Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pojechałyśmy więc z mamą do szpitala, ale przedtem odwieźliśmy Antka do babci. Wysiadłyśmy z samochodu i czekałyśmy w poczekalni.

—Proszę!— usłyszałyśmy głos zza drzwi. Chyba miało to oznaczać, ze możemy już wyjść. Weszłyśmy więc do środka.

Pomieszczenie było średniej wielkości z białymi i szarymi ścianami. Były tu półki na ścianach, a na nich rośliny wraz z dyplomami lekarskimi dla „pana Mariana Kadińskiego". Za biurkiem siedział on sam.

Miał czarne włosy sięgające szyi i niebieskobłękitne przenikające wzrokiem oczy oraz biały strój, jaki za zwyczaj noszą lekarze.

—Dzień dobry—powiedział.—Proszę usiąść.—Kiedy usadowiłyśmy się na krzesłach, kontynuował— w czym mogę pomóc?

—No więc—zaczęła moja mama—moja córka ma coś takiego, że nagle upada i na kilka minut traci przytomność...

—Dobrze, czy mogę zbadać córkę?

Kiedy doktor Kadiński mnie zbadał, powiedział mojej matce, aby podeszła na chwilę do recepcji, a kiedy skierowałyśmy się do wyjścia, doktor zaprotestował.

—Może porozmawiam z Alex—zaproponował. Zastanawiałam się, z kąd zna moje imię, skoro ani ja sama, ani mama mnie nie przedstawiła. Ale pewnie z tej karty pacjenta... Matka niepewnie skinęła głową, ale jeszcze się na mnie spojrzała. Jej wzrok mówił: Tylko się zachowuj. Kiedy wyszła, Kadiński skierował na mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Przez chwile miałam wrażenie, że on powie coś o Araluenie itd., że porozmawia o tym ze mną, bo pracuje ze Zwiadowcami lub, co gorsza, z Morgarathem. Coś w tym jego spojrzeniu to mówiło...

Ale najwyraźniej się myliłam.

—Czy często miewasz bóle głowy?— zapytał niewinnie. Naprawdę lekko mnie to zdziwiło. Byłam przygotowana na najgorsze pytania, a tu nagle Kadiński wyjeżdża z pytaniem o bóle głowy.

Przecież to tylko zwykły lekarz, Alex- skarciłam się w duchu.

— Czasami— odpowiedziałam mu.

—Mhm— mruknął i napisał coś w notesiku.—A czy...—urwał, bo nagle do sali wszedła moja matka z recepcjonistką.

—Chciał pan kawy, prawda?—spytała recepcjonistka stojąca w progu drzwi, trzymająca w ręku kubek. Za nią stała moja mama.

Przyglądałam się przez chwilę z uwagą Kadińskiemu.

"Bądź przygotowany na wszystko, a nie spodka cię rozczarowanie"- odbijała mi się w głowie echem wypowiedź Willa.

Teraz byłam niemal przekonana, że doktorek coś wiedział. Nie wiem z kąd ta pewność. Poprostu założyłabym się, że doktor chciał mi coś powiedzieć, ale nie w obecności mojej matki, i że prawie przeklnął, chodź poruszyły się tak tylko jego usta, nie wydając żadnego dźwięku.  Uśmiechnął się.

—Tak, dziękuję.

Cała wizyta trwała do końca. Pan Marian pytał się nas, czy mam jakieś inne dolegliwości i czy w rodzinie są osoby, które nie mają jakiejś takiej choroby. Co chwila, na mnie zerkał. A ja patrzyłam mu prosto w oczy, z wyćwiczoną przez Willa pewnością siebie, nic po sobie nie zdradzając, co oczywiście nie było najprostrzym zadaniem.

Jego spojrzenie... No nie wiem, jak to opisać. Było jakieś takie mroczne...

—Więc jeżeli córka znów będzie miała te same dolegliwości, proszę się do mnie zgłosić.

Kiedy wyszliśmy, mama szepnęła mi do ucha:

—Jakiś dziwny był ten lekarz, co nie?

Przytaknęłam ruchem głowy. Tak na prawdę myślami wciąż byłam w Araluenie, kiedy straciłam przytomność i Will oraz reszta zostali tam sami...

Ale nagle w tym momencie zdarzyło się coś dziwnego. Zamknęłam oczy, i zauważyłam coś. Konkretniej, to sześć tych cośów.

Były to jakieś stwory, skrzyżowanie niedźwiedzia z psem. Były to wargale! Jeden z nich chyba był ranny, bo miał wbity sztylet w swój bok. Ale nie to mnie przeraziło. Bo one trzymały...

...Willa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro