Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Nie żeby coś - to nie tak że ja nie mam napisanych rozdziałów i dlatego one pojawiają sie po czasie. One są gotowe już od dawien dawna, ale cóż... Zapominam je wrzucić XD

...

 Następny dzień rozpoczął się niezwykle spokojnie. Wstał, ubrał się, wypił swoją poranną kawę i ruszył na targ, by kupić trochę pożywienia i miodu. Livia jak zwykle siedziała w salonie i haftowała coś na swoich drutach. Z tego co pamiętał tym razem był to wielki szal, który rzekomo miał mu się przydać na zimę. Aczkolwiek naprawdę nie sądził, że kiedykolwiek go założy. Nawet nie chodziło o  samo wykonanie czy to że nie chciał się w nim publicznie pokazywać. Po prostu odnosił silne wrażenie, że ten mocny odcień czerwieni mocno wybijałby się na tle zimowego krajobrazu, a wszystkie lata jego życia sprawiły, że wolał pozostawać w ukryciu gdy tylko mógł. Co prawda jego typowy styl bycia nie pasował do wbitych mu do głowy zasad.

   Shadow w tym czasie spała obok jej nóg i wylegiwała się na dywanie. Nie była już 2 miesięcznym szczeniakiem jak w dniu kiedy ją dostał. Teraz miała już pół roku i była około 5 razy większa niż wtedy. Oczywiście jej futro też się rozrosło i to na tyle, że każdego dnia można było je zbierać garściami z podłogi. Z tego powodu wręcz codziennie trzeba było zamiatać wszystkie podłogi (a ona wciąż się szczęśliwie otrzepywała w ich salonie).

   W sumie jakby się tak zastanowić to z pierwszą Shadow nigdy nie miał tyle problemu... Chociaż było to pewnie spowodowane tym, że większość czasu spędzała na zewnątrz (nie żeby ją do tego zmuszał).

   Wśród drzew mignęła kolorowa płachta - zbliżał się już do miasta. Mocniej naciągnął kaptur na głowę i przyśpieszył kroku.

   Sam kłócił się z Livią o możliwość przychodzenia tutaj, aczkolwiek wciąż zawsze czuł się strasznie niepewnie przychodząc tutaj. Nie chodziło nawet o atmosfere czy ludzi, ale bądź co bądź był tu kiedyś zwiadowcą (nawet jeśli przez krótki czas), więc pozostawała wciąż możliwość, że ktoś go jednak rozpozna, a to oznaczałoby dla niego koniec.

   Chodź z drugiej strony może właśnie dlatego nie powinien był się kłócić z Livią i potulnie zostać w pobliżu chaty albo przynajmniej z dala od większego tłumu w jakim się obecnie znajdował. Halt pewnie zganiłby go za nierozwagę i kazał się opamiętać, aczkolwiek Will już miał w zwyczaju nie słuchać się innych i kierować się swoim wspaniałym rozumem i instynktem...

   Tia, może w sumie i to nie było prawdą, bo obecnie instynkt mówił mu, że powinien stąd zniknąć i to jak najszybciej, aczkolwiek on wciąż tu był.

  Przepychając się przez tłum w końcu dotarł do straganu z chlebem, gdzie niska kobieta w pędzie brała pieniądze od klientów i dawała im produkty. Ganiała na lewo i prawo, wołała ciągle różne rzeczy do różnych ludzi, ale była wystarczająco szybka by nie dopuścić do powstania kolejki.

   Will poprawił jeszcze ostatni raz kaptur i podszedł do jej stoiska.

  ,,Jest niska, pomyślał, niższa ode mnie, co oznacza, że najprawdopodobniej z powodu dłuższych nóg będę szybszy. Aczkolwiek zważywszy na tłum jej może być łatwiej się przedostać, bo jej mniejsza postura ułatwia jej manewry. Ale ja mam broń, tyle że tutaj nie mogę jej użyć. Nie wygląda na-"

 -Ej, Panie! - usłyszał jej mocny głos - Słucham zamówienia! - dodała. Will przez chwilę jeszcze się wahał. Który to już raz był na tym targu? Jak długo stres zamierzał go jeszcze trzymać?

  Wziął głęboki oddech i otworzył usta by się odezwać, ale strach go sparaliżował. No nie wierzę, pomyślał. Ktoś inny mógł by się zaśmiać z tego jego chwili słabości. Wśród przyjaciół i rodziny uchodził za gagatka, który kiedy już zaczął mówić to nie mógł skończyć, a teraz nie był w stanie poprosić nawet o chleb.

  Zamknął usta i spuścił głowę w dół. Szlag. Prawą ręką wskazał na jeden z bochenków leżących na materiale. Kobieta podała cenę, on zapłacił, zabrał chleb ze sobą i od razu został odepchnięty przez innych ludzi. Schował bochenek do torby, którą zawiesił następnie na ramieniu. Zrobił to z jakąś nieznaną mu dotąd satysfakcją. Następnie już obrócił się, by poszukać miodu, gdy pod ścianą, zaraz za straganami, zobaczył małego chłopca.

   Nie wyróżniał się niczym na tle innych dzieci. Nie miał silnej postury. Nie miał niezwykłych włosów i zwykłe brązowe oczy. Jednak obecnie wydawał się Willowi jakiś niezwykły. Chłopiec również go spostrzegł i z łzami patrzył się na niego. Will stał tam jak kołek, a z jego serca spadł wielki kamień.

   Bał się, że chłopiec przerazi się na jego widok, jakby ten miał go skądkolwiek znać i zacznie płakać jeszcze bardziej. Dlatego Will poczuł wielką ulgę na myśl, że to nie on jest powodem tych łez.

  Nie miał pojęcia ile tam stał, ale kiedy wreszcie ruszył się, żeby pomóc płaczącemu dziecku zobaczył kobietę biegnącą szybko w jego stronę. Chłopiec również zobaczył matkę i krzycząc ,,mamo" zerwał się do biegu. Jak tylko dotarł do rodzicielki roześmiał się. Następnie ta dwójka zniknęła gdzieś w tłumie.

 I Will znowu poczuł ukłucie w sercu. Z jakiegoś powodu ta sytuacja dawała mu jakąś metaforę, można by wręcz rzec, jego samego. Zagubiony chłopiec, który następnie odnalazł swoją rodzinę. Czy nie tak było z nim i z Haltem, gdy ten przyjął go na ucznia wiele lat wcześniej? Żaden inny mistrz nie chciał go wziąć do siebie - tak samo jak teraz nikt z tłumu nie pomógł chłopcu - aż w końcu znalazł się ten jeden człowiek, który dał mu dom i rodzinę.

   Czy to w takim razie nie robiło z niego ponownie ,,zagubionego chłopca"?

 Już miał obrócić się i odejść, gdy jeszcze coś rzuciło mu się w oczy. W ciemnej uliczce, zaraz obok miejsca, gdzie wcześniej stało dziecko, zobaczył jakiś ludzi - konkretniej trzech mężczyzn. Mówili coś między sobą, a jeden z nich wskazał na sprzedawczynie chleba. Następnie razem zniknęli za budynkami.

  Will jeszcze chwilę stał tam, ściskając materiał torby, aż w końcu wbiegł za stragan, położył ją na ziemi za jakimiś skrzyniami i ruszył wzdłuż ciemnej uliczki. B

   Biegnąc cały czas zastanawiał się, co mu wpadło do głowy, że postanowił ich gonić. Nie był już zwiadowcą ani bohaterem, więc nie musiał nikomu pomagać. Nie miał takiego obowiązku, a przecież w kraju działo się i tak za wiele złych rzeczy, by mógł temu wszystkiemu zaradzić. ,,No świetnie Will, pomyślał, a miałeś unikać problemów".

   Dotarł do ściany, a dalsza droga prowadziła w lewo lub w prawo. Bez wahania pobiegł w prawo świadomy, że podejrzani mężczyźni, jeśli naprawdę planowali coś przeskrobać, to w tym miejscu by się rozdzielili i pobiegli w różne strony, więc było pewne, że w końcu na kogoś trafi.

   Kilkanaście metrów przed sobą zobaczył znikającą za ścianą domu sylwetkę. Przyśpieszył jeszcze bardziej i prawie przewrócił się przy zakręcie, ale tym razem zdążył jeszcze zobaczyć pełną sylwetkę mężczyzny zanim tamten znowu zniknął. Will tym razem był pewny, że goni za odpowiednią osobą.

   Skręcił za mężczyzną i znowu, i znowu, i znowu, aż w końcu... go złapał. Rzucił się w przód łapiąc za bluzkę nieznajomego i oboje padli na ziemie. Mężczyzna spróbował kopnąć Willa, ale nie zdążył, bo zanim wykonał jakikolwiek ruch to Will już był na nogach przyciskając jego rękę butem do ziemi. Ten znowu spróbował uderzyć byłego zwiadowcę, ale Will po prostu przycisnął jego rękę mocniej do ziemi.

 -Ajć, ajc... - powiedział w końcu nieznajomy - Dobra, dobra! Wygrałeś, wygrałeś! Tylko przestań! - Will zdjął nogę, a mężczyzna zwinął się i chwilę leżał w cierpieniu. W końcu jednak ochłonął i usiadł przy ścianie i stwierdził - Szybki jesteś.

  -Jak się nazywasz? - Mężczyzna podniósł jedną brew do góry, na co Will się skrzywił z powodu wspomnień, które go nagle napadły.

 -Gonisz mnie, a nawet nie wiesz kim jestem?

 -Wyglądałeś podejrzanie - odparł na to - A ja dobrze wiem, kiedy ktoś ma coś za uszami. - Nieznajomy westchnął i powiedział:

 -Wiesz, bycie w przeszłości przestępcą nie sprawia, że jesteś nim do końca życia.

 -Kto wie, a może i sprawia... - Mężczyzna przechylił lekko głowę i spojrzał z ukosa na Willa.

 -Wyglądasz na dobrze obeznanego w temacie. - Szybko podniósł się z ziemi i otrzepał spodnie. Will pozwolił mu na to, aczkolwiek wciąż trzymał na nim swoje baczne spojrzenie - Uspokoję cię, nie mam żadnych złych zamiarów, moi znajomi również.

 -A więc dlaczego uciekałeś?

 -A ty dlaczego mnie goniłeś? Wiesz, wydaje mi się, że taka jest kolei rzeczy. Jak ktoś cię goni to próbujesz zwiać. Już wystarczająco wiele osób próbowało mnie zabić w życiu... ale ty wyglądasz na kogoś kto przeżył już coś podobnego... i to więcej niż raz. - Will szybko ocenił go spojrzeniem. Faktycznie nie wyglądał na kogoś kto planowałby obecnie coś złego, aczkolwiek większość z nich tak nie wyglądała. I najczęściej ci wyglądający miło okazywali się gorsi od tych umięśnionych złoczyńców - Wciąż nie zaufasz? Eh, zamierzasz teraz za mną wszędzie chodzić by się upewnić czy jak?

 -Jeśli będę musiał... - Tym razem to mężczyzna obejrzał go od góry do dołu.

 -Nie zachowujesz się jak ludzie z armii albo od Barona. Kim ty jesteś? Jakimś farmerem co postanowił sobie dorobić jako bohater czy-

 -Nie jestem bohaterem - przerwał mu Will.

 -Tia... ostatecznie też tak uważam, ale wiesz... nikt ci nie zabrania takowym zostać - odparł - Swoją drogą, jestem Jeff. Jeśli bawiłbyś się w bohaterstwo to na pewno byś mnie kojarzył.

 -Jesteś jakimś samozwańczym bohaterem?

 -Raczej tym drugim - poprawił go Jeff - Ale wiele osób obiera w życiu złe ścieżki, a potem próbuje je naprawić... - Ostatni raz przerzucił po Willu spojrzenie, gdy w końcu podszedł do niego, narzucił rękę na ramię i zaczął gdzieś prowadzić.

 -Gdzie ty idziesz? - zapytał Will groźnie, a jednak ruszył w wskazanym kierunku.

 -Spokojnie, spokojnie... Pokażę ci tylko jedno miejsce. Wyglądasz podobnie do pewnych ludzi, których znam...

   Will nie wiedział, gdzie szli, ale wiedział, że oddalali się coraz bardziej od targu. Jeff prowadził go jakimiś ciemnymi uliczkami, a parę razy musieli nawet wdrapywać się na jakieś niskie murki czy przebiegać ludziom przez ogrody. Kiedy w końcu się zatrzymali Will widział przed sobą drewniane, grube drzwi. Oprócz tego nie widział żadnych ludzi, a jedynie jeszcze jakieś poniszczone okna na ścianach okalających uliczkę.

  Przez całą drogę zastanawiał się czy dobrze robi idąc z nieznajomym do nieznanego miejsca.

   Jeff podszedł do drzwi i zapukał w nie w jakimś określonym chyba rytmie - trzy uderzenie po sobie, a potem 2 z dłuższą przerwą pomiędzy. Stali tam jeszcze chwilę aż w końcu rozległ się hałas i drzwi stanęły przed nimi otworem.

   Jeff jako pierwszy wszedł do środka i machnął ręką do Willa, by wszedł za nim, gdy ten wciąż nie ruszył się z miejsca. Były-zwiadowca z wahaniem również minął próg. W środku było rozstawione wiele stołów, a przy nich siedziały najróżniejsze osoby przez młodych mężczyzn po starsze kobiety czy grających w karty staruszków. Ogólnie pomieszczenie w pełni przypominało zwykłą karczmę. Niczym się od niej nie różniło.

 I kiedy Will się już w miarę rozluźnił, drzwi zamknęły się, a wszyscy stanęli od stołów. Wiedział już, że popełnił błąd. Sięgnął ręką z przyzwyczajenia po saksę, ale przecież już jej nie miał. Zamiast tego złapał, więc nóż i w napięciu czekał na rozwój wydarzeń.

 -Panie i Panowie! - zawołał Jeff stając na jednym z stołów - Oto przed wami nasz nowy gość wieczoru! Wiecie co robić! - po czym z uśmiechem odwrócił się i zszedł ponownie na ziemie. Will widział go jeszcze tylko przez ułamek sekundy, bo potem jego sylwetka zniknęła za drewnianymi drzwiami.

...

02.10.2022

Ja tu jestem! Ja żyję! I mam już 5 rozdział, który cóż... miał mieć typowo 1k słów, ale jakoś tak wyszło, że jest 1,9k :D Myślałam czy by go w połowie nie uciąć i nie zacząć nowego rozdziału, ale jakoś tak nie było wtedy, więc korzystajcie :D

Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro