pomyślałem sobie, że problem polega na tym, iż posiadają umiejętności w manipulowaniu. Większość czasu po prostu siedzą cicho i wywierają wpływ.

- Na kogo?

- Na przykład na mnie - odpowiedział szybko Will, jednak widząc nic nie pojmujące spojrzenie przyjaciela, pomachał dłonią. - Nie było potrzeby pytać. Pozostawiam to do odkrycia. Tego będę się musiał dopiero dowiedzieć.

- A co jeśli podczas poszukiwań zostaniesz oszukany i wprowadzony w błąd?

- Oni nawet nie będą wiedzieć, czego szukam. Nie będą mieli powodu, aby mną manipulować. Prędzej mnie zabiją. Przecież powiedziałem im, że cię przyprowadzę. Ale nie możemy tak po prostu cię przyprowadzić. Właśnie tego będą się spodziewać.

- Willu... - zaczął znużony rycerz.

Młody zwiadowca udał, że nie słyszy.

- Ale jest jeszcze jedna kwestia, którą muszę wyjaśnić do końca.

Horacu nie wytrzymał i rąbnął otwartą dłonią w stół.

- A niech mnie diabli porwą.

- Nie porwą. Nie dopuścimy do tego. Jesteś dla nas zbyt cenny. Nie obwiniaj się. Jesteś najlesza przynętą jakąkolwiek mieliśmy. Dzięki tej wiedzy dużo może się zmienić.

- Wydaje mi się, że rozumiem.

- Czy mógłbyś mi pomóc w jeszcze jednej rzeczy? Co powinienem jeszcze o nich wiedzieć?

- Wszystko co wiedziałem już ci powiedziałem.

- Jeżeli z taką łatwością udaje im się pozostać w ukryciu, to muszą mieć na oku coś większego.

- Tego nie powiedziałem. Jak sam powiedziałeś, trzymają się w ukryciu. Nie oczekiwałem, że widząc Ciebie, zdecydują się wychylić na światło dzienne. - Horacy westchnął. Miał dość dzisiejszego dnia. - Jak się czujesz?

Will opuścił głowę.

- Wydaje mi się, że wciąż reaguje mnóstwem ponurych emocji. I nic nie mogę na to poradzić.

Horacy wstał od stołu i uniósł palec.

- Pozwól, że pomogę ci rozwikłać zagadkę twoich uczuć.

- Bardzo proszę.

- Nie znasz swojej własnej wartości. My ją jednak znamy. Martwisz się, co by się stało, gdybyś wyjawił wszystkim swoją tajemnicę. Myślisz, że zostałeś z tym wszystkim sam. Nic dziwnego, ze jesteś samotny.

- Tego nie powiedziałem. Już się dużo zmieniło.

Will ukradkiem spojrzał na Horace'a. Tego ranka wielokrotnie spostrzegł jak rycerz przygląda mu się intensywnie, zupełnie jakby chciał przypomnieć sobie coś związanego z młodym zwiadowcą, ale z jakiś powodów nie mógł. Will wyczuł z jego strony pewne wahanie, jakby nie wiedział, cóż ma uczynić. W końcu Horacy wysunął się do przodu. Podszedł bliżej i już wyciągnął dłoń, a potem niespodziewanie objął młodego zwiadowcę.

Wszystko działo się w jednej chwili, a jednak mijała cała wieczność. Will poczuł na swoich plecach łagodny dotyk dłoni przyjaciela. Nie było żadnej bariery. Nagły wzrost emocji wstrząsnął umysłem zwiadowcy. Will pogrążony był w stanie silnego szoku. Potem nastąpił spokój i łagodne rozdzielenie. Horacy popatrzył na przyjaciela, który stał przed nim na wyciągnięcie ręki.

- Pozytywne myślenie pomaga, prawda? - Takie stwierdzenie nie przyszło Willowi łatwo, ponieważ znów należało pokonać wiele trudnych do przezwyciężenia barier.

Horacy skinął głową i skierował się do wyjścia. Otworzył drzwi, lecz przedtem zerknął przez ramię.

- No tak. Życzę ci powodzenia.

- Dziękuję ci za pomoc. Wygląda na to, że mam wiele do zrobienia. Odnośnie następnego kroku, może powinniśmy szukać razem?

- Może później?

Drzwi zamknęły się. Will klapnął luźno na odsunięte krzesło.

- Jak mam się do tego zabrać? - zapytał samego siebie, jednocześnie próbując ustalić gdzie się obecnie znajduje. Wyciągnął rękę i wsadził do buzi pierwsze ciastko.

Will przypomniał sobie groźnego mężczyznę w masce i to, że ostatnie słowa kierowane do niego brzmiały: ,,Jeden fałszywy ruch i twój czas się skończy"

- Widziałem Horace'a jak wychodził. Coś się stało?

Will wzdrygnął się, połykając ostatnie resztki dobrego ciastka. Był pewny, że jego były mentor wyrósł z pod ziemi. Jakim cudem nie usłyszał go, jak wchodził? Spojrzał ponuro na Halta, który zdążył rozsiąść się w krześle Horace'a, a potem skinął głową na zamknięte drzwi.

- Jego zapytaj. Im dłużej tu siedział, tym bardziej potrzeba walnięcia go stawała się coraz bardziej zniewalająca.

Oto obiecana druga część XXI rozdziału. Cieszcie się nim, bo nie wiem kiedy będę w stanie wstawić następny rozdział. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro