Rozdział 11 - Kończąca się samotność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Wydaję mi się, że zasadę pod tytułem ,,Ucz się na własnych błędach" zna każdy. Każdy słyszał ją choć raz w życiu i to nie tylko od rodziców, a nawet od przypadkowych ludzi w mieście. Nawet Will mieszkający niegdyś w sierocińcu był w stanie wyrecytować ją z zamkniętymi oczami. Chociaż właściwie mówienie z zamkniętymi oczami to żadne wyzwanie...

   I pomimo, że każdy zna to ,,powiedzonko", to sformułowanie, to raczej nie za wiele osób z niego korzysta. Bo sama wiedza to nie wszystko. Co da nam znajomość wszystkich lenn w Araluenie, jeśli będziemy całe życie siedzieć w swoim domku i pracować na własnym polu? No właściwie to nic.

   Ale jednak jakieś zasady przydałoby się znać, a przede wszystkim je stosować. Jak na przykład nie wysyłać się dwa razy w to samo ,,bagno". Jednak ludzki egoizm czasem nas do tego sprowadza... No może nie  ,,egoizm", ale po dokładniejszym przeanalizowaniu sytuacji to chyba tylko takie określenie przychodzi na myśl. Bo jak nie ,,egoizmem" to jak można nazwać moment, kiedy ryzykujesz czyjeś życie tylko po to, by samemu być spokojnym...

   To był zły pomysł, pomyślał Will marszcząc brwi.

  -Zamierzasz coś powiedzieć czy będziesz się tak na mnie patrzeć przez następne dwie godziny? - zapytał patrząc na Jenny, która w danej chwili wlepiała w niego swe zaskoczone spojrzenie.

    Will miał tego dnia niezwykle ponury humor, co Jenny zauważyła od razu, kiedy tylko minął próg jej domu. Nie rzucał tak często żartami i właściwie jego odpowiedzi były zdecydowanie mniej spokojne, a on niecierpliwy. I normalnie po jej reakcji by się głośno śmiał, ale teraz czuł jedynie irytacje. Sam nie wiedział dlaczego...

   A Jenny wciąż patrzyła na niego z rozdziawionymi ustami i powoli analizowała jego słowa, które pomimo minionych minut nie nabrały jeszcze sensu. Will po jej mimice twarzy domyślał się jakie musiała mieć myśli, dlatego mentalnie przygotował się na drwiący śmiech. Właściwie nic nie było w stanie mu już popsuć jeszcze bardziej humoru.

   Jenny zamknęła usta i zamrugała parę razy, po czym wzięła głęboki oddech i wreszcie powiedziała...

  -W takim razie... - odetchnęła głęboko - Wiesz kim on jest?

   Will przez chwilę nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Zamarł, jak kamień. Skrzyżowane na piersi ręce, opadły luźno wzdłuż jego ciała. Cały jego zirytowany wyraz twarzy zmienił się i teraz widniało na nim jedynie zaskoczenie i niedowierzanie.

  -Jak... co? - wydusił w końcu z siebie.

   Co prawda nie bez powodu przyszedł z swoim problemem akurat do Jenny. Często czytali razem przeróżne książki i stąd wiedział, że ona jako jedyna może być w stanie uwierzyć w jego pokręconą historię. Ale jednak po skończeniu opowieści zorientował się, że cała ta historia to może być za wiele dla jego przyjaciółki.

   Dlatego pogodził się z smutną prawdą i zrozumiał już, że musi sobie radzić sam. Ale odpowiedź Jenny ,,zwaliła go z nóg". Już nawet był w stanie uwierzyć, że mu uwierzyła. Że zrozumiała co jej mówił i wierzyła mu. Ale jej mądre pytanie wprowadziło go w stan osłupienia.

   Nigdy nie brałby pod uwagę, że ktoś szkolony na kucharza - nawet jeśli szkoliłby się w zamku Redmont - będzie potrafił utrzymać taką jasność umysłu. A tu właśnie teraz, Jenny, po usłyszeniu historii po duchach, jako pierwsze pytanie zadała coś niezwykle ważnego. Will spodziewał się zdecydowanie bardziej pytania ,,Zwariowałeś?!" lub ,,Ty sobie ze mnie żartujesz?!".

   A jednak nie tak brzmiało jej pytanie...

  -Wiesz kim on jest? - powtórzyła cierpliwie, jakby zyskała cierpliwość Willa, której tego dnia akurat mu brakowało.

   Chciał już po prostu wrócić do chatki Halta i skupić się w pełni na treningu. Musiał myśleć o końcowym egzaminie, ale w danej chwili nie było to możliwe. I właśnie dlatego był tak bardzo wkurzony i zdenerwowany. Naprawdę wystarczyłaby mu jedna spokojna noc snu i mógłby harować przez następne dwadzieścia cztery godziny... Ale nie był również w stanie spać.

  Innymi słowy - wszystko było przeciwko jemu. I dlatego zdecydował, że lepiej będzie podzielić się z kimś swoimi problemami. Co było bardzo głupie, ale po połączeniu pewnych faktów, zrozumiał, że może faktycznie da radę uciec na jedną chwilę od tego ducha.

   Wiele razy zaczynał coś mówić Haltowi o swoich problemach, ale jego prześladowcy nigdy nie było w tych momentach. Pojawił się dopiero w trakcie już drugiej rozmowy. A to oznaczało, że nie zawsze był przy nim i nie zawsze go... pilnował. W takim przypadku mógł być w stanie schować się przed nim i porozmawiać w spokoju z przyjaciółką.

   -Will.. Skup się! - rozkazała ostro Jenny - Kim on jest? - Will ponownie skrzyżował ramiona na swej klatce piersiowej i spojrzał jej w oczy swoim poważnym spojrzeniem. Zdecydowanie ma zły dzień, pomyślała Jenny, a może nawet jeszcze gorszy.

  -Łatwiej byłoby gdybym wziął tą książkę, o której ci mówiłem... - powiedział - Ale muszę dać radę bez niej - dodał, po czym wreszcie przeszedł do tematu - Nie znam dokładnej tożsamości tego ducha. Właściwie jeszcze wielu rzeczy nie wiem. Ale wczoraj wieczorem coś zrozumiałem...

  -Co...?

  -Kiedy usiadłem razem z Haltem przy kolacji, oczywiście z kubkiem kawy, zobaczyłem w niej swoje odbicie. - Wreszcie doczekał się skonsternowanego spojrzenia przyjaciółki.

  -I co jest w tym takiego wielkiego...? - zapytała - Dopiero teraz zrozumiałeś, że to tak działa?

  -Nie chodzi mi o to. Chodzi o to kogo tam zobaczyłem... - Spojrzenie Jenny wcale się nie zmieniło, a jedynie zmarszczyła brwi i przechyliła w bok głowę.

  -Spodziewałam się wielkiego odkrycia, a ty mówisz mi dzisiaj o twoim odbiciu w kawie? - spytała. Jak jeszcze w historii o duchu była w stanie cokolwiek zrozumieć, to teraz, nie rozumiała nic. Właściwie czuła się jak w jakimś głupim żarcie, a cała sytuacja, wokół której to wszystko się działo, nie polepszała tej sytuacji.

  -Tak, bo w danej chwili jest to wielkie odkrycie - ciągnął dalej pewnym głosem - W książce widziałem ten rysunek z walczącymi rycerzami... Naprawdę nie mam teraz ochoty przypominać sobie, jak mieli na imię... Ale chodzi mi o to. Ten dobry z nich wyglądał bardzo podobnie do mężczyzny, który mnie prześladuje... Wyglądał podobnie do tego ducha, którego widzę co wieczór... - Jenny również przyjęła poważną mimikę twarzy i po chwili namysłu oznajmiła.

  -Dobrze, ale wciąż nie rozumiem co ta kawa ma do tego...

  -Kiedy zobaczyłem ponownie swoje odbicie coś zrozumiałem... - odparł - A mianowicie, ten rycerz w czarnej zbroi, wyglądał dokładnie tak samo, jak ja...

...

Mam wrażenie, że to zakończenie rozdziału jest takie denne, ale przejdzie... chyba :D ~JC

NARESZCIE JEST! Moi drodzy, udało się! ~HH

  Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, JC&HH


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro