Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już nawet przyzwyczaił się do komplementów, które nie dawały mu satysfakcji. Tylko nie do tych z ust Halta, których nigdy nie słyszał. Jedynie szybkie spojrzenia uznania wtedy, kiedy zrobił coś nadzwyczajnego.

Will właśnie siedział na dużym narzutniaku w cieniu drzew. Obserwował chatę i szlifował swoją sakse, ponieważ zdał sobie sprawę, że nie była zbyt ostra. Gdyby Halt to zobaczył, dostał by ostrą reprymendę za niedopilnowanie i niedbałość. A przecież to nie była prawda. Nie był nieobowiązkowy. Zawsze z chęcią przyjmował na siebie zadania, które zlecał mu Halt. Po prostu ostatnimi czasy miał wiele zajęć i mniej czasu na bieżące sprawy.

I tym słowami zakończył swe rozmyślania, ponieważ właśnie wtedy na grzbiecie Aberalda pojawił się obiekt jego uczniowskich rozważań. Chłopak wyrzucił osełkę nieco dalej, jakby ta go sparzyła. Halt zeskoczył grzbietu wierzchowca, a potem przywitał ucznia ostrym jak jego saksa spojrzeniem.

Will w pierwszej kolejności pomyślał, że coś się stało i że powinien się dowiedzieć, co to było. Zastanawiał się, czy starszy zwiadowca przyjechał z nową misją do wykonania.

- Halt, gdzie byłeś? - zapytał Will, podbiegając do mistrza, gdy ten wychodził ze stajni, po uprzednim oporządzeniu Aberalda.

- W zamku - odparł pokrótce, idąc w stronę chaty. Will oczywiście trzymał się blisko jego boku, gotowy zadać każde pytanie, które by mu się nasunęło. - Musiałem odwiedzić barona Aralda. Biedny baron myślał, że zabiorę cię ze sobą, ale ty niestety wczoraj się nie wykąpałeś.

Will teatralnie zrobił obrażoną minę.

- Byłem nad rzeką.

- Za późno - podsumował Halt, patrząc z ukosa na ucznia. Wszedł do chaty i rzucił niedbale swą pelerynę na wieszak tuż przy drzwiach.

- Ale nie przejmuj się tym. Dziś masz trening. Noże naostrzone?

Will uśmiechnął się w odpowiedzi, zdając sobie sprawę, że zrobił to na krótko przed przyjazdem Halta, ponieważ zarówno saksa, jak i nóż do rzucania nie nadawały się do tego, aby nimi cokolwiek ciąć. To była jego tajemnica, której wyjawienie graniczyło z cudem.

- A jakże - powiedział zadowolony z siebie.

- To dobrze. No? Co tak stoisz? Idziemy trenować.

Halt jak powiedział, tak zrobił. Wyszli na polanę przed chatkę i chwycili za ostrza. Obaj zwiadowcy trenowali, dopóki z czoła Willa nie zaczęły toczyć się krople potu. Sam Halt też nie wyglądał najlepiej. Will bardzo dobrze radził sobie w walce na noże.

Starszy zwiadowca usiadł na głazie i zmęczony potarł twarz dłonią. Will stał tuż nad nim i dyszał równie ciężko jak jego mistrz.

- Jeśli chcesz, pójdę teraz poćwiczyć strzelanie.

- Dobrze... W takim razie pójdę zrobić nam obiad.

Will kiwnął głową i odszedł.

A Halt patrzył na swego ucznia, dopóki ten nie zniknął mu z oczu.

Przekrzywiając głowę w drugą stronę, zobaczył coś leżącego w trawie. Zapewne coś, co należało do chłopaka.

Halt zastanowił się na chwilę, zaciekawiony co też wyprawiał jego uczeń podczas nieobecności swego mistrza. Przypomniał sobie, że od dawna nie widział, aby Will trzymał w dłoni osełkę i wtedy zdał sobie sprawę, że być może to była jego wina, bo chłopak ostatnimi czasy miał naprawdę wiele zajęć. A najdziwniejsze było to, że nigdy się na to nie uskarżał. Bo nie mógł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro