Po prostu część 1, czyli jak się zgadali

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Okej, bardzo tego nie lubię, ale nie mam wyjścia. One shot wyszedł dłuższy niż myślałam, a już go obiecałam, więc wstawiam. Pierwszą połowę.

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby dwaj dawni wrogowie spotkali się pewnego dnia na ulicy? Pewnie tak, bo w świecie Drarry to AU jest bardzo popularne, ale pomyślcie o tym jeszcze raz.

Dwaj mężczyźni. Różni, a jednak tak do siebie podobni. Dobra, bez słodzenia; dwaj faceci wpadają na siebie przy jednej z popularnych londyńskich kawiarni. Tak po prostu. Bez żadnych dram i tak dalej, załóżmy że kanon trwa. No nie do końca. Okej, to zaczyna się zmieniać w denerwującą paplaninę.

Od początku.

Jak zwykle przedstawiane jest dorosłe AU z Drarry w roli głównej?

Każdy odpowie sobie sam, bo wydaje mi się, że większość wie.

Jeśli nie, poproście o skrót w komentarzach.

Generalnie jest tak, że spotykają się w jakimś barze albo w pracy i nagle "Oo wielka miłość, zawsze cię kochałem, bla bla bla". Nie obrażam tu nikogo ani niczego, ale po prostu zwykle tak jest. Koniec Hinny, Draco zostawia swoją żonę (Astorię) i żyją długo i szczęśliwie.

Dobra, nie można generalizować, jak to właśnie zrobiłam, bo nie wszystkie tego typu opowiadania sprowadzają się do tego, ale jednak. Jest ich sporo.

Chcielibyście małą odmianę? Ja też. Dlatego po tak długim wstępie (i przerwie, hehe) zapraszam do mojego opowiadania.

Dzień jak co dzień, praca, dom, kwiaty dla żony. Zapiernicz w robocie, szef na karku. Generalnie harówa. Praktycznie każdy mężczyzna w pierwszych latach małżeństwa się stara. Są i tacy, co od razu po ślubie wyznaczają swoje granice. Sprytniejsi działają na kobietę siłą perswazji i nieocenionego uroku, tresując je metodą przyzwyczajeń. Nie każda da się nabrać, ale każda chociaż przez chwilę będzie wierzyć w prawdziwość intencji swojego męża. Nie zmienia to jednak faktu, że często obie strony zabierają się za zdrady już we wczesnym stadium.

Żarcik.

To taka przerysowana wizja współczesnego małżeństwa. Ale coś musiało w tym być, skoro Harry czuł znużenie po trzech latach nieustannego służenia swej „ukochanej". Zauważył, że coraz częściej musi wykręcać się tanimi wymówkami, żeby na chwilę wyjść z domu i oderwać od obowiązków. Ginny za to wracała później (o wiele później, niż powinna) do domu, mając just fucked hair i rozmazaną szminkę. Nigdy nie była za bardzo rozgarnięta. Raz nawet zostawiła włączony telefon na stole, przy którym jedli. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Harry zobaczył w nim dziwną konwersację. Bardzo intymną konwersację. Nie trudno było się domyśleć, że to nie przyjaciel. Dziwiło go, jak to możliwe, że jego żona jest jednym z najlepszych zawodników quiddicha na świecie.

Szedł ulicami Londynu właściwie nie wiedząc, co ma robić. Niby dostał wezwanie, że jakiś przestępca, coś tam, bank, coś tam, kradzież. Banał. Nawet Ron sobie z tym poradzi. Od dawna nie był na żadnej ekscytującej misji. Co prawda po walce z samym Voldemortem trudno było znaleźć ciekawą robotę, ale zdarzały się, zdarzały.

Z braku lepszrgo zajęcia brunet usiadł w jednej z kawiarni. Braku. Było wiele lepszych zajęć. Chyba lepiej byłoby napisać: z własnego lenistwa Potter postanowił usiąść w jednej z kawiarni. O, tak lepiej.

Draco Malfoy, znany też jako najgorętszy samiec Londynu (w jego mniemaniu oczywiście), szedł właśnie do swojej ulubionej kawiarni na szybki lunch. Pół godziny na pełnych dziesięć to naprawdę mało. Niby pomiędzy wizytacjami były jakieś przerwy, ale w pięć minut nawet nie można się porządnie zregenerować psychicznie. A jasność umysłu w tym zawodzie naprawdę była konieczna.

W szpitalu czasem zdarzały się naprawdę wyczerpujące przypadki. Starsze panie, narzekające na bóle w miejscach, w których ból nawet fizycznie nie był możliwy, nastolatki ze zmyślonymi złamaniami i chorobami, próbujące zwolnić się ze szkoły, mężczyźni i kobiety w różnym wieku, starający się o odszkodowanie. Sam nie do końca wiedział, dlaczego do niego z tym chodzą. Po pierwsze, tymi ostatnimi zajmowały się inne instytucje, a po drugie było multum innych lekarzy. Ale tylko on klientów miał na pęczki.

Pewnego razu spytał jednego z recepcjonistów, czy nie mógłby powpisywać niektórych w okienka współpracowników.

- Niestety, nie jest to możliwe – odpowiedział mu chłopak za biurkiem. Nie wydawał się specjalnie zmartwiony tym faktem.

Blondyn zmarszczył brwi i mocniej ścisnął kubek od kawy, który trzymał w dłoni.

- Dlaczego? – spytał z wymuszonym uśmiechem.

Recepcjonista wzruszył ramionami.

- Tylko ciebie chcą.

Odpowiedź była tak oczywista, że Draco nawet nie mrugnął. Ze zmęczonym wyrazem twarzy wrócił do biura, oczekując kolejnego pacjenta.

Wszyscy go uwielbiali. Każdy chciał z nim przebywać. Byli też zawistni pracownicy, którzy oczerniali go przy każdej nadarzającej się okazji, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Był oczkiem w głowie pracodawców, od rana słyszał pochlebne szepty na swój temat, na ulicy zaczepiały go same interesujące osoby, potrafił rozmawiać ze wszystkimi o wszystkim, był charyzmatyczny, przystojny i niezmiernie inteligentny. I jak przy tak dobrych wiatrach nie popaść w samo zachwyt?

Wibracje w kieszeni. Astoria. Pyta, jak w pracy. Nawet jej nie odpowiada; brak mu słów. Był zbyt zmęczony. Potrzebował teraz chwili wytchnienia, swojego stolika i mocnej kawy, aby przetrwać drugą połowę tego dnia.

Stanął w krótkiej kolejce. W trakcie czekania odpisał żonie. Nie lubił jej martwić, mimo że sama często go martwiła. Był dobrym mężem, prawda?

Przy ladzie zamówił to, co zwykle w ciężkie dni. Podwójne espresso z mlekiem, miodem i cynamonem. Tylko to stawiało go na nogi. Do kawy wziął szarlotkę z lodami waniliowymi – klasyk.

Już wcześniej zauważył, że ktoś siedzi przy jego stoliku, ale pomyślał, że to ze zmęczenia. Jednak rozglądając się zauważył, że wcale tak nie jest. Ktoś naprawdę tam siedział. To nie był dobry dzień dla zwierząt, Draco nie miał zamiaru odpuszczać przytulnego kącika.

Odebrał zamówienie i skierował swoje spojrzenie na stolik. Sylwetka wydawała się znajoma, ale to było niemożliwe. Specjalnie wybierał tą kawiarnię, żeby nie napotykać znajomych twarzy. Musiałby wtedy rozmawiać i udawać grzecznego, a godziny spędzone w szpitalu na sztucznej uprzejmości w zupełności mu wystarczały. Po paru krokach Malfoy uniósł brwi ze zdziwienia, bo był prawie pewien, że czupryna, którą widział, należała do jednego z najbardziej irytujących ludzi w Hogwarcie. Nie pomylił się.

- Potter – warknął, mrużąc oczy. Przynajmniej przy nim nie musiał udawać swojego zmęczenia.

- Czy zawsze musisz mnie tak witać? – westchnął Harry zaraz po tym, jak odwrócił się do mężczyzny.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Pierwszy ciszę przerwał Draco.

- To jest mój stolik.

- No to siadaj.

Znów chwila ciszy. Blondyna zatkało od tej prostolinijności. Chyba Wybraniec nie załapał aluzji. Jakaś kelnerka przecisnęła się przy blondynie, o mało nie przewracając się o jego nogi.

- Siadaj, bo przejście tarasujesz – usłyszał arystokrata.

Mruknął jeszcze coś pod nosem o niedomyślności bruneta, po czym usiadł tyłem do okna. Zawsze lubił przez nie patrzeć, więc nie był zadowolony z odebranej mu przyjemności. Potter zaczął obmacywać stolik i patrzeć na niego ze wszystkich stron. Były Ślizgon patrzył na niego z dezaprobatą.

- Co ty robisz? – spytał wraz z pierwszym kęsem szarlotki.

- Szukam.

- Niby czego?

Jeszcze parę sekund brunet poświęcił na oględziny stolika, zanim odpowiedział:

- Napisu, że to twój stolik.

Draco parsknął. Jego głupota chyba nigdy nie przestanie zadziwiać. Zapadła cisza. Nic dziwnego. Nie widzieli się parę lat i rozstali w dosyć niecodziennych okolicznościach; o czym mieliby rozmawiać. Pierwsze minuty przesiedzieli zagłębieni we własnych myślach. Potem cisza zaczęła nieprzyjemnie zagęszczać powietrze wokół nich. Powstawało nikłe napięcie, które obaj wyczuwali. Auror widocznie chciał zacząć rozmowę, ale nie wiedział jak i chyba temat był zbyt rozległy, aby zmieścić go w krótkim czasie.

Masa klientów przewracała się przez kawiarnię. Wchodzili, brali kawę, ciastko, wychodzili. Byli uczniowie Hogwartu jako jedyni zostali w miejscu na dłużej. Mimo ciągłego ruchu ścisk panował niemiłosierny, lecz dzięki dobrej lokacji, dwaj mężczyźni byli od tego wyodrębnieni. Mały stolik wciśnięty w sam kąt za paprocią – mało kto wiedział o tym miejscu. Jednak miało w sobie coś takiego, że człowiek chciał tam przesiadywać. Może to klimat, może aura tajemniczości albo idealna temperatura, która zawsze panowała w tamtym miejscu (nie za zimno zimą, przyjemnie chłodno latem). Pewnie dlatego Wybraniec wybrał właśnie to miejsce – zawsze ciągnęło go do tajemnic.

Arystokrata spojrzał na zegarek. Zbliżała się godzina wizyty. Pani Nelson, jeśli dobrze kojarzył. Na to trzeba było się dobrze przygotować.

Dopił kawę, dokończył ciasto, wytarł usta serwetką i już miał wstać, gdy zatrzymały go słowa:

- Pójdź ze mną na piwo.

- Nie.

Malfoy odpowiedział natychmiastowo. Jeszcze tego brakowało. Wieczór z durnym Gryfonem. Byłym Gryfonem, ale nadal. Gryfonem.

Brunet zmarszczył brwi, jakby takiej odpowiedzi się spodziewał.

- Dlaczego? – drążył.

- Bo, w przeciwieństwie do ciebie, mam naglącą pracę. A teraz żegnam.

Odstawił kubek z talerzykiem na metalową tacę, a serwetkę wyrzucił do kosza w pobliżu. Specjalnie wydłużał swoje czynności, aby brunet jeszcze coś dodał. Czuł, że za chwilę coś walnie. Coś niesamowicie głupiego, nawet na niego.

- Po prostu podobasz mi się.

Ale nie spodziewał się czegoś takiego. Nastała chwila ciszy, po której twarz Dracona wykrzywił złośliwy uśmieszek.

- To było beznadziejne. Myślisz, że jesteśmy w komedii romantycznej, czy co?

Harry zmieszał się widocznie.

- Bycie romantykiem nie jest w twoim stylu - dodał jeszcze blondyn, zanim zawrócił na pięcie i skierował się do wyjścia.

Ale żeby nie było jak w dramatach, Wybraniec ani nie pobiegł za mężczyzną, ani nie zatrzymał go za nadgarstek. No błagam, kto tak jeszcze robi? Krzyknął za to:

- A ty niby co, drama queen? Chcesz, żebym za tobą pobiegł? To nie jest pieprzona komedia romantyczna! - dorzucił na koniec, przedrzeźniając arystokratę.

Osoby z pobliskich stolików obróciły głowy w ich stronę. Pięknie.

- Potter, jeśli łaska, zachowujmy się jak dorośli. Wiesz może, co to oznacza?

- Lepiej od ciebie, ty rozpuszczony arystokracki dupku. Właśnie wyznałem ci rzecz... - Tu brunet się zawiesił. - ...którą pewnie słyszysz codziennie. Ale nie od Harrego Pottera, prawda? – W jego głosie pobrzmiewała nutka zaczepności.

W sumie miał rację. Malfoy każdego dnia napotykał swoje fanki albo osoby nim zainteresowane. Dzień, w którym nie zostaje przez kogoś zaczepiony, o! To dopiero cud! Jednak tym razem było inaczej. Bo sam Harry Potter, Wybraniec, walony Chłopiec Który Kurwa Niestety Przeżył (trzeba wybaczyć mu przekleństwa, był w tym momencie w wewnętrznej rozterce) wyznaje mu... Że jest nim zainteresowany. To może być ciekawe.

- Nie... - powoli zaczął Draco, patrząc w oczy swojemu dawnemu wrogowi (to też brzmi jak z taniej amerykańskiej produkcji). – Niecodziennie przecież słyszy się takie wyznanie od Wybrańca.

Potter wstał i podszedł bliżej. Dzieliły ich w tym momencie jakieś... A kto by tam liczył? Mało. Dzieliło ich mało. Tyle wystarczy.

- Lubisz kawę? – spytał Malfoy, patrząc na Harrego z góry.

- Czy to jest propozycja?

- Nie, pytanie.

- Wolę herbatę.

- Lamus. Może jeszcze mi powiesz, że wolisz soczek od piwa.

- Nie mówisz przypadkiem o sobie?

Spojrzeli na siebie wyzywająco, zapominając, co działo się jeszcze parę minut temu. Chęć rywalizacji z dawnych lat powróciła. Ostatnio nie działo się zbyt wiele, a tu proszę, jaka okazja! Ooo, zapowiadała się niezła zabawa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro