Po prostu część 2, czyli jak to się skończyło

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mówiłam już, że nie lubię dzielić na części, ale cóż, sytuacja mnie do tego zmusiła. Tak czy owak, oto nadchodzi druga i ostatnia część tego łan szota. Miłej lektury!

Obaj wrócili do swoich obowiązków. Draco poszedł do szpitala, a Harry znów wybył w teren. Nie mogli doczekać się wieczora. Zamówili stolik w jednym z porządniejszych niemagicznych barów (nie mogli przecież ryzykować spotkaniem wścibskich dziennikarzy albo znajomych). Na taką okazję nie można było marnować pieniędzy.

Kiedy Harry wychodził z domu, zatrzymał go głos Ginny:

- A ty gdzie idziesz?

- Umówiłem się z kumplem na piwo. Wrócę późno – rzekł zdawkowo Wybraniec, chcąc jak najszybciej pozbyć się swojej żony. Może było to niegrzeczne, ale nie miał zamiaru myśleć o tym, że ona wyjdzie zaraz po nim, spotkać się z jakimś fagasem.

- W takim razie miłej zabawy!

Już wiedział, że miał rację.

- A ty gdzie się wybierasz kochany?

Lodowaty ton Astorii zatrzymał w drzwiach arystokratę.

- Nie uwierzysz, Harry Potter zaprosił mnie na piwo.

Odwracając się do małżonki, blondyn zauważył, że ta lekko uśmiecha się pod nosem.

- Czyli mam rozumieć, że wrócisz późno?

- Możesz na mnie poczekać. Jestem pewien, że to nie potrwa długo.

Bar nazywał się „Kraken Town" i był uznawany za najlepszy w londyńskim centrum. Niech nazwa rodzajowa nikogo nie zmyli – w tym klubie podawano najwykwintniejsze trunki. Ale że nie posiadali tam porządnego (żeby nie powiedzieć żadnego) jedzenia, lokalu nie można było nazwać restauracją. Zostawał więc bar.

Gdy tylko weszli, ładna kelnerka przemknęła im przed nosem. Harry poznał w niej...

- Luna!

Dziewczyna odwróciła się z przemiłym uśmiechem.

- Harry! Co za niespodzianka. I... Malfoy? Hm, mogłam się tego spodziewać. Chcecie coś do picia?

Mężczyzn zatkało. Mogła się tego spodziewać?

- Słucham? – Pierwszy ocknął się Malfoy. Jak można się było spodziewać zresztą.

- Podejdę do waszego stolika. Polecam tamten za kurtynami – więcej prywatności.

Mrugnęła na koniec i oddaliła się pospiesznie, aby obsłużyć resztę klientów. Okej. Specjalnie wybrali „Kraken Town", aby nie spotkać żadnego znajomka. Coś chyba nie wyszło.

Auror wraz z arystokratą wbrew sobie usiedli przy stoliku wskazanym przez Lovegood. Rzeczywiście miało dosyć... intymną atmosferę, ale ładnie ozdobione wnętrze pomagało o tym zapomnieć. Kanapa była nadzwyczaj wygodna a niski szklany stolik z ornamentami na ramach dawał wrażenie przepychu. Czerwono-srebrny kolor mebli tylko dopełniał obrazek burżuazyjnego kącika. W tych okolicznościach nie można było zamówić niczego innego jak najlepszego wina, sprzedawanego w tym lokalu. Ustalili, że wszystko pójdzie na rachunek byłego Ślizgona (to, jak Wybraniec odda pieniądze przedyskutowali potem).

Rozmowę zaczęli bardzo formalnie, jakby dopiero co się poznawali. Przyznać im trzeba, że nawet nieźle sobie radzili (zważając na okoliczności). Luna wcale nie ułatwiała zadania – cały czas zaglądała, czy aby na pewno wszystko jest okej.

Na szczęście istniała bardzo dobra mikstura, która rozluźniała języki i ich właścicieli do tego stopnia, że tematów do rozmów nie brakowało. Mugole ważyli ją najlepiej, zwłaszcza włosi (także dlatego zdecydowali się na mugolski bar). A nazywała się alkohol.

Prosta nazwa, działanie również, ale żeby zrobić dobry trunek... O, to była sztuka! Draco był pewien, że nawet Snape by sobie tak dobrze nie poradził. Patrzył na schlanego Pottera, sam nie za bardzo kontaktując. Która butelka już poszła? Nie pamiętał. Na szczęście kasy miał jak lodu, więc nie musiał martwić się o rachunek. Gorzej z brunetem. A nie, on też pieniędzy miał pod dostatkiem.

Rozmawiali już o wielu rzeczach, od pracy po quiddicha. O świecie magii, miejscach na ferie zimowe, wakacjach, o okropnych prezentach pod choinkę i właśnie skończyli temat o ślubach oraz weselach. Miało już schodzić na żony, ale Harry źle się poczuł i musieli chwilę odsapnąć. Luna nie przychodziła od jakiegoś czasu, alkohol przynosił ktoś inny. Chyba skończyła zmianę. Albo nie mogła patrzeć, jak były Ślizgon upija się z Wybrańcem i poszła. Na jedno wychodzi.

- Przyznaj się – zaczął blondyn zadziwiająco wyraźnie. - Powiedziałeś, że ci się podobam dlatego, iż wiedziałeś, że inaczej z tobą nie pójdę.

Harry obrócił głowę w jego stronę, zamrugał parę razy i odpowiedział z trudem:

- Tak.

Złote refleksy odbijały się w jego okularach, co przeszkadzało Draco w patrzeniu mu prosto w oczy. Bez namysłu sięgnął do oprawek i delikatnie zsunął je z nosa byłego Gryfona. Nie usłyszał żadnego protestu, więc odłożył przedmiot na stolik. O tak, teraz widział wszystko wyraźnie. Znaczy na tyle, na ile mógł, bo przy jego obecnym stanie znaczenie słowa „wyraźnie" trochę różniło się od powszechnie przyjętego.

- To chyba jedyna sprytna rzecz, jaką zrobiłeś w życiu – powiedział, patrząc w zielone tęczówki. Chyba pierwszy raz miał okazję przyjrzeć się tym oczom.

- Heh, dziękuję.

Po tych słowach głowa Harrego wylądowała na kolanie Malfoya. Arystokrata spojrzał na niego bez określonych uczuć i westchnął, kładąc dłoń na głowie mężczyzny, jakby ten był jego psem. Sam był sobie winien; było się tak nie rozkładać na tej kanapie.

- Wracając do tematu – kontynuował arystokrata z kieliszkiem w dłoni. – Jak tam życie z wiewiórkowatą małżonką?

- Do dupy – sapnął Harry, układając się wygodniej. – A twoje?

- Ujdzie.

Łyk napoju i głębokie westchnięcie. Auror ułożył się wygodniej.

- Nie zdradzacie siebie, ani nic?

- Nie – mruknął blondyn, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Farciarz...

Słysząc przygnębienie w głosie Pottera, były Ślizgon poczuł jakąś nieodpartą chęć zwierzenia się mu. Nigdy tak naprawdę z nikim o tym nie rozmawiał. Zawsze musi być ten pierwszy raz (zresztą i tak nie mógł dłużej w sobie tego dusić).

- Zdradziłem ją.

Brunet uniósł lekko głowę, a po chwili przekręcił się tak, aby patrzeć byłemu Ślizgonowi prosto w oczy.

- To było jakiś... Rok temu. Wiedziałeś, że kiedyś podobała mi się Granger?

Parsknięcie, a zaraz po tym chichot. Wybraniec nie potrafił się opanować. Jednak gdy zobaczył poważną minę mężczyzny nad nim, umilkł.

- Spotkaliśmy się właśnie jakoś tak na święta. Rozmawialiśmy, popytaliśmy o swoje życie i jakoś tak zaczęliśmy się spotykać. Coś tam było, prawie trafiłem z nią do łóżka, jednak we właściwym momencie przypomniałem sobie o Astorii i o kolacji Bożonarodzeniowej u jej rodziców. To mnie powstrzymało.

Parę sekund ciszy, aby Harry Potter sobie wszystko w głowie poukładał. Nagle poderwał się do siadu.

- Czyli to ty byłeś tym dupkiem, co owinął sobie Hermionę wokół palca! Ron prawie przez ciebie wyłysiał!

Mierzyli się morderczymi spojrzeniami, dopóki obaj nie parsknęli śmiechem. Śmiali się do rozpuku. Naprawdę, arystokrata nie wiedział, kiedy ostatni raz szczerze wyrażał swoją radość.

- A ty? – spytał, gdy już mógł nabrać trochę powietrza.

- Co ja?

- Zdradziłeś ją?

- Że Astorię? Ja jej nawet nie znam!

- Ginny, gamoniu!

- Aaa!

I znów śmiech. Jednak brunet szybko spoważniał i cicho odpowiedział:

- Nie.

Do lokalu wpływało coraz więcej ludzi. Nie dziwne - życie w barach zaczynało się dopiero po północy. Wiele par lub wolnych strzelców kręciło się po sali, szukając miejsc albo partnera aka partnerki na wieczór. Tylko dwaj mężczyźni siedzieli razem acz samotnie za aksamitną czerwienią połyskliwych kotar. Sami odgrodzili się od reszty, nikt ich nie prosił. Potrzebowali prywatności i nawet jeśli któryś z nich by temu zaprzeczał, tak właśnie było.

- Wierny piesek – skomentował kąśliwie blondyn, jednak w duchu podziwiał aurora za taką wstrzemięźliwość.

- Ale ona już tak. – Wybraniec znów ułożył się na mężczyźnie, jednak tym razem postanowił okupować jego ramię. – Od pewnego czasu przestała się mnie tak czepiać i pozwoliła częściej wychodzić na miasto.

- To chyba dobrze – mruknął Draco, przypominając sobie te wszystkie razy, gdy Astoria uziemiała go w domu i nie pozwalała nawet wyjść do ogrodu, bo „jeszcze się gdzieś wymknie".

- Niby tak, ale ja wiem, że kiedy tylko wyjdę, ona idzie z jakimś kolesiem na randkę. Albo nawet nie na randkę, tylko od razu do łóżka. I tak, mam pewność, że mnie zdradza – warknął Potter widząc, że blondyn już chce coś wtrącić. – Dwa tygodnie temu zostawiła na stole telefon z włączoną konwersacją z „gepardem". W ogóle co to za ksywka?! Lepszej nie umiała wymyśleć?!

Schował twarz w dłoniach, żeby Malfoy nie zobaczył jej zbolałego wyrazu. Mimo dosyć dużej ilości promili we krwi nadal zachowywał na tyle świadomości, aby nie zbłaźnić się za bardzo przed tym typem.

Ze zdziwieniem poczuł, jak silne ramię oplata go i przyciąga lekko do siebie. Ot, instynkt macierzyński u najbardziej nieczułego Ślizgona wszechczasów. Ale zaraz, kto go tak w ogóle nazwał. I na jakiej podstawie, ja się pytam?

- Jakbym był na jej miejscu, codziennie skakałbym ze szczęścia, że mam takiego męża, jak ty.

Wypowiedziane słowa były tak delikatne i tak miękkie, że brunet musiał parę razy się uszczypnąć, aby upewnić się, iż nie śpi.

- Dzięki – mruknął nieco zawstydzony, że (w pewnym sensie) zmusił arystokratę do wypowiedzenia takich słów.

Jeszcze godzinkę zostali, tuląc się do siebie i rozmawiając na lżejsze tematy. Taaak, byli naprawdę pijani.

Wracali w naprawdę ciekawy sposób. Harry trochę gorzej trzymał się na nogach od Draco, więc ten pomagał mu utrzymać pion, przyciskając go do ściany, ponieważ sam nie potrafił stanąć stabilnie. Nieliczni przechodnie musieli zastanawiać się, co tak właściwie wyrabiali, bo to na pewno nie wyglądało normalnie.

- Malfooooy... Odsuń się, śmierdzisz – marudził Wybraniec.

- Nie dasz rady chodzić – syknął w odpowiedzi blondyn.

- Ale ty też nie dasz rady!

Szli ciemną ulicą, gdyż światła postanowiły zrobić im na złość i zgasnąć w najmniej odpowiednim momencie. Jednak dzięki temu niebo rozświetliły miliony gwiazd, a na piękną panoramę miasta padł delikatny blask księżyca. Pewnie trzeźwego człowieka by to zachwyciło, ale nasi dwaj mężczyźni skupiali się jedynie na tym, aby prawidłowo stawiać stopy.

Jakoś doczołgali się do domu Pottera, który okazał się bliżej, niż przypuszczali. Dzwonili, pukali, kopali w drzwi. Nic.

- A ty nie masz kluczy? – sapnął arystokrata po którejś tam próbie wyłamania drzwi.

Harry zaczął przeszukiwać kieszenie. W pewnym momencie coś sobie przypomniał. Plasnął się w czoło.

- Zostawiłem w barze. - Zsunął się po drzwiach na schody wejściowe, wzdychając głęboko. – Będzie trzeba wymienić zamki.

Byłego Ślizgona gotowało w środku. Czyli przyczołgał się tu tylko po to, aby stać i marznąć przed domem jebanego Wybrańca, który kurwa zapomniał kluczy (znów proszę mu wybaczyć)?! O nie, tak nie mogło być.

Wyciągnął telefon i wybrał numer na taksówkę. Auror półprzytomny leżał na schodach, gdy podjechała. Przez jedną chwilę Draco na poważnie zastanawiał się, czy go nie zostawić (sam go zaprosił, do tego wszystko, co zamówili poszło na jego rachunek - nie musiał brać za niego odpowiedzialności), ale odezwała się jego wrażliwsza część i zaciągnął tego pijaka do pojazdu.

W trakcie jazdy przypomniała mu się rozmowa, którą nadal przetrawiał w głowie. Odbyła się, gdy skręcali już w ulicę, przy której mieszkał Potter.

- Jesteś mój? – spytał znienacka arystokrata, zaskakując zarówno siebie, jak i bruneta.

- Nie – zaprzeczył tamten i zachichotał.

Draco zrobił zdziwioną minę.

- Jak to nie?

- Po prostu. Ty wszystko chcesz mieć na własność, co?

- Jakie chcesz, jakie chcesz? Ja mam wszystko na własność.

- Mnie nie.

Co to w ogóle była za konwersacja? Co on sobie myślał? Że nagle Wybraniec będzie jego pieskiem, czy co? Tak naprawdę co innego chodziło mu po głowie, nie chciał powiedzieć tego, co powiedział. W takim razie dlaczego to się stało? A, dobra. To było nawiązanie do innej rozmowy, którą odbyli wcześniej, w barze. Zastosował skrót myślowy. Nie chodziło o żaden podtekst seksualny, co to to nie. Chodziło o... przyjaźń?

- Nie można mieć przyjaciół na własność?

Tak, to było to. Dobra, to zdecydowanie nie rozkmina na aktualny stan umysłu.

Obudzili się w jednym łóżku. Jasne promienie słońca leniwie tańczyły po ścianach i pościeli. Jesienne powietrze poruszało zasłonami, będąc idealnym budzikiem dla naszych śpiochów. Na zegarze już dawno wybiła jedenasta, zbliżała się pora drugiego śniadania. W powietrzu już można było wyczuć zapach słodkich malin i ciasta.

Harry uśmiechnął się pod nosem i przeciągnął, jak to miał w zwyczaju. Jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast na poduszkę, jego przedramię wylądowało na czyjąś twarz.

- Ał! Potter, uważaj trochę.

Wybrańca zamurowało. Uniósł się na łokciach i zlustrował blondyna wzrokiem. Miał naprawdę ładny profil... I te włosy. Musiały być cudowne w dotyku – wyglądały jak futerko kiciusia! Mówił, że jakiego kosmetyku używał? Musiał znów dopytać, bo też chciał mieć takie powodzenie (był święcie przekonany, że to przez włosy Draco był tak uwielbiany).

- Dlaczego tutaj jesteś? – wydusił po chwili.

- Astoria wygoniła mnie z mojego pokoju mówiąc, że śmierdzę piwskiem, a ciebie jeszcze trzeba było zanieść. Na nic więcej nie miałem sił, więc położyłem się obok – wyjaśnił arystokrata, po czym dodał. - Jakiś problem?

- Nie, żaden.

Nastała krępująca cisza. Przynajmniej dla byłego Gryfona. Pozostawała jedna nierozstrzygnięta kwestia.

- Ale my nie...? – zaczął.

- Co ty. Prędzej przespałbym się z Granger.

- Przypominam, że prawie się z nią przespałeś.

Draco machnął ręką. Wyciągnął z komody dwa cygara i podał jednego Harremu. Ten przyjął. Malfoy zapalił sobie i jemu.

- Palisz?

- Oczywiście, że nie, to obrzydliwe – mruknął blondyn, patrząc na ulatniający się dym.

- Też tak sądzę.

I obaj się zaciągnęli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro